Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

niedziela, 1 lipca 2018

Od Cess “Od nowa” cz.1 (c.d. Chętny)

Maj 2021
Dzień, jak co dzień. Wstajesz o świcie z wilgotnej trawy, obudzony przez niewyraźne promienie słońca. Śpiew ptaków zdezorientował mnie zupełnie i zupełnie zapomniałam, gdzie tym razem się znalazłam. Było mi zimno, a zarazem nie czułam nic. Moje łapy kompletnie zdrętwiały i przez dłuższą chwilę nie mogłam wstać. Westchnęłam więc głośno, rozglądając się. Znajdowałam się w lesie, och, jakbym tego nie wiedziała. Od kilku dni włóczyłam się po nim, czując, jakbym cały czas zataczała jedno wielkie koło. To chyba czas, aby się poddać, przecież minęło tak wiele czasu, odkąd wyruszyłam od ostatniej spotkanej watahy. Najlepiej czekać tu, na śmierć głodową lub chociażby na jakiegoś głodnego niedźwiedzia.
Mój wzrok przyciągnęła błyszcząca tafla jakiegoś jeziora, znajdująca się za gęstymi krzakami. Nagle poczułam pragnienie i podniosłam się mimowolnie, zapominając o zdrętwiałych łapach. W wyniku tego nieostrożnego posunięcia, upadłam na twardą ziemię, uderzając porządnie o nią szczęką i robiąc przy tym niezły hałas.
- Ała... - mruknęłam, starając się rozruszać zdrętwiałe kończyny, a przy okazji rozmasowałam poobijaną żuchwę. Leżałam na plecach bezradna. Nie potrafiłam przywrócić czucia, a wołanie o pomoc nie wchodziło w grę. No błagam, znajduję się w środku lasu, w którym od kilku dni nie widziałam żadnej żywej duszy, prócz ćwierkających ptaków. Mały, słaby wróbel nie zdoła mi pomóc. Ja sama sobie nie potrafię...
Leżałam tak przez dłuższy czas z zamkniętymi oczami, śpiewając, a ściślej mówiąc piejąc jakieś piosenki. Ktoś by mógł rzec, że jestem obdzieranym ze skóry kotem lub innym torturowanym zwierzeciem. Powoli odzyskiwałam kontrolę nad swoją prawą łapą, z czego byłam bardzo zadowolona.
- Nic Ci nie jest? - przestraszyłam się nie na żarty. Gotowa do ucieczki, chciałam wystrzelić jak z procy. Gdy tylko się podniosłam, upadłam tak szybko, jak planowałam zwiać. Syknęłam głośno, zdając sobie sprawę, że chyba zwichnęłam sobie tylną łapę. No pięknie... - Ty chyba nie jesteś stąd? - dopiero teraz spojrzałam w stronę postaci, która nade mną stała. Miałam mroczki przed oczami i nie mogłam skupić się na niej. Podniosłam lekko łeb, warcząc nieprzyjemnie i nie odpowiedziałam. - Poczekaj! Pójdę po pomoc! - pobiegła w stronę upragnionej przeze mnie tafli wody.
Nie zamierzałam jednak czekać na wilka. Resztkami sił czołgałam się w stronę wody, nadal sycząc z bólu. Znajdowałam się już przy brzegu. Rozłożyłam płetwę. Wpełzłam do wody. W końcu. W wodzie czułam się lekko i zdrętwiałe łapy już mi nie przeszkadzały, a nawet udało mi się je rozruszać! Po pewnym czasie usłyszałam rozmowy z zewnątrz:
- No ja Ci mówię! - zaczął jeden wilk. - Ta wadera miała dwumetrowy ogon niczym jakaś ryba, czy syrena!
- Nie żartuj sobie ze mnie... - odrzekł drugi poirytowany. - A po co mnie tu tak właściwie ciągniesz, co?
- Ach no tak! Nie mogła wstać z ziemi... Halo? Jesteś tu?
"Zapewne mnie szukają..." Pomyślałam, podpływając bardziej do brzegu, aby lepiej ich słyszeć.
- Gdzie ona niby jest? - prychnął jeden z nich.
- Była tu... Daję słowo...
- No bez jaj... - warknął. - Ja wracam, nie wiem jak ty.
Szybko odsunęłam się od brzegu, robiąc przez przypadek zauważalną falę.
- Coś się rusza w wodzie! - wilk nie dawał za wygraną, lecz tego drugiego już nie było, a bynajmniej już go nie słyszałam. Po pewnym czasie i jego obecność była mało wyczuwalna. Wynurzyłam więc łeb i zaczęłam się rozglądać.
- Aha! Tu jesteś! - postać bez namysłu wskoczyła do wody. Zaczęła się pogoń, którą oczywiście ja wygrałam. Uciekałam szybko i zwinnie, gdy wilk niezdarnie płynął w moją stronę, starając się nadążyć. Śmieszyło mnie to. Jaki głupiutki wilczek...
- Kim ty jesteś? - zmęczony wyszedł na brzeg, głośno dysząc. Spojrzałam tylko na niego kpiąco. Sama starałam się wyjść na brzeg, lecz zrobiłam to z trudnością. Kulałam. Usiadłam więc w bezpiecznej odległości. - Zaprowadzę Cię do watahy. - warknęłam. - Nie bądź taka! Daj sobie pomóc! - Warknęłam. - Zjesz coś chociaż? - na to pytanie postawiłam swoje długie uszy. Wstałam bez słowa, dając znak, że pozwolę się zaprowadzić do tej całej watahy.
Nie szłyśmy długo, lecz ta podróż zmęczyła mnie trochę. Moja łapa dawała się we znaki, a ja z każdym krokiem syczałam coraz bardziej.
- Z daleka jesteś? - wilk próbował nawiązać rozmowę, lecz ja odpowiadałam tylko milczeniem. - Ty w ogóle umiesz mówić? - zdenerwował się na mnie fucząc.
- Tak. - odpowiedziałam cierpko.
- To super! Zaprowadzę Cię do Alfy!
- A po co? - skrzywiłam się. Chcą mnie zabić za wejście na tereny, czy co?
- Abyś do nas dołączyła na okres próbny! Fajnie, prawda? - podekscytowany wilk, aż podskoczył z tej całej radości.
Warknęłam na niego:
- A kim ty właściwie jesteś?!

<Chętny?>

Uwagi: Można poczuć pragnienie, ale nie spragnienie. "Aha" piszemy przez "h". Nie musisz pisać zwrotów do osób (np. ty) wielką literą.

Od Navri "Jestem młodsza, ale nie gorsza" cz. 14

Kwiecień 2020 r.
Nie tak dawno w watasze zaszły poważne zmiany administracyjne. Zmienił się nam Alfa... To było również równoznaczne ze zmianą obsady na stanowiskach nauczycieli. Z tego co słyszałam, ci, którzy nas uczyli aktualnie w znacznej części robili to tylko dlatego, że nikt nie zgłosił się dobrowolnie do pełnienia tej funkcji, mimo, że była niezbędna w prawidłowym działaniu stada. Poniekąd było to przykre, bo zawsze zdawało mi się, że nauczyciel to wcale nie takie złe stanowisko. Co prawda niewdzięczne pod względem częstego braku wdzięczności od uczniów, ale nie wymagało choćby biegania, czy innego przemęczania się. Trzeba było jedynie opanować grupkę szczeniąt, zorganizować plan działania na najbliższą lekcję...
- Jak myślisz, jaki jest Hita? - zapytał Shen. Torance wzruszyła ramionami.
- Ale wydaje mi się, że nazywał się Hitam.
- Tak, Hitam - Zaśmiała się Sakura - I może jest przystojny.
- Hej, przecież on ma żonę! - Torance zwróciła się do naszej najnowszej koleżanki.
- Z tego co wiem, wcale nie jest dużo od nas starszy - odrzekła dumnie Sakura - A małżeństwo ze znacznie starszą Suzanną było pod przymusem.
- Oho, ktoś tu się interesuje za bardzo swoim nowym stadem - skomentował Shen.
- Wcale nie za bardzo - oburzyła się biała wadera.
- Sakura ma rację. Trzeba się choć trochę interesować tym, co się dzieje - dodała stanowczo Torance. Shen wywrócił oczami.
- Jasne. Hitam, nie Hita. Młody. Przystojny. W pewnym sensie nadal wolny. I co jeszcze?
Sakura się zamyśliła, ale w tym samym czasie na Szczenięcej Polanie pojawiła się smukła, dość wysoka postać basiora ze skrzydłami. Miał ciemne futro i jasne oczy, które były dla mnie doskonale widoczne nawet z pewnej odległości. Poruszał się z gracją, ale jednocześnie rozglądał się niepewnie. Moone i Aoki zwróciły na niego uwagę jako pierwsze. Moone szturchnęła Aoki, by ta zamilkła. Ruda wadera urwała na wpół zdania, byleby popatrzeć na nowo przybyłego. Shen chyba kierując się moim spojrzeniem, również się odwrócił. Zrobiło się całkiem cicho.
- Dzień dobry... - Zaczął nieśmiało basior, który musiał być Hitamem. Miał zaskakująco gładki głos, całkiem inny niż Fermitate. - Jestem waszym nowym nauczycielem obrony i walki. Wybaczcie mi wszelakie błędy w moim sposobie nauczania, ale nie spodziewałem się, bym kiedykolwiek musiał uczyć szczenięta. Jakbym was omyłkowo uraził, lub zrobił coś nie tak, natychmiast mi o tym powiedzcie. Chciałbym, byście się dobrze czuli w moim towarzystwie.
Odpowiedzieliśmy jedynie skinieniem głowami. Hitam nerwowo poruszył łapami, było widać, że się stresuje.
- Yuki - Na to imię Aoki natychmiast prychnęła - mi przekazała, że niedawno mieliście wypadek i powinniście być dodatkowo przeszkoleni w razie ataku zbyt silnego potwora. Ponadto nie znacie w pełni zasad oceny oceny jego siły...
- A czy to nie powinno być na lekcjach polowania, skoro akurat pani Yuki kazała to przekazać? - skomentowała Moone.
- Nie... raczej nie. Na lekcjach polowania się poluje, z tego co wiem. My na potwory nie polujemy, a co jedynie się przed nimi bronimy. Ich mięso jest dla nas śmiertelnie groźne, jak już pewnie zresztą wiecie...
- Jak jest w Watasze Czarnego Kruka? - wypaliła Sakura. Hitam zamarł, wbił w nią swoje jasne oczy. Dopiero po chwili przełknął ślinę i odpowiedział:
- Nie jest, a było... Głód, bieda i nędza. Byliśmy zmuszeni polować na niektóre typy potworów, by wygrzebać z nich choćby maleńkie kawałki mięsa zdatnego do jedzenia. Byłem wtedy młody, nie znałem wszystkich reguł... - Zrobił krótką przerwę - Tutaj żyje się znacznie lepiej. Nie musimy się martwić o to, czy przeżyjemy kolejny dzień, czy padniemy z niedożywienia. Może i wiem nieco więcej o samoobronie niż wy. Wiedzcie, że to bardzo przydatna umiejętność, niezbędna, powiedziałbym. Gdyby nie ona, już dawno bym był martwy.
Zapanowała martwa cisza. Fermitate nigdy nie przekazywał nam tak wstrząsających informacji, na pytania o Watahę Czarnego Kruka nie odpowiadał. Ten temat dla niego nie istniał. Dopiero do mnie zaczęło docierać, dlaczego podjął taką właśnie decyzję. Nie chciał nas straszyć.
- Ponadto zdarzają się takie środowiska, gdzie trzeba się bronić każdego dnia. Codziennie walczyć o przetrwanie. Jesteśmy aktualnie w dogodnych warunkach, kiedy to my jesteśmy dominującą rasą. Ale co będzie za jakiś czas? Trzeba zawsze mieć się na baczność, bo nie wiadomo co nam zgotuje los. Prosiłbym, abyście przyłożyli się do nauki, dobrze? - Popatrzył na nas wręcz błagalnie. Tak, rzeczywiście musiał być niewiele starszy. Coś w jego sposobie bytu mówiło mi, że dzielą nas maksymalnie dwa, trzy lata.
Pokiwaliśmy głowami. Uśmiechnął się, ucieszony i się wyprostował, jakby nagle nabierając pewności siebie.
- Świetnie. Zatem... Póki co nie będzie lekcji z praktyce, w razie, jakby miało dojść do kolejnej tragedii. Wolałbym tego uniknąć i najpierw postarać się wam przekazać wszystko, co wiem. Pamiętam, że pierwszą i najważniejszą rzeczą, jaką mi przekazano, było, żeby patrzeć na zęby i umięśnienie przeciwnika. Czy jego ciało nie zawiera żadnych widocznych pułapek, czy nie dysponuje większą siłą niż się zdaje... Warto również patrzeć na zostawiane odciski łap, one dają wskazówkę o ciężarze potwora. Im są głębsze, tym większa szansa, że dysponuje dużą siłą. Zdarzają się również wyjątki, co jest oczywiście logiczne... - Zadumał się na chwilę, po czym mówił dalej: - Skóra lub pancerz to również ważna cecha. Im jest grubszy, tym trudniej nam zranić potwora. To, że trzeba zawsze celować w miejsca najbardziej miękkie jest chyba dla was oczywiste.
Pokiwaliśmy głowami. Wtedy zmrużył oczy i po chwilowym zawahaniu, nagle jakby doznał olśnienia:
- Jednak najłatwiej jest oszacować nasze możliwości na podstawie znajomości poszczególnych potworów. Mieliście już jakieś lekcje na ten temat?
Tym razem zgodnie pokręciliśmy głowami. Hitam westchnął głośno.
- To bardzo źle. Bardzo, bardzo źle. Jest to absolutna podstawa. Ja wam orientacyjnie objaśniłem jak postępować w nieznanych wam dotąd przypadkach... Sądzę, że możemy póki co kontynuować ten temat i dopiero na kolejnej lekcji zajmiemy się rozpoznawaniem konkretnych gatunków.
Przystaliśmy na tę propozycję, z czego nauczyciel obrony zdawał się być zadowolony. Odnosiłam wrażenie, że coraz lepiej czuje się na tym stanowisku.
- Dobrze... Znacie jeszcze jakieś sposoby ustalania siły przeciwnika?
- Pazury. Długość pazurów - powiedziała Moone nieco znudzonym głosem - To, czy używa magii...
- Masz rację. Niektóre z nich występują pod postacią samej skupionej magii, jak na przykład tantibus. Słyszeliście kiedyś o czymś takim?
Shen się zgłosił.
- Raz do mnie taki przyszedł.
- Naprawdę? - Hitam wyglądał na zaskoczonego - Możesz nam opowiedzieć.
- No... Spałem, budzę się, a tam taki dziwny stwór. Myślałem, że chce mnie zjeść, albo coś... - Spuścił głowę - Z tym, że obudziłem się jeszcze raz. Nie wiedziałem, czy mi się to śniło czy nie. Dopiero wtedy zrobiłem hałas, biegałem po całej jaskini, więc Sohara się obudziła, a jak powiedziałem co się stało, powiedziała, że to jakiś bus. Uważam, że to ten tatabus.
- Tantibus - Poprawił Hitam - Masz rację. Nie jest szczególnie groźny, bo jedynie podjada trochę waszej energii gdy macie koszmary.
Przysłuchiwaliśmy się temu uważnie. Obrona była znacznie ciekawszym i bardziej rozległym tematem niż mi się początkowo zdawało.

<C.D.N.>

Uwagi: Brak.

Od Lind "Konkurencje festynowe" cz. 2

Opowiadanie festynowe: bonus x2 więcej pkt. umiejętności i doświadczenia, 2x więcej SG za op.
Kwiecień 2021
Rozłożyłam karty przed sobą i oceniłam wzrokiem swoją nagrodę. To się nazywa szczęście; obie brązowe były z tej samej kolekcji "Rzadkie Przedmioty", a złota była już moją drugą z kompletu "Wataha Czarnego Kruka". Samotna srebrna była częścią "Krain", jednak zamierzałam wkrótce zebrać więcej i tego rodzaju kart. Mam nadzieję, że nie trafi mi się zbyt wiele powtórek przy okazji następnych konkurencji. Prawda, można się wymieniać i odsprzedawać, jednak zawsze pojawia się ryzyko braku chętnych na taką, a nie inną kartę. Cóż, zobaczymy, jak będzie dalej.
Stwierdziłam, że skoro już ruszyłam się z jaskini i mam trochę wolnego, mogłabym jeszcze dziś spróbować kilku innych wyzwań festynowych. Dowiedziałam się, że obecnie Danny obsługuje pozostałe dwie konkurencje jednoosobowe, więc zebrawszy swoje karty, poszłam do niego.
- Witam, Lind, co słychać? - zapytał basior na przywitanie. - Zgaduję, że chciałabyś wykonać jakieś zadanie nagradzane kartami.
- Żebyś wiedział, Dan - odparłam. - Słyszałam coś o dwóch obecnie dostępnych u ciebie. Mogę prosić o szczegóły?
- Oczywiście - skinął głową basior. - Więc tak, pierwsze to po prostu przebiegnięcie dystansu stąd do kuchni w Lesie. Nic nadzwyczajnego. Natomiast drugie zadanie do wykonania, to skok na bombę do Jeziora, poprzedzony bujaniem się na lianie.
- Zacznę od drugiego - wybrałam, bez szczególnego namysłu. - Nigdy nie próbowałam czegoś takiego.
- W porządku. Jeśli ci się spodoba, możesz skoczyć jeszcze raz; podobno nie ma żadnego limitu na powtarzanie każdej z konkurencji - zaznaczył Danny, opuszczając swoje stanowisko, w którym dotychczas oczekiwał na "klientów".
- O proszę, tego nie wiedziałam - powiedziałam. - Czyli jednak to zdobywanie kart nie musi być takie trudne, jak przypuszczałam - pomyślałam na głos.
- Dopóki będzie ci się chciało powtarzać w kółko tą samą czynność - mruknął Dan.
Basior skierował się w stronę Jeziora, zabierając ze sobą pliki kart, które miał na stanie. Podążyłam za nim. Najpierw minęliśmy prywatne gorące źródła naszej watahy, powszechnie nazwane Wodospadem. Stosunkowo często odwiedzałam to miejsce; ostatnio postanowiłam sobie, że wydobędę z tej wody przynajmniej jeden drogi kamień każdego rodzaju. Gdybym tylko potrafiła otwierać oczy pod wodą, szło by sto razy łatwiej. Chwilowo nie dostrzegłam tam żadnych wilków. Być może niektórzy już postanowili zapolować na drugie śniadanie.
Poruszaliśmy się teraz wzdłuż strumienia, wypływającego z tutejszego niedużego zbiornika wodnego. Tą drogą, dotarliśmy szybko do Szczenięcej Polanki. Akurat odbywały się tam zajęcia logiki, więc Dan poradził, żebyśmy obeszli uczniów i udzielającą im lekcji Suzannę szerokim łukiem. Na tego typu przedmiocie, rozpraszanie szczeniąt nie jest wskazane. Kątem oka dostrzegłam, że młode wilki z obu watah siedzą w grupach po kilka osób, a Suzanna krążyła między nimi, nadzorując ich pracę. W pewnym momencie powiedziała:
- Przypominam, że macie tylko tylko kilka minut, żeby się wydostać. Nie można też oszukiwać; na przykład zaprzyjaźnić się ze smokiem.
Brzmiało to jak fragment ciekawej zagadki logicznej, jednak my nie przyszliśmy tutaj, żeby brać udział w zajęciach. Wkrótce oddaliliśmy się od wilków na Polance i zatrzymaliśmy dopiero nad brzegiem Jeziora.
- Okej, to... z której liany mam skoczyć? - zapytałam animatora, szukając wzrokiem jakiś dłuższych.
- Obojętnie. Upewnij się tylko, że jest dość mocna, żeby cię utrzymać.
- Hm, słusznie - podleciałam do jednego z tych pnączy, przyzywając skrzydła z wiatru.
Złapałam je zębami i pociągnęłam. Raczej nie zerwie się pod moim ciężarem.
- Pamiętaj, nie powinnaś używać mocy przy samym bujaniu się i skoku - krzyknął Dan z dołu.
Nawet gdybym chciała nagiąć tą regułę, Danny na pewno by poczuł ruch powietrza. Nie potrafiłabym tym razem niepostrzeżenie oszukiwać.
Oplotłam łapami lianę i rozgoniłam wiatr. Musiałam trzymać się bardzo mocno, żeby się od razu nie zsunąć. Ech, pewnie byłoby dużo łatwiej, gdybym umiała zmieniać się w człowieka i mogła użyć tych chwytnych pięciu palców.
- Teraz musisz się tylko rozbujać i puścić w odpowiednim momencie. Śmiało, to proste.
Zaraz zobaczymy, czy to takie "proste". Zaczęłam się miarowo przechylać raz do przodu, raz do tyłu. Zanim jednak zdołałam porządnie rozhuśtać lianę, zauważyłam, że już bolą mnie zesztywniałe łapy, utrzymujące moje ciało przy tym pnączu. Jeśli nie przyspieszę procesu, niewątpliwie opadną mi ze zmęczenia, a ja polecę w dół zaraz za nimi.
Trochę to jeszcze trwało, lecz kiedy rozbujałam się prawie wystarczająco, żeby doskoczyć do jeziora, liana wyślizgnęła się z mojego uścisku, a ja wylądowałam w gęstych krzewach kilka metrów od celu. Jęknęłam cicho, wygrzebując się ze stosu liści i połamanych gałęzi. Stojący nieco dalej Danny, starał zachować powagę. Wciągnęłam głośno powietrze i zdołałam jakkolwiek opanować swoje nerwy. Podeszłam do liany jeszcze raz. Wymyśliłam jednak tym razem nową, lepszą taktykę.
Złapałam koniec pnącza w zęby i podleciałam z nim do jednej z położonych wyżej, odsłoniętych gałęzi. Wylądowałam na niej i upewniwniłam się, że nie spotkam się znów z twardą ziemią z różnych powodów. Złapałam się mocno liany przednimi łapami, nie wypuszczając jej z pyska. Rozgoniłam wiatr i odepchnąwszy się mocno tylnymi kończynami od konara drzewa, poszybowałam na zielonej linie w stronę jeziora z imponującą prędkością. Zdołałam dobrze wyczuć moment, kiedy należy skoczyć. Nie mając już łap przytwierdzonych do pnącza, natychmiast zacisnęłam oczy i podkurczyłam łapy. Usłyszałam głośny plusk, po czym poczułam przeszywające zimno wody, w której się znalazłam. Wypłynęłam szybko na powierzchnię, podnosząc w górę pyszczek. Gościł teraz na nim szeroki uśmiech.
Sam lot i skok były świetne! Tę konkurencję z pewnością powtórzę jeszcze nie raz.
Dopłynęłam do brzegu i wyszłam z wody obok Dana. Dostrzegłam, że animator też był mokry; stanął zbyt blisko, żeby uniknąć solidnego rozbryzgu.
- Jakie karty zdobyłam? - zapytałam, odruchowo otrzepując się. Tym razem basior zdołał uskoczyć przed zimnymi kroplami.
- Dwie srebrne i dwie brązowe - powiedział. Wręczył mi nagrodę.
- Super - wzięłam od niego kolejne elementy mojej powiększającej się kolekcji. - Spodziewaj się, że jeszcze do ciebie wrócę, w tej sprawie, Dan. Wyjątkowo dobrze się bawiłam - odgarnęłam ociekającą wodą grzywkę sprzed oczu.
- No i dobrze, tak powinno być - Basior uśmiechnął się szeroko. - Tylko nie wiem, czy jeszcze ja będę nadzorować twoje następne próby. W przypadku tej konkurencji, wkrótce zmieni mnie Navri.
- Animatorzy się zmieniają? - zdziwiłam się.
- Cóż, zarządcy festynu, czyli Para Alf, postanowili, że będziemy się kilka wymieniać. Jak dla mnie, to dobry pomysł; festyn ma trwać bardzo długo, a gdyby ktoś miał tyle czasu patrzeć na wilki robiące wiecznie jedno i to samo, pewnie by wreszcie zanudził się na śmierć.
- Coś w tym jest... - mruknęłam. Przeszedł mnie dreszcz, od wody było mi strasznie zimno.
- Możemy chyba już wracać, co?
- Tia, wyszuszę się i rozpoczynam następne zadanie - wycisnęłam wodę z włosów. - Przypomnisz proszę, co to było?
- Bieg od mojego stanowiska, do kuchni - powiedział basior.

<CDN>

Uwagi: brak.

Wygrane karty: brązowe: Ryby, Nauczyciel; srebrne: Gamma, Dolina Cudów i Marzeń