Dostałem pilne wezwanie od swoich przyjaciół. Tak, tak mam ich. Hannzev,
Sasha, Isaac, Calvin i Nisha koniecznie chcieli mnie, teraz, w naszej
"bazie" z powodów mi nie wiadomych. Nie jestem pewny czy chcą zrobić
wieczorek poetycki... Ale raczej nie. Działo się coś niedobrego, bardzo
niedobrego, miałem to cholerne przeczucie. Powiadomili mnie tylko o
spotkaniu z wielką niecierpliwością. Ogólnie nie miałem wyjścia. Sisi
podkreśliła głośno i wyraźnie, że MAM BYĆ. Jeszcze by mnie odwiedziła i
zrobiłaby z mojego zadka jesień średniowiecza.
Zmierzałem na północny wschód. Wcale nie chciałem powiedzieć zachodni
wschód, wcale. Podążałem już trzy noce i dwa dni, a przede mną nadal
kawał drogi. Nogi już odmawiały mi posłuszeństwa i potrafiłem się
potknąć o powietrze lub o nie same, jednak nie mogłem się zatrzymać i
odpocząć. Czemu nie mogłem? Po prostu nie i koniec.
**dwie i pół doby wcześniej**
Skończyłem posiłek i zarzuciłem przez szyje saszetkę, którą na
zamówienie otrzymałem od kwarcowej. Rzekomo na mojego psa. Przypominała
trochę płowe kamizelki kuloodpornej dla czworonoga. Sora smętnie
patrzyła mi w oczy, mimo to wziąłem ją w objęcia. Nic nie uczyła.
- Wrócę do ciebie - wyszeptałem jej do ucha i ucałowałem w czoło.
Fakt ostatnio między nami bardzo się psuło. Nie dogadywaliśmy się, nie
podzielaliśmy swojego zdania oraz często się kłóciliśmy, ale nie
przestałem jej przez to kochać. Każde małżeństwo ma wzloty i upadki.
Niechętnie wypuściłem ją z objęć i ruszyłem w podróż. Zamieniłem postać w
wilczą i pobiegłem.
****
Zmierzałem do schronu os strony pola siłowego dla Hanza, jego dziwna
postać roznosi chaos na przestrzeni kilkuset kilometrów kwadratowych.
Kiedy przybierał postać tego swojego demonicznego jaszczura, wielkiego
jaszczura, bardzo wielkiego jaszczura i bardzo niebezpiecznego
jaszczura. Nagle odbiłem się od czegoś, co się okazało rzekomym polem
siłowym. Dłuższy moment dochodziłem do siebie, bo głowa mnie rozbolała, a
gwiazdy tańczyły z księżycem tango. Zanim się spostrzegłem na pole
rzuciła się ciemna postać z świecącymi na niebiesko elementami ciała,
wyszczerzając szklane kły oraz zaczął neonowoniebieskim językiem lizać
zaporę, od której ja pewnie bym poleciał w dal, przez elektrofale, które
wytwarza. Zapatrzyłem się w jego puste oczy, chcące tylko zabijać.
- O to chodzi? – zapytałem, czającą się w mroku waderę.
- Cały czas się zmienia. Zachowanie mu wariuje. Calvin już wziął próbki
jego krwi i próbuje określić co mu dolega – powiedziała Sasha.
- Długo to trwa?
- Odkąd cię powiadomiliśmy. Chodź.
Ruszyła przodem, a Hanzo podążał za nami nie odrywając pyska od zapory.
Starałem się nie zwracać na to uwagi, jednak nie dało się.
- Ogólnie Wielki, patrz co znaleźliśmy – rzuciła przez ramię promieniujący jasnym światłem naszyjnik.
Wryło mnie i patrzyłem się w moją przepustkę do pełnego pakietu mocy z
podziwem i tęsknotą. Uśmiechnąłem się lekko i ostrożnie założyłem moją
zgubę na szyje, tam gdzie jej miejsce. Od razu poczułem zmianę duchową i
fizyczną. Echo świtała zostało wyrzucone od mojej postaci po otchłań
kosmosu. Niech wszyscy wiedzą, że wrócił stary Tsume. Tsume z lat
młodzieńczych. Sasha tylko z uradowaniem i znajomym o niej spokojem
przypatrywała mi się. Cieszyłem się jak dziecko, od ponad dwóch lat! O
jak mi tego brakowało. Wesoły wkroczyłem do budynki i przechodząc przez
próg, przy okazji zmieniając postać na ludzką. Chciałem pogadać z
resztą, lecz Sasha nakazała mi iść spać, po tak długiej podróży. Była
jak moja drugą siostra... Właśnie, druga… Znowu ogarnęła mnie
melancholia, a mina mi zrzedła. W takim stanie zasnąłem w swoim pokoju,
przykryty kołdrą po uszy.
Kiedy się obudziłem było około południa, zaspany ubrałem się i zszedłem
na parter. Powitały mnie znajome twarze, Hanz również był w jadalni.
Siedział skulony w fotelu, patrząc mętnie podkrążonymi oczyma w tafle
czarnej kawy. Cal i Sisi krzątali się po kuchni robiąc jakieś porządne
śniadanie. Isaac rozłożył na blacie stertę kartek.
- To jest toksyczność twojej krwi, skład chemiczny toksyn i inne
dodatkowe badania – wskazywał każdą kartę pojedynczo, w między czasie
Calvin usłyszawszy, że SA wyniki badań wyszedł z kuchni, wycierając
dłonie całe w mące o fartuch. Oparł się o stół nad Hanzem i Isaaciem,
podpierając drugą dłoń na biodrze. W ciszy studiował każdą kartkę z
dokładnością.
- Testy na toksyczność twojej krwi są zadziwiająco ujemne, a nawet są w
bardzo dobrym stanie, chociaż niepokoi mnie ta podwyższona ilość
czerwonych krwinek, ale może mieć to związek z podwyższoną adrenaliną –
stwierdził Cal.
- Umiem czytać, wiesz? – skwitował to brunet.
Calvin z rezygnacją westchnął i znowu uciekł do kuchni. Ja za to
słuchałem ich dialogu, siorbiąc gorącą kawę opierawszy się o ścianę.
Nagle całe moje ciało przeszył ból, kubek wypadł mi i rozbił się w
mnóstwo kawałków, w które ja osunąłem się, raniąc się. W mojej głowie
pojawił się obraz Sory potrąconej przez samochód, a następnie jak pustym
wzrokiem patrzy w jeden punkt. Rozpacz mnie sparaliżowała, nie
obchodziło mnie to czy krwawcie oraz czy mnie bolą dłonie. Wszyscy
rzucili się do mnie i mnie przenieśli na kanapę. Nie byłem świadomy co
się ze mną dzieje. Byłem pusty. Popadłem w melancholie, która trwała coś
około tygodnia, dopiero po tym czasie zacząłem myśleć i normalnie
funkcjonować. HISTORIA LUBI SIĘ POWTARZAĆ...
C.D.N
Uwagi: Przed imiesłowami przysłówkowymi powinno stawiać się przecinki.