Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

niedziela, 2 lipca 2017

Od Leah ''W świecie mroku'' cz. 2 (c.d. Nergal)

Styczeń 2020r.
Stałam osłupiała. Przyglądałam się całej walce od pojawienia się wilków. Deszcz spływał zimnymi strugami po moich plecach. Słyszałam wszystko co mówili. Przez następne minuty nie mogłam się otrząsnąć. Nie miałam pojęcia co zrobić. Nagle jeden z basiorów krzyknął:
- Owszem, jednak to już koniec, pociągnę cię za sobą do grobu! – po czym rzucił granatem. Siła wybuchu odepchnęła mnie do tyłu. Uderzyłam o ziemię. Wstając, spojrzałam na wilki. Jeden z nich, białowłosy chłopak, spojrzał na mnie jakoś dziwnie. Zaraz potem zemdlał. Podeszłam do niego. Co robić… Co robić… myślałam gorączkowo. Postanowiłam wezwać pomoc. Wybiegłam z Miasta i gdy tylko znalazłam się w Lesie, zmieniłam się wilka i zawyłam. Była to prośba o pomoc, ale ponieważ w wilczej mowie można było rozmawiać tylko o teraźniejszości, nie mogłam wytłumaczyć co się stało. Mijały minuty, deszcz zmieniał się w burzę, grzmiało coraz głośniej. Zirytowana brakiem odpowiedzi, zmieniłam się w człowieka i pobiegłam do nieznajomego. Musiałam go stąd zabrać, zanim pojawią się ludzie.
Po drodze spotkałam Kai’ego, który pomógł mi przenieść basiora do watahy. Kiedy się obudził, zaprowadziliśmy go do Alfy. Został przyjęty, nawet udało się nam dowiedzieć, że nazywa się Nergal, ale najwyraźniej wybuch był silny, bo znowu stracił przytomność, w swojej jaskini. Zastanawiałam się czemu w ogóle mu pomogłam. Prawdopodobnie jest to po prostu morderca jakich mało. Wykończył wszystkich swoich wrogów, nawet mimo to, że byli lepiej uzbrojeni. Ale… Skoro Nergal przeżył… To może ten drugi też? Natychmiast udałam się w stronę Miasta. Deszcz dalej padał, a błyskawice ciągle przeszywały niebo. Zmieniłam się w człowieka, praktycznie już wbiegając do Miasta. Mam nadzieję, że nikt tego nie widział, myślałam gorączkowo. Wpadłam na ulicę, na której wszystko się rozegrało. Spojrzałam na martwe ciała.
- O matko… - szepnęłam.
Zdjęłam kaptur z głowy. Wpatrywałam się w wilki. Wszędzie było pełno krwi. Jeden zastrzelony… Inne leżały martwe, bez żadnych ran… Spojrzałam na miejsce wybuchu granatu. Przyłożyłam ręce do ust. Tego co tam zobaczyłam nie będę nawet opisywać. Nie wiem nawet kiedy, ale upadłam na kolana. Jak można tak zabijać? Co ja mam zrobić? Nie mogę ich tak zostawić, prędzej czy później przyjdą tu ludzie…
Udało mi się ukryć ciała, ale włożony w to wysiłek oraz to co zobaczyłam, zupełnie mnie wyczerpały. Nie chciałam iść do jaskini. Poszłam do wspólnego domu. Nikogo tam dziś nie było. Udałam się do jednej z sypialni. Bez zastanowienia położyłam się na łóżku i zasnęłam.
Obudziłam się. Był środek nocy. Przez burzę nie mogłam stwierdzić która w ogóle jest godzina – teraz deszcz się uciszył. Przez okno widać było biały sierp księżyca. Wstałam i ruszyłam w stronę watahy.
Wracając, udałam się jeszcze nad Jezioro. Rozbiłam lód, tworząc przerębel. To jest kąpiel dla mnie. Nie nurkowałam, w obawie, że zgubię dziurę w lodzie, ale i tak było wspaniale. Próbowałam schwytać jakąś rybę, ale znowu mi to nie wyszło. Tutejsze rybki są nad wyraz szybkie. Potem dla relaksu, ślizgałam się po lodzie, który ciągle załamywał się pod moim ciężarem. Po skończonej zabawie, udałam się w stronę jaskiń. Humor mi nie dopisywał. Patrzyłam spode łba nawet na drzewa. Postanowiłam zajrzeć co u nowego.
Zajrzałam do jego jaskini. Wciąż spał. Furknęłam z furią i udałam się do swojego domu. Położyłam się na posłaniu. Pozostaje mi czekać, aż się obudzi. Zaczęłam czytać książkę pod tytułem ,,Kronikarz Przyszłości’’. Bardzo lubię książki przygodowe, ale teraz jakoś nie miałam ochoty na lekturę. Po długim oczekiwaniu oczy same mi się zamknęły. Ciekawe kiedy się obudzi… pomyślałam, zasypiając.

< Nergal? >

Uwagi: "Po czym" piszemy osobno. Pogubiłaś kilka przecinków.

Od Manahane "Nowy Świat" cz. 1 (CD. Chętny)

Luty 2020
Minęło dopiero pół roku od moich drugich urodzin, a już jutro mam zostać oddelegowana. Niby nie przejmuję się tym zbytnio, choć boli mnie fakt, że ojciec nie zamierza nic z tym zrobić. Nic...
 Jesteśmy tak zwaną Watahą Indian lub bardziej popularnie Watahą z Zachodu. Ale i tak pewnie nikt o nas nie słyszał. Jesteśmy watahą wędrowną. Uciążliwe jest zmienianie miejsca co jakiś czas...
- Oby pradawne duchy zwierząt miały cię w opiece! - powiedziała z troską Kahau. Ona i to jej gadanie. Jakby te duchy chciały się mną zainteresować, to zrobiłyby już to dawno i na pewno powstrzymywały by mnie, przed tym co najlepsze. Nie zastanawiając się rzekłam:
- Kahau... Pradawni nie pomogą... Nawet króliki... - i odeszłam. Musiałam iść się napić.
 Idąc w stronę małej rzeczki, czułam na sobie spojrzenia innych wilków. Tak szczerze to ja nie miałam wyrzutów sumienia. To chyba źle, prawda? Dotarłam do strumyka i zaczęłam łapczywie pić.
 Reszta dnia minęła spokojnie i bez większych sprzeczek. Wieczorem położyłam się spać wcześnie. Śniły mi się rozległe łąki i lasy (o których słyszałam tylko w opowieściach Kahau). Bardzo przyjemny był ten sen. Jednakże zostałam brutalnie obudzona przez strażników. Nie należeli oni do tych delikatnych. Siłą zaciągnęli mnie na środek osady. Jakby nie mogli powiedzieć, przecież sama umiem chodzić. Popatrzyłam na zebranych wokół mnie. Chyba byli zadowoleni, że zaraz zostanę wygnana i nie wrócę. Ojciec zaczął przemawiać:
- Zebraliśmy się tutaj, aby pożegnać Manahane i wygnać ją na zawsze z naszej watahy. Od teraz nie posiadasz takich tytułów jak Królicze Uszy i... - tu się zatrzymał. Najwyraźniej nie przechodziło mu to przez gardło... - Córka Wodza... Jakieś ostatnie słowa?
- Tak, - odpowiedziałam - tak jak najbardziej. Jak wiecie, nikogo przy morderstwie nie było. A co jeśli to nie ja? Co jeśli popełniła samobójstwo? Co jeśli mnie zmusiła?
- Przestań! - warknął szaman - Teraz wypij ten eliksir... - podał mi fioletową fiolkę, a ja opróżniłam jej zawartość. Wiedziałam, że przez nią przeniosę się w odległe miejsce, o którym pomyślę. A ja pomyślałam o tych łąkach i lasach, które się mi dzisiaj śniły... Na koniec powiedziałam do ojca "Żegnaj, tato" i potem nie widziałam już nic...

***
 Obudził mnie... śpiew ptaków? Tak! Jestem w lesie! lecz... tu nie jest tak zielono, jak sobie wyobrażałam... Wszystko pokrywa biały puch. Teraz najważniejszą rzeczą jaką miałam zrobić to znaleźć wodę. Było naprawdę zimno... Cała trzęsłam się i ledwo utrzymywałam się na swoich łapach. Nie wiedząc, tak naprawdę co począć zaczęłam iść przed siebie. 
 Po pewnym czasie wyczułam kogoś obecność. Była to grupka wilków składająca się z czterech osobników. Zaczaiłam się w krzakach i przyglądałam im się. Jacy oni byli wysocy. Jak zauważyłam, polowali na zające. Jakaś wadera spojrzała w moją stronę, lecz nie zauważyła mnie. Powiedziała coś do reszty, a ja wykorzystałam tę chwilę nieuwagi i zakradłam się. Dzięki moim zdolnościom nie zwrócili nawet uwagi, że jednego zająca brakuje. 
 W porównaniu do nich byłam małym zającem... Byłam prawie o połowę od nich mniejsza i niższa. Wróciłam w krzaki i szybko pożywiłam się. Postanowiłam ich śledzić. Szłam w bezpiecznej odległości i próbowałam ustalić gdzie idą.
 Dotarliśmy chyba do watahy? Tak przynajmniej to wygląda. Sporo wilków... Każdy wyglądał inaczej... Postanowiłam trochę się powałęsać, oczywiście tak, aby nikt mnie nie zauważył. Śledząc raz tego wilka, raz innego w końcu znalazłam wodopój. Rozejrzałam się w około, by sprawdzić, czy nikogo nie ma. Pewna swojej samotności podeszłam do wody. Łapczywie zaczęłam pić.
 Wróciłam się do środka watahy - czyli tam gdzie znajdowało się najwięcej wilków. Zaczęło się ściemniać i prawie wszyscy udali się na spoczynek. Chciałam sobie pooglądać co robią teraz te nadmiar wysokie istoty. Skradałam się pod jaskinie i podsłuchiwałam...
- Znowu? - stanęłam pod jedną. Ironiczny śmiech jakiejś wadery mnie zaciekawił. - Przecież ci mówiłam, że nie ma mowy. - i w tej chwili ktoś wyszedł z tej groty. Ostra babeczka z tej wadery, już ją lubię.
 Wkradłam się po woli i stanęłam za nią. Mogłam się spodziewać, że to jest Alfa.
- Dobry wieczór - powiedziałam, a Alfa odwróciła się i popatrzyła z niedowierzaniem. Jakby zobaczyła o połowę niższą od siebie Hane. - Pani jest Alfą, nieprawdaż?
- Uważaj sobie. - warknęła - nie wolno nikomu zakradać się do mojej jaskini. A już na pewno nie obcym!
- No dobrze... Jestem Manahane. - przedstawiłam się. - Nie mam co z sobą zrobić, ponieważ... - ugryzłam się w język. Przecież nie powiem, że zostałam wygnana! Musiałam coś wymyślić... - zostałam bez bliskich...
- Ktoś ich zabił? - zapytała.
- Nie do końca. - zaczęłam kłamać, a to potrafię doskonale. - Zostali wywiezieni i przeniesieni na inny teren. Ja wtedy byłam poza watahą.
- A jak nazywała się twoja wataha? - dopytywała, a to już wkurzało.
- Wataha z Zachodu. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Na razie przyjmę cię na okres próbny... Spróbuj być grzeczna i nie zakradaj się do mojej jaskini, a może pozwolę ci zostać. - powiedziała zgryźliwie.
- Czarny humorek widzę. Już cię lubię. - powtórzyłam swoje słowa. - A i jeszcze jedno. Gdzie mam spać?
- Będę udawać, że tego nie słyszałam. Twoja jaskinia jest tusz pod moją... Dobrej nocy, Manahane.
 Opuściłam Alfę i skierowałam się do wyznaczonego miejsca przez waderę. Zasnęłam...

***
Rano obudził mnie rano głos jakiegoś wilka:
- Witaj w Watasze Magicznych Wilków. Suzanna wyznaczyła mnie, abyś mogła zapoznać się z zasadami, obowiązkami i atmosferą panującą tutaj!

< Chętny? >

Uwagi: "Na pewno", "nie zobaczyła", "na razie" oraz "do końca" piszemy osobno. Nie "powałętać", lecz "powałęsać". Dużo literówek. Nie "te gadanie", tylko "to". "Zrobiłyby" piszemy razem. Wcięcia w tekście nie powinny być robione Spacjami.

Od Navri "Ostatnie tchnienie młodości" cz. 4 (c.d. Winteren)

Opowiadanie wchodzi w skład sztafety.

Luty 2020 r.
Leżałam akurat przed jaskinią i z maksymalną uwagą wypatrując wszystko, co działo się na terenie nazywanym Wrzosową Łąką, gdy przysłonił mnie cień i na chwilę oślepłam. Jakiś wielki ptak? Na to wskazywał trzepot skrzydeł. Zadarłam pyszczek do góry akurat w momencie, kiedy odzyskałam ostrość widzenia, a postać która jeszcze przed chwilą zakłóciła mój spokój wylądowała tuż obok.
- Cześć! - powiedział wesoło młody basior. Patrzyłam na niego znak zmarszczonych brwi. Rzadko odwiedzał nas ktokolwiek, a co dopiero jakieś inne szczeniaki. Byłam chyba najmniej zżytą z pozostałymi towarzysko. Widok Shena przed jaskinią był dość nietypowy.
- Cześć... - wychrypiałam. Od kiedy nauczyłam się mówić, mój głos na okrągło odmawiał posłuszeństwa. Tego dnia padło na chrypę.
- Aoki zaproponowała, żebyśmy uciekli z watahy! Co ty na to? To będzie świetna przygoda! - zachęcał. Wyglądał na niezwykle podnieconego tym planem. Zmarszczyłam nos zniesmaczona. Nim zdołałam cokolwiek odpowiedzieć, do naszych uszu dobiegł męski, acz znajomy głos:
- Uciec? Wiecie, że to niebezpieczne?
Obróciłam pysk w tamtym kierunku. Tata miał wyjątkowo poważny wyraz pyska, a oczy były wręcz smutne.
- E... To był tylko taki żart! - Wyszczerzył się Shen. Spojrzałam na niego z oburzeniem. Tata uniósł brew, chyba nie całkiem wierząc.
- Tak?
- Tak, tak! - zapewniał szczeniak. Tata zerknął na mnie. Mój zamyślony wyraz pyska chyba potwierdzał jego obawy.
- Jesteście jeszcze za młodzi na takie akcje... Ty, Shen, może już jesteś w odpowiednim wieku, ale Navri niestety jeszcze nie. Może się wam stać krzywda.
Basiorek się zasępił. Patrząc na niego i jego spuszczony wzrok pomyślałam, że z jakiegoś powodu nie zamierzał odpuścić. Chcą wybrać się wraz ze wszystkimi? Czy ta nowa również miała iść? Tata skierował się ku wejściu do jaskini. Niespiesznie wszedł do środka. Wiedziałam, że jak zwykle jest zmęczony po pracy i zamierzał trochę poleżeć.
- Chodu! - krzyknął wtedy Shen, wykonując szybki ruch, przez który wylądowałam na jego grzbiecie. Tata od razu zerwał się z miejsca, ale basiorek już wziął rozbieg, rzucił się w przepaść i... poleciał. Odruchowo wbiłam swoje tępe pazurki w jego futro tak, by nie spaść i ostrożnie obejrzałam się przez ramię. Niebieski samiec stał oniemiały w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą się znajdowaliśmy. Uśmiechnęłam się do niego blado, choć wiedziałam, że z tej odległości tego nie zobaczy.
- Ostatecznie nawet nie poczekałeś, aż przemyślę sprawę - powiedziałam w którymś momencie.
- Bo nie mieliśmy na to czasu - uciął temat. Westchnęłam cicho. Miał oczywiście rację... Choć i teraz nie ma pewności, czy tata nie pójdzie przekazać reszcie stada w którym kierunku się udaliśmy.
Niedługo potem Shen podszedł do lądowania. Wypatrzyłam Aoki, Torance, Moone i Winterena. Spojrzenia ich wszystkich były wówczas utkwione w basiorku, którego pysk teraz musiał wyrażać niezmierną dumę z tego, że udało mu się mnie tutaj sprowadzić. Mruknęłam coś pod nosem, co Shen słusznie odebrał jako rozkaz schylenia się, by łatwiej było mi zejść. Tak też zrobiłam. Równym truchtem ruszyłam ku pozostałym, co zrobił i skrzydlaty samiec, lecz szybko mnie wyprzedził. Co rusz zwalniał, a łapy mu się plątały, byleby iść tak szybko, jak ja. Mogłam rzecz jasna pobiec, ale jakoś nie miałam na to nastroju. Miałam chyba wyjątkowo zły dzień.
- No nareszcie! - rzuciła dramatycznie Aoki - Dłużej się nie dało?
- Trzeba było pozbyć się Dante - wyszczerzył się Shen. Spojrzałam na niego z poirytowaniem. Po imieniu tak? Był w końcu znacznie od niego młodszy. Jakby dodał "pan", byłoby w porządku. A poza tym przedstawił to w taki sposób, jakby dokonał nie wiadomo czego. W końcu zaraz mogło się tu zbiec stado dorosłych. Ciekawe, czy wtedy też by się tak cieszył.
- Shen! Jak ty nazywasz swojego przyszłego teścia?! - zapytała Torance z kpiącym uśmieszkiem. Wywróciłam oczami. Co jeszcze wymyślą? Miałam ochotę odejść i skupić się na rzeczach ważniejszych, niż użeranie się z nimi.
- Idziemy? - wtrąciła Moone.
- Ja prowadzę! - zarządziła Aoki. Wszyscy ruszyliśmy w kierunku ścieżki prowadzącej na szczyt Góry. Jak zwykle nawet nie przyjęła słowa sprzeciwu. Z miesiąca na miesiąc stawała się coraz bardziej arogancka. Miałam nieodparte wrażenie, że nawet ja umiałabym podejmować lepsze decyzje niż ona.
***
Bez większego wysiłku weszłam na dość wysoki poziom Góry, gdzie Aoki zarządziła polowanie. Nawet nie wiedziałam, że jestem głodna - myślałam, przeżuwając kawałek niezbyt smacznego o tej porze roku mięsa. Później udaliśmy się na poszukiwania jakiegoś schronienia. Nim tam jednak dotarliśmy, musiałam ciągnąć upolowane wcześniej zwierzę. Jedyną osobą, która nic nie robiła, była - a jakże - Aoki. Sądziłam, że jeszcze chwila i padnie trupem pod wpływem mojego spojrzenia. Tak się jednak nie stało, a ona nawet nie wiem, czy mnie dostrzegła. Jasne, tutaj chyba każdy mnie ignorował.
Po odegnaniu pająków, które przyznam, miały dość paskudne odnóża, położyliśmy się w górskiej jaskini. Było tam na tyle ciasno, że leżąc tak musieliśmy stykać się brzuchami. Mnie przypadło miejsce w głębi jamy, (twierdząc po zapachu) tuż obok Moone, która z jakiegoś powodu w środku nocy wstała, tym samym wytrącając mnie ze snu. Nie widziałam jej, bo było jak dla mnie zbyt ciemno, ale domyśliłam się, iż wyszła. W końcu niedługo potem spokój przeciął krzyk Aoki:
- Zbieramy się! Co wy tu robicie?!
Bez konsultacji z dosłownie nikim rozkazała iść dalej. Poza tym nie widziałam kompletnie nic. Było zbyt ciemno. Nienawidziłam za to swoich oczu, tym bardziej że jak stwierdził tata - im starsza się stawałam, tym mniejsza szansa była na samoczynne naprawienie ich. Ach, jak ja za nim tęskniłam. Nie minął jeden dzień, a już chciałam wracać do własnej jaskini.
- Och! Co to jest?! - wykrzyknął Wii. Zmarszczyłam brwi, powoli kierując się w jego stronę. Prawdopodobnie pozostałe szczeniaki zrobiły to samo, bo słyszałam okrzyki wyrażające głębokie zafascynowanie.
- No wow, jakieś walące się budynki, o co tyle krzyku? - mówił bez entuzjazmu Shen.
Czyli mieliśmy przed sobą ruiny. Tego, jak bardzo żałowałam, że ich zwyczajnie nie widzę nie dało się aż po prostu opisać. Może gdybym podeszła zobaczyłabym cokolwiek? Wtedy jak na zawołanie odezwała się Moone:
- Nie wiem jak wy, ale ja idę się temu przyjrzeć bliżej. Ktoś idzie ze mną?
Zapanowała cisza. Słysząc szmer łap, prawdopodobnie należących do niej, ruszyłam w ślad za nią. Kierowałam się słuchem i węchem. Na szczęście ten drugi stał się w ostatnim czasie dość dobry, bym doskonale wiedziała, gdzie idzie Moone. Kilka razy się potknęłam, na co Aoki reagowała powstrzymywanym śmiechem. Nie wiedziała, że mam problem ze wzrokiem, dlatego chyba miała mnie za łamagę, którą raczej nie byłam.
Chodziłyśmy w kółko dość długo. Kręciłam od czasu do czasu łepkiem, udając, że widzę zabierające dech w piersi resztki tajemniczych budynków, a nie bezkształtną szaro-czarną masę. W końcu zatrzymałyśmy się w miejscu, a moja towarzyszka ponownie się odezwała. Tym razem jej głos jakby odbijał się od ścian, tworząc charakterystyczne echo. Musiałyśmy znajdować się w środku.
- Może nie pójdziemy dalej, omijając to, tylko się rozejrzymy czy gdzieś tu nie ma tego więcej?
- No dobra - odkrzyknęła Aoki - No to ty i Navri pójdziecie w tą stronę, Wii i Shen...
Nie bardzo wiedząc, o co chodzi, po prostu wciąż podążałam jak cień za Moone. Swoją drogą musiałam być wyjątkowo jasnym cieniem, skoro to ona miała dużo ciemniejsze futro ode mnie. Wyobraziłam sobie ten kontrast. Całkiem ciekawy.
- Moone, a tak dokładniej po co idziemy? - zapytałam w którymś momencie. Chodzenie przed siebie, nawet nie wiedząc gdzie, było dość monotonnym zajęciem.
- Żeby przeżyć jakąś przygodę, a nie tylko bawić się i uczyć w watasze - odparła bez chwili namysłu. Czyli uważała naukę jako coś nudnego? Ja byłam przeciwnego zdania. Zdecydowanie było w tym coś, co mnie w jakiś sposób inspirowało.
Niedługo potem poczułam powracający zapach basiorków. Zatrzymałyśmy się nieopodal. To był dla mnie jasny znak, że nasze eksploracje się zakończyły, a ja już nie muszę udawać, że coś mnie tu zafascynowało. Może tego lata udam się tu z tatą, żeby zobaczyć co dokładnie odnaleźliśmy. Powinnam potrafić odtworzyć tę drogę z pamięci nawet po takim odstępie czasu.
- Dobra, poczekamy jeszcze jedną noc i jutro ogarniemy co to jest - niespodziewanie oznajmiła Aoki. To właśnie na nią i na Torance cały ten czas czekaliśmy. Zawróciliśmy do jaskini. Nie mogliśmy obejrzeć tego rano? Po co zrywać nas ze snu w środku nocy?
***
- Ja chcę do domuu - wyła Torance. To właśnie jej reakcja wytrąciła mnie z zapewne bardzo głębokiego snu. Uniosłam łeb by z zadowoleniem stwierdzić, że tego dnia słońce świeciło na tyle, że widziałam wszystko bardzo wyraźnie. Kolejną rzeczą, która mnie z kolei już nieźle zaniepokoiła, był fakt, iż tkwiliśmy w jakiejś drewnianej klatce, która dziwnie drżała i w dodatku przesuwała się. Przesunęłam się do przodu, starając się wyjrzeć na zewnątrz i ocenić sytuację. Szybko spostrzegłam, że nasze więzienie umieszczone było na niewielkim, równie drewnianym wózku z dwoma kołami. Po mojej lewej stronie znajdowała się długa rączka, na końcu której znajdowało się dziwne stworzenie. Zdawało się trzymać w łapach koniec gałęzi. Skądś kojarzyłam tę rasę, ale nie umiałam sobie przypomnieć skąd. Miał na głowie wielki, słomiany kapelusz. W sumie nic dziwnego. Pogoda nagle z zimowej zmieniła się w wiosenno-letnią.
- Człowiek - pisnęła Aoki, patrząc w kierunku naszego porywacza. Ach, to tak właśnie nazywały się te dziwne stworzenia pozbawione futra.
- Przepraszam pana - zagaiłam beznamiętnym tonem - Gdzie pan nas wiezie i dlaczego?
Nie odpowiedział. Może nie rozumiał, może nie słyszał. Odchrząknęłam i postanowiłam spróbować ponownie. Szczeniaki patrzyły na mnie jak na wariatkę.
- Czy mógłby łaskawie pan powiedzieć, gdzie pan nas zabiera?
Dopiero wtedy odwrócił się w moją stronę. Patrzył na nas z wyrazem, którego nawet nie potrafiłam odczytać. Zaskoczenie? Radość? Czy może strach?

<Wii?>

Uwagi: Nie wiem, czy nie czasem ruiny były oglądane w dzień...