Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

niedziela, 4 czerwca 2017

Od Torance "Porzucona" cz. 4

 Sierpień 2019r
Czarne znaki wyryte na piasku. Kruk lecący nade mną. Drzewo z wielkimi, wystającymi korzeniami rzuca ogromny cień, w którym jestem ukryta. Nikt nie powinien wiedzieć, że tu jestem. Nie odzywam się i patrzę jak ciemna sylwetka pochyla się nad znakami. W łapie trzyma patyk, którym ryje następne runy. Czuję, że ktoś za mną stoi. Ciepłe powietrze wydychane przez stojącą za mną postać rozwiewa moją sierść na karku. Zazwyczaj mnie to denerwuje, ale nie teraz. Czuję się dzięki temu bezpieczniejsza. Wzdycham cicho, najciszej jak potrafię. Za głośno. Postać mnie usłyszała i teraz patrzy w naszą stronę. Już wie, że tu jesteśmy i ją podglądaliśmy.
- Wyjdźcie, nie chowajcie się. - przemawia. Spuszczam wzrok na swoje łapy i idę w stronę czarnej sylwetki. Ten, kto za mną stał, idzie teraz za mną. Czuję od niego smutek, zmieszanie i strach. Podobna mieszanka jest chyba i u mnie.
- Nie powinniście tutaj być. Wiecie o tym, prawda? - w tym głosie brakuje złowrogiej nuty, którą spodziewałam się usłyszeć. Jest tam tylko smutek i zrezygnowanie. Z jakiego powodu?
Kiwam głową na tak. Wiem i to, aż za bardzo.
- N-nie powiesz o tym Nevrze? - pytam cicho. Jakby Nevra wiedział, że znowu szpiegowaliśmy Kapłanów, skończyłoby to się źle. Bardzo źle.
- Nie. Tylko musicie mi coś obiecać, dobrze? - odpowiada ze spokojem. Gula, która powstała w moim gardle trochę się zmniejsza. Raczej nic nam się nie stanie. Przytakujemy. - To ostatni raz. Więcej nie będziecie podglądać pracy Kapłanów. Nigdy.
- D-dobrze. - mruczy osoba stojąca po mojej lewej stronie. Ja ponownie kiwam głową. Będziemy grzeczni.
- I jeszcze coś. As, Tori, pamiętajcie, że wszystkie działania mają swoje konsekwencje. Nawet najmniejszy szczegół może odmienić całe wasze życie. Uważajcie na siebie.
~*~
Na Eydis! Tor, wszystko w porządku? Nie chciałem wywołać u ciebie AŻ takiej reakcji. Mogłem wybrać coś innego, by ci przypomnieć. Mniej drastycznego. Nie wszystko naraz, As, spokojnie.”
Czyiś głos wyrwał mnie z letargu w jakim się znalazłam. Serce, które dotychczas biło nieprawdopodobnie szybko i głośno zaczęło się uspokajać. Czułam jak odzyskuję świadomość i te dwa zdania ulatują z mojej głowy. Niestety nie na zawsze, ale już nie tłuką się bez przerwy po moim umyśle. Spróbowałam otworzyć oczy i ogarnąć co się dzieje w „prawdziwym świecie”.
Nie! Nie rób tego! Jeszcze nie, odczekaj parę minut.”
Lekko podskoczyłam. Głos znowu wkracza do akcji? Prychnęłam zirytowana. Czego on ode mnie chce? Nie może się odwalić? I dlaczego mam nie otwierać oczu?
Spokojnie, bo mnie zasypiesz tymi pytaniami. Chcę tylko z tobą porozmawiać, spędzić z tobą trochę czasu. Nie powinnaś się dziwić, jesteś w końcu tak uroczą młodą damą, że... Dobra, już dobra. Odpowiadając na kolejne pytanie: Nie, nie mogę się odwalić. Przykro mi. A oczu masz nie otwierać, bo wizja całkowicie jeszcze nie znikła. Jesteś teraz w półstanie. Kiedy otworzysz oczy możesz...” Głos zająknął się i chwilę mruczał coś do siebie. „Chyba oślepnąć. Nie pamiętam dokładnie. Nieważne. Musisz poczekać jakieś pięć minut. Przykro mi.”
Chwilę milczałam. Musiałam to wszystko jakoś przetrawić. Nie było to łatwe. Wizja, półstan... Co jeszcze mnie dzisiaj czeka?
- Co mam robić przez ten czas? - zwróciłam się do Głosu. Oczywiście w myślach. Nie byłam na tyle głupia, by mówić wszystko na głos. Ten ktoś, kto do mnie mówił i tak czytał w moich myślach, więc co się będę wysilać?
Rozmawiać ze mną”
- Mną? To znaczy kim? Kim ty do diabła jesteś i czego ode mnie chcesz? I nie wylatuj mi tu z gadką o uroczych damach. Pytam poważnie.
Ach, no tak. Czasem zapominam, że nic nie wiesz.”
- Dzięki. - mruknęłam. Głos mnie zignorował i ciągnął dalej.
Masz do czynienia z najlepszym basiorem wszech czasów. Samice wprost za mną szaleją. Jestem osobą, z która znajomość to dar od samej Eydis! Możesz mnie nazywać Wszechmocnym Panem Umysłu.”
- Nie licz na to. - parsknęłam z rozbawieniem. Ten Głos był tak potwornie irytujący, a jednak nie wiedzieć czemu zaczynałam go lubić.
Może też być As, chociaż wolę tamtą wersję.” Zamyślił się na chwilę. „A co do tego czego od ciebie chcę dowiesz się później. Teraz jest za wcześnie. Sorry, Tor.”
Zmarszczyłam brwi. As... Skądś znam to imię, gdzieś je słyszałam. Wspomnienia wirowały w mojej głowie tak szybko, że nie mogłam za nimi nadążyć. Byłam tak blisko i jednocześnie tak daleko. Coś mi uleciało, ale już zapomniałam co.
As westchnął zrezygnowany. Był smutny, diabelnie smutny. Czy to chodzi o to, że nie mogę sobie przypomnieć skąd go znam? Czemu? Gdyby był dla mnie ważny to bym go pamiętała. Widocznie kiedyś go spotkałam, ale ta znajomość trwała krótko. W takim razie dlaczego mam wrażenie, że chodzi o coś innego?
- Jak to możliwe, że cię słyszę? - postanowiłam zmienić temat.
Bo jestem wspaniały. A tak na poważnie, dowiesz się niedługo.” odpowiedział zmieszany.
Westchnęłam. Znowu to „niedługo”. Dlaczego nie teraz?
Nie chcę ci popsuć niespodzianki. Musisz sama do tego dojść. Zresztą, gdybym ci powiedział teraz, to byś tego nie ogarnęła. Co za dużo to niezdrowo. A trochę już dzisiaj przesadziłem...”
- No co ty nie powiesz... - burknęłam niezadowolona. Wróciły do mnie słowa, które mnie „wybudziły”. Czułam wzbierający we mnie gniew. Czyli to wszystko jego wina, zrobił to specjalnie. To przez niego straciłam kontakt z rzeczywistością na nie wiadomo ile. W tej chwili chciałam go odnaleźć i... no właśnie. Co chciałam zrobić? Jestem tylko słabym psem.
Dobra, stop. Kiedy indziej będziesz planować jak mnie zabić. Teraz się obudź, śpiąca królewno.” w głosie Asa pobrzmiewało rozbawienie, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Co za wkurzający...
Wolisz tutaj zostać ze mną? A nie mówiłem, że samice mnie kochają!” mogłabym przysiąc, że w tym momencie na pysku Asa widniał szeroki uśmiech.
Wypuściłam głośno powietrze i otworzyłam gwałtownie oczy. W pierwszej chwili poraziło mnie światło przebijające przez drzewa. Mrugałam szybko oczami, by jakoś przyzwyczaić się do jasności. Nie wiedziałam czy to pomogło, ale po chwili mogłam normalnie widzieć.
Zdałam sobie sprawę, że cały czas leżałam na ziemi, więc szybko wstałam i rozejrzałam się. Niedaleko mnie siedziała Zirael i przyglądała mi się z zainteresowaniem. Otrzepałam swoją sierść z ziemi, która z pewnością się do niej przyczepiła i spojrzałam wyczekująco na wilczycę.
Zirael uśmiechnęła się szeroko i wstała.
- Już wszystko w porządku? To idziemy. - powiedziała i ruszyła dalej. Jakby nigdy nic. Jakbym nagle nie dostała dziwnego ataku.
Zmarszczyłam brwi. O co tu chodzi? Samica cały czas szła przed siebie, nie odwróciła się, nie czekała. Powoli się oddalała, więc zaczęłam biec, by ją dogonić.
Przez chwilę znowu szłyśmy w ciszy, co tym razem mi przeszkadzało. Miałam ochotę ją o coś zapytać, ale sama nie wiedziałam o co.
- Często tak masz? - w końcu Zirael przerwała tę ciszę. Uff, już się bałam, że będzie się ona ciągnąć w nieskończoność. Zaprzeczyłam. To był pierwszy raz.
- Kim jest As? - zapytała, a ja na to pytanie podskoczyłam. Nie spodziewałam się... Skąd ona wie o nim? Na psy i wilki, czy on...?
- Rozmawiał z tobą? - zapytałam. Zirael przytaknęła. Westchnęłam głośno i zastanowiłam co mam odpowiedzieć. Skłamać? Powiedzieć, że... Ale jak niby mogę jej skłamać? Nie, powiem prawdę. W końcu i tak o niczym nie wiem. - Nie mam pojęcia.

C.D.N.

Uwagi: Zjadłaś kilka przecinków.

Od Desari „Jak najdalej stąd” #12 (cd. Alexander)

Wiosna 2018 r.
Tęsknię. Za kim? Sama nie wiem. Darzę tym bolesnym uczuciem tyle osób… razem tworzą żałosną całość, niczym zbity skrzep krwi blokujący jej dalszy przepływ, zapraszający do tańca ze śmiercią. Swoiste danse macabre, trwające całe życie, niesprawiedliwe w istnieniu, doprowadzające do porażki każdego tancerza. Kiedy w końcu nadejdzie kolej na mnie? Przyznam to szczerze, istnienie staje się nużące. Doprowadzam swój umysł do ruiny, ciało do granic możliwości bytu. Nigdy nie uważałam siebie za strachliwą, a jednak nie mam odwagi skoczyć z wysokości, wpłynąć w odmęty wody, czy choćby poharatać jakiś niezbędny w normalnym funkcjonowaniu narząd. Dlatego trwam, na granicy istnienia i szaleństwa, w oczekiwaniu na jakikolwiek drastyczny czynnik, który popchnie mnie na drugą stronę. Zrezygnowałam z zatruwania pobratymców własną, niepotrzebną obecnością. Jakby zainspirowana wierszem o wędrówce, pewnego dnia po prostu wyszłam. Nie żegnając się z nikim, nikogo nie informując. Pobudek tego czynu sama nie potrafię wyjaśnić. Niestety, na mnie nie czeka ani niebo, ani ciepła ziemia, a już tym bardziej to, czego potrzebuję.
Większość czasu poświęcam medytacji. Okazjonalnie wyjadam resztki padliny pozostawionej przez zwierzęta. Z rzadka upoluję gryzonia czy skradnę pisklęta z gniazd osadzonych na niższych partiach drzew. Nie mam siły na dalszą wspinaczkę. Na źródło wody nie natykam się od wielu dni. Niegdyś krucze futro nabrało szarych kolorów z powodu zalegającego nań brudu, skleiło się i niczym skorupa przywarło do skóry. Łyse place pokrywają większą połać na ciele niż rzadka sierść. Nawet wszelkiego rodzaju zwierzęce pasożyty zewnętrzne zrezygnowały z pożywiania się mną. Zdążyłam zdiagnozować u siebie babeszjozę i to pewnie ona dobędzie wątpliwego zaszczytu bycia biletem do mojej prywatnej Aokigahary. Objawy w postaci nagłych omdleń, skoków temperatury czy plucia krwią przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Przeciwnie, jedynym pozytywnym urozmaiceniem dnia jest wlepianie zgaszonego wzroku w pożółkłą taflę prawie przezroczystej cieczy wydobywającej się z pyska w akompaniamencie chrapliwego kasłania. Gdzież jej do błyszczących złotem strug z czasów, gdy nacinaniem wierzchu dłoni oddawałam hołd bóstwom harmonii i ładu w zacisznych świątyniach wymiaru Htara’zau? Gdzież tobie, nędzny cieniu, do tamtej białowłosej mniszki skąpanej aksamitem białych szkaplerzy?
Słyszę głosy. Czasem krzyczą, innym razem byle zefirek rozmywa ich szept. Mowa bliskich przyjaciół, rodziny lub wrogów. Kiedy gorączka dobywa granic wytrzymałości, między drzewami dostrzegam znajome sylwetki. Czarno-niebieski szczeniak przemykający w łanach szumiących traw. Brunatny basior obserwujący zza rozłożystych sosen. Kobieta niewielkiej postury mierzwiąca krótkie włosy barwy kości słoniowej. Wtedy pomimo bólu przeszywającego kończyny niczym setki precyzyjnie celujących igieł, podnoszę się i próbuję uchwycić ten piękny obraz z bliska. A z każdym kolejnym krokiem ich postaci przykrywa mleczna mgła, ostatnim zapamiętanym momentem jest pobłażliwy uśmiech, jakby mówiący „wytrzymaj jeszcze chwilę”. Tyle, że ja nie chcę. Synku, najbardziej pragnę dołączyć do twoich zabaw. Mężu, wykrzycz, iż wróciłeś, a wszystko już jest dobrze. Mamo, otul mnie swoim emanującym miłością spojrzeniem… dlaczego odchodzicie? Czemu wy wszyscy znikacie…?
Kolejny dzień. Nie liczę który. Najprawdopodobniej znów straciłam przytomność. Budzę się wśród skał rezydujących na leśnym poszyciu. Kilka ostrych odłamków rani stwardniałą od świerzbu, marną imitację skóry. Osłabiony organizm nie produkuje trombocytów w normalnej prędkości, zadrapania nieprzerwanie krwawią. Niepożądana sytuacja przy anemii wywołanej chorobą. Powinnam coś zjeść, jednak nie mam siły polować. Ociężale unoszę łeb, wciągam powietrze w nozdrza. Wysuszony, wskazujący na odwodnienie nos nie wychwytuje żadnego zapachu zwierzęcia czy choćby padliny. Nastawione ucho łapie wyłącznie typowo leśne odgłosy, świergot ptaków. Strzępki drugiego nie słyszą już nic.
„Jeśli koniecznie musisz umrzeć, mogłabyś znaleźć sobie jakieś ładniejsze miejsce” przekazuje umysł świadomości. Zaśmiałabym się perliście z własnej głupoty, lecz zdolność mowy najpewniej bezpowrotnie utraciłam. Unoszę powieki skrywające zamglone, coraz słabiej widzące ślepia. Wstaję, ignorując przeciwne tej czynności, trzaskające stawy. Przyzwyczajam kończyny do wolnego, acz systematycznego tempa, obieram przypadkowy kierunek. Być może krążę w kółko.
Słońce niemo wytycza południe, kiedy upadam po raz kolejny. Brzmi to jak droga krzyżowa Syna Bożego, ja jednak nie brnę ku zbawieniu ludzkości, a z idiotycznej woli przetrwania. Tonący brzytwy się chwyta. Moja powoli wyślizguje mi się z rąk.
Następna próba marszu. Nagły rozbłysk nadziei. Receptory węchu przekazują impulsy. Zapach wody. Przyspieszam na ile to możliwe, przejeżdżam językiem po jamie ustnej. Kiedy wyczuwam jego fakturę bliską papierowi ściernemu, uświadamiam sobie jak bardzo spragniona jestem. Ucho koją szmery delikatnych fal. Dopadam do jeziora i nie zwracając uwagi na zdatność cieczy do picia, łapczywie wgryzam się w taflę. Okłamuję żołądek, który na moment przestaje przypominać o głodzie. Gdy zaspakajam potrzebę uzupełnienia płynów, zanurzam się do momentu posiadania gruntu pod łapami. Jestem w stanie zmyć wyłącznie wierzchnią warstwę pyłu, stąd uczucie odświeżenia pozostaje złudne.
Choć przebywam w wodzie stosunkowo krótko, zmęczenie po wyjściu na ląd dopada z taką siłą, jakbym przepłynęła co najmniej Morze Kaspijskie. Bezwładnie opadam na pokrytą mchem ściółkę i wpatruję w chmury leniwie sunące po nieboskłonie. Rozluźniam mięśnie z zamiarem oddania medytacji, jednak nagły kształt przelatujący nad lasem przywołuje ciało i umysł do porządku. Mrużę ślepia chcąc dostrzec szczegóły owej dziwnej postaci, lecz stworzenie osiągające niewiarygodną prędkość zaraz znika za koronami drzew. Nie zdążyłam wychwycić żadnego niuansu, stąd nie wiem z czym mam do czynienia. Z drugiej strony, właśnie zauważyłam pierwsze żywe, prawdopodobnie myślące stworzenie od początku mojej tułaczki. Czyżby właśnie został mi objawiony cel podróży?
Po kolejnej dawce wody, otępiającej układ pokarmowy, przemieszczam się. Tym razem mam wyznaczoną trasę. Byle tylko tajemnicza istota była uprzejma nie zmieniać swojej. Pozwalam sobie nawet na dłuższy moment truchtu. Nie jest to jednak najlepszy pomysł, gdyż zaraz dopadają mnie zawroty głowy. Utrata równowagi. Staczam się z drobnego wzniesienia, ciałem uderzając o potężne drzewo. Nie zdążyłam zarejestrować jakiego gatunku. Ponowne omdlenie.
Pobudkę wywołuje napływ krwi do pyska, którą zaczynam się krztusić. Salwa kaszlu jest tak silna, jakbym wraz z posoką miała wypluć własne płuca. W żółtawej brei dostrzegam zaśniedziałą biel kła. Musiał wypaść przy zderzeniu. Na co mi on teraz? Woda najpewniej będzie stanowić mój ostatni posiłek.
Idę, zanim nadejdą omamy. Znajome pyski i twarze wypatrują z zakamarków lasu. Słońce już zaszło, więc błogosławię makatę, przydatną niespodziankę matki natury. Z nadzieją, iż orientacja w terenie nie zawodzi, usilnie próbuję odnaleźć latającego osobnika z południa. Dlaczego? Odpowiedź zawierzam intuicji.
Zwiększam prędkość, zupełnie jakbym ścigała się ze śmiercią. Czuję jak wzrasta temperatura umęczonego ciała. Organizm podejmuje walkę z chorobą ogarniającą wszystkie organy. Ostateczną. Krew leniwie sączy się z uchylonego pyska. Tylko drzewa umożliwiają mi utrzymanie pionu, w zamian tworząc nowe ranki i otarcia na bokach. Skwar rozsadza wnętrzności, jakby ktoś napoił mnie wrzącą lawą. Idę dalej. Wiem, że nie mogę się zatrzymać.
Światło w tunelu…? Nie. Jeszcze nie czas. Jestem w lesie. Światło zwiększa wymiary z każdym ruchem łap. To już nie kroki, a oranie ziemi popękanymi poduszkami. Dźwigam krzyż… wtaczam głaz na szczyt góry… w obu przypadkach czyha złe zakończenie opowieści. Czy happy end zarezerwowany jest wyłącznie dla hollywoodzkich filmów? Czy życie każdego z nas stawia wreszcie w takim punkcie? Nie mam sił na przemyślenia, mój umysł jest w stanie wykonywać wyłącznie pozbawione jakiegokolwiek szyku ruchy. Światło przeradza się w płomień. Ognisko. Coraz bliżej. Dam radę. Nie dam rady. Porozcinany bok nagle zsuwa się z drzewa, na którym tymczasowo opieram ciało. Łapy nie wytrzymują ciężaru, wiotczeją niczym potraktowane znieczuleniem. Proszę… tylko kilka kroków…
Dum spiro spero. Niestety, mój oddech staje się coraz słabszy. Nienaturalnie powiększone narządy układu pokarmowego uciskają płuca. Ból. Myśli o osiągnięciu celu przykrywa kotara bólu.
Niespodziewanie nadlatuje moje prywatne ucieleśnienie anioła. Homeryczne stworzenie łączące cechy zwierząt panujących nad niebem i ziemią. Orzeł i lew. Teraz delikatnie unosi mnie w szponach, lecz nie prowadzi ani przed Dawidową Bramę, ani Wrota Asgardu, ani nawet nad most przy charonowej łodzi. Kładzie mnie z niezwykłą lekkością na trawie tuż obok płonącego stosu drewna. Co dalej? Mityczne stworzenie, gdzie twój właściciel? Czy to ta istota, którą tak pragnę, żeby była?
- Morchaint? - słyszę, lecz nie jestem w stanie utożsamić głosu z żadną znaną mi osobą. Czy to twoje imię? Dziękuję, że mi pomogłeś. Wybacz, iż nie jestem w stanie zrobić nic, prócz tępego wpatrywania w twoje pełne majestatycznej wyniosłości ślepia.
- Co to… - basior urywa wpół zdania. Czuję drżenie ziemi wokół mojej postaci. Ktoś podbiega? Widzę tylko zarys… czarne futro. Chcę je dotknąć, upewnić się, że to on. Widzę niebieskie, dziecięce oczy, skrzące wigorem i optymizmem. To ty, czy już złudzenie? Serce uderza coraz wolniej. Oddech coraz płytszy. Tak wygląda śmierć? Nieważne. Liczysz się tylko ty, kimkolwiek byś tak naprawdę nie był. Dla mnie jesteś nim.
- Natha…niel. - wypowiadam nieswoim głosem, a wraz z tym jednym, wyjątkowym słowem, ulatuje jedna, niewyjątkowa dusza. Światełko, tunel, zwykłe brednie.
Uśmiech. Szczeniak między łanami traw. Mąż, ten prawdziwy, tuż obok. Matka, niezależnie od sytuacji patrząca na mnie z dumą. Zapach kawy… tylko Lucy potrafiła taką przyrządzić. Gryzący odór cygara, którym zawsze częstował mnie Fate. Mocne perfumy Vivimorte. Ciepłe usta Percy’ego. Śmiech Kiiyuko po utracie pamięci. Mała Suzanna. Lekcje z Toboe. Odzywki Tsume. Szczere rozmowy z Sorą. Śpiew Yusufa. Pogawędki z Kai’m. Nauka Valki. Wszyscy przyjaciele, wszystkie dobre momenty. I ja, pośrodku mojego małego wszechświata. Czy to jest właśnie niebo…?

< Alexander? >
Tak oto Desia się żegna. Po jedenastu miesiącach milczenia. Po dwóch latach pobytu.
Jeśli los pozwoli, jeszcze wrócę. Może w innym wcieleniu.

Uwagi: Data. Wiedza, o której już wspominałam. "Brei" piszemy przez "i".

Od Shenvedo Ashe "Czarne chmury imigrują do nas jak uchodźcy" cz. 1 (cd. Aokigahara/Torance/Moone/Navri)

Listopad 2019 r.
Obudziłem się. Taaaaak! Niedziela! Nie ma lekcji! Uradowany wybiegłem z jaskini i pobiegłem w stronę wodospadu. Umyłem się dokładnie i zaczesałem sierść. Osuszyłem skrzydełka i poleciałem szpiegować Navri. Opalała się przy jaskini dzielonej z jej tatusiem. Była taka piękna i seksowna.  Odkąd trochę podrosła stała się poważniejsza i piękniejsza. Poleciałem sprawdzić co u moich kochanych „przyjaciółeczek” Moone oraz Aokigahary. Bawiły się blisko jeziora razem z tą nową, Torance. W mojej głowie pojawił się plan. Plan, by wepchnąć je do tego jeziora. Odczekałem na dobry moment i gdy w końcu nastąpił, podleciałem szybko do jeziora, wpychając waderki do jeziora.
- Eeeej! – Krzyknęły razem. Wylądowałem na kamienistym przybrzeżu i zacząłem się psychicznie śmiać.
- To było śmieszne – podsumowałem, lejąc ze śmiechu. Aokigahara wyszła z wody jako pierwsza i powaliła mnie na kamieniste podłoże.
- ZABIJĘ CIĘ – wykrzyczała. – PRZEZ PÓŁ GODZINY UKŁADAŁAM SWOJE FUTRO – Z jej pyska leciała ślina, jak u psa ze wścieklizną.
- Aoki, spokojnie – Powiedziała Monne, wychodząc z wody. – Nie marnuj własnych sił na debili. – Aokigahara prychnęła i zeszła ze mnie. Wstałem. Na moim pyszczku ciągle widniał ironiczny uśmieszek. Aoki nadal zdenerwowana, w ataku szału, szybkim ruchem przecięła mój policzek.
- Przestańcie!  - Krzyknęła Torance.
- Psy tu nie mają głosu! – Krzyknąłem w jej stronę.
- To że jesteście wilkami nie mówi, że jesteście lepsi od psów! – Kłóciła się.
- Chcesz się przekonać? – Pałałem do niej nienawiścią, było to widać z kilometra. – Ale w sumie nie powinienem bić wader. – Dodałem po dłuższej chwili namysłu, rzucając okiem na Aokigaharę i Monne. – Chociaż ty nie jesteś waderą, tylko suką.
- W jakim sensie suką? – Zapytała Monne.
- W obydwu – uśmiechnąłem się sarkastycznie.
- NIE ŻYJESZ! – Krzyknęła Torance. Rzuciła się na mnie, przewracając mnie na kamienie. Odepchnąłem ją tylnymi łapami. Podniosłem się i wzleciałem w powietrze, tym samym niszcząc jeszcze bardziej sierść Aokigahary. Zaczęły mnie gonić, aż do Gór. Odpocząłem trochę na pewnej półce. Usłyszałem warkot z prawej strony. A nie, jednak z lewej. Rzuciły się na mnie. Zacząłem ich unikać. I nagle stało się coś strasznego. Aokigahara zaczęła krzyczeć. Była na skraju półki skalnej, drapiąc by nie spaść.
- AOKI! – Krzyknęła Tor i Moone. Nagle puściła się i spadła paręnaście metrów na dół. Wzleciałem w powietrze razem z Moone. Jednak nie zdążyliśmy złapać „przyjaciółki”.
- Wezwij kogoś dorosłego! – Wydałem polecenie Monne. Pokiwała głową i poleciała. Torance po chwili zeszła z półki skalnej. Zmierzwiona sierść Aoki była w niektórych punktach pokryta bordową cieczą.
- Czy to krew? – Zapytała przestraszona Torance.
- Nie, ketchup – powiedziałem z ironią. Monne przyleciała.
- Jesteśmy w jakimś odludziu, nie mogłam się odnaleźć – Rzekła.

<Aoki? Moone? Navri? Co będzie dalej? :D>

Uwagi: Wciąż brak daty! Nie "lekci", a "lekcji". Nie każdy wyraz kończący się na i ma je podwojone (np. krwi, jaskini). "Odkąd" ma na końcu "d", a nie "t". "Poważniejsza" piszemy przez "ż". "Przybrzeże" piszemy przez dwa pierwsze "rz" i ostatnie "ż". "Góra" to nazwa konkretnego miejsca, więc zapisujemy ją wielką literą. "Pułk" to jednostka wojskowa, a "półka" piszemy przez "ó". "Zdążyć" piszemy przez "ż". Literówki! Sprawdzaj op. przed wysłaniem! Wciąż zdarzają się powtórzenia. Powinny być 3 zdania przerwy. Ponadto nadal brakuje co niektórych przecinków.
Niemniej jednak widzę postęp.