Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

niedziela, 30 października 2016

Od Yuki "Jak najdalej stąd" cz.10 (c.d Alexander)

- Wyganiam cię z Watahy magicznych wilków na cztery i pół miesiąca - wyrok nastąpił. Po osądzeniu został odebrany mi Nirvaren, a ja musiałam przenieść się spoza terenów watahy. Jak ten syn kundli nie będzie już pod opieką tej przeklętej watahy, to go zamorduje. Byłam poza terenami watahy. Diabeł wie co mnie tu spotka. Najpierw muszę odnaleźć schronienie. Najlepiej zgromadzić zapas pożywienia na wszelki wypadek. Mam nadzieję, że wilki nie będą do mnie przyłazić... Zaczął padać śnieg. Jeszcze tego brakowało... Chodząc w śniegu sięgającego klatki piersiowej nie trudno o przeziębienie... Jest zima. Ziół brak. Jak będę chora to koniec... Chociaż, medalion by na to nie pozwolił... Ale nie chcę siedzieć prawie pięć miesięcy chora aż po dziurki w nosie... Brakuję mi tego jak przedłużenia wyroku o rok... Postawiłam łapę monotonnie w kroku. Poczułam coś dziwnego... Kruchą powierzchnię. Nawet nie zdążyłam pomyśleć, a spadłam w dół. Spadłam z dwa metry w dół. Uderzyłam w twardą skałę. Za mną usypało się jeszcze trochę śniegu zmieszanego z żwirem. Podniosłam się i rozejrzałam. Byłam w podziemnej jaskini. Może mogłabym tu zamieszkać? Nie czuć tu zapachów innego zwierzęcia. Jest niezamieszkana. Około pięć metrów szerokości i niecałe siedem długości. Było tu całkiem przytulnie. Trzeba pozbyć się tylko śniegu, nie chcę by przez śnieg było tu wilgotno. Po pozbyciu się śniegu, jakimś cudem mi się to udało, poszłam coś upolować. Miałam ochotę na jelenie mięso, ale moje szczęście dało mi sarnę. Przynajmniej coś... Opadłam na przednie łapy. Zaczęłam brodzić w białym śniegu, chociaż było słychać chrupanie. Sarna obejrzała się czujnie, a ja przystanęłam. Machnęła lewym uchem i położyła głowę. Byłam od niej oddalona około dziesięć metrów. Mój gorący oddech zamieniał się w lodowatym powietrzu w parę. Teraz miałam atakować. Wyskoczyłam ze śniegu i zaczęłam biec na sarnę. Przerażona zaczęła wstawać, lecz ja dopadłam jej tylnej nogi. Chrupnięcie. Byłam pewna, że ma złamaną nogę. Puściłam jej staw skokowy, gdy nagle coś walnęło mnie w bok tak, że poturlałam się parę metrów dalej. Było to stado dziwnych stworzeń. Niby podobne do wilków, ale wilkami nie były. Kończyny miały długie jak u sarny. Tułów dwa razy krótszy. Zamiast ogona włosy. Nie miały łap, zamiast tego miały kopyta. Szyja była upierzona, a pysk był dłuższy niż wilczy. Uszy małe puchate jak u lisa. W stadzie było ich około czterech. Widziałam jak zabijają sarnę. Karmią się nią. Podwinęłam ogon i położyłam uszy wzdłuż ciała. Zaczęłam krążyć, patrząc czy coś mi zostawią. Nie miałam siły by zacząć następne polowanie. Byłam straszliwie głodna. Podeszłam krok bliżej. Jeden z nich się odwrócił i syknął. Odskoczyłam, ale nadal okrążałam ich z myślą, że coś mi zostanie. Po chwili ten sam osobnik zaszarżował na mnie, lecz jak odbiegłam od niego o parę metrów, to przestał. Reszta uniosła tylko bezinteresownie łby. Osobnik wrócił i jedli dalej. Po chwili odeszli zostawiając po sobie kości i niesmaczne kąski. Podeszłam i zobaczyłam. Niechętnie zaczęłam jeść to, co jako jedyne było zdatne do przeżucia. Gdy skończyłam, byłam nadal głodna. Wróciłam do jaskini. Zastałam ją z śniegiem w środku. Pozbyłam się go i ułożyłam w jak najsuchszym miejscu. Zwinęłam się w kłębek. Czułam się okropnie. Te drugorzędne kąski nie były dobrym pomysłem. Jeszcze się rozchoruję... Pobyt poza terenami watahy będzie okropny... Po długim czasie zasnęłam w niespokojny sen...

<Alex? Nie mogę wchodzić na tereny watahy, ty musisz coś wymyśleć...>

Uwagi: Mnóstwo błędów technicznych wypomnianych na Skype... Jedyne co tutaj poprawiałam, to przecinki. Aha, i nadal dobija mnie to, że zrobiłaś tu zimę, choć nawet w poprzednim op. Alexa było powiedziane, że drzewa były zielone, a kwiaty kolorowe...

Od Alexandra "Jak najdalej stąd" #9 (cd. Yuki)

Oto dziewiąta część op. od wilków spoza CK. Aby dowiedzieć się nieco więcej o nich oraz o powodzie ich ucieczki, możecie również przeczytać serię op. "Nowy dom?" z BK, w której to Alexander oraz Kira poznają się ze sobą i szybko zaprzyjaźniają się, choć nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka.
Op. powstaje ze współpracą CK.
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

sobota, 29 października 2016

Od Yuki "Jak najdalej stąd" cz. 8 (c.d Alexander)

Po tym jak basior wpadł w przepaść, nie wiedziałam co robić. Przecież nie mogłam ot tak sobie pójść. Gdy Alfa zacznie śledztwo co się stało z Alexem, to na pewno znajdą ślady porwania, a na pewno wyczują że przesiaduję w tej jaskini. Muszę się pozbyć ciała. Zaczęłam schodzić na dół, uważając na każdy swój krok. Gdy w końcu byłam na dnie przepaści, ledwie zdołałam zauważyć czarną sierść basiora. Nie wyglądało na śmierć poprzez obrażenia zewnętrzne. Bardziej na wewnętrzne. Ale coś mi nie pasowało. Jego klatka piersiowa poruszała się. Być może zemdlał. Jeżeli tak, to lepiej odstawić go do szpitala... Ale jakby nie patrzeć może wygadać to co się tu działo... Nie mam alibi by wyjść z tego cało... Może szantaż? Uleczę jego obrażenia wewnętrzne za to, że nic nie wypapla... Chociaż, mój czar regeneracji ostatnio stworzył potwora... Mogłabym kupić Purpure milkwed, ale szkoda Srebrnych Gwiazdek. Kradzież jednej sztuki nie zrobi różnicy. Ale najpierw musiałam to coś zanieść do jaskini. Z obrzydzeniem dotknęłam ciało i przeteleportowałam się do jaskini. Ukryłam je w kącie i zmaterializowałam się w szpitalu by wykraść zioło. Gdy miałam już w pysku sztukę, zauważyłam przestraszoną Astrid patrzącą na puste łoże, na którym leżał Alexander. Już wiedzą... Gdy byłam z powrotem w jaskini zauważyłam, że ciała nie było. Na serio uciekł?! Podbiegłam do miejsca gdzie go zostawiłam. Wyczułam jego zapach i zaczęłam za nim podążać. Trop prowadził do Szpitalu. Jestem martwa. Suza mnie zabije. Zakradłam się jak najciszej do wejścia i zaczęłam nasłuchiwać. Ktoś prowadził monolog.
- Zniknął?! - Powiedział jakiś basior - Ale jak mógł pójść, jak nie zna tutejszych terenów?!
- Nie wiem... - znajomy głos... Astrid - Poszłam na krótki spacer, by rozruszać łapy, a gdy wróciłam go już nie było...
- A sprawdzałaś trop? - powiedział samiec
- Jest tylko na łożu... - odpowiedziała. Więc to musiał być fałszywy trop... Diabeł wie gdzie on teraz jest...
Pobiegłam jak najszybciej do jaskini. Chciałam krzyczeć. Złość brała moje serce. Niektórzy na moim miejscu by się załamali, lecz nie ja... Zabije go, jak się ktoś dowie. Chociaż wiem, że i tak moje szczęście będzie takie, że nawet nie zdołam nic zdziałać, a cała wataha będzie wiedzieć, że go porwałam... Walić życie... Walić świat... Walić wszystko... W jaskini wydałam głośny gardłowy ryk obnażając się w kły. Chciałam ranić, chciałam zabijać... Energia gniewu się we mnie gromadziła. Nagle usłyszałam czyiś oddech. Popatrzałam do tyłu. Zobaczyłam ptaka na drzewie. Uśmiechnęłam się jak opętana. Zaczęłam go gonić, dopóki nie zauważyłam dziwnej sylwetki. Był to wilk. Był to Alex... Sapał. Był zmęczony... Zabiję go, walić konsekwencje...

<Alexander? Jakaś walka? <: >

Uwagi: Op. wygląda mi na pisane na szybko. Sporo literówek, zapomnianych spacji czy przyciśniętego Shifta. Sporo błędów w szyków zdania oraz stylistycznych. Przecinki. Rozwijaj skróty! Cały czas źle zapisujesz dialogi. Powtórzenia! Cały czas powtarzasz te same błędy. "Konsekwencje" piszemy przez "w".

Od Yuki "Idealne zabójstwo" cz. 1

Czemu nowi muszą być tak irytujący? Najgorsza jest paczka dwóch wader i jednego basiora. Uważają się za lepszych od innych... Gdyby to miało jakieś podstawy. Znam imię jednej z nich, jest to Muiri. Przypadkiem podsłuchałam ich rozmowy. Złość zaczyna gotować mnie od środka. Jeżeli jeszcze raz usłyszę jak mnie obgadują, to nie ręczę za siebie. Rozciągnęłam się i wyszłam na nocny spacerek. Nirvaren już spał, więc mogłam trochę "poszaleć". Wyszłam z jaskini i skierowałam się do wodopoju. Gdy mijałam jedną z jaskiń, doszły mnie głośne śmiechy. Przyczaiłam się by wiedzieć o co chodzi. Usłyszałam głosy tej trójki. Zaczęłam wsłuchiwać się w rozmowę.
- Ona i Kai?! - krzyknął miły kobiecy głos - Że niby ze sobą spali?! - słychać było, że lali ze śmiechu
- TAK!!! - krzyknęła inna wadera
- Powtórz jeszcze zbieg wydarzeń, bo nie wierzę - powiedział basior
- Więc, to było tak - byłą tu Muiri... - Podszedł do mnie kompletnie pijany Kai i zaczął do mnie zarywać - tutaj zachichotała - wtedy ona wkroczyła i powiedziała "przepraszam za niego"- znów zaczęli się śmiać. Wiem o kogo chodziło... Ta baba nie zna szczytu... Zabiję ją... JA JĄ ZABIJĘ! Niech tylko wyjdzie z tej jaskini, a ja odgryzę jej ten PUSTY ŁEB!!!
- W ogóle jak ona się zachowuje? - powiedział męski głos - Myśli że jest "najlepsza" i wywyższa się - to wszystko brzmiało jak kłamstwo
- Ona ogólnie jest po***ana - rzekła wadera z miłym głosem - co ona sobie myśli? - W tej chwili nerwy mi puściły i weszłam do ich jaskini. Siedzieli w koło "ogniska" i patrzeli na mnie zdziwieni.
- Och, przepraszam - może uda mi się jakoś ich wnerwić... - Chyba za dużo usłyszałam.
- Naruszasz naszą prywa... - nie chciałam ich słuchać
- A wy naruszacie moją godność - przerwałam im
- Ale to nie jest pretekst by podsłuchiwać nas i wkradać się do mojej jaskini - powiedziała Muiri
- Podsłuchiwanie was? - rzekłam - Phi, Was słychać z kilometra!
- Jeżeli nie wyjdziesz, będę zmuszony użyć siły! - Powstał basior i podszedł do mnie
- Twoje mięśnie są tylko dla ozdoby - rzuciłam obelgą w jego stronę - A twoja męskość to porażka... Jaki basior by siedział z waderami i plotkował razem z nimi? - uśmiechnęłam się chytrze - No cóż... Może jesteś gejem - ostatnie słowo powiedziałam dużo głośniej niż wcześniej
- Przesadziłaś! - krzyknął i zaszarżował na mnie. Gdyby tylko wiedział, że jest takie coś jak "unik", to by pomyślał, że nie będę stała na wprost niego, by była bójka. Wleciał w ścianę i stracił przytomność. Biała wadera podbiegła do niego.
- ZA KOGO TY SIĘ MASZ?! - krzyknęła
- Za siebie - rzekłam spokojnie. Poczułam, że coś we mnie wlatuje. To była Muiri. Zaczęła drapać mnie po brzuchu. Odepchnęłam ją i syknęłam:
- Więc panienka chce się bić? - rzuciłam się na nią. Przygniotłam ją do ziemi i zaczęłam gryźć jej gardło. Nagle poczułam uderzenie w bok. Muiri uderzyła mnie skrzydłem.

C.D.N

Uwagi: Wciąż nieprawidłowo zapisujesz wypowiedzi. Zapominasz o przecinkach i zdarza Ci się je postawić w złym miejscu. Powinnaś stawiać kropki nawet na końcu akapitów, bo to też są zdania!

Od Suzanny "Czarna historia" cz. 2 (cd. chętny)

- Jak tam na patrolu? Ostatnio spokojnie? - zapytałam, przechodząc obok Miniru, która w skupieniu rozglądała się dookoła.
- Taa... Jakoś nie zanosi się, aby cokolwiek się tu wydarzyło.
- Rozumiem - mruknęłam, zatrzymując się kawałek od niej. Okazjonalnie chciałam kontrolować pracę wilków na stanowiskach. Nie chciałam przecież, aby się obijały, szczególnie że wataha stawała się niestety coraz mniej liczna i gorzej zorganizowana. Kto wie: może to moja wina? Może jestem zbyt surowa i odstraszam nowych? Z drugiej strony jednak dyscyplina za czasu rządów mojej mamy była nieco gorsza...
- Kiedyś jeszcze będziesz uczyć naszych nowych współlokatorów? - zapytałam z krzywym uśmieszkiem, przypominając sobie scenę, kiedy wszyscy tarzali się ze śmiechu na polanie. Wyglądało to co najmniej dziwnie i prawdę mówiąc do teraz nie znam powodu ich rozbawienia.
- Nie wiem... jeśli nie będzie innych chętnych, to dlaczego by nie...
W zamyśleniu pokiwałam głową. Już chciałam odejść, by skontrolować przebieg treningu wojowników, kiedy dostrzegłam, że wadera nagle zaczęła strzyc uchem.
- Słyszysz to? - wyszeptała, widocznie ożywiona.
Wytężyłam słuch, ale niczego nie usłyszałam. Spoglądałam raz po raz na Miniru, która już zaczęła się ostrożnie przedzierać przez gęste krzaki, z których teraz zostały tylko zwykłe kikuty całkowicie pozbawione liści. Zaskakujące, jak cicho potrafiła się poruszać... Zaciekawiona po chwili wahania zdecydowałam się iść w ślad za nią. Zrobiłam znacznie więcej hałasu, jednak ona zdawała się nie zwracać na to kompletnie uwagi. W końcu przystanęła.
- Patrz... tam jest chyba szczenię - wyszeptała. Zwróciłam wzrok w stronę, w którą patrzyła. Pod drzewem skulona była maleńka, niezwykle drobna wadera o czarno-różowym futerku, którą widziałam po raz pierwszy w życiu. Słysząc głos Miniru, uchyliła powieki i na nas spojrzała. Przez chwilę patrzyła to na mnie, to na strażniczkę terenów. W końcu zdecydowała się podnieść z wszechobecnego śniegu i podejść bliżej nas. Przy każdym kroku jej łapki zapadały się w głębokim śniegu, ale zacięcie malujące się na jej pyszczku wyrażało brak chęci przyjęcia pomocy w tak błahej czynności.
- Mogłybyście mnie przygarnąć? - zapytała cichutkim, nieco przerażonym głosem, który miał w sobie jednocześnie mnóstwo żalu. Kiedy patrzyła na mnie z dołu tymi swoimi dużymi oczami, aż serce zaczęło mi się krajać.
- Tak... chyba tak - powiedziałam ledwo słyszalnie. Kątem oka dostrzegłam, że Miniru się uśmiecha. Nie wiedzieć czemu odebrałam to jako wyśmiewanie mojej spontanicznej decyzji. Postanowiłam przybrać mój oficjalny ton, którym zawsze przemawiam do nowych wilków. - ...ale najpierw okres próbny. Trwa on dwa tygodnie. Jeśli będziesz się źle zachowywać, natychmiast będziemy zmuszeni cię wygnać. Czy jest to jasne?
Pokiwała główką. Dostrzegłam, że cała się trzęsie i ma dziwnie ciemną, zakrzepłą krew na boku. Skinęłam na Miniru. Na ten znak podeszła bliżej maleństwa i oznajmiła jej, żeby wdrapała się na jej grzbiet. Później zaniosła ją do wilczego szpitala, aby tam mogła się ogrzać i zająć raną.
***
Następnego dnia zorientowałam się, że wieść o nowym szczeniaku już rozniosła się po całej watasze. Idąc do wilczego szpitala usłyszałam takie niedorzeczności, że aż miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Ktoś ubzdurał sobie, że był to szczeniak kogoś z Watahy Magicznych Wilków. Gdyby faktycznie tak było, z całą pewnością bym o tym wiedziała.
Kiedy stanęłam w wejściu do obszernej jaskini, w której unosił się silny zapach ziół, napotkałam Yuko stojącą tuż przy boku Nirverena. Basiorek uważnie przyglądał się nieco wystraszonej waderze.
- Masz śmieszny nos. Jest różowy. Taki jaskraworóżowy. To od zimna? - trajkotał wesoło - Bo ja mam normalny, czarny nosek. Widzisz? I masz futerko podobnego koloru. Nie przeszkadza ci to w maskowaniu się? Na śniegu pewnie widać cię na odległość.
- Nirvaren, dość - syknęła Yuko, ale on zdawał się nie zwracać uwagi na swoją opiekunkę i dalej próbował zagadywać do małej.
- Witajcie - postanowiłam się w końcu odezwać. Kiedy tylko wszyscy mnie dostrzegli, zapanowała cisza. Tylko Nirvaren dalej szczerzył się szeroko. Podeszłam bliżej.
- Jak ci na imię? - zapytałam nowej członkini watahy.
- Moone - powiedziała dumnie. Zmarszczyłam brwi. Ciekawe... zazwyczaj wilki mają na imię "Moon", bez tego "e" na końcu. Nie skomentowałam tego jednak, gdyż wiedziałam, że zapewne nie pojmie, o co mi chodzi.
- Ja jestem Suzanna. Co tak właściwie sprawiło, że tutaj przybyłaś?
Spuściła łepek.
- Ja... nie pamiętam. Nie widziałam. Mama była cała czerwona - mówiła cicho. Dałam znak Yuko i Nirvarenowi, aby odeszli. Usiadłam przy leżysku Moone.
- Opowiedz mi wszystko najdokładniej jak tylko możesz. Tak będzie mi dużo łatwiej ocenić twoją sytuację.
Zaczęła się trząść. Nie spuszczałam z niej wzroku. Dobrze, że przynajmniej zdecydowałam pytać się o to dzisiaj, a nie wczoraj... to mogłoby się wtedy źle skończyć.
- Mój dziadek zrobił krzywdę tacie, później mamie i moich braciszkom... Wyglądał dziwnie. Strasznie - powiedziała cicho i skuliła się pod ścianą. - Później odnalazły mnie jakieś małe, rude wilki i tutaj zaprowadziły.
- Lisy?
Przez chwilę patrzyła na mnie z uwagą, po czym przytaknęła głową. Patrzyłam na nią jeszcze w zamyśleniu przez chwilę, aż w końcu nie przyszło mi do głowy, jak poprawić chociażby odrobinę jej nastrój.
- Tutaj znalazłaś swój nowy dom. Cokolwiek stało się z twoimi rodzicami, wiedz, że tutaj z całą pewnością trafisz na wilka, który zechce pełnić funkcję twojego opiekuna, zupełnie jak Yuko Nirvarena - uśmiechnęłam się blado i spojrzałam na skromne ognisko, które musiała zapalić Astrid, chociażby z pomocą innego wilka. Dym wylatywał przez wydrążony nad nim otwór w suficie, który był dość mały, by nie wpuszczać dużo chłodu.
- Obiecujesz? - zapytała cicho. Zamknęłam oczy. Nie odpowiadałam za to, jakie decyzje podejmą członkowie mojego stada. Westchnęłam.
- Niczego obiecywać nie mogę. Jestem jednak niemalże pewna, że prędzej czy później tak się właśnie stanie - Wstałam - A teraz pozwól, że już pójdę. Obowiązki wołają.
Już miałam wyjść, ale kiedy słysząc jej nieco już pewniejszy głosik, zatrzymałam się w progu.
- Kto będzie się ze mną bawił?
- Mogę pójść po waderę, która pełni funkcję opiekunki młodych. Ma na imię Sohara. Co ty na to?
- Hm... dobrze - powiedziała po chwili. Wyszłam ze szpitala. Po drodze mijałam Kai'ego, którego od razu poprosiłam o pójście po Haro. Bez chwili wahania pobiegł wykonać polecenie. Wyglądało na to, że nie muszę się już o nic martwić.
- Co mamy jeszcze do zrobienia? - zapytałam Fermitate, który akurat skupiał się nad mapą rozłożoną tuż przed jego łapami.
- Może to cię trochę zaskoczyć - spojrzał na mnie - ale nic. Mamy chwilę wolnego.
Uniosłam brwi.
- Jakim cudem?
- Stanowiska skontrolowane, dyżury ustalone, wilki przyjęte, zapasy zrobione...
Patrzyłam na niego w milczeniu. Powoli zaczynało się ściemniać.
- Chyba pójdę do Miasta - mruknęłam - Nie czekaj na mnie. Dziś śpię w domu.
- Może wybrać się tam z tobą? - zaoferował z uśmiechem - Też mam ochotę na mały spacer, szczególnie, że dawno nie było mnie wśród ludzi.
- Nie trzeba - syknęłam. Czasem naprawdę irytował mnie ten wilk. Wzruszył ramionami i zaczął zwijać nosem papier.
- Rób jak uważasz.
Szybkim krokiem wyszłam z jaskini i skierowałam się w stronę Miasta. Już po kilkudziesięciu minutach wędrówki, idąc już w niemalże całkowitych ciemnościach, zmieniłam się w człowieka i przeszłam przez płot dzielący mnie od innej rzeczywistości. Jakiś czas później, idąc jasno oświetloną ulicą i zaglądając przez barwne wystawy zamkniętych już sklepów, usłyszałam, że ktoś mnie śledzi. Ukradkiem obejrzałam się przez ramię, ale nikogo tam nie było. Zdawało mi się. Otuliłam się lepiej ciepłym, czerwonym szalikiem i szłam dalej, starając się o nie wywrócenie na oblodzonym chodniku, co nie było wcale aż takie proste. W duchu przeklinałam tych głupców, którzy nie wpadli na pomysł posolenia dróg.
W końcu udało mi się dotrzeć pod jasny budynek z dużymi oknami. Brak jakichkolwiek odcisków butów na śniegu wskazywał na to, że nikt tutaj nie bywał. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w takim razie w ogóle zbudowaliśmy to miejsce. Kosztowało nas majątek, a i tak mało kogo ono obchodziło... każdy wolał swoją przytulną jaskinię.
Wygrzebałam z kieszeni kurtki kluczyk i otworzyłam drzwi. W środku było zimno i ciemno. Westchnęłam cicho, weszłam i zdjęłam buty, jednocześnie zatrzaskując za sobą wejście. Dobrą chwilę zajęło mi odszukanie włącznika światła i tym bardziej urządzenie kontroli ogrzewania. Później jeszcze tylko odkręcenie wody i czekanie, aż zrobi się cieplej. Nie ściągając kurtki, usiadłam na krześle w kuchni.
Słysząc, że przez grzejnik przechodzi pierwsza fala nagrzanej wody, stwierdziłam, że przygotuję sobie herbatę. Kiedy przeglądałam zawartość szafek, usłyszałam, że drzwi wejściowe są otwierane. Znieruchomiałam, uświadamiając sobie, że ich nie zamknęłam. Co to mogło być? Co jeśli ktoś naprawdę mnie śledził? Kiedy się odwróciłam, z przerażeniem dostrzegłam, że stała za mną kobieta w średnim wieku, przykładając do mojego gardła nóż.
- Wiedziałam, że to ty... - mruknęła zachrypniętym głosem - Zdradź, gdzie jest reszta twoich przyjaciół, a cię oszczędzę.
- Nie mam pojęcia, o czym pani mówi - wyszeptałam, odsuwając się od noża i niemalże kładąc na blacie. Ona jednak za każdym razem przysuwała go jeszcze bardziej.
- Widzę po twoich oczach, że wiesz.
- Z tym, że nie mam pojęcia! - wykrzyknęłam zrozpaczona.
- A ten twój chłopak? Jak wytłumaczysz jego obecność przy tobie?
- Kto niby?
Nim zdążyła odpowiedzieć, przez całe mieszkanie przeszedł donośny huk i zrobiło się całkiem ciemno. Zawiało chłodem, a później dostrzegłam unoszące się i jaśniejące na srebrno drobiny przypominające albo pył, albo płatki kwiatów. Osunęłam się na ziemię. Czułam, że podłoga jest zimna, lecz nie wiedziałam, co się dzieje. W duchu przeklinałam wszystko, co było tylko możliwe. To, że nie miałam rozoranej krtani wskazywało wyraźnie na to, że obca kobieta o ciemnych włosach przetykanych siwizną albo się wycofała, albo... leży gdzieś tutaj na podłodze.
Wtedy mrok zniknął. Oślepiona zaczęłam szybko mrugać oczami. Co się stało? Co to było? Dostrzegłam ślady krwi na podłodze. Serce biło mi tak, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Niczego już nie rozumiałam. Podniosłam głowę. W framudze wystawionych kuchennych drzwi stał średniego wzrostu chłopak o ciemnych włosach. Jego oczy lśniły jaskrawożółtym blaskiem. Kilkanaście sekund po użyciu swojej mocy odzyskały swój złotawy odcień. Dopiero po chwili rozpoznałam jego pozornie obcą twarz.
- Mówiłam ci, abyś za mną nie szedł... - wyszeptałam.

<Sohara albo Moone? Jak się bawicie? No chyba, że chce odpisać ktoś chętny, kto ma jakiś pomysł na ciąg dalszy.>

piątek, 28 października 2016

ZAPOZNANIE, PAŹDZIERNIK 2016

Tak dla przypomnienia - aby otrzymać bonus, należy napisać op. do osoby wskazanej przez strzałkę.
Za op. należy się bonus + 3 pkt. do wszystkich umiejętności i + 1 pkt. do mocy (liczy się tylko za pierwsze op., ale oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby kontynuować serię dalej. Ba! To jest nawet wskazane). Temat na op. jest absolutnie dowolny.
Abym zaliczyła op. do tej oto "promocji", wystarczy napisać pod skończonym op. "ZAPOZNANIE, PAŹDZIERNIK 2016". :)
  1. Kai → Astrid
  2. Dante → Serill
  3. Sohara → Mizuki
  4. Valka → Miniru
  5. Astrid → Suzanna
  6. Suzanna → Renethrain
  7. Yuki → Kirke
  8. Mizuki → Moone
  9. Kirke → Nirvaren
  10. Sarah → Yuki
  11. Serill → Sohara
  12. Nirvaren → Valka
  13. Miniru → Dante
  14. Renethrain → Sarah
  15. Moone → Kai
W razie pytań... zapoznanie wrześniowe wciąż jest aktualne. Jego ważność zakończy się dopiero w momencie ogłoszenia zapoznania listopadowego, więc wciąż można na nie pisać op. Link: klik!

czwartek, 27 października 2016

Od Kirke "W pokonywaniu własnych lęków" cz. 4 (C.D Mizuki)

Uśmiechnęłam się pod nosem, patrząc na panikującą Mizuki.
- Wiesz co... Nawet fajnie wyglądasz - uśmiechnęłam się szerzej, na co Miz nie odpowiedziała tym samym.
- Kirke! - podniosła głos, patrząc na moją minę.
- Mówię poważnie. No popatrz na siebie - wskazałam na kałużę - dobrze ci w nich - Mizuki zaczęła się oglądać jakoś nie popierając mojego zdania.
- No niech Ci będzie.
- Super! - uśmiechnęłam się - chodź. Zanieśmy to i miejmy to za sobą.
- Dobra... - wzięliśmy instrumenty i wznowiliśmy podróż do sceny. Popatrzyłam na Mizuki, jakby o czymś myślała.
- Słuchaj...
- Co? - spytała, trochę zakłopotana.
- Wtedy... zanim oczywiście się opanowałaś... Krzyczałaś. Stało się coś?
- Nie! - podniosła głos - znaczy... czemu sobie tym trącisz głowę?
- A tak jakoś - opuściłam głowę. Wiatr pogłaskał moją skórę, a włosy delikatnie pofalowały. Jeden kosmyk opadł mi na twarz. Próbowałam jakoś ją poprawić, niestety bez skutku. Wzięłam głęboki wdech i wkurzona kosmykiem włosów, szłam obok Mizuki. Riven natychmiast odgarnął mi grzywkę i związał mi je, gdy Miz się odwróciła. Gdy znów na mnie popatrzyła, miała zdziwioną minę.
- Jak to zrobiłaś? - spytała.
- Um... umiejętności? - spytałam sarkastycznie z niewinnym uśmiechem, a potem szłyśmy w ciszy.

*****

W końcu dotarłyśmy na scenę. Rozstawiliśmy perkusję, gitary, basy, keyboard i inne takie bzdety.
- Wszystko? - spytałam.
- Wszystko.
- To... co teraz? - spytałam, patrząc na jej uszy, które mnie rozbawiały, gdy się ruszały.
- Hmmm... - Miz zaczęła rozmyślać.
- Ja jestem za tym, by pójść do Alfy z tym. Nie będziesz musiała się tym zamartwiać, a potem możemy zająć się... castingiem. Co ty na to? - popatrzyłam na koleżankę, która myślała o czymś. Pomachałam jej ręką przed oczami - Halooo, ziemia do Mizuki, ktoś tam jest? - moje niebieskie włosy, wciąż związane w kitkę, opadły na lewą stronę.
<Miz? Przepraszam, ale miałam takie problemy, że musiałam od nowa się rozkręcić>

Uwagi: "szliśmy w ciszy", "dotarliśmy" - która z nich jest chłopcem? Miz, czy Kirke? Niby był tam Riven, lecz nie jestem pewna, czy można całkowicie uznać jego obecność. Mam wrażenie, że masz jakąś manię opisywania włosów. Poza tym... op. ma 29 linijek. O jedną za mało.

środa, 26 października 2016

Od Renethraina "Cisza przed burzą" cz.5

Umieram z pragnienia. W ustach mam istną Saharę. Gdzie tu jest woda!? No gdzie!? Odkąd minąłem tamte źródełko, które zignorowałem, bo uznałem, że po drodze będzie ich jeszcze mnóstwo, nie ma dosłownie nic. Ziemia sucha, rośliny zwiędłe. Jeszcze trochę, a będę łaził po piasku. Niemożliwe żebym tak szybko dotarł aż do takiego południa. Powinien być jeszcze z miesiąc drogi.
Odkąd wyruszyłem minął tydzień. Pewnie nikt nawet nie zauważył, że mnie nie ma. A i lepiej. Przynajmniej nie będę musiał odpowiadać na irytujące pytania z serii "Gdzie byłeś?", "Co robiłeś?". Zawsze mi je zadawali, gdy wychodziłem z domu na więcej niż dwa dni. Nienawidziłem na nie odpowiadać. Czułem się jak na przesłuchaniu i strasznie działało mi to na nerwy. Parę razy wybuchłem już tak na poważnie. Jak byłem jeszcze szczeniakiem... No może nie całkiem szczeniakiem, ale jeszcze nie dorosłym wilkiem. To wyszedłem wtedy na cztery dni w góry. Na spacer. Od tak, bez specjalnego powodu. Chyba chciałem odpocząć od całego towarzystwa. Oj, wkurzyli się wtedy, wkurzyli. Zaczęli się drzeć, że jestem nieodpowiedzialny, że powinienem był ich poinformować, i że wszyscy tropiciele szukali mnie dzień i noc. No cóż... Jak o tym teraz pomyślę, to faktycznie było głupie. I wtedy spadł grad pytań. Tak się wkurzyłem, że spaliłem cały las wokół jaskini bet. Oj, ojciec się musiał tłumaczyć. Hahaha, to było dobre, ta mina. Taka skrucha zmieszana ze złością i myślą "znów ten mój głupi syn i jego ogień...". To były dobre czasy.
Odrzuciłem dalsze wspomnienia i skupiłem się na drodze. Nie powinienem się rozpraszać A to co? Wyczułem wilgoć w powietrzu. Gdzieś w prawo? Nie, prosto! Tak, tak prosto! Pobiegłem ile sił, parę razy potknąłem się o drzewo, bo z pragnienia obraz zaczynał zamazywać mi się przed oczami, ale mniejsza o to. Dopadłem do małej kałuży. Ugh, picie na pusty żołądek ma to do siebie, że jest strasznie nieprzyjemne. Woda obija się o ściany żołądka i zostawia nieprzyjemne uczucie zimna.
Podniosłem łeb. Chyba znam to miejsce, tak w ogóle. Czy to nie Stara Przystań? Wybudował ją kiedyś rybak, który osiedlił się tu ze swoją rodziną i żył pośród małych roślinek i wyschniętych traw. A skoro tak, to jestem prawie na miejscu. Nie ma co tracić czasu.
Żwawym krokiem ruszyłem naprzód. Skoro Malachit jest z południa, to tutaj na pewno się czegoś dowiem. Niedaleko powinien być Klan Zielonej Oazy. Byłem tam kiedyś na ceremonii dojrzałości siostry żony mojego stryja. To było dopiero widowisko. Nałożyła pawie pióra na łeb i tańczyła ze swoim ojcem wokół sosny. Podobno była to prośba do bóstw o dobrobyt. No cóż. Ja się za wiele nie znam na takich rzeczach, bo w moich stronach nie praktykowało się żadnych religii. Ale z tego co pamiętam to bardzo gościnna wataha. Chodź bardzo liczna. Skupili się wokół "oazy" - jeziora, a mało ich tutaj. Dlatego nowi członkowie ciągnął tu jak ćmy do światła. Och, widzę już pierwszych strażników.
- Renethrain, syn Davona - spuściłem uszy
Strażnicy spojrzeli po sobie. Ten po prawej otworzył szeroko oczy i szepnął coś na ucho drugiemu. Przenieśli wzrok w stronę terenów watahy. Chwila milczenia.
- Witaj Renethrainie, synu Davona - odpowiedział starszy wilk o złotych oczach - Jesteś na terenie Klanu Zielonej Oazy. Co Cię tu sprowadza?
- Chcę skorzystać z prawa gościny
Biały wilk-strażnik zacisnął łapę. Ha... Nie możesz mi odmówić, nie?
- Od teraz jesteś pod ochroną naszego klanu. Wiesz jakie są warunki tego prawa? - spytał z kamiennym pyskiem
- Oczywiście
Dają mi ochronę - ja muszę być grzeczny i potulny, albo mnie zabiją. Proste? Proste. I bardzo przydatne. Aczkolwiek nie wszystkie klany tego przestrzegają. Tylko te bardziej szanujące się i wierzące w Ducha Pustyni, Wielkiego Stwórcę (zwał jak zwał), który mówi, że pomoc potrzebującym jest prawa i chwalebna oraz nie godzi się jej odmówić.
- Zaprowadzę cię do Alfy - powiedział złotooki wilk

Alfa mieszkał w bardzo ciekawym... Domku. Konstrukcja składała się z kości i skór zwierząt i no nie powiem. Była spora. Jakieś dwa wilki stanęły dumnie tuż przed nią.
- Wielki Alfa nadchodzi! - wypowiedziały jednocześnie, ukłoniły się i odeszły na boki
Oho. Zaczyna się. Czekałem w napięciu jakieś dwie minuty. Potem z namiotu wyłonił się brązowy łeb. Nie wiem czemu, ale po ciele przeszła mnie gęsia skórka. Ów alfa okazał się zupełnie innym wilkiem niż parę miesięcy temu. Na sto procent jest ślepy na prawe oko - jest całkowicie zamglone. Postawę ma masywną, a sierść brązową z czarnymi wstawkami w postaci pasków. Trochę jak u zebry, ale nie rzucają się aż tak w oczy. Bardziej zlewają z futrem. Na łbie jego sierść jest siwa i długa prawie do łap! Psyk trochę kwadratowy no i mnóstwo blizn.
- Powołałeś się na prawo gościa - zaczął swoim grubym głosem - Możesz zostać u nas na jakiś czas, lecz nie nadużywaj naszej gościnności! Bo może się to odwrócić przeciwko tobie.
- Rozumiem, ee... Wielki Alfo.
- Możesz mówić mi Yngri.
- Oczywiście, Yngri. Prawda jest taka, że mam do ciebie pewną sprawę. Bardziej pytanie.
- Przeczuwałem, że twoja wizyta nie jest przypadkowa. Spotkajmy się jutro, przy prostokątnym stole na osobności.
- Dziękuję.
- Kto zechce oprowadzić naszego gościa? - Yngri zwrócił się do tłumu gapiów
Chwila niezręcznej ciszy. No tak. Wiem, wiem, oprowadzanie nieznajomego basiora brzmi jak problem, no ale błagam, niech już ktoś się ulituje, ja tu umieram z głodu i chcę jak najszybciej przejść przez ten proces zapoznawczy!
- Ja mogę - odezwała się w końcu jakaś wadera
W końcu! Zaraz... Czy ja jej nie znam? Niebieska sierść, cztery ogony, biały kamień lewitujący przy czole.
- Aria! - uśmiechnąłem się
- Dawno się nie widzieliśmy, Rene.
- Ostatnim razem na twojej ceremonii - mrugnąłem do niej - wyglądałaś zjawiskowo!
- Weź się ze mnie nie nabijaj, marzę żeby o tym zapomnieć.
- No co ty, mówię serio. Pełna powaga.
- Ta, ta... no chodź już, bo zaczyna się ściemniać, a kolację cała wataha je wspólnie. Nie chcę się przez ciebie spóźnić.
Tereny watahy były rozległe, ale nie tak jak nasze. Było jedno jezioro, które w sumie bardziej przypomina porośnięte przez sinice bagno. Do tego las, całkiem duży i nieprzyjemny zarazem, bo ciemny i stary. Ogólnie bardzo tu sucho, więc jakieś trzydzieści procent terenów to stepy, a kolejne czterdzieści to łąki.
Po całej wycieczce, która odbyła się w iście ekspresowym tempie, w końcu znalazłem się przy stole (pniu wielkiego drzewa, które szczęśliwym trafem upadło i przepołowiło się tak, że stół przypominało) z jedzeniem. Zebrały się tu wszystkie wilki. Chyba dwieście, z wyraźną przewagą basiorów. Mała grupka dzieci siedziała nieco dalej, na ziemi. Na stole znajdowały się cztery jelenie, osiem bizonów i dwadzieścia zajęcy - efekt polowań łowców z dwóch dni. Najpierw jadł Alfa, potem Beta, potem Strażnicy Alfy, a dopiero potem reszta. No i ja.
Byłem wygłodniały, więc od razu rzuciłem się na całego zająca, nie zwracając uwagi na dwuznaczne spojrzenia moich sąsiadów, którzy w przeciwieństwie do mnie jedli spokojnie i elegancko. Ja miałem gdzieś ich spokój i elegancję.
- Och... Jak dobrze - położyłem się na ziemi i spojrzałem w niebo
Jestem jeden krok dalej. Jeden maleńki krok. Mam nadzieję, że Alfa będzie wiedział coś o tej organizacji. W końcu to wataha z największymi wpływami w okolicy.

Uwagi: "Ochy" i "Achy" zapisujemy przez "ch". Każde zdanie kończ kropką lub innym znakiem interpunkcyjnym (prócz niektórych wypowiedzi, ale to trzeba czuć), szczególnie jeśli to ostatnie zdanie w akapicie. Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie. Przy zwróceniu się do konkretnej osoby stawiamy przecinek, np. Dawno się nie widzieliśmy, Rene.

niedziela, 23 października 2016

Od Astrid "Zwycięzca pierwszej rundy" cz. 2

Dlaczego ja to zrobiłam? Po co mi to było? Walki nie są dla mnie. Zwłaszcza te jeden na jeden, stworzone jako rozrywka dla walczących (jak bitwa z przyjaciółmi może dawać radość?) oraz znudzonych zwykłym życiem wilków. To po co się zapisałam? Mało mi było wojen, bitew, niebezpieczeństwa? Przeżyłam okresy trwania watahy, kiedy walki były prawdziwe, a jednak to zrobiłam. Zapisałam się już dawno temu, może z rok? Chętnych nie było wielu i odpowiednia ilość kandydatów zebrała się niedawno. Szczerze, to zapomniałam już, że takie coś będzie organizowane, a ja jestem zapisana. Gdyby nie to, że jestem na tyle tchórzliwa, że nie chcę odczuwać aż tak dużego bólu usiadłabym podczas walki już na samym początku mówiąc do przeciwnika „Dalej, powal mnie. Chcę mieć to już za sobą.”. Wiem jednak, że będę walczyć by uchronić swój ogon.
Spoglądam na otaczające mnie wilki. Dante wydawał się być bardzo pewny siebie, Itachi spoglądał na swoje łapy, Yuki i Tsume patrzyli przed siebie niewzruszeni. Mizuki ciągle podnosiła i kładła na ziemi przednie łapy. Kai podobnie jak ja rozglądał się wokół, a Sohara spoglądała w dół. Poczułam jak jedzenie przewraca mi się w żołądku, zwróciłam więc oczy na ziemię. Starałam się w tej chwili nie wyobrażać sobie swojego rozszarpanego ciała i stojącego nade mną wilka, który ciągle zmieniał swoją sylwetkę przybierając kształty każdego z otaczających mnie wilków. Nie udawało mi się to. Powoli wypuściłam powietrze z płuc starając się uspokoić. Wdech. Wydech. Wdech...
- Witajcie na pierwszej edycji Walki o Zwycięstwo. - usłyszałam głos Suzanny. Wydawała się być taka spokojna... Doprawdy nie wiem co siedzi w jej głowie, ale ta samica mnie czasem przeraża. - Bez zbędnej gadaniny, gdyż wiem, że już mieliście wszystko wyjaśnione, po prostu przejdę do jedynego pytania jakie chciałam zadać: jesteście gotowi?
Podniosłam wzrok i rozejrzałam się po towarzyszach, którzy już za chwilę będą walczyć między sobą, a z jedną z osób na arenie wyląduję ja. Niektóre z wilków kiwały głową na tak, ja jednak nie byłam w stanie ruszyć pyskiem, jednak miałam w głowie odpowiedź. „NIE”
- W takim razie... - dalej nie słyszałam. Czułam się jakby ktoś wyłączył mi zmysł słuchu. Widziałam, że Alfa otwiera i zamyka pysk wymawiając słowa, jednak ich nie słyszałam. Poczułam, że sierść staje mi dęba. - ...niebawem!
Ostatnie słowo już usłyszałam, jednak nie zdążyłam się nad tym zastanowić, bo oślepił mnie snop białego światła wydobywający się z Alfy. Zamknęłam oczy, a chwilę później poczułam się jak w windzie w świecie ludzi. Również ból głowy zaczął dawać o sobie znak. Ugh... Nigdy więcej takich rzeczy... Nagle poczułam, że jestem na ziemi. Musiałam spaść, jednak nie odczuwałam bólu przez parę pierwszych sekund. Dopiero po chwili poczułam ból w łapach i tułowiu. Szybko wstałam i otrzepałam się. Stałam w jakimś ciemnym pomieszczeniu, pozbawionym światła. Jednak po chwili zdałam sobie sprawę, że coś widać. Zarysy otaczającej mnie jaskini nie wydawały się być dobrą zapowiedzią. Niedaleko zauważyłam sylwetkę wilka. Starając się odepchnąć zbierające się już teraz wyrzuty sumienia przywołałam kulę energii magicznej, stworzonej z iluzji mającej za zadanie ogłuszyć przeciwnika, który dopiero wstawał. Skoczyłam zaraz za nią mając nadzieję na powalenie wilka. W chwilowym błysku światła zauważyłam, kto jest moim przeciwnikiem. Sohara... Nie, tylko nie ona. Dlaczego ona? Dlaczego nie mogłam trafić na kogoś kogo znam o wiele słabiej? Kto dopasowywał nam przeciwników?! Poczułam na sobie wzrok wadery. Boże, Haru przepraszam... Nie chcę... Skoczyłam na nią i przywarłam do ściany. Przepraszam... Zamachnęłam się jedną z łap uderzając ją w pysk. Przechyliła się wypadając moich łap znikając. Spojrzałam na miejsce, gdzie powinna upaść i zdałam sobie sprawę, że jest tam wielka dziura. Super.
Postanowiłam za nią skoczyć i za chwilę byłam już poziom niżej prawie nadziewając się na stalagmit. Otrząsnęłam się i rozejrzałam wokół. Wokół było pełno stalagmitów i stalaktytów. Byłam w jaskini. Wokół rozchodziło się blade światło spływające z dziur w suficie. Haru nigdzie nie było. Jeśli zaraz wyskoczy... Policzyłam do trzech, a kiedy samica nie wyskoczyła znikąd, zaczęłam węszyć, gdzie poszła. Zapach ciągnął się w prawo... albo lewo. Zawsze mi się mylą nazwy... Ruszyłam w tamtą stronę. Mijałam wapienne konstrukcje w jak najszybszym tempie starając się nie myśleć, co robię. Poczułam że jest coraz bliżej, więc skoczyłam prawie dosięgając jej ogona. Nadziałam się jednak na stalagmit przez co zostałam w tyle. Szybko wstałam otrzepując się. Następnie ruszyłam dalej. Haru, przykro mi... Kiedy znowu zaczęłam ją doganiać zaczęłam tworzyć iluzję. Fajerwerki, dodatkowe przeszkody, snopy magii biegnące w jej stronę. Wszystko co tylko przyniosła mi do głowy wyobraźnia... Nagle zaczęła mnie boleć głowa, przez co zwolniłam. Dziwne uczucie... Kiedy minęło zdałam sobie sprawę, że nie wyczuwam Sohary. Zapadła się pod ziemię? Znowu? Zaczęłam tworzyć sztuczne słońce mające na chwilę rozświetlić ciemności. Stałam wśród różnych konstrukcji, jednak dziur nie było żadnych. Może się teleportowała? Zaczęłam przemierzać korytarze jaskini szybkim krokiem, jednak nie biegnąc. Kiedy w końcu opanowałam dyszenie lekko przyspieszyłam szukając za pomocą węchu jej woni. Na przemian znajdowałam i gubiłam jej trop.
Zajęcie było dość nużące, czułam się jak za starych czasów, kiedy brałam udział w polowaniach grupowych. Szukanie zwierzyny było chyba najtrudniejszą sprawą. Bywało, że nic nie znajdowaliśmy...
W pewnej chwili poczułam jak sierść na karku staje mi dęba. Szybko się odwróciłam i zauważyłam pysk Sohary. W panice zrobiłam unik wpadając na stalagmit. Wadera szybko się obróciła i znowu skoczyła. Uderzyła mnie łapą w bok. Syknęłam i wycofałam się, by nabrać rozbiegu. Haru również się cofnęła.
„Przepraszam. Wiesz, że nie chcę... Musisz wiedzieć. Gdyby nie to, że jest to jedyny sposób na koniec, na wydostanie się stąd nie zrobiłabym tego. Nie chcę, ale tak się boję... Jestem tchórzem. Jestem niczym...”
Ruszyłam wprost na nią najszybciej jak umiałam z wyciągniętymi pazurami. Haru była jednak odrobinę szybsza i zdążyła przesunąć się na tyle w bok, że przeleciałam po jej prawej (albo lewej nie mam pewności) stronie zahaczając jedną łapą w jej bok. Skołowana przez upadek spojrzałam na swoją łapę. Na pazurach zostało trochę skóry samicy, więc musiałam ją nadciąć.
Zrobiło mi się niedobrze. „Co ja robię? Może lepiej byłoby...” Poczułam ból na barkach. Sohara musiała skoczyć na mnie i wbić pazury. Spanikowałam i zrzuciłam ją. Postanowiłam ponowić atak, który wcześniej mi nie wyszedł i skoczyłam na nią przyciskając ją do ziemi. Zakończmy to... Wystarczy parę sekund... Sohara wyślizgnęła się mi z łap i już po chwili to ja byłam przygwożdżona. Czułam się, jakby czas zwolnił, gdy Haru pochyliła nade mną pysk. Szybko, nie wiele myśląc ugryzłam ją w nos. Następnie uderzyłam ją łapą w głowę przez co się odrobinę cofnęła. Skoczyłam na nią. Po chwili leżała, a ja trzymałam ją mocno, żeby się nie wyślizgnęła. Wadera szamotała się starając dosięgnąć mnie zębami i parę razy prawie jej się to udało.
Musiało minąć wymagane dziesięć sekund, bo otoczył nas blask tak jak na początku. Znowu poczułam się jak w windzie. Nigdy więcej korzystania z ludzkich środków transportu i innych wynalazków...

Uwagi: Kilka przecinków.

czwartek, 20 października 2016

Od Mizuki "Upadłe bóstwo, czy po prostu demon?" cz. 9 (cd. Valka)

Moja wizja zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Pozostawiła w moim sercu dziwną samotność a w głowie mętlik. Jednak nie miałam zamiaru się zatrzymać. Nie tu, nie teraz. Nie w chwili kiedy zaszłam tak daleko. Nie poddam się ani teraz, ani nigdy. Straciło dla mnie sens czy jak pokonał Valkę, to sama zniknę. Nie obchodziło mnie, co pomyślą o mnie inne wilki. Być może znienawidzą mnie na zawsze, albo... wręcz przeciwnie. W tamtej chwili nie myślałam o tym nawet przez sekundę. Biegłam ile sił w łapach, przedzierając się przez gęsty las. Idealną nocną ciszę przerywały tylko trzaski gałęzi pod moimi łapami i sporadyczne pohukiwanie sów. Moje ciało z sekundy na sekundę biegło szybciej i szybciej. Byłam niczym lokomotywa, która nabierała coraz większej prędkości. Myślałam teraz tylko o jednej jedynej rzeczy... na zapachu Valki. Czas płynął, a ja przedzierałam się przez coraz to nowsze tereny. Co dziwniejsze biegłam już tak kilka godzin, a nie czułam żadnego zmęczenia. Przez połączenie mojej mocy z mocą Emilii moje ciało straciło wszelkie ograniczenia. Mogłam biec jeszcze szybciej, mogłam wymagać od siebie znacznie więcej, a jednak coś mnie ograniczało. Nie byłam pewna co to ale coś definitywnie było nie tak. Zapach Valki od jakiegoś czasu czułam tak samo. Tak jakbym biegła w miejscu. Zatrzymałam się koło wielkiego i starego dębu. Przyjrzałam się bliżej. Drzewo wyglądało, jakby ktoś je żywcem wyjął z horroru. Gałęzie były powykrzywiane w nienaturalne kształty, dziupla, z której nieustannie patrzyły na mnie czerwone oczy oraz ta mgła otaczająca absolutnie wszystko, co znajdowało się za mną i za drzewem. Straszniejsza jednak była ta głucha cisza wypełniająca każdy centymetr tej przeklętej ziemi. Spojrzałam w górę. Całe niebo przykrywały teraz ciemne burzowe chmury. Czas w tym miejscu stał jakby w miejscu. Żadnego podmuchu wiatru ani dźwięku. Tylko ja i to martwe drzewo oraz... to "coś" co siedziało ukryte w dziupli. Szybko wróciłam wzrokiem do tej dziury w drzewie. Jednak... tego już tam nie było. Zaczęłam się nerwowo obracać. Podążałam wzrokiem to w górę to w dół i w lewo i w prawo jednak istota rozmyła się w powietrzu. Zaczęłam węszyć, ale... właśnie "ale"! Nie czułam absolutnie nic. Nie wiem, gdzie byłam, ale jednego byłam pewna: to już nie był mój świat. Miałam tego dosyć, wzięłam głęboki wdech i ze wszystkich sił wezwałam mojego ukochanego i jedynego demona: Emilię. Jednak pierwszy raz nie przyszła. Wołałam jeszcze parę razy, nie dało to jednak efektów. Gdy miałam krzyknąć jeszcze raz, przed moimi oczami pojawił się biały jak śnieg z czerwonymi oczami kot.
- Zamknij się wreszcie! Przez wieki panowała tu moja ukochana cisza, a teraz przychodzisz tu ty i wszystko psujesz!
- Najmocniej przepraszam... mam jednak jedno pyta... - Nie zdążyłam dokończyć, a kot zniknął.
- Pewnie chcesz wiedzieć, gdzie jesteś...
Obróciłam się w stronę głosu i zobaczyłam, że ten mały wredny kot leży mi jak gdyby nigdy nic na plecach!
Miałam już coś powiedzieć, ale znowu zniknął.
- Co tutaj robisz? Jaki jest tego sens? Jak się stąd uwolnić? - Ciągnął dalej, a głos dobiegał z różnych stron.
- Odpowiedź może być zarazem łatwa, jak i trudna do zrozumienia, wszystko zależy od tego, jak rozumiesz otaczający Cię świat. Może przecież się okazać, że to, co miałaś za prawdziwe, było kłamstwem... a to, co uważałaś za nierealne i niemające prawa istnieć przebywa teraz koło ciebie. Być może to, co widzisz teraz to tylko sen... a może nie. Można tak rozmawiać godzinami tylko pytanie po co? Jaki jest tego sens? I czym jest czas? Większość z was błędnie odpowiada na ostatnie pytanie. Czas nigdy nie jest i nie będzie nieskończony i kompletny. Czasem powstają bardzo ciekawe wyrwy w czasie - Mówiąc ostatnie zdanie, zaczął się śmiać.
Powoli zaczynałam rozumieć. Miejsce, w którym byłam: nie było niczym innym jak błędem w czasoprzestrzeni.
- Pewnie myślisz, że znalazłaś się tu przypadkiem? Nic bardziej mylnego. Nic nie dzieje się przez przypadek. Począwszy od narodzenia aż po śmierć. Każdy dzień i każda sekunda jest zaplanowana. Także to miejsce zostało przez kogoś stworzone, nie powstało przez tak zwany "przypadek".
- W takim razie kto je stworzył? - Zapytałam, gubiąc się już we wszystkim.
- Dobre pytanie... sam dokładnie nie pamiętam. Jednak powstałoby nikt nie mógł dostać się na "jego" tereny.
- Ale co ty tutaj robisz?
Chwile po moim pytaniu, kot pojawił się tuż przy mnie.
- Ja? W sumie nic. Jestem kotem Schrödingera. Mogę być zarazem wszędzie, jak i nigdzie. A skoro "mogę" to, czemu z tego nie korzystać? Wybrałem miejsce, gdzie nikt mnie nie znajdzie i z dala od denerwujących istot. Jednak wiesz co? Rozmowa z tobą jest całkiem interesująca. Większość istot niemal natychmiast traciło tu rozum. Pomimo tego, że tłumaczyłem, gdzie są, ich umysły nie potrafiły tego zaakceptować. Nie rozumieli, a może po prostu nie chcieli zrozumieć. Mam wrażenie, że jako jedyna jesteś otwarta i potrafisz zrozumieć rzeczy normalnie niepojęte dla innych. Dlatego uważam, że jesteś wyjątkowa. Właśnie dlatego Cię nie zabije, a pozwolę żyć u mojego boku jako istota widmo... na wieczność!

(Valka?)


Uwagi: "Emilii", a nie "Emili". Zapominasz o "ę" na końcu niektórych wyrazów (np. Valkę, Emilię). Cały czas źle zapisujesz wypowiedzi. Oglądałaś się Alicję w Krainie Czarów?

środa, 19 października 2016

Od Valki "Upadłe bóstwo, czy po prostu demon?" cz. 8 (cd. Mizuki)

Basior przez chwilę siedział w bezruchu, aż w końcu nie wyprostował się i odwrócił głowy w moją stronę. Przez mój pysk przez ułamek przebiegł cień przerażenia, ale starałam się to zamaskować. Miałam kompletny mętlik w głowie.
- Desari Valentine, członkini Watahy Magicznych Wilków, jak dobrze mniemam?
Valentine? O co chodzi? Czy takie nazwisko ma moja była nauczycielka? Jeśli tak, to skąd miał taką wiedzę? Przecież znając życie nie wiedział o nim nikt, albo tylko najbliższe jej osoby. Niepewnie skinęłam głową. Czułam bardzo wyraźny niepokój. Jego ciemnobrązowe oczy lustrowały moją sylwetkę od góry do dołu. Nie mrugał. Coś było z nim bardzo nie w porządku. Bardzo.
- Wyczuwam tu aurę zmiany sylwetki. Wróć, proszę do swojego prawdziwego ciała - zarządził bez emocji. Wstał. Był wysoki i dobrze zbudowany. Nie byłam w stanie dokładnie oszacować jego wieku. Raz zdawał się być młody, raz stary. Szarawe wzory na jego ciele mogły być kiedyś czarne... Oho, mrugnął.
- Rozkazuję ci wrócić do swego ciała, inaczej ja zrobię to za ciebie! - podniósł głos. Aż zadrżałam i lekko skuliłam - Jesteś na terenie mojej watahy.
Przeszłam w swoją prawdziwą postać. Czułam się przy nim dziwnie... goła. Szczególnie ten znajomy pysk... Wiedziałam, że nie da mi on spokoju aż do dnia, kiedy nie dowiem się, kim jest lub będzie mnie prześladował aż do śmierci. Nawet jeśli teraz nie widziałam nic, przez cały czas przed oczyma stała mi wizja jego sylwetki.
- Kogo my tu mamy... Czyż to nie czarna owca w rodzinie? Strachliwa i w dodatku ślepa Valka?
Spuściłam uszy. Zaczęłam drżeć. Skąd ten basior miał tyle informacji na nasz temat? Śledził Watahę Magicznych Wilków? Od jak dawna? Co planuje? Zaczęłam się wycofywać.
- Nie bój się... Dobrze wiesz, że ma sensu uciekać przed własną rodziną.
Miałam wrażenie, że moje serce stanęło w miejscu. Rodziną? Jakim cudem on...?
- Kim jesteś? - zapytałam, powstrzymując drżenie głosu.
- Twoim sprzymierzeńcem. Chcę tylko was przestrzec przed pewnym zdarzeniem... - oznajmił smutnym głosem. "Nie wolno mu ufać, nawet go nie znasz" - powtarzałam sobie w myślach. - Nasza rodzina jest przeklęta. Zgotowany jest dla niej zły los.
- Łżesz! - wykrztusiłam, cofając się jeszcze o kilka kroków.
- Nawet nie myśl o uciecze - jego głos przybrał znudzony ton - Nie zapominaj, że ty jesteś jedna, a nas wiele. Złapiemy cię w przeciągu kilku minut.
Dalej, durny demonie! Pomóż mi!
"Teraz ci się o mnie przypomniało? Nie będę się pojawiać na każdą twoją zachciankę i zdaj sobie z tego sprawę. To ty jesteś moją kukiełką, nie na odwrót" - warknął.
- Kontynuując... - poczułam, że nieznany basior się do mnie zbliżył - Szczeniak, który urodzi się już niebawem, umrze tuż po porodzenie, a para, która je spłodziła już nigdy nie będzie mogła mieć potomstwa.
Zrobiło mi się niedobrze. O kim on do diaska mówił? Z całą pewnością nie chodziło o mnie. Sohara znalazła chłopaka? Jakoś nie bardzo chciało mi się w to wierzyć. A Dan...? Boże, Dan.
- N-nie wierzę ci - wymamrotałam, nie bardzo już pewna swoich słów. Brzmiał jednocześnie złowrogo, ale i również tak, jakby z głębi serca rzeczywiście chciał pomóc.
- Wujkowi nie uwierzysz? - westchnął smutno. Zamarłam. Co on właśnie powiedział?
- C-co?
- Jestem kuzynem twojego ojca, Alexandra - zrobił krótką pauzę - Od wielu lat obserwowaliśmy waszą watahę i pilnowaliśmy, by nie stało się jej członkom nic złego. Gdyby nie my, Wataha Magicznych Wilków z całą pewnością już dawno by upadła.
Opuściłam uszy. Miałam mętlik w głowie. To wszystko zdawało się być nieprawdopodobne, ale i jednak teoretycznie możliwe. Z nadmiaru napierających emocji poczułam mrowienie w okolicach oczu. Już chwilę później po moim pysku spłynęła słona łza.
- Przemyśl to wszystko dobrze... Jeśli mi zaufasz, mogę podarować ci antidotum.
Przez chwilę milczałam, próbując sobie to wszystko ułożyć w głowie. Szaleństwo. To istne szaleństwo. Pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu siedziałam sobie spokojnie w swoim zaciszu w środku Zielonego Lasu i nie przejmowałam się niczym, prócz tym, że muszę pozbierać odpowiednią ilość ziół i po kryjomu, tak, aby nikt mnie nie dostrzegł, donieść do szpitala.
- J-ja... muszę pomóc Danowi - wykrztusiłam, ale zaraz po tym wykręciło mi łeb do tyłu tak gwałtownie, że aż zadzwoniło mi w uszach. Tak, jakby szarpnęła nią niewidzialna siła. - ...i chcę wiedzieć, co jest źródłem waszej mocy!
Mój głos stał się przerażający. Dziki, nienormalny, psychiczny, ledwo zrozumiały, syczący... sama nie panowałam nad tym, co właśnie powiedziałam. Byłam teraz całkowicie niezdolna do dobrowolnego ruchu.
- Akimitsu. Biegnij po Kei'a. Może być potrzebne jego pole siłowe - powiedział mój rzekomy wujek. Usłyszałam szuranie. Wilk, którego wysłał musiał się oddalać w naprawdę szybkim tempie.
- Odpowiedz, kmiotku! Powiedz mi! - Poczułam, że się do niego zbliżam. Co się dzieje?
- Co jeśli tego nie zrobię? Zniszczysz mnie?
- Bystry jesteś - z mojego gardła wydobył się cichy, szyderczy śmiech.
- Nie byłbym tego taki pewien - oznajmił, a jego głos zdradzał wyłącznie spokój i całkowite opanowanie. Nie bał się? Prawdę mówiąc nawet jeśli mu nie ufałam, zaczęłam go w duchu dopingować. Nie chciałam, aby stała się mu krzywda... Poza tym darzyłam go podziwem. To musi być mimo wszystkiego bardzo stresująca chwila...
- Awriealu, czy to ty? Pokaż się! - podniósł głos.
- Ani mi się śni! - po raz kolejny mimowolnie wybuchłam śmiechem, tym razem nieco dłużej, ale i bardziej szaleńczo. Już miałam się na niego rzucić z kłami i pazurami, kiedy usłyszałam dziwaczny dźwięk, przypominające zwarcie elektryczne. To jednak nie sprawiło, abym zaniechała swoich czynów. Rzuciłam się na przód... i od razu zostałam odrzucona. Poczułam ból w każdej części swojego ciała. Zupełnie jakby... popieścił mnie prąd.
- Zdą...żyłem... - wysapał wilk o głosie dużo delikatniejszym niż mój wujek. Gdyby nie zdradził swojej płci tym jednym słowem i równie dobrze mogłam pomyśleć, że jest młodą waderą.
- Jak zawsze w porę - oznajmił. Teraz uświadomiłam sobie, że to mógł być jeden z podwładnych mojego wujka, a mianowicie ów Kei.
- Rozkazuję wam mnie wypuścić! - ryknęłam i poczułam dreszcze przechodzące moje ciało. Oho, czyżby przemiana? Nie myliłam się, bo odzyskałam wzrok. Natychmiast zmieniłam sylwetkę i demon nazwany Awriealem zaczął miotać we wszystkie możliwe strony różnego rodzaju zaklęciami, jednak jaśniejąca kula, która mnie otaczała ani drgnęła.
- Hej, to trochę boli - mruknął z niezadowoleniem Kei. Słysząc to, demon zaczął wytwarzać jeszcze więcej barwnych iskier, jednak to wszystko na nic. Zaczęłam się miotać i próbować rzucać na barierę, ale to również nie poskutkowało.
- Czyżby opętanie? - zapytał podwładny.
- Na to wygląda.
Przez chwilę stali tak i na mnie patrzyli. Kiedy zaczęłam czuć zmęczenie spowodowane rzucaniem się we wszystkie strony, po prostu padłam na ziemię. Wtedy właśnie mogłam się uważniej przyjrzeć dwóm wilkom, które cały czas uważnie mnie obserwowały. Kei wyglądał na dziwnie drobnego u boku mojego wujka. Był znacznie smuklejszy, jednak nie tak chudy, jak ja. Miał odrobinę masy mięśniowej. Ponadto jego śnieżnobiałe futro przecinały błękitne wzory, które teraz świeciły jasnym blaskiem, identycznym jak ten, który wytwarzała kula. On również miał na ciele dziwne zniekształcenie wyglądające trochę jak szary strup... Jedynym wilkiem, który go nie posiadał był nie kto inny, jak przywódca tej watahy. Zwróciłam na niego wzrok, marszcząc brwi. Naprawdę chciałam otrzymać to lekarstwo, ale i za razem widziałam w nim coś dziwnie niepokojącego. Raz zgrywał mojego przyjaciela, a raz wroga... Był dla mnie prawdziwą zagadką.
- Antidotum... - szepnęłam już swoim głosem. Mój wujek patrzył na mnie w zamyśleniu jeszcze przez dobrą chwilę, aż nie skinął głową na Kei'a. Pole siłowe zniknęło, a ja dalej leżałam z bijącym sercem od wielokrotnego kontaktu z szalejącym prądem. Nie miałam siły się podnieść. Nie wiedziałam już nawet, w czyjej skórze się znajdowałam. Aby nie marnować więcej energii i uniknąć utraty przytomności, wróciłam do swojej prawdziwej formy. Kei wydał z siebie cichy okrzyk zaskoczenia.
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie - zaczął mój wujek z całkowitą powagą - Awrieal nie jest takim łatwym przeciwnikiem. Kilka lat temu zaatakował jednego z członków mojej watahy. Niestety skończyło się to dla niego śmiercią. Awrieal jednak nie przejął jego duszy, przez co najwidoczniej do niedawna pałętał się po świecie i poszukiwał równie zrozpaczonych i słabych psychicznie wilków, które będą łatwe do zmanipulowania. Jeżeli nie będziesz się regularnie mu stawiać i pokazywać, kto tu rządzi, może się to skończyć tragicznie. Wtedy on całkowicie pochłonie twoje dobro, co pozwoli mu przetrwać przez kolejne lata. Ty za to będziesz istotą niecielesną, która będzie podróżować po świecie, identycznie jak Awrieal w poszukiwaniu dusz do zniszczenia...
- On też był kiedyś wilkiem?
- Prawdopodobnie tak... jednak było to wieki temu, gdyż widocznie stracił resztki swojego człowieczeństwa.
- Człowieczeństwa? - powtórzyłam zachrypniętym głosem. Przez chwilę milczał.
- Większą szansą jest to, że był niegdyś człowiekiem... Będąc demonem tego rodzaju rasa nie gra żadnej roli.
- Ten opętany wilk z twojej watahy... on walczył i umarł, prawda?
- Zgadza się - powiedział ledwo słyszalnie.
- I ja też umrę, ale nie stanę się demonem... tak?
Przez chwilę milczał, po czym wydał z siebie cichy pomruk, mający znaczyć to, że tym razem też mam rację.
- Ale... mam Naszyjnik Nieśmiertelności.
Zapanowała cisza.
- Sądzę, że w takim przypadku twoja przemiana w demona będzie dla Awrieala łatwiejsza, bo nie popełnisz po drodze samobójstwa.
Zdałam sobie z tego sprawę, że to miało sporo sensu. W końcu on sam kazał mi go ukraść... Wiedziałam, że nawet próba zdjęcia go może się skończyć tym, że on i tak ponownie pochwyci moje ciało i rozkaże mu na nowo założyć medalion.
- To co... z lekarstwem? - zapytałam, czując, że wracają do mnie siły.
- Nie mogę ci go wręczyć. Jest zbyt cenne, by narazić się na to, że Awrieal po drodze je zniszczy. Pamiętaj: on żywi się cudzą rozpaczą, a to byłaby doskonała okazja do tego.

<Mizuki?>

Uwagi: brak.

niedziela, 16 października 2016

Od Mizuki "Zmiana" cz. 2 (cd. Sarah)

Tego ranka z niewyjaśnionych przyczyn obudziłam się bardzo wcześnie. Było na pewno przed piątą. Nieważne jak bardzo starałam się zasnąć, to wyszło z tego wielkie zero. Biorąc pod uwagę, że poszłam, spać o trzeciej każdy mięsień mojego ciała odmawiał mi posłuszeństwa. Czułam ból dosłownie w każdym mięśniu. Przez te wszystkie wydarzenia nie mogę spać.
"Albo budzę się gdzieś w środku lasu, albo budzę się tuż po zaśnięciu. Po prostu cudownie!" - Pomyślałam.
Z wielkim bólem podniosłam się na równe łapy. Powoli wyszłam przed jaskinie. Moje mięśnie w łapach zaczęły drżeć. Postanowiłam, pójść do Wodopoju by woda ukoiła ból. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wiedziałam, jednak że z tym bólem trochę to zajmie. W pewnym momencie drogi potknęłam się i sturlałam się jakieś trzysta metrów w dół. Syknęłam z bólu. Jednak był jeden plus - Wodopój miałam już tylko kilka metrów przed sobą. Powolnym krokiem skierowałam się do niego. Gdy wreszcie tam dotarłam, ujrzałam wilka bawiącego się wodą. To musiałam, jej przyznać miała talent. Sama nie wiem, dlaczego, ale w pewnym momencie się odezwałam:
- Nie powiem, ładnie Ci to wyszło - Powiedziałam, po czym od razu położyłam łapę na moim pysku.
Głupia ja znowu odezwałam się w najmniej odpowiednim momencie. Wilczyca spojrzała na mnie. Odwróciłam wzrok i kulejąc, na lewą przednią łapę zanurzyłam się w wodzie. Nie chciało mi się nawiązywać rozmowy. Wzięłam głęboki wdech i zanurkowałam.
"O tak! To właśnie tego potrzebowały moje mięśnie" - Pomyślałam.
Kompletnie zapomniałam, że nie mogę oddychać pod wodą i zaczęłam się topić. W ostatniej sekundzie udało mi się dopłynąć na powierzchnię. Zaczęłam kaszleć i pluć wodą. Co więcej, przez tę wodę zaczęła mnie przeraźliwie boleć łapa.
- Wszystko w porządku? - Zapytała wilczyca.
- W jak najlepszym. - Powiedziałam, posyłając jej mordercze spojrzenie.
Zapadła długa i niezręczna cisza. Postanowiłam ją wykorzystać i się ulotnić. Wyszłam z wody, otrzepałam się i kiedy już miałam, odchodzić usłyszałam głos wilczycy.
- Zaczekaj...
- Czego chcesz - Zapytałam i spojrzałam jej w oczy moim beznamiętnym spojrzeniem.
- Twoja łapa... cieknie z niej krew
- Nie przejmuj się tym, to tylko draśnięcie.
- Ale... trzeba to opatrzyć, bo inaczej się wykr... - Przerwała zdanie, gdy zobaczyła, jak zlizałam całą krew z łapy.
- Zadowolona!? A teraz proszę nie denerwuj mnie jeszcze bardziej, bo mogę Ci zrobić krzywdę - Powiedziałam i wytknęłam język, z którego skapnęła kropla krwi.

(Sarah? Co będzie dalej? )

Uwagi: Powtórzenia. Nieprawidłowy zapis wypowiedzi. W WMW "Wodopój" jest nazwą konkretnego miejsca, więc powinno się ją zapisywać z wielkiej litery. Poza tym zaczęłam się teraz zastanawiać, dlaczego one taplały się w miejscu, w którym wszyscy piją... i równie dziwi mnie to, że Mizuki zaczęła się topić na głębokości 50 cm. Poza tym turlając się przez 300 m mogła się poważnie poturbować, a nawet umrzeć (wiadomo - drzewa, krzewy, kamienie itd.), a nie tylko mieć jedno zadrapanie na łapie i poza tym być w nienagannym stanie.

Od Mizuki "Chwile załamania" cz. 2

Po krótkiej rozmowie oboje rozeszliśmy się w swoje strony. Nie zadawaliśmy pytań, w końcu i tak żadne z nas nie znało na nie odpowiedzi. Wróciłam na tereny watahy. Spojrzałam w górę. Całe niebo przykryte było ciemnoszarymi chmurami. Z drzew pospadały już wszystkie liście, a na gałęziach siedziały stada wron. Pod łapami wyczuwałam ohydną breję zwaną błotem. Nienawidziłam go. Jednak teraz mi nie przeszkadzało. Nagle coś przykuło moją uwagę. Nie było to coś wielkiego jednak na pewno było to coś "niecodziennego". Mała niebieska kulka latała w górę i w dół przy jednej z ostatnich gałęzi drzewa. Ostrożnie wdrapałam się na górę. Powolnym krokiem szłam już po gałęzi, przy której to "coś" latało. Krok za krokiem. Po krótkiej chwili doszłam do końca gałęzi. Niebieskie światło mnie zahipnotyzowało. Nagle usłyszałam głos dobiegający z niebieskiej kulki:
- Witaj, panienko! - Powiedział delikatny, lekko drwiący ze mnie głos.
Zamurowało mnie. Cofnęłam się o krok, potem o dwa. Zaczęło padać, niewielkie krople deszczu zamieniły się w ulewę. Strach mnie sparaliżował. Nie mogłam nawet ruszyć ogonem. Z nieba zaczęły uderzać pioruny. Kompletnie zapomniałam, że siedzę na drzewie. Nagle jeden z piorunów uderzył w gałąź na której siedziałam. Poczułam jak spadam, usłyszałam głośne bicie mojego serca. Czas zwolnił a ja patrzyłam jak powoli spadam. Tuż nad ziemią zamknęłam oczy. Jednak... przestałam spadać. Otworzyłam oczy. Otaczała mnie jakaś czerwona energia, jakby chroniła mnie przed upadkiem. Powoli zaczęłam opadać w dół. Gdy znalazłam się na ziemi, czerwona poświata zniknęła. Usłyszałam wtedy z konar drzewa głos:
- Jesteś strasznie problematyczna - Głos się zaśmiał.
Spojrzałam w górę i ujrzałam biało-czerwonego wilka z czerwonymi jak u diabła oczami.
- Spotkamy się później - powiedział delikatnie kłaniając się.
- Zaczekaj... - Nie zdążyłam dokończyć, wilk zmienił się w mgłę i zniknął, jakby nigdy go nie było. Poczułam, jak opuszcza mnie świadomość. Zobaczyłam mgłę przed oczami, zakręciło mi się w głowie i straciłam przytomność. Nic już nie rozumiałam, w mojej głowie było tyle pytań, ale żadnej odpowiedzi. Moja świadomość pogrążyła się w ciemności. Czułam tylko zimno, jednak nie przeszkadzało mi to. Nareszcie mogłam odpocząć. Z dala od denerwujących wilków i setki ich pytań typu: "Czy na pewno wszystko ze mną w porządku". Chyba popadałam w depresję. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać i kolejny raz sztucznie się uśmiechać udając kogoś, kim od dawna nie jestem. Jednak "oni" tego nie widzieli...
"Wspaniała ze mnie aktorka" - Powiedziałam i zaśmiałam się.
Z tego przyjemnego transu wyrwał mnie głos:
- Ej! Ej ty! Wszystko w porządku? - Zapytał głos.
Była to wilczyca z nocnego patrolu.
- Jasne, że tak. - Powiedziałam i uśmiechnęłam się sztucznie.
Znowu padło to pytanie, a ja kolejny raz zrobiłam tę sztuczną minę. Nie wiem, ile już razy zbajerowałam tak wilka.
„Kurwa, jaka ona głupia. Ona też nie zauważyła, że to było sztuczne” - Pomyślałam.
- Tak czy siak nie powinnaś leżeć na dworze, kiedy temperatura wynosi na minusie, możesz przecież... - Nie dokończyła.
- Nie przeszkadza mi zimno - Szybko przerwałam jej wypowiedź.
Podniosłam się z ziemi, otrzepałam z liści i błota, po czym ruszyłam w kierunku mojej jaskini. W czasie drogi analizowałam wszystko, co wydarzyło się dotąd. Nim się obejrzałam byłam już w jaskini. Było już późno. Może trzecia w nocy. Położyłam się przy wejściu i wpatrywałam się w niebo. Jednak jedyne co zobaczyłam, były gęste czarne chmury. Potrzebowałam jego... najwspanialszego, a zarazem pustego blasku księżyca. Sama nie wiem, dlaczego już od szczeniaka tak strasznie pożądam jego blasku.

CDN
 
Uwagi: "Nagle usłyszałam głos dobiegający z niebieskiej kulki. (...) Powiedział delikatny, lekko drwiący ze mnie głos. Zamurowało mnie, kiedy z tej niewielkiej kulki dobiegł głos." - To tak trochę nie ma sensu... Wciąż źle stawiasz Spacje przy wypowiedziach. Jeśli chcesz określić, że coś było powiedzmy w dwukolorowe paski, powinnaś między barwami postawić myślnik, np. biało-czerwonego. Wciąż zdarzają Ci się powtórzenia. Powinno się ich unikać do odstępu dwóch zdań.

sobota, 15 października 2016

Od Sohary "Powrót Purpurowego Huraganu" cz. 2

Uwaga! Opowiadanie zawiera sceny drastyczne.

Wielokrotnie potykając się o przedmioty leżące na ziemi, a których wcześniej nie dostrzegłam, wybiegłam z budynku, minęłam ogródek i potknąwszy się o niziutki płotek wywróciłam się na żwirową ścieżkę. Zdarłam sobie kolana, łokcie i policzek. Zaczęłam cicho łkać, choć wiedziałam, że rany już się goją. To raczej z nerwów, niż ze strachu. Jeszcze nigdy nie byłam świadkiem czegoś tak okropnego. Cokolwiek się tam działo, z całą pewnością do normalnych nie należało. Powinnam o tym komuś powiedzieć?
Zaczęłam się czołgać, byle dalej od przerażającego domu. Rozpaczliwa chęć ratowania siebie, choć miałam świadomość, że pewnie nikogo tam nawet nie ma. Byłam brudna i zapłakania. Po drodze upuściłam też gdzieś swój plecak. Ot, taka silna i odważna Sohara. Co się ze mną dzieje? Nigdy nie stresowałam się rzeczami tego typu. Może to przez to napięcie i ciężkość wyczuwalną w powietrzu? Nie chodziło tylko o smród ciała będącego już na dość wysokim poziomie rozkładu. Chodziło o coś, czego nawet nie umiałam ubrać w słowa. Możliwe, że czarna magia.
Skuliłam się pod pobliskim drzewem i przycisnęłam kolana do piersi. Zaczęłam się lekko kołysać i szeptać różne rzeczy do samej siebie, byleby się nieco opanować. Raz po raz spoglądałam to na budynek, to na ścieżkę. Miałam wrażenie, że ten dom ma oczy i się we mnie wpatruje. To nie było zdecydowanie przyjemne. Zacisnęłam powieki, próbując przestać płakać i wrócić do trzeźwego myślenia. Zastanawiałam się, czy warto iść po plecak, gdyż było tam wiele bardzo ważnych rzeczy... jednak poczucie, że tym razem spotka mnie tam coś zdecydowanie złego było silniejsze. Roztrzęsiona podniosłam się spod drzewa i nawet nie myśląc o otrzepywaniu ubrań rzuciłam przelotne spojrzenie na dom, po czym szybkim krokiem ruszyłam w kierunku, w którym powinnam natrafić na Watahę Magicznych Wilków.
Będąc w połowie drogi chyba straciłam przytomność, bo zrobiło mi się ciemno przed oczami. Kiedy je otworzyłam, spostrzegłam, że jestem... na balu maskowym. Miałam na sobie piękną, brązowo-czarną suknię z którejś z zeszłych epok, a przede mną wirowały dziesiątki równie wytwornych par w rytm muzyki klasycznej. Czułam się co najmniej dziwnie. Zdenerwowana zaczęłam gładzić materiał sukni, by czymś zająć roztrzęsione ręce. Czy jest tu gdzieś toaleta? Nigdzie nie było okien, tylko lustra, lustra, lustra... Nie wiem nawet, czy mamy dzień, czy noc.
Zaczęłam się uważniej przyglądać sali. Nad nami wisiał wspaniały, kryształowy żyrandol. Podłoga była czysta, niesamowicie lśniąca i beżowa. Może marmurowa? Ściany były pokryte misternie zdobionymi tapetami z motywem kwiatów. Gdzieniegdzie stały również złote świeczniki, w które powkładane były dziesiątki świec. Rzucały one blade światło na tancerzów. Nie słyszałam nigdzie rozmów. Wszyscy się do siebie tylko uśmiechali. Damy w maskach do dżentelmenów w maskach. Wyglądało to cudownie i przerażająco za razem. Chciałam zapytać, gdzie jestem, jednak wszyscy byli tak zajęci sobą i słodką muzyką, że żal było mi to rujnować. Stałam pod ścianą i patrzyłam na to zjawisko tak uważnie, że nie dostrzegłam, kiedy podszedł do mnie wysoki, ciemno ubrany mężczyzna i wyciągnął w moją stronę rękę. Odruchowo mu ją podałam, starając się zamaskować zdumienie pod powłoką stoickiego spokoju. Maska, którą miałam na twarzy musiała mi to również znacznie ułatwiać. Ucałował delikatnie moją dłoń, po czym przemówił:
- Można prosić szanowną panią do tańca?
- Ja... - urwałam - Tak, naturalnie.
Delikatnie pociągnął mnie za trzymaną rękę, następnie chwycił mnie jedną w pasie i zaczęliśmy poruszać się identycznie jak wszyscy inni. Nie znałam tego tańca, więc myliłam kroki, lecz on zdawał się nawet tego nie zauważyć. Popatrzyłam z niedowierzaniem na jego skupioną twarz. Była w dużej mierze przykryta misternie zdobioną czarno-złotą maską, jednak widziałam bardzo wyraźnie jego orzechowe oczy, które śledziły mój każdy ruch. Zawstydzona spuściłam wzrok. Jego spojrzenie nie było tak puste jak pozostałych ludzi. Miało w sobie coś z prawdziwego zafascynowania.
- Przepraszam, my się znamy? - wymamrotałam, obserwując jedną ze swoich rąk, która jak się okazało była idealnie czysta i gładka. Dlaczego? Przecież wpadłam w kilka pajęczyn i czołgałam się po ziemi i trawie. Ktoś mnie umył?
- Ależ skądże - odpowiedział nieznajomy. Spoglądając na niego ukradkiem dostrzegłam, że lekko się uśmiecha. Ogarnęła mnie złość. Spróbowałam mu się wyrwać, jednak nic z tego.
- Przepraszam pana, ale muszę już stąd iść... Muszę wrócić do domu.
- Tutaj nie ma już czegoś takiego jak "dom" - oznajmił ze spokojem, zaciskając nieco mocniej dłoń na mojej. - To jest twoje miejsce.
- Nieprawda! - krzyknęłam, szarpiąc się z mężczyzną, jednak ten chwycił mnie jeszcze mocniej - Ratunku! Niech ktoś mi pomoże!
Wszyscy zdawali się nie słyszeć. Miotałam się jak dzika, próbując wpaść na którąkolwiek z par by wyrwać ich z transu, jednak za każdym razem zgrabnie odsuwali się. Nieważne, ile bym próbowała, i tak kończyło się na niczym.
- Puść mnie... - mruknęłam ze złością, po raz kolejny próbując się od niego odsunąć.
- Moja droga, wiedz, że od więzów krwi nie uciekniesz... Prędzej czy później wszystko skończy się tragicznie.
Puścił mnie, a ja nieprzygotowana na to straciłam równowagę i upadłam.
***
Kiedy otworzyłam oczy, zorientowałam się, że leżę na piasku. Zbolała powoli podniosłam się z ziemi i rozejrzałam dookoła. Byłam w tym samym miejscu, w którym straciłam przytomność po raz pierwszy. Była noc. Wyglądało na to, że bal maskowy był tylko snem... Obejrzałam samą siebie. Znowu byłam brudna, w szarym podkoszulku i dresowych spodniach. Zadrżałam, czując chłodny podmuch wiatru. Otuliłam się rękoma i w zamyśleniu spuściłam wzrok. O co w tym chodzi? Rzadko miewam tak realistyczne sny. Musiał mieć jakieś głębsze przesłanie. I jeszcze ten głos mężczyzny... był tak głęboki i delikatnie zachrypnięty. Byłam niemalże absolutnie pewna, że był mi dziwnie znajomy...
Poczułam na swojej odkrytej skórze zimne krople wody. Spojrzałam do góry, by sprawdzić, czy to nie czasem spadło z drzewa, jednak w tej samej chwili lunął deszcz. Wspaniale. Obejrzałam się po raz kolejny. Wracać do watahy, czy lepiej schronić się w budynku? Nawet jeśli przemienię się w wilka mogę złapać jakieś choróbsko. Wiedziałam, że w tych okolicach nigdzie nie znajdę jaskini. Może przycupnę pod drzewem? Błysk i grzmot pioruna. Nie, to jednak nie będzie dobry pomysł. Wciąż kręciło mi się lekko w głowie. Chwiejnym krokiem ruszyłam w kierunku przerażającego domu. Będąc w tym stanie nie byłam gotowa na logiczne myślenie... a ponadto wizja spędzenia tam reszty nocy już nie zapowiadała się tak źle, jak przed upadkiem. Gdy tylko minęłam próg drzwi i poczułam wszechobecny smród, zmieniłam zdanie, jednak teraz już nie było sensu zawracać.
Usiadłam na drewnianej podłodze w werandzie i patrzyłam na deszcz. Nie miałam najmniejszego zamiaru zapuszczać się ponownie w głąb tego budynku. Oparłam się głową o belkę podtrzymującą dach i skuliłam się, starając się zatrzymać jak najwięcej ciepła. Oczy same mi się zamykały, jednak za każdym razem budziłam się, potrząsając głową. Strach pomyśleć, co by się stało, gdybym nie była w pełni gotowości w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa.
Po już którejś godzinie wpatrywania się w pojawiające się kałuże, usłyszałam niepokojące stukanie w domu. Znieruchomiałam i wstrzymałam oddech. Zaczęłam nasłuchiwać. Znowu usłyszałam pukanie. Odruchowo sięgnęłam do plecaka po jakiegoś gnata, ale zapomniałam, że już go nie posiadam. Przeklęłam w duchu i obróciłam za siebie. W środku było ciemno. Znowu pukanie, jednak teraz zaczęło brzmieć trochę jak wchodzenie bądź schodzenie po schodach. Zamarłam. Co jeśli te zwłoki, które znalazłam w piwnicy w jakiś sposób ożyły? Powoli wstałam, napinając wszystkie mięśnie. Próbowałam cokolwiek zobaczyć, ale to wszystko na nic. Mimo doskonałego wilczego wzroku widziałam wyłącznie nieprzeniknioną ciemność. Znowu pukanie. Już chwilę potem zobaczyłam zarys ludzkiej sylwetki wyłaniający się z piwnicy. Była owinięta płachtą ciemnego materiału. Zatrzymała się, stojąc w cieniu tak, że wciąż nie widziałam jej twarzy.
- Czego dziewczę tu szuka? - wychrypiała. Brzmiała jak zwykła staruszka... Od razu na myśl przyszła mi ta naga kobieta w piwnicy. Nie wyglądała na tak starą... ale jednak istniał cień szansy, że była to właśnie ona.
- Ja... - urwałam - ...chciałam przeczekać deszcz.
- A dzieweczka wie, że tutaj nikt nie może wchodzić? - jej głos przybrał groźniejszy ton. Zamarłam. Mogłam się tego spodziewać. Po co w ogóle tutaj przychodziłam?
- N-nie...
- Więc niech dziewczyna się wynosi! - krzycząc to, trzasnęła o kruchą podłogę laską, której do tej pory w ogóle nie widziałam. Wtedy wychyliła swoją głowę za cienia i ujrzałam jej trupio bladą twarz pokrytą przebarwieniami oraz jej całkowicie czarne oczy, a raczej coś, czym zostały wcześniej zastąpione. Włosy zdawały się być tak delikatne, że kruszyły się przy jej każdym ruchu. Pod materiałem dostrzegłam jej nagą pierś oraz ciało pokryte cienkimi przecięciami, przez które musiała mieć spuszczoną krew. Z mojego gardła wydobył się przeraźliwy wrzask, a ja pędem rzuciłam się w ulewę.
Przez pierwszy kilometr szaleńczej ucieczki sądziłam, że martwa kobieta mnie goni, jednak po jakimś czasie doszłam do wniosku, że jej nigdzie nie widzę i że musiała zostać w budynku. Z łomoczącym sercem ze zdenerwowania i zmęczenia usiadłam na kamieniu. Ciężkie krople deszczu uderzały o moją głowę, jednak ja nic sobie z tego nie robiłam. Było mi zimno, ale mówi się trudno - najwyżej będę chora. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni.
Spróbowałam uspokoić oddech, zwieszając głowę i odgarniając przemoczone włosy do tyłu. Po drodze zgubiłam gdzieś również okulary, więc gorzej widziałam. Będę musiała iść do Miasta i zakupić nowe... Pora wracać w końcu do watahy. Wstałam na równe nogi, zmieniłam się w wilka i ruszyłam w kierunku, gdzie powinnam natrafić na stado.
Nie mogłam się jednak pozbyć wrażenia, że ktoś mnie śledzi i był znacznie bardziej ludzki od wcześniej zobaczonych zwłok. Może to była zwykła iluzja, a ja dałam się nastraszyć? Co się stało z dawną nieustraszoną Soharą? Co jeśli to moja prawdziwa twarz, a ja w rzeczywistości jestem strachliwą dziewczyną, która tylko zgrywa twardziela?

<C.D.N.> 

Uwagi: Kilka literówek.

piątek, 14 października 2016

Od Moone "Czarna historia" cz. 1 (cd. Suzanna)

Krewni Moone tworzyli watahę, która posiadała wilki wyłącznie z jednej rodziny. Po prostu tworzyli rodzinną watahę. Jej rodzina nie posiadała żadnych mocy, wszyscy mieli skrzydła. Alfą tej "watahy" był pradziadek Moone. Nosił od imię Sago. Jego syn, Sagope, był zazdrosny o władzę i żeby zdobyć moc zjadł najbardziej jadowitego węża w tamtejszych terenach. Wąż nie został pogryziony, dlatego ukąsił Sagopea w serce. Nagle przemienił się w czarny posąg a kolejno zaczął pękać. Z powstałych szpar wydostawały się kłębki dymu i falującego czarnego światła. Nagle wszystko się rozprysło. Huk był okropnie wielki i przez to w tamtym terenie zrobił się krater. Dziadek Moone stał się demonem. Zaczął pożerać swoje dzieci, ale jedna młoda wadera oddaliła się na tyle, że przy eksplozji poczuła lekki podmuch wiatru. Dzięki temu uniknęła zginięciu. Gdy już zabił swoje potomstwo, zabrał się za resztę swojej rodziny. Swoimi neonowoczerwonymi oczami oślepiał wszystkie organizmy żywe, nawet rośliny, co wydawało się niemożliwe. Na ogonie miał grube kolce, co przy szarpnięciu przecięłoby wszystko. Po dwóch latach, kiedy ocalona wadera przyszła ze swoim partnerem do rodziny, zastała wielki, zalany wyschniętą krwią krater. W nim były kości jej bliskich. Zrozpaczona Manui, tak miała na imię, wraz z Tero, partnerem Manui, poszli do jaskini, która nie została uszkodzona. Zamieszkali tam aż do porodu Moone i jej rodzeństwa. Wtedy Sagope dowiedział się o rozszerzeniu swojej rodziny i chciał ich zabić. Ale już tak prosto nie miał. Tero był wilkiem posiadającym magiczne moce, ale za to nie miał skrzydeł. Założył więc magiczną osłonkę naokoło jaskini. Demon próbując dostać się do nich rzucał kamieniami, pluł jadem, ale to nic nie dało. Męczył ich tak przez parę dni, aż odfrunął. Manui weszła wraz z wilczkami w głąb jaskini, a Treo wyszedł poszukać czegoś do jedzenia, bo młode były bliskie wyczerpania, były śmiertelnie głodne. Tata Moone nie wracał przez dwie godziny, co zmartwiło mamę Moone. Podeszła bliżej wyjścia z jaskini i zobaczyła martwego partnera. Chciała się cofnąć o kilka kroków, ale nagle coś za nią wyskoczyło. To był on. Otworzył szerzej oczy, jego tęczówki się zwęziły do prawie grubości iły, krew lała mu się z pyska, rozłożył swe ogromne, nietoperzowe skrzydła i rzucił się na Manui. Szczeniaki obudziły się słysząc krzyki ich mamy. Pobiegły, a raczej próbowały pobiec do niej. Moone, wraz z braćmi zobaczyła umierającą mamę, ale nic nie mogły zrobić. Demon podszedł do nich.
- Ochhhh... Małe słodkie szczeniaczki! Jakże słodko by wyglądały umorusane krwią swoją od zewnątrz. Ale kto pierwszy? Och, przecież! Bym zapomniał! Przecież wadery mają pierwszeństwo!
Już się zamachał do pożarcia Moone, gdy jeden z jej braci ugryzł go w tylną łapę. Wtedy wilczyca nie poczuła bólu kieł krewnego, lecz jego pazurów. Przeciął on jej udo, tam, gdzie w okresie dorosłości będzie miała znaczek księżyca. Jej krew nie była czerwona, lecz czarna. Upadła. Wtedy zdenerwowany Sagope zabił jej braci. Moone obudziła się kolejnej nocy. Nie miała dużo sił. Wstała i kulejąc wyszła na dwór. Znowu upadła. Nagle usłyszała szuranie liści. Przerażona udawała umarłą. Ale z krzaków wyszły dwa lisy. Usnęła obudziła się po kilku godzinach. Zorientowała się, że jeden z lisów niesie ją do nieznanego miejsca. Była już jesień, więc tym bardziej nie szło zauważyć gdzie się jest. W oddali zobaczyła wilki. Lisy odstawiły ją i kazały iść do przedstawicieli jej gatunku. Moone wstała i poszła powoli. Szukała Alfy. Umiała się zorientować, który z wilków jest przywódcą. W końcu natrafiła na Suzannę.
- Mogłybyście mnie przygarnąć? - poprosiła smutnie Moone.

<Suzanno, mogłabyś dokończyć? Pozdrawiam>

Uwagi: Mnóstwo literówek. "Zrozpaczona", a nie "zrospaczona". "Zwęziły", a nie "zwęrzyły". "Och" piszemy przez "ch". "Przecież" piszemy przez "ż". Na przyszłość prosiłabym o pisanie w 1 os., no chyba, że bardzo ci zależy na 3 os. Wtedy prosiłabym o napisanie mi o tym. Poza tym wiesz, że niemożliwe jest, aby połknięty wąż przegryzł serce, które nie łączy się z przewodem pokarmowym? Jeśli to była tylko taka legenda, a prawda nie jest do końca znana, powinnaś o tym gdzieś wspomnieć.

czwartek, 6 października 2016

Od Renethraina "Cisza przed burzą" cz. 4

Ostatnio moje dni są całkiem normalne. Zero dziwnych snów. Zero nagłych napadów psychicznych basiorów. No i las jako tako odżył od ostatniego czasu jak tam byłem, czyli... Tydzień temu? Wow, dość szybko mu idzie, bo pierwsze małe siewki już pną się w górę i konkurują o dostęp do światła. Po tym jak Malachit zniknął, zaszyłem się w norze i spałem. Chyba musiałem odreagować te nieprzespane noce, bo przyznaję. Bałem się, że znów nawiedzi mnie jakaś nienormalna wizja i unikałem snu jak ognia. Teraz czuję się znacznie lepiej. I chyba w końcu ruszę te leniwe kości, żeby jakoś przeczołgały się do miejskiej biblioteki, bo jeśli dalej będę przedłużaj moje "wakacje", to w końcu jakiś Rubin, czy Topaz przyjdzie i skróci mnie o łeb.
Zmieniłem się w człowieka i przekroczyłem granicę miasta. To już drugi raz w tym miesiącu kiedy odwiedzam bibliotekę. Lubię to miejsce. Jest tam sporo rzeczy, których normalnie w internecie się nie znajdzie. A już widzę strony jakie by mi wyskoczyły jakbym wpisał "Kamienie Szlachetne - tajna organizacja wilków".
Stanąłem na schodach, wziąłem głęboki wdech i otworzyłem skrzypiące drzwi. Nie wiem czemu, ale ta atmosfera w bibliotece zawsze wprawia mnie w jakieś takie dziwne uczucie. Jakbym był obserwowany przez te tysiące ksiąg. Trochę nieprzyjemne, ale idzie się przyzwyczaić. Ruszyłem w kierunku regałów z rzadziej odwiedzanymi egzemplarzami. Kątem oka wychwyciłem "Ezoterykę", a potem wziąłem jeszcze "Historie Swiftkill - czyli dziewczyna, która myślała, że jest wilkiem". Cóż za tytuł. Nie dało się krócej? No nie ważne. Usiadłem na hebanowym krześle i zacząłem kartkować te opasłe tomiszcza. Po dwóch godzinach zmagań z morzącym snem, w końcu zacząłem mu się poddawać i lekko przysypiać nad "Ezoteryką". Jak nie widać efektów, to od razu traci się zapał. Wyszedłem bardziej niż zawiedziony.
Nie dowiedziałem się niczego nowego. No może prócz tego, że na południu watahy lubiły dzielić się na komanda, a te nie zawsze były "prawe" i "dobroduszne".
A nie. Nauczyłem się jeszcze jednej rzeczy. Nie wszystko jest takie proste, że wystarczy odwiedzenie miejskiego magazynu starych papierów żeby to rozwiązać. Będę musiał ruszyć trochę głową. Echh... Jakie to upierdliwe.
Nie znam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Jedyna droga jaka wydaje mi się słuszna to wyruszenie na południe. Mogę jeszcze czekać aż ktoś przyjdzie do mnie, ale chyba wybiorę element zaskoczenia. Już nieraz słyszałem o tym jak odmieniał losy całych wojen.
Zmieniłem się w wilka i wróciłem do swojej jaskini. Po drodze uśmiechnąłem się do Alfy i jakiejś innej wadery, która jej towarzyszyła - to już coś. Przynajmniej ich nie zignorowałem, a mam tendencję do nakładania maski z marmuru jak kogoś widzę. Taki swoisty bitch-face.
Rozejrzałem się po moim "mieszkaniu". No niewiele tu jest. Złapałem jakieś suszone mięso i owoce, wrzuciłem je do torby i przewiązałem ją sobie przez ramię, tak, że wisiała mi na łopatce. No dobra. Nie ma na co czekać.

Uwagi: "Historie Swiftkill - czyli dziewczyna, która myślała, że jest wilkiem" - nie stawiasz tych dwóch Spacji między myślnikiem a tekstem. Postaraj się następnym razem napisać trochę dłuższe op.

wtorek, 4 października 2016

Od Sarah "Zmiana" cz.1 (C.D. chętny)

Słońce grzało mi futro. Wybudziłam się ze snu i lekko uchyliłam powieki. Przewróciłam się na drugi bok i walnęłam nosem o kamień. Jęknęłam i szybko wstałam, klnąc pod nosem. Ewidentnie słaby początek dnia. Do tego byłam głodna. Pobiegłam do Zielonego Lasu. Gdy tam dotarłam zauważyłam jednak, że przestawał być zielony, a zaczynał nabierać jesiennych barw. Przewróciłam oczami widząc szczeniaka oglądającego kasztany i poszłam dalej. Świtało, więc zwierzęta powinny już wychodzić. Z oddali zobaczyłam sarnę, więc skryłam się w cieniu i zbliżyłam się do niej. Aby ułatwić sobie robotę, przywołałam lód i zamroziłam jej nogi. Skoczyłam na nią i zębami zgniotłam jej czaszkę. Kiwnęłam łapą i dotychczas unieruchomiona zdobycz padła na ziemię. Zjadłam tyle, ile mogłam a resztki zostawiłam na ziemi. Po sytym posiłku zaczęłam odczuwać pragnienie, więc czym prędzej pognałam do Wodopoju. Napiłam się czystej wody i spojrzałam na swoje odbicie. Zmieniłam się. Sierść mi urosła, najbardziej na grzywce. I nadal miałam te dziwnie położone runy na szyi. Za to oczy stały się dużo jaśniejsze, nie wiadomo dlaczego... Zanurzyłam łapę w wodzie. Poczułam coś w stylu ulgi, mieszanej ze spokojem. Po chwili zanurzyłam się cała i zanurkowałam. Przyjemny dotyk wody odprężał moje mięśnie. Oddychałam niczym przez skrzela, dzięki mocy. Podpłynęłam na płytsze rejony i wynurzyłam się. Machnęłam łapą, a woda uniosła się, tworząc spiralę. Potem fale i jeszcze fontannę. Bawiłam się swoim żywiołem, o którym prawie zapomniałam. Przestałam się koncentrować i ciesz wróciła do swojego pierwotnego stanu. Wyszłam z wody i otrzepałam się. Spojrzałam na Wodopój.
- Nie powiem, ładnie ci wyszło - usłyszałam głos za sobą.
Odwróciłam się.

<chętny?>

Uwagi: Jak sama pisałaś - trochę krótkie to op... Aż za krótkie. Przypominam, że akurat ty, jako stały członek WMW powinnaś pisać nie min. 20 linijek, a 30. Wyłącznie przez moje przeoczenie to op. pojawiło się na stronie. Następnym razem nie uznam.

poniedziałek, 3 października 2016

Od Mizuki "Chwile załamania" cz. 1

Świt. Kolejny raz promienie słońca delikatnie oświetlały mój pysk. Ptaki pięknie śpiewały, a do mojego nosa docierał zapach mokrych liści. Otworzyłam oczy. Kolejny raz budzę się w tym miejscu. W głębi lasu. Samotnie. I jak zwykle nie pamiętając jak się tu dostałam. Nic mi się nie śni, a może po prostu tego nie pamiętam. Teraz to bez znaczenia. Jak zwykle niechętnie wstałam, przeciągnęłam się i powolnym krokiem ruszyłam w stronę jaskini. Od jakiegoś czasu moje ciało reaguje na wszystko nie tak jak powinno. Nie czuję zimna, ciepła, głodu, pragnienia i tym bardziej zmęczenia. Czułam się jak trup ledwo wykopany z ziemi. Podeszłam do kałuży i ujrzałam własne odbicie. Moje długie białoszare futro było całe w błocie, pod oczami miałam ogromne wory od braku snu, a na moich łapach i łbie pełno niewielkich ran, których nie mogłam wyjaśnić.Tego dnia zrozumiałam że w nocy musiałam lunatykować, potknąć się o coś i tak zrobiłam sobie te rany. To było niemal pewne. Cały czas jednak nurtowało mnie jedno pytanie: dlaczego lunatykuję?
- Kto to wie? - zatrzymałam się i powiedziałam to na głos.
Po moich słowach z drzew zerwało się całe stado czarnych jak noc wron. Zaczęły latać w kółko jakieś dwadzieścia metrów nad moją głową.
"O! To coś nowego." - powiedziałam i zaśmiałam się.
Nagle usłyszałam szmer dobiegający zza krzaków. Nie myślałam nawet przez chwilę i wykonałam skok powalając "podsłuchiwacza" na ziemię. Pod moimi łapami leżał nie znany mi czarno-biały basior. Patrzyłam się na niego moimi pozbawionymi jakichkolwiek uczuć oczami. Bez słowa. Spojrzałam w jego oczy i zamarłam. One były... identyczne jak moje! Tak samo pozbawione jakichkolwiek emocji i wypełnione tą pustką.
- Ano? Przepraszam, ale czy mogłabyś zejść ze mnie? Nie to żebym się skarżył, ale twoje pazury wbijają się coraz bardziej w moją skórę.
Dopiero wtedy spojrzałam na swoje łapy i zobaczyłam, że moje pazury wbiły się tak głęboko, że z jego łap zaczęła lecieć krew. Natychmiast zeskoczyłam z niego. Spojrzałam w ziemię.
- Przepraszam. - Powiedziałam po chwili.
- Nic się nie stało, przecież i tak nie czuję bólu. Mam jednak jedno pytanie: Co tutaj robisz?
- Nie pamiętam.
- Co!?
- Od kilku dni budzę się w tym samym miejscu, nie pamiętając nic z nocy. - Oznajmiłam, spoglądając mu w oczy.
- Mam tak samo. - Powiedział, odwracając wzrok.
Nic już nie rozumiałam, najpierw te chore uczucia i teraz jeszcze wilk który przeżywa dokładnie to samo co ja. To nie mógł być przypadek... w takim razie co?

CDN

Uwagi: Kiedy mówimy o czymś, że jest o dwóch różnych kolorach (nie chodzi o jasnoczerwony czy ciemnoniebieski itd.), powinniśmy stawiać między nimi myślnik, np. czarno-biały. "Ano" znaczy tyle co "no", "rzeczywiście", "właśnie", więc nie sądzę, aby to miało jakikolwiek sens w wypowiedzi basiora... Przed "że" stawiamy przecinek. Wciąż w Twoich wypowiedziach brakuje jednej Spacji. Serie prowadzone samodzielnie powinny być trochę dłuższe od tych pisanych z innymi! To op. z kolei ma o zaledwie 33 linijki, czyli jesteś zaledwie o 3 ponad minimum...

sobota, 1 października 2016

Podsumowanie września

Mam jednak nadzieję, że nie zacznie się pojawiać tyle op., że byłabym w stanie policzyć na palcach jednej ręki, a znacznie więcej. Wydaje mi się, że jesteście w stanie to zrobić. Pamiętajcie - ja jestem jedna, a Was ponad 20. Nie będę pisać XX op., byleby coś się działo na stronie. :) - tym cytatem z poprzedniego podsumowania chciałabym rozpocząć mój wywód na temat września. Pojawiło się 5 op., więc mogę je policzyć na dłoni jednej ręki. Mało tego - w tym miesiącu napisałam łącznie więcej, niż wszyscy członkowie moich blogów razem licząc. Wygląda na to, że jest gorzej niż myślałam... To najsłabszy wrzesień w dziejach WMW! Zamiast być coraz lepiej, jest coraz gorzej. Czy tylko ja zwracam na to tak wielką uwagę? Upada coraz więcej watah, a ja Wam obiecywałam, że WMW będzie jedną z tych, która wytrwa najdłużej. I co? Nie będę tego ciągnąć sama... bez Waszej pomocy to nie ma prawa istnienia.
Nie mam ochoty już więcej wypruwać sobie flaków pisząc to, bo i tak połowa watahy tego nie przeczyta, a znaczna część pozostałych szybko zapomni o moich słowach. Nie wymagam od Was nie wiadomo czego, jedynie min. 1 op. miesięcznie. To aż tak wiele?

Kto wziął udział w "Bitwie" powinien już napisać swoje op., bo nie możemy czekać w nieskończoność.Ponadto zapraszam do korzystania z zapoznania oraz innych przygód. Przypominam również o konkursach.

Wilki, które brały czynny udział w pełnionym stanowisku:
RADA ŻYWIOŁÓW
Obecni na zebraniu: -
Kto napisał op.: -

POLOWANIA
Rano: -
Popołudnie: -
Wieczór: -

SZPITAL
Kto napisał op.: -

WOJSKO I PATROL
Kto napisał op.: -

ROZRYWKOWE I INNE
Kto napisał op.:

SZKOŁA
Kto napisał op. (z nauczycieli): -

*****************************
Leniwe Alfy:
Kiiyuko: 0 (+0 = 0)
Suzanna: 1 (+1 = 2)
---------------------------------------------
Renethrain: 2 (+2 = 4) <-- Beta
Miniru: 1 (+3 = 4) <--- Gamma
Yuki: 0 (+4 = 4) <--- Delta
Kai: 1 (+2 = 3)
Mizuki: 0 (+3 = 3)
Valka: 0 (+3 = 3)
Serill: 0 (+3 = 3)
Nirvaren: 0 (+3 = 3)
Luke: 0 (+2 = 2)
Kirke: 0 (+2 = 2)
Astrid: 0 (+2 = 2)
Sohara: 0 (+1 = 1)
Sierra: 0 (+1 = 1)
Sarah: 0 (+1 = 1)
Yui: 0 (+0 = 0)
Kazuma: 0 (+0 = 0)
Desari Valentine: 0 (+0 = 0)
Itachi: 0 (+0 = 0)

Za zostanie Betą dostaje się 15 SG i 40 pkt., Gammą 10 SG i 30 pkt., a Deltą 5 SG i 20 pkt.

Okres próbny ukończyli:
Renetharin: 2 (4)

Skreślone są te, które nie przeszły. Wilki, które napisały poniżej 3 op. i są dość długo na watasze zostają wyrzucone, a te mające powyżej 4 op. są już pełnoprawnymi członkami. Zaznaczone na fioletowo mają drugą szansę.
Tak, ilość napisanych op. podczas okresu próbnego też ma znaczenie! 

Dodaję po 6 pkt. umiejętności i 3 pkt.mocy każdemu wilkowi (jak to zawsze czynię po podsumowaniu) za kolejny miesiąc członkostwa.