Najprawdopodobniej marzec 2018 r.
Miru, powtórz raz jeszcze. Czym jesteś? - zapytał wysoki basior, krążąc sztywno wyprostowany dookoła wielkiego, lśniącego głazu.Wilkiem kryształu filozoficznego - odpowiedziała samica mocno znudzonym głosem. Wyglądała tak, jakby miała już wszystkiego serdecznie dość, a już najbardziej po raz tysięczny powtarzania identycznej regułki.
Po co tutaj jesteś?
By przemierzać niezmierzone krainy tej planety i aby nie doprowadzić do jej zniszczenia.
Bardzo dobrze. Dlaczego to robisz?
Z braku innych zajęć - gdy tylko to powiedziała, spojrzał na nią spode łba. Na jej pysku zakwitł koślawy uśmieszek. Wiedział, że sobie z niego kpiła.
Powtórzę: po co to robisz?
Żeby wszystkie istoty mogły żyć w pokoju - mruknęła, wywracając oczami. Wiedziała, że z nim nie warto dyskutować.
Doskonale. A teraz ustalmy jeszcze jedną rzecz... Kim jesteś i skąd pochodzisz? Jaka jest twoja historia? Jakie są twoje właściwości i umiejętności? Dlaczego różnisz się od innych?
Na żadne z pytań jednak nie znała odpowiedzi.
Chwilę po tym, mój wuj jak skończył mówić o Awriealu, musiałam stracić przytomność. Z ciemności snu wyłoniłam się dopiero po czasie, którego nie potrafię w żaden sposób zdefiniować. Pierwszą rzeczą, którą dostrzegłam po przebudzeniu były różowe oczy, poprzecinane zielonkawymi żyłkami, które przechodziły nawet przez tęczówki. Kojarzyły mi się one z dziką różą spowitą liśćmi. Wilk ten miał długie, białe futro z pozostałym cieniem szarości. Była to starzejąca się wadera, która przyglądała mi się surowym spojrzeniem.
- Linda - powiedziała, nim zdążyłam wypowiedzieć choćby słowo. Jej głos wyrażał jedynie chłód i nieustępliwość. Zdecydowanie nie przyjmowała sprzeciwu. Kiedy chciałam wychrypieć swoje imię, ona była pierwsza - Wiem jak się nazywasz. Zdejmij czar zmiany sylwetki, bo niepotrzebnie zużywasz energię.
Patrzyłam na nią jeszcze przez chwilę, nie do końca mogąc pojąc to, co właśnie do mnie powiedziała. Głos w mojej głowie milczał, więc sprawiłam, że znów byłam sobą. Zapanował mrok.
- Kiedy również spałaś, często się zmieniałaś. To u ciebie normalne? - zapytała po chwili. Sądząc po tym, że przestałam odczuwać ciepło bijące od jej ciała, musiała się odsunąć.
- Ch-chyba nie - wykrztusiłam. W moim gardle zalegało coś, co nie całkowicie pozwalało mi mówić. Spróbowałam odkaszlnąć i poczułam w ustach gorzki smak. Zrobiło mi się trochę niedobrze. Zwymiotowałam na podłogę. Poczułam naprawdę odrażający zapach, który nie do końca odpowiadał nawet temu, co zwykle miałam okazję zwracać. Przez ów fetor chciałam po raz kolejny zwymiotować, ale już nie miałam czym. Mój żołądek był pusty. Poczułam po raz kolejny uderzające osłabienie.
- Mogłaś wyjść - oznajmiła bez emocji Linda - Jesteś tu już od około trzech miesięcy, a ten eliksir sprawił, że nie zdechłaś nam z głodu i pragnienia.
- Ile?
- Z trzy miesiące - powtórzyła cierpliwie. Usłyszałam powtarzające się, dość monotonne szuranie, a zapach zaczął stopniowo zanikać. Musiała sprzątać. - Albo i nawet trzy. Albo pięć. Coś koło roku będzie.
Rok. Zapadłam w śpiączkę i leżałam przez ten cały czas w kompletnie nieznanym mi miejscu.
- Dlaczego? - wychrypiałam - Dlaczego się mną zajęliście?
- Nie mogliśmy cię tak zostawić - powiedziała po chwili wahania. Kiedy kontynuowała, jej głos lekko drżał: - Cały czas masz zadanie do spełnienia. Astrid niedawno zaszła w ciążę...
Gwałtownie nabrałam powietrza i zerwałam się z łóżka. Moje łapy były koszmarnie rozdygotane, okropnie wymęczone tak długim wypoczynkiem.
- Ostrożnie, musisz najpierw przejść długie rehabilitacje, aby wrócić do pełni sił... - powiedziała swoim podstarzałym już głosem, jednak ja nie zważając na jej słowa przeszłam kolejną przemianę. Dopiero teraz przypomniałam sobie rozkosz tej czynności. Po tym potrzebowałam raptem chwili, by wrócić do siebie. Obróciłam się jeszcze przez ramię, by dostrzec osłupienie Lindy. Wyszłam z jaskini. Musiałam odnaleźć ich przywódcę i wszystko dokładnie z nim uzgodnić. Myślenie o nim "wuju" zdawało się być nieodpowiednie, szczególnie, że z tego co widziałam w pobliskiej kałuży, byłam przemieniona w waderę, która była przy moim przebudzeniu się.
Znalezienie go wbrew moim oczekiwaniom wcale nie było aż tak trudne. Zupełnie jakby na mnie czekał. Siedział pod dużym, zieleniejącym się dębem. Wyglądało na to, że zbliżała się wiosna. Zadrżałam. Kiedy ostatnio byłam przytomna, była końcówka lata. Wuj odwrócił się w moim kierunku.
- Valka, czyż nie? - zapytał. Słysząc brzmienie jego głosu, od razu przypomniały mi się wydarzenia sprzed utraty przytomności. Teraz już sama nie wiedziałam, po co tutaj przyszłam, ani skąd dokładnie pochodzę. Zrobiło mi się trochę słabo, lecz on zdawał się na to nie zważać. Wstał i zbliżył się do mnie. Nie wiedzieć czemu, moje łapy aż rwały się do ucieczki. Zamknęłam oczy, czując, jak puls mi przyspiesza.
- Wiedziałem, że niebawem się ockniesz. Najwyższa pora na to. - Kiedy otworzyłam oczy, dostrzegłam, że ten zaczął mnie powoli okrążać - Pewnie już Linda zdołała ci przekazać, że Astrid niedawno zaszła w ciążę. Nie chcemy przecież, aby jej dziecko zmarło, prawda? Jesteśmy rodziną, powinniśmy o siebie dbać - Przystanął tuż przed moim pyskiem, uśmiechając się blado. Niepewnie skinęłam głową.
- W takim razie... Proszę za mną. Podaruję ci ten wywar i strzykawkę.
- S-strzykawkę? - wykrztusiłam, ten jednak już ruszył przed siebie. Potruchtałam za nim. Próbowałam sobie przypomnieć jego imię, jednak miałam we łbie kompletną pustkę. Wiedziałam, że tata kilka razy o nim napomniał... Niemożliwe jest, aby mówił o innym wujku, tym bardziej, że innych nie miałam.
- Zgadza się. Tak będzie najłatwiej o wchłanianie - Musiał dojrzeć mój nieco przestraszony wyraz pyska, bo dodał: - Nie martw się, nie taki diabeł straszny, jak go malują.
W końcu zatrzymaliśmy się przy przestrzennej jaskini. Czułam z jej wnętrza wyraziste zapachy lub zwyczajne smrody najróżniejszych chemikaliów, eliksirów i innych wywarów. Wuj kazał mi poczekać na zewnątrz. Jednak nie mogłam się powstrzymać od chociażby wychylenia łba i zerknięcia, co tam trzyma. Już widząc sam próg, o mało oczy nie wyszły mi z orbit. Nie tylko jaskinia była nieziemsko piękna, bo skąpana w najróżniejszych, lśniących kamieniach szlachetnych, ale i również wypełniona na prawie każdej wolnej przestrzeni różnorakimi notatkami, fiolkami, zlewkami, słojami z nieznaną mi zawartością oraz innymi naczyniami, których nawet nie umiałam nazwać. Ponadto wszędzie były książki. Niektóre z nich nawet otwarte, a na ich stronach aż roiło się od ręcznych dopisków ołówkiem. Niektóre kamienie szlachetne były oderwane od ścian i ułożone starannie na skrawkach papieru lub na nich rozgniecione. Tuż obok znajdowały się zapewne dokładne opisy ich właściwości.
Nawet nie zauważyłam, kiedy basior stanął tuż przy moim boku.
- I co ci mówiłem? Miałaś nie zaglądać.
Poczułam się mocno zawstydzona, ale i jednocześnie doznałam olśnienia.
- Masz na imię Nate, prawda? Wuj Nate?
Uśmiechnął się, a surowość ulotniła się z jego pyska.
- Tak. To moje imię. Teraz ruszajmy. Naprowadzę cię we właściwy kierunek, stamtąd powinnaś już sama odnaleźć drogę.
Pokiwałam głową. Kiedy byliśmy już kilka dobrych kilometrów stamtąd, wuj zapytał:
- Zgaduję, że wiesz o moim imieniu od taty. Co o mnie opowiadał?
- Niestety nie pamiętam... - mruknęłam.
- Byliśmy kuzynostwem - powiedział jakby z rozmarzeniem - Spędziliśmy wspólnie raptem część dzieciństwa, później nasze kontakty się zerwały. Na wskutek czystego przypadku na nowo nasze drogi się spotkały... Niestety nie na długo.
Kolejne kilka kilometrów tym razem to ja już nie wytrzymałam presji dręczącego mnie pytania:
- Jesteś alchemikiem?
- W rzeczy samej.
- Nad czym pracujesz?
Uśmiechnął się tajemniczo. Odpowiedzi nie otrzymałam.
Zatrzymaliśmy się w terenach, które rozpoznawałam jako okolice Watahy Magicznych Wilków. Były mi one dziwnie bliskie, ale i za razem odległe...
- Powinnaś się przemienić - oznajmił, ściągając z szyi sakiewkę i przekładając ją na moją - Życzę ci powodzenia.
Uśmiechnęłam się blado, czując kolejne zawroty głowy. To pewnie przez zbyt długie przebywanie w śpiączce.
- Dziękuję - odpowiedziałam. Odpowiedział lekkim uśmiechem i niespiesznie zaczął się oddalać. Przez chwilę jeszcze wodziłam za nim wzrokiem, a później sama się odwróciłam i podążyłam we własnym kierunku. Przynajmniej jeszcze pamiętałam, gdzie powinna być jaskinia Dante i Astrid, którą przydzielono im jeszcze kiedy byli szczeniakami. Zmieniłam sylwetkę na swoją własną i o mało nie upadłam. Przypomniałam sobie uwagę Lindy i w tej samej chwili nabrałam ochoty rzucenia czymś ze złości. Moje łapy były zbyt osłabione, by zmusić je do większego wysiłku, nawet będącego chodzeniem.
Po chwili doszłam do wniosku, że nie pozostaje mi nic, jak tylko zmienić postać na jakąś inną, sprawniejszą. Najwłaściwsza wydała mi się Desari, szczególnie że znała się na ziołach i władała nie każdemu do końca znaną magią. Jak postanowiłam, tak zrobiłam i potruchtałam w stronę jaskiń. Znowu rozbolała mnie głowa i nabrałam chęci na zwrócenie ostatniego posiłku, jednak czując wyłącznie żółć, przypomniałam sobie, że wciąż mam pusty żołądek. Zaczęłam rozważać, dlaczego w takim razie nie czuję głodu i pragnienia. Wątpiłam, aby ten eliksir działał aż do teraz.
Zajrzałam najpierw do jaskini Dante, ta jednak była wypełniona po brzegi różnymi rupieciami, które nijak mi do niego pasowały, więc uznałam, że ktoś inny musiał się wprowadzić na jego miejsce. Poszłam do jaskini Astrid... i zobaczyłam zaczytaną waderę leżącą na posłaniu. Miała dostrzegalnie większy brzuch. Na jej pysku malował się lekki uśmiech. Odchrząknęłam. Dopiero wtedy mnie zaważyła.
- Desari? Co ty tutaj robisz? - wytrzeszczyła oczy - Przecież od kilku miesięcy nie ma cię już we watasze...
- Wróciłam, bo mam ci coś ważnego do przekazania - Mówiąc to, strząsnęłam z szyi sakiewkę i wyciągnęłam z niej strzykawkę, co z wilczymi łapami nie było wcale tak proste.
- Co takiego?
Podniosłam na nią wzrok z całkowitą powagą.
- Twoje dziecko umiera. Jeśli nie wchłonie tego wywaru, zginie.
Astrid wyglądała tak, jakby zaczęła się dusić, bo z trudem łapała powietrze.
- Słucham?
- Wasz szczeniak umrze.
Wzięłam ostrożnie w pysk strzykawkę. Wiedziałam, że jako, że pełniła funkcję lekarki, nie powinna się bać igły. Pomimo to wzdrygnęła się. Nie uciekała. Pozwoliła sobie wbić strzykawkę w bok. Ku mojemu lekkiemu zaskoczeniu, cicho jęknęła, kiedy zaaplikowałam płyn. Czy tak powinny działać szczepionki?
- Piecze... - wymruczała, po czym wstała i wygrzebała jakiś ręcznik. Z jej bok zaczęła lecieć ciurkiem krew. To ja zrobiłam coś źle? Może pogorszyłam tylko sytuację? Może wda się jakieś zakażenie i zabije samą Astrid?
Nie mogłam ani chwili dłużej znieść tego widoku, więc bezszelestnie, zupełnie jak cień, wybiegłam z jaskini. Uroki bycia w ciele Desari.
Nie uciekłam daleko, bo znowu złapały mnie mdłości i zawroty głowy. Do tego doszły problemy z oddychaniem i wrażenie, jakby ktoś zaciskał dłonie ma mojej szyi. Zatrzymałam się i tracąc siły, wróciłam do swojej prawdziwej postaci. Nie zdążyłam odetchnąć, bo znowu coś mną jakby szarpnęło.
"JAK MOGŁAŚ?!" - moją głowę przeszył obłędny krzyk znajomego mi demona. - "DAŁAŚ SOBIE ODEBRAĆ NASZYJNIK I W DODATKU UŚMIERCIĆ SWÓJ ORGANIZM."
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że rzeczywiście medalion zniknął z mojej szyi. Przecież miałam go jeszcze... wtedy, kiedy...
Nie zdołałam dokończyć myśli, bo przez moje ciało przeszedł ból tak okropny, że miałam wrażenie, iż cała zawartość mojego brzucha wywróciła się na moją stronę, a ja mam skręcony kark i połamane wszystkie kończyny.
Wtedy przypomniały mi się słowa taty: "Nate jest kłamcą. Nie możesz mu ufać."...
Krótko po tym Dante zaniepokojony opowieścią partnerki, postanowił wszcząć poszukiwania "zmiennokształtnej istoty", która już wcześniej miała okazję zaatakować jego siostrę. Jednak z marnym skutkiem.
Ciało Valki nigdy nie zostało odnalezione, pomimo tego, że zasnęła na zawsze w krzakach tuż obok ścieżki. Ktoś lub coś musiało je przemieścić w nieznane nikomu miejsce...
<Mizuki? Jeśli chcesz, odpisz by kontynuować własną historię.>
Uwagi: Brak.