Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

czwartek, 31 marca 2016

Od Kirke "Kiedyś nadejdzie starcia czas" cz.7

Gdy dowiedziałam się o wojnie, natychmiast pobiegłam na przyszykowania. Nie wiem ile zrobię dla watahy... pewnie prawię nic, w końcu co może zrobić taka wadera jak ja? Bez mocy i... Nie ważne. Wzięłam broń w pysk po jakimś martwym wilku z watahy Asai i pobiegłam na teren bitwy. Widziałam wiele martwych wilków z naszej watahy i watahy wroga. Biegnąc czułam na łapach krew... to uczucie chodzenia po czerwonej wodzie dawało mi we znaki, że biegnę na śmierć... ale kogo obchodzi moja śmierć? Co chwilę ktoś umiera, a moja śmierć będzie najmniej dramatyczna...
Riven... to może być mój ostatni dźwięk więc... - mówiłam do niego w myślach smętnym głosem, ale mi przerwał i próbował pocieszyć. Biegłam i dotarłam na teren bitwy. Co chwilę umierał jakiś basior lub wadera, a Alfa starała się walczyć. Pobiegłam i zaczęłam walczyć razem z nimi. Walka była zatarta. Dostałam wiele ran na pysku, łapach... Poczułam smak krwi w pysku, ale nie odpuszczałam. Wnet zobaczyłam Katsume, który udawał, że zabija naszych. Pobiegłam do niego.
- Katsume! - zatrzymałam się przy nim i opuściłam broń która natychmiast zniknęła - nie powinno Cię tu być! Asai Cię zabije jak się dowiesz, że...
- Trudno. Nie mam zamiaru zabijać wilki z watahy mojej przyjaciółki... - uśmiechnął się. Też się uśmiechnęłam i zaczęliśmy razem walczyć ramię w ramię.
- Kirke! Co ty robisz?! Jak mogłaś nas zdradzić?! - usłyszałam głos Sary, ale zignorowałam go i skoczyłam na wilka z watahy Asai i sztyletem leżącym na ziemi oddałam mu cios w serce tak, że krew wyprysnęła w mój pysk, a sztylet zniknął. Poczułam smak zwycięstwa i nie przestałam atakować wilki. Rozdzieliłam się z Kasume. Nasza walka była zatarta. Widziałam wokół wilki które krzyczą, piszczą i konają z bólu. Mnie to nie dotyczyło. Miałam brudne futro od krwi, ale nie umierałam. Walczyłam dla dobra watahy. Stanęłam ramię w ramię ze swoimi i razem chroniliśmy swój teren. Czułam się potrzebna. Jak umrę to mnie zapamiętają. Wybiegłam na pięć wilków i mimo ran każdemu oddałam cios. Poczułam jak jakiś wilk biegnie na mnie. Odwróciłam się i zobaczyłam jego gniew w oczach, pianę w pyskach i ochotę zemsty za zabicie jego braci. Zostałam sparaliżowana. Jego wzrok mnie wystraszył. Puściłam broń i czekałam na śmierć, zamknęłam oczy i... nic. Otworzyłam oczy, a prze de mną stał przebity na wylot cieniem Kasume.
- Kasume! - krzyknęłam i opadłam koło niego, ledwo żyjącego Kasume - Czemu to zrobiłeś...?
- Ty... tylko ja mogę Cię zabić, pamiętasz? - powiedział cicho i z uśmiechem. Wtedy zrozumiałam... On... on nie mówił tego tylko dla tego, że mnie nienawidzi... no może na początku, ale on to mówił, bo...
- Kasume... proszę nie... nie rób mi tego... - zaczęłam płakać nad jego ciałem. Otarł mi krwawiącą łapą łzy.
- Nie chce Cię takiej pamiętać, Kirke... - uśmiechnął się - zawszę będę przy tobie Kirke, rozumiesz? Pamiętaj. Jak będziesz potrzebowała pomocy pamiętaj, że jestem przy tobie nawet po śmierci... - Kasume przybliżył ostatnimi siłami pysk do mojego i... pocałował mnie... Kasume mnie kocha... zrozumiałam to teraz... 
- Żegnaj... Pamiętaj Kirke... P... - nie dokończył słów... Umarł... 
- Nie... - patrzyłam na jego wykrwawiające się ciało - NIE!!! - krzyknęłam z łzami i popatrzyłam na wilka który to zrobił.
- Ty... - wstałam i zaczęłam iść w jego stronę. On się cofał przerażony.
- Sądzisz, że ty jesteś taki twardy zabijając Kasume? Czy ty naprawdę sądzisz, że nikt za nim nie będzie płakał? - mój głos zrobił się mroczniejszy, a ja uśmiechnęłam się mrocznie - wcale nie... - moja sierść zaczęła robić się czarna, a moje oczy zrobiły się czerwone. 

 https://lh3.googleusercontent.com/-s37Eg2z879Q/Vilo5BcBXEI/AAAAAAAAArk/VSzCaADzj-4/w767-h572/the_legendary_shadow_wolf_by_sacredtears210-d3krpqh%2B%25281%2529-1.png

- Krzyknęłam na niego groźnie. Czułam wystraszony wzrok nawet swoich z watahy. Wyciągnęłam ze wszystkich cieni macki i zaczęłam dusić basiora który zabił mojego ukochanego...
- Wiesz co? - mój głos brzmiał dojrzale i mrocznie - jesteś w błędzie jeśli uważasz, że twoje moce są najlepsze... - ścisnęłam go mocniej i rozerwałam na pół. Popatrzyłam na wszystkie wilki z watahy Asai. Dużo pobiegło w moją stronę. Wszystkich przebiłam cierniami z cieni, a kiedy dokonałam zemsty zrobiłam się normalna i straciłam przytomność. Upadłam na kałużę krwi. Upadłam na kałużę krwi Kasumego. Upadłam koło niego i jego martwego ciała.  

*****

Obudziłam się w wilczym szpitalu w opatrunkach... rozglądnęłam się i widziałam więcej wilków.
- C... co się stało? - spytałam.
- Straciłaś przytomność... wiesz twój wyczyn z cierniami był niezły. Sądziliśmy, że nie masz mocy - odparł jakiś basior.
- Więc... więc to nie był sen...? - poczułam jak łzy poleciały mi do oczu. Kasume... on... on nie żyje... poświęcił się dla mnie. Ledwo wstałam i podeszłam do wejścia do szpitala. Zaczęłam słyszeć wiwaty i poszłam w stronę wiwatów. Dowiedziałam się, że Asai nie żyje. Ale jak?! Kto ma taki talent, by to zrobić?! Ktokolwiek to zrobił nie powinien się wychylać... Postanowiłam porozmawiać z Alfą na temat tego co się wydarzyło. O śmierci nieśmiertelnej i o jej planie, który nie wypalił. Wkurzyłam się na nią i wdałyśmy się w kłótnie. Ta odeszła nawet bez dania mi powiedziała słowa. Gdy odchodziła zrobiło mi się jej żal. Poszłam na zewnątrz i popatrzyłam w górę na pełnie księżyca i zaczęłam wyć w stronę księżyca. Zobaczyłam przed sobą ducha Kasume. Wyszeptał mi coś do ucha i pocałował po czym rozpłynął się niczym moje łzy na niebie... nigdy nie zapomnę o nim... nigdy nie zapomnę o tym, że dzięki niemu odkryłam moc...
Nigdy nie zapomnę o tym jak się poświęcił dla mnie...

<Nie pytajcie co Kasume jej powiedział. Dowiecie się z czasem :D>

Uwagi: Powtórzenia i przecinki. Wciąż znalazłam mnóstwo niedociągnięć... "Co chwilę umierał jakiś basior lub wadera, a Alfa starała się walczyć." - to trochę tak, jakby we watasze było ponad tysiąc wilków, a nie jedynie 30. Poza tym zastanawia mnie pewna rzecz... Jest tak, że główny bohater zabija bez żadnych uczuć. Wszyscy padają jak muchy. Nie sprawiają oporu, póki nie zjawi się boss lub miniboss. Wszyscy inni są beznadziejnie słabi, bez względu na rangę i poziom mocy. Była mowa, że jest ich więcej i są doskonale szkoleni, a wilki z WMW mają tylko wiedzę podstawową, która pozwala im się bronić, ale niekoniecznie atakować. Często czytam sceny z typu, że "walczyła dzielnie i zabijała kolejne wrogie wilki". Te wilki są tak bezmózgie, że nie sprawiają kłopotów? A wilki z WMW tak dobrze wyszkolone, że swoim sprytem i umiejętnościami przewyższają wszystkich wrogów?

Alfie "Światłość w ciemności świeci" cz. 1

Już od samego początku moje życie było pełne smutku. Byłam w watasze wilków... już nawet nie pamiętam jej nazwy. Byłam szczęśliwą wilczycą. Żyłam beztrosko, myślałam, że już tak będzie zawsze, ale nie wiedziałam co jeszcze mi zgotuje los...
Pewnego późnego wieczora, kiedy moi rodzice myśleli, że już śpię, wyszłam z jaskini. Pobiegłam nad jezioro. Kochałam to miejsce. Woda była tak przejrzysta i czysta, wokół rosły wysokie drzewa, z korony drzew, było słychać śpiew ptaków. Zawsze przychodziłam to we dnie, jednak nie wiedziałam, że wieczory mogą być tak piękne. Zimny, nocny wiatr podmuchiwał lekko kołysząc od czasu do czasu moją gęstą sierść. Była cisza, słychać było jedynie szum wody i głuche huczenie starej sowy. Niebo miało kolor granatowy, tysiące gwiazd mrugało niczym stado świetlików. Nie wyobrażałam sobie piękniejszego miejsca.
Nagle usłyszałam wycie wilka. Nie przypominało to jednak głosu żadnego z mojej watahy, co najgorsze, zbliżał się. Po chwili zobaczyłam czarną sylwetkę wilka o czerwonej grzywie i lśniących kłach. Zaczął warczeć. Pojawiło się jeszcze wiele innych, podobnych wilków, które mnie otoczyły i krążyły wokół mnie. Domyśliłam się, że wilk którego zobaczyłam na początku jest Alfą. Nie wiedziałam co robić.
- A kto tu nas odwiedził? - zapytał drwiąco
- Nie ważne kto, wygląda apetycznie... - powiedział inny wilk.
Prześlizgnęłam się pod jakimś wilkiem i zaczęłam uciekać.
- Jaka ja jestem cholernie głupia! - wykrzyknęłam. Właśnie zdałam sobie sprawę, że to nie jest teren mojej watahy. To jest pułapka!
Mimo tego, że całkiem szybko biegłam, stado wrogich wilków z łatwością mnie dogoniło. Uciekałam w kierunku watahy co było wielkim błędem, ale jeszcze w tedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Zdążyłam jeszcze krzyknąć najgłośniej jak potrafiłam "Ratuuunku! Wroga wataha!!!".
Moi rodzice poznali ten głos. Oboje wyruszyli mi na ratunek. Nastał wielki chaos. Cała wataha drżała. Samice uciekały z dziećmi do kryjówek, samce przystąpili do ataku.
Samiec Alfa popatrzył na mnie surowo. Wrogi wilk chwycił mnie w zęby. Moja matka chciała mnie uratować, udało jej się, ale sama zginęła...
Tego dnia wszystko się zmieniło. Wataha na pewno nie chciała już widzieć głupiego szczeniaka, który sprowadził na nią wielkie kłopoty, prawdopodobnie nawet ją zniszczył. Postanowiłam uciec i zostać samotnikiem. Tak dorastałam. Nauczyłam się walczyć, nie miałam sobie równych. Czasem przydawało mi się to, gdy myśliwi chcieli mnie upolować, bo nigdy nie widzieli takiego stworzenia, lub podczas pojedynków gdzie mogłam wygrać jakieś przedmioty. Zwykle przyjmowałam lekarstwa, ponieważ miałam słabą odporność i skłonność do alergii, dlatego często chorowałam. Nauczyłam się także szybko biegać oraz pływać.
Podczas zajęć nigdy nie pomyślałam tak szczerze o swoim życiu. Gdzieś tam, w głębi duszy czułam się samotna. Bardzo samotna. Pragnęłam się do kogoś przytulić, znaleźć bratnią duszę, wystarczyłaby mi nawet zwykła rozmowa o pogodzie. Cokolwiek. Ale nic z tego, byłam nieufna.
Pewnej nocy byłam już bardzo zmęczona. Położyłam się w swojej norze i prawie natychmiast zasnęłam. We śnie ukazała mi się matka. Powiedziała: "Dość już tej żałoby. Nie możesz żyć przeszłością. Idź, dołącz do Watahy Magicznych Wilków, tam odmieni się twoje życie...". Obudziłam się. Był wczesny poranek. Słońce dopiero wschodziło. "Wataha Magicznych Wilków?" - od razu zadałam sobie to pytanie "muszę ją odnaleźć".
Przewidziałam, że to będzie długa podróż i prawdopodobnie już nigdy tu nie wrócę, więc wzięłam z nory torbę, którą wygrałam na jednym z pojedynków i zaczęłam pakować swoje rzeczy. Zioła, jedzenie, puste, małe miseczki i bransoleta mojej matki... Podarowała mi ją gdy umierała. Założyłam ją na łapę. Poczułam jej obecność. Dodała mi siły. Zorientowałam się, że jedzenie nie wystarczy mi na długo, więc poszłam jeszcze do lasu pozbierać owoce leśne. Umyłam się w jeziorze, wytrzepałam z resztę kropelek z mojej sierści i napiłam się wody ze strumyka. Stwierdziłam, że nie wiadomo jakie warunki na mnie czekają, więc wlałam sobie wody do słoika, tak na wszelki wypadek.
Ruszyłam w drogę. Maszerowałam przez trzy dni, każdy dzień był taki sam, ale byłam wytrwała. Wiedziałam, że nie mogę protestować na wolę mojej matki. Ukazywała mi się każdej nocy, powtarzała ciągle te same słowa. Ale jak jeszcze daleko mam iść? Tego nie wiedziałam.
Następnego dnia zobaczyłam niezwykłą wilczycę. Miała grzywę, tak dawno nie widziałam wilka z grzywą! To musiał być magiczny wilk.
- A więc Alfie, jesteś na miejscu!

CDN

Uwagi: "Wprawdzie" piszemy razem. Wrzosowa Łąka, tak więc powinnaś ją pisać z wielkich liter.  "W wataszy"... skąd to się w ogóle wzięło? "W watasze" jak już. Można stawiać do max. 3 wykrzykników, a nie 5. "Następnego dnia zobaczyłam dwa niezwykłą wilczycę." - cooo?

środa, 30 marca 2016

Od Mizuki "Wiosenne porządki" cz. 5

- A więc to jednak jesteś ty... - powiedział Ares
Co to w ogóle za durne stwierdzenie? Co on ma na myśli? Miałam go już o to spytać... jednak coś nie wyszło. Cały świat w jednej sekundzie zastygł w miejscu, jakby ktoś lub coś zatrzymało czas. Nagle zobaczyłam kogoś, a może coś? Za sobą, nie wiem co to było jednak nie miałam zamiaru się przyglądać. Wystarczyło tylko, że wyglądało to jak duch. Nie chciałam wiedzieć więcej. Wybiegłam na powierzchnie potem z jaskini, biegłam ile sił w łapach. Nie wiem czemu, ale myślałam, że w taki sposób się uwolnię, że to wszystko tylko iluzja. Jednak to było naprawdę, a to "coś" nadal było za mną. Biegłam dalej aż do lasu. Gdy tylko do niego wbiegłam, zjaw pojawiło się dużo więcej. Każda z nich wygląda okropnie. Ciekła z nich krew, a niektóre na moich oczach się po prostu rozpadały... Były to ludzko podobne istoty, tylko z małą różnicą te były białe jak śnieg, włosy podobnego koloru. Oczy miały całe czarne i po prostu puste. Na plecach mieli coś w rodzaju... skrzydeł? Sama już nie wiedziałam, co to w ogóle było. Zaczęłam biec jeszcze szybciej, ze stresu nawet nie mijałam drzew, krzaków ani pajęczyn. Wszystko po prostu raniło moją skórę. Obejrzałam się za siebie, jednak istoty nie podążały za mną. Odetchnęłam, ale  może jednak pośpieszyłam się z tym? Tuż przede mną lewitowała jakaś postać, również miała skrzydła, jednak była nieco inna od tych wszystkich, które widziałam wcześniej, była hm... jakby to powiedzieć... bardziej przyjazna? Tak, to chyba właściwe określenie. Miałam nawet przez moment wrażenie, że uśmiecha się do mnie. Jadnak po chwili postać słała się przerażająca, a jej uśmiech zmienił się w minę jakby wszystkich miała ochotę zamordować. Wtedy wypowiedziała jedno zdanie, którego chyba nigdy nie zapomnę: "Martwi powstaną, żywi padną". Zdanie to zamroziło mnie od środka. Stałam jak wryta, nie mogąc poruszyć choćby uchem. Świat koło mnie nagle coś zaczęło zamrażać i w tej chwili zobaczyłam jak te istoty po prostu wchodzą w moje ciało. Było to okropne uczucie, każda z tych istot była tak strasznie zimna i obślizgła. Nie wiem już sama, samo wspomnienie tego wydarzenie napawa mnie obrzydzeniem i znienawidzeniem do tych istot. Świat zamarzał coraz bardziej, a istoty nadal wchodziły do mojego ciała. Zamknęłam oczy i zaczęłam krzyczeć. Szybko się opanowałam, otworzyłam oczy i świat zaczął po prostu pękać jak zbite szkło. A jego fragmenty spadały w nicość. Patrzyłam jak duże fragmenty spadają, aż wreszcie pozostała tylko ciemność. Zaczęłam się bać, jednak dostrzegłam jasne wyraźne światło. Pobiegłam do niego jak jakaś ćma. Światło stało się coraz większe i większe aż wreszcie przybrało formę pewnego rodzaju portalu. Bez zastanowienia weszłam do niego. Znalazłam się z powrotem, obok mojego brata. Może to co widziałam było wizją? A może rzeczywistością? Sama już nie wiedziałam to było po prostu zbyt... dziwne! Nie wytrzymałam tego napięcia, serce uderzało dziesięć razy szybciej, dodatkowo biło tak nienormalnie. Zaczęłam się dusić. Strach w oczach mojego brata był nie do opisania. Podbiegł do mnie i zaczął coś krzyczeć, jednak jedyne co usłyszałam to niewyraźny i straszliwy szmer. Straciłam przytomność. Tak, znowu! Już chyba szósty raz w czasie całej tej dziwnej wyprawy. W tym czasie przyśniło mi się coś. Stałam w nim na jakimś lodowym pustkowiu, a przede mną stał jakiś czarny wilk z białą grzywą przykrywającą jego oczy. Nie znałam go, znaczy z wyglądu. Poruszyłam się w lewo. Wilk powtórzył mój ruch. Już po chwili się zorientowałam, że to w cale nie jest drugi wilk, tylko moje własne odbicie.
- Ale jak to w ogóle się stało?! - wykrzyczałam
Nagle usłyszałam śmiech, nie jeden, ale kilka. Śmiech siedział w mojej głowie, i sprawiał że aż zaczęła mnie boleć. Zwinęłam się z bólu. Jednak spojrzałam na odbicie ten jeden ostatni raz, zobaczyłam siebie jednak coś było nie tak... miałam wrażenie że się ze mnie śmiało. A oczy miało koloru krwi.
- Nie to nie jestem ja! To nie jestem ja! - Krzyczałam
A odbicie dostało psychopatycznego śmiechu, zupełnie jak jakiś morderca, którego po prosu bawią takie scenki.
Obudziłam się z krzykiem. Na początku nic nie widziałam, tylko słyszałam głosy. Jeden na pewno należał do mojego brata a pozostałe... po prostu do jakiś wilków. Oczy powoli dostroiły się do światła. Widziałam już normalnie i w głębi duszy cieszyłam się, że to co widziałam było tylko snem. Jednak mój spokój nie trwał długo. Zobaczyłam, że coś zasłania mi oczy, przez co widzę trochę gorzej. Była to moja grzywka. Poprawiłam ją łapą. Jednak gdy spojrzałam na nią, o mało nie przeżyłam zawału. Moja łapa była czarna i w dodatku zawiązana bandażem na prawie całej długości. Była to identyczna łapa jaką miałam we śnie. Ktoś przyniósł mi wody w niewielkim wiadrze i zobaczyłam w nim moje odbicie. A raczej nie moje tylko to dziwne, to które wcześniej się ze mnie śmiało...

CDN

Uwagi: Przede wszystkim przecinki. Odnoszę wrażenie, że ostatnio masz upodobanie do kończenia zdań oznajmujących znakiem zapytania.

Od Kazumy "Nowa ja" cz. 4 (cd. Shayle)

Młoda przeklęła pod nosem i nerwowo spoglądała to w kierunku Zielonego Lasu, to na nowo w stronę tego, gdzie króluje mrok. Posłałam jej kolejny wstrętny uśmieszek, ale ona chyba tego nie zauważyła. Starałam się ignorować to, że znowu zaczęło mnie szarpać w kościach, a ja ledwo stałam na łapach. To chyba nigdy nie da mi spokoju... Shayle popatrzyła na mnie, jednak zdawała się być nieobecna. Opracowywała plan działania. Po kilku długich chwilach wzięła głęboki wdech, który poskutkował atakiem kaszlu. Ona jednak już podążyła w stronę Mrocznego Lasu. Obserwowałam ją spod przymrużonych powiek. Samolubna się zrobiła, widzę.
Już miałam się obrócić w przeciwnym kierunku i donieść reszcie watahy o jej zgonie, który mógł nastąpić dzięki mojemu jednemu skinieniu pazurem, kiedy spostrzegłam, że ta zatrzymuje się i kalkuluje coś w swoim małym, pustym móżdżku. Ma wyrzuty sumienia? Śmiać mi się zachciało. To właśnie te wyrzuty sumienia kiedyś mnie o mało nie zabiły. Współczucie jest bezużyteczne. Powoli obróciła się w moją stronę i ruszyła stępem, a później kłusem.
- Wejdź mi na grzbiet - oznajmiła szeptem, stojąc już ze mną pyskiem w pysk. Jednak nie patrzyła mi w oczy. Bała się. I dobrze.
- Co? - warknęłam, na co ta o dziwo nieco się schyliła.
- Wejdź mi na grzbiet, pomogę ci tam dojść - Skinęła głową w stronę Mrocznego Lasu. W głębokiej konsternacji, marszcząc jednocześnie brwi po prostu patrzyłam to na jej pysk, to na jej grzbiet. I ja mam niby wejść na nią niczym na wielbłąda? A może niczym na rumaka? Czyżby to były jej niespełnione marzenia? Prychnęłam cicho, jednak postanowiłam wejść na jej grzbiet. Zrobiłam to bardzo niezgrabnie, przez co dodatkowo uderzyłam się w żebra, ale prócz zduszonego mruknięcia nie wydałam żadnego dźwięku będącego znakiem bólu. Podniosła się chwiejnie. Przez ułamek sekundy myślałam, że zaraz upadnie, przez co napięłam mięśnie, ale tak się nie stało. Powoli ruszyła w stronę Mrocznego Lasu. Postawiła rapem kilka kroków, kiedy upadła na ubitą ziemię. Aż zabrakło mi tchu i zakręciło mi się w głowie. Myślałam, że zaraz zwymiotuję kolejną porcją krwi, ale jakimś cudem udało mi się to powstrzymać. Gorączkowo zaczęłam machać tylnymi łapami, próbując zejść, ale ona jednak nie poddała się i wstała. Nie widziała tego, że sprawiała mi większy ból, niż jakbym miała iść całkiem sama. Przyspieszyła do biegu. Obijałam się o jej kościsty kręgosłup i twarde mięśnie. Prawie mdlałam, już zwisając bezwładnie z jej grzbietu, a świat stawał się coraz bardziej rozmyty. Nagle poczułam szarpnięcie. Gwałtownie zsunęłam się z jej grzbietu i uderzyłam o coś twardego.
Niech ta mała su*a spłonie w piekle...

****
Poczułam przeszywający ból, który sprawił, że zaczęłam się wić po ziemi niczym robak. Wrzasnęłam na cały las, tak że mój głos odbił się od wysokich drzew i poniósł aż ponad ich korony. Ponowiłam dziki krzyk, nie mogąc się wyzbyć tego cierpienia. Niewyobrażalnego bólu. Nie mam pojęcia, co dokładnie sobie zrobiłam. Bolało mnie wszystko. Ta młoda za to pożałuje... zapamięta to już po wsze czasy... Mój żołądek wywrócił się do góry dnem, a ja zwymiotowałam krwią. Zakrztusiłam się nią, więc zaczęłam kaszleć, przez co z mojego gardła wydobyła się kolejna porcja czerwonej cieczy. Czułam, jak spływa mi po brodzie, brudzi futro, a ja się w tym tarzam, nie mogąc się podnieść. To musiał być wyjątkowo żałosny widok... ale ja walczyłam o przetrwanie. Nie byłam do końca zorientowana, co się dzieje, gdyż wciąż mocno kręciło mi się w głowie, a kolejna próba otworzenia oczu kończyła się falą gorąca i bólu, która polewała mnie niczym wrzątek. Udało mi się wypluć dość krwi, by ponownie krzyknąć. Po tym na nowo straciłam przytomność.
Ocknęłam się już po upływie kilkunastu sekund. Ból znowu był tak zniewalający, że myślałam, że zaraz wykręci mi kark, a ja umrę w przeciągu kilku minut. Orałam długimi pazurami ziemię, próbując jakoś uśmierzyć te tortury, które właśnie odczuwałam. Bezskutecznie. Nawet nie poczułam, kiedy trafiłam na kamień, a osłabione paznokcie pękały lub całkowicie były wyrywane. Wykręciłam się na grzbiet, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Później znowu osłabłam i nie czułam kompletnie nic. To było trochę tak, jakbym wszystko widziała w zwolnionym tempie.
- Proszę się obrócić!
- Nie kręć się tak, panienko! - słyszałam te głosy tak wyraźnie, jakby te wszystkie wilki były tuż obok mnie, a ja wylądowałam na nowo w jakże parszywej przeszłości mego marnego życia.

- Nie miej nam tego za złe, my tylko wykonujemy rozkazy...
- Spokojnie, bo zrobisz sobie jeszcze większą krzywdę!
- NIE! - tym razem mój krzyk był jak najbardziej realny - ZOSTAWCIE MNIE!
Później w moich uszach usłyszałam piszczenie i dzwonienie za razem, przez co na nowo skuliłam się, podwijając pod siebie ogon. Na nowo nastąpiła ciemność.
***
Tym razem chyba leżałam tak dłużej, niż poprzednio, gdyż kiedy się podniosłam, z trudem powstrzymując nudności i zawroty głowy, zorientowałam się, że jestem cała obklejona od własnej, zakrzepłej już krwi. Na nowo poczułam przyspieszający puls i gorącą, wręcz parzącą krew zalewającą moje żyły. Nieopodal dostrzegłam jasną waderę, która leżała nieprzytomna, gdzieś tam skulona za krzakami. Obnażyłam zęby, powoli zbliżając się do jej nieruchomego ciała. Wtedy uświadomiłam sobie, że czegoś mi brakuje. Czegoś... przejechałam zdrętwiałym językiem po zębach. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że mam kilka braków. Zatrzymałam się. Wybiłam sobie zęby. Nie było ich. Przejechałam językiem po nich po raz kolejny i uświadomiłam sobie, że nie dość, że mi się nie zdawało, to jeszcze jeden niebezpiecznie się kiwał. Szturchnęłam go językiem i poczułam, że już mam go luzem w ustach, razem z korzeniem. Skrzywiłam się i wyplułam go na ziemię. Patrzyłam w osłupieniu na kła leżącego na ziemi.
Odwróciłam wzrok w kierunku nastolatki. Pożałuje. Naprawdę pożałuje. Stanęłam tuż nad nią, kiedy ta się poruszyła, stękając cicho. Rozchyliła powieki, by dostrzec, że znajduje się tam, gdzie myślała, że jest. Łzy spłynęły po jej policzku i spadły na ziemię. Z tego wydobył się jasny blask, który sprawił... właściwie to nic. Byłam na wpół ślepa, tak więc nie zaobserwowałam nic interesującego. Popatrzyła na mnie. Poczułam do niej jeszcze większą niechęć.
- No co? Mój żywioł.
Na nowo zachciało mi się z niej śmiać. Była żałosna. Tak okropnie żałosna. Przekrzywiłam głowę, chcąc sprawić wrażenie zainteresowanej jej wywodami.
- A polega on na...? Nie widziałam nigdy czegoś takiego...
- Nie mam pojęcia. Nie jestem pewna czy cokolwiek robi... - obróciła się za siebie, jakby się zastanawiała, co jeszcze dodać. Następnie powiedziałam łamiącym się głosem:
- Pomogłaś mi... I udało ci się przeżyć... Jestem pod wrażeniem...
Zaskoczona popatrzyła na mnie, ale kiedy dostrzegła, że po chwili włosy na moim grzbiecie się jeżą, a ja przybieram pozę bojową, już nie była taka zadowolona ze swojego wyczynu. Prędko podniosła się z ziemi i odskoczyła jak oparzona.
- Naprawdę sądziłaś, że jestem tobą choć trochę zainteresowana? - syknęłam, zbliżając się do niej - Popatrz no tylko na mnie! Czy ja ci wyglądam na okaz zdrowia, albo... - tu się zaśmiałam - ...szczęścia? Sądzisz, że mam siły, by komukolwiek cokolwiek wpajać do mózgu? W tym takie oczywiste oczywistości, by się do mnie nie zbliżać?
- Ale... ja chciałam tylko... - wykrztusiła, a po jej pysku spływało coraz więcej łez.
- Mnie nie interesuje to, co chciałaś, jasne? Wynoś się stąd i nie pokazuj mi się już nigdy więcej na oczy, czy to jest jasne?! - warknęłam. Wiedziałam, że moje oczy płoną. Miałam jej dosyć. Z trudem powstrzymywałam się, by nie zadać jej śmiertelnego ciosu.
- Nie masz serca! - krzyknęła, sądząc, że mnie to ruszy.
- I co z tego? Naprawdę uważasz, że to coś zmieni w moim życiu? Że w duchu potajemnie łaknę miłości i zrozumienia? To błąd! Spadaj, jasne? Wynoś się stąd!
- A bo co? Bo to twój dom i nikt nie ma prawa się tutaj zbliżać?! Sądzisz, że jesteś numerem jeden?! Że...
Urwała, bo ja już nie wytrzymałam i wzięłam zamach zdrowszą łapą, w której było więcej zdrowych pazurów. Wymierzyłam w jej policzek, tak jak niegdyś ugodziłam Rafaela. Zostawiłam na nim dwie głębokie rany, w tym jedna aż rozcięła jej skórę na wylot, przez co mogłam dostrzec jej zęby. Musiałam jej również rozciąć dziąsło. Będzie miała piękne znamiona do końca jej życia. Żaden jej nie zapragnie. Nigdy!
Krzyknęła głośno, niemalże nie upadając. Miałam w sobie jeszcze trochę siły, która ujawniała się w szczególności w chwilach wyjątkowego gniewu. Jednak to, co jej zrobiłam było niczym w porównaniu z tym, w jakim stanie się obecnie ja znajdowałam. Wadera uświadomiwszy sobie, że może przełożyć język przez nowy otwór w jej pysku niemalże nie utraciła przytomności. Posłała mi tylko nienawistne spojrzenie swoimi zapewne zaczerwienionymi od płaczu oczami, a następnie ruszyła pędem w swoim kierunku.
Może będą próbować jej to zszyć, może sama będzie próbowała się ratować jakimiś zaklęciami... o ile nie udusi się po drodze przez ścieżkę przed Mostem Nieskończoności. A może będzie tak zrozpaczona, że się na niego rzuci bez pamięci? Teraz wszystko było mi jedno. Przynajmniej już na zawsze zapamięta to, aby się do mnie nie zbliżać. Wolę zdechnąć we własnej obecności i zgnić, przeobrażając się w ściółkę Mrocznego Lasu, niż ze świadomością, że jakieś wilki będą się nade mną pastwić i odprawią uroczysty pogrzeb na Cmentarzu. Właściwie po co to wszystko?
Obróciłam się w przeciwnym kierunku i chwiejnym krokiem ruszyłam przed siebie. Gdziekolwiek, byle dalej od tej zgrai półgłówków, którzy sądzą, że palę się do uczenia ich jakiś bzdur. Najpierw Yuko, teraz ona. Czy aż tak trudno zrozumieć to, że nie życzę sobie nikogo, kto będzie mi sapał na kark, napalając się na wspólne spędzanie czasu? To już zbyt wiele. Wystarczy mi ten kurdupel, Valto, który i tak właściwie się mną już nie interesuje i wbrew wszystkiemu - Carlo. Jeden i drugi nie grzeszy inteligencją, ale mimo wszystko jeden i drugi ma w sobie "to coś", czego nie ma nikt inny, kogo poznałam w ciągu całego swojego życia... Być może i mam jakieś upodobanie do koloru niebieskiego, a może to kwestia czystego przypadku. W każdym razie białego nie ścierpię. Mam już do niego prawdziwe obrzydzenie.
Mówią, że umiera się w bieli. Ja chcę umrzeć w czerni. Ewentualnie w błękicie niebieskiej toni koloru sierści Valto lub zagadkowej zieleni oczu Carlo.

<Shayle?>

wtorek, 29 marca 2016

Od Kiry "Jak najdalej stąd" #4 (cd. Alexander/chętny)

Oto pierwsze op. od przybyszów z obcej watahy - Kiry i Alexandra, którzy szukają nowego domu. On jest synem króla wilczej stolicy Peralli, który wyrzekł się własnej rodziny, a ona przypadkową waderą, z którą basior stopniowo się zaprzyjaźnia. Trafili na WMW całkowicie przypadkowo, a mimo to postanowili spędzić w niej choć odrobinę czasu.
Cała ich historia znajduje się na BK w serii "Nowy dom?" oraz na CK o tym samym tytule, co tutaj.

Od Rey "Moja Siostro!" cz. 2

Obudziłam się około godziny siódmej trzydzieści. Przestraszyłam się gdy zobaczyłam, że mojej siostry nie ma obok mnie. Szybko zerwałam się na równe nogi i zawołałam:
- Mey?! Mey, gdzie ty jesteś?! - obróciłam się w prawą i lewą stronę nigdzie jej nie widziałam.
Obrazu pomyślałam, że ktoś jej mógł zrobić krzywdę. Szybko wybiegłam z nory i rozejrzałam się wokół siebie. Nagle za sobą usłyszałam kroki:
- BUUU!!! - wykrzyknęła Mey.
- Aaa! Mey, chcesz żebym zawału dostała!? Gdzie ty byłaś? - odpowiedziałam zarówno wściekła jak i przerażona.
- Przepraszam... Musiałam gdzieś pójść...
- Zapewne do tej "Watahy Wilków Zgody" - odrzekłam przewracając oczami.
- Może i tak... Nieważne, co dziś porobimy? - zapytała.
- Chyba muszę się pokazać w watasze, takie znikanie na noc może mi przysporzyć wile kłopotów...
- Mogę iść z tobą? - poprosiła.
- No dobra, chodź, ale trzymaj się mnie.
Zaprowadziłam moją siostrę w stronę Alfy:
- Witaj Ishi - przywitałam się.
- Miło Cię widzieć, Rey. Kto stoi obok ciebie? Jest bardzo podobna do ciebie... - zapytała z ciekawością.
- To jest Mey, moja siostra... Spotkałam ją w Górach - odpowiedziałam z uśmiechem.
- A więc Mey... Opowiesz mi coś o sobie?
- Jak już wiesz nazywam się Mey, mam trzy lata, lubię mieszać różne zioła - odpowiedziała niepewnie.
- Powiedz mi, należysz do jakiejś watahy? - zapytała
-Tak... Należę do Watahy Wilków Zgody - odpowiedziała.
- Hmm... Nie słyszałam o takiej watasze. Czy macie zamiar nas atakować?
- Wbrew pozorom nie ważylibyśmy się atakować tak licznej watahy - powiedziała.
- To dobrze... Rey możesz odwiedzać nasze tereny ze swoją siostrą kiedy chcesz - odparła stanowczo.
- Dziękuję! - powiedziałam szczęśliwa.
- Jeszcze jedno...
- Tak? - zapytałam ze zdziwieniem.
- Nie opuszczaj watahy na noc bez powiedzenia innym, dobrze?
- Nigdy się to nie powtórzy, obiecuję! - powiedziałam stanowczo.
- Bawcie się dobrze! - pożegnała nas Ishi.
Pobiegłam z Mey do Zielonego lasu. Większość wilków patrzyła na nas ze zdziwieniem. Pewnie sobie pomyśleli: "Hmm... Te wadery są bardzo podobne, pewnie są siostrami."
Biegłyśmy przed siebie, a po piętnastu minutach postanowiłyśmy odpocząć pod drzewem.

Uwagi: Liczby, cyfry i godziny w op. zapisujemy słownie. "Choć" a "chodź" nie znaczy tego samego! "Wbrew" piszemy razem. Czemu każdy pierwszą rzeczą o której mówi/myśli widząc siostry Mey i Rey o tym, że są podobne? To trochę tak, jakby każdy miał jednakowy tok myślenia...

poniedziałek, 28 marca 2016

Od Sierry "Zdemaskowana" cz. 1 (cd. chętny)

Minęła chwila, zanim udało mi się podważyć niemalże płonącym pazurem wieko skrzyni, która stała w rogu mojej jaskini. Była mała, wykonana z ciemnego drewna, okuta złotem i żelazem. Moją słodką tajemnicą od zawsze była jej zawartość - był to cienki, niemal przeźroczysty pergamin wypełniony ozdobnym pismem oraz ruszającymi się obrazami. Strzegłam go jak skarbu - jego istnienie na jaw wyjść nie mogło, oj nie... Marny byłby los mój i tego skrawka papieru, wypełnionego tajemniczymi słowami, których zinterpretować nie dało się bez specjalnych umiejętności - ach, cóż za zbieg okoliczności, posiadam takowe. Życiowe doświadczenie zrobiło swoje.
Pergamin spoczął na podłodze, bogato ozdobionej kamieniami szlachetnymi w kolorach czarnym, ciemnym niebieskim i jasnym błękicie. W rogach jaskini prześwitywał kolor czerwony, a po ścianami i w kątach stały różne kamienne szafy, stoły, biblioteczki. Widać było też duże wgłębienie w skale, wyłożone owczą wełną i przykryte prześcieradłem (przemyconym z Miasta) i poduszkami w kolorach posadzki. Sklepienie, wysoko osadzone, rozświetlały poruszające się powoli ogniste kule, migoczące jak świece. Tymczasem na środku tego mieszkania leżał pergamin. Jedna z najcenniejszych rzeczy, jaką posiadam.
Stanęłam przed spisem tajemnic leżącym przed szklanym podestem. Podniosłam papier i położyłam na nim. Litery widniejące na przedmiocie zaczęły migotać i zmieniać się, tak aby stać się jednym.
Tajemnicą Magii Żywiołów.

***

Uniosłam delikatnie łapę do góry. Zapłonął na niej czarny ogień - dmuchnęłam weń, a stał się zwyczajny. Patrząc na tańczące płomienie, zanuciłam:
Terra, genitrix vitae, excitare, veniens affer mihi vires. Adimplebis me mundi naturae uires expertus revixit.
Kiedy śpiewałam cicho, ziemia pode mną zadrgała, a moje płomienie zadygotały, zgasły po chwili. Wokół moich kończyn zaczęły się owijać rośliny, kwiaty weszły mi w grzywę, a na grzbiecie poczułam korę. Zacisnęłam lekko uniesioną wcześniej łapę - zapłonęła ona łagodnym, zielonym światłem. W tym momencie poczułam przypływ mocy, przypływ życia - tak to można ująć. Wokół mnie unosił się lekki zapach ziemi, a ja uderzyłam świecącą pięścią w posadzkę. Ta nagle pokryła się gęstymi zaroślami, kiwającymi się w rytm mojej pieśni.
- Terra, genitrix vitae, excitare, veniens affer mihi vires. Adimplebis me mundi naturae uires expertus revixit. - powtórzyłam.
W tym momencie z ziemi wystrzelił potężny pień drzewa, w porę podtrzymany przez moc moją i tajemniczych notatek. Od razu można było zauważyć, co to było.
- Yggdrasill - wyszeptałam z zachwytem. Pierwszy raz podczas rytuału udało mi się przywołać legendarne drzewo życia, co było nie lada wyczynem, szczególnie patrząc na moje marne zdolności. Drzewo życia, które mogło otworzyć przede mną wszystkie dotychczas zamknięte drzwi, blokujące mój umysł, cierpiący w ciasnocie mojej czaszki.
- W istocie, młoda damo. - w mojej głowie rozległ się gruby, męski głos, całkiem melodyjny i przyjemny. Wydawał się wpełzać w całe moje ciało, przeglądać wszystkie zakamarki mojego umysłu. - Czegóż ode mnie oczekujesz?
- Wiedzy - odpowiadam bez wahania. Wiem, że tak powinna brzmieć odpowiedź, i czuję, że roślina jest zadowolona z niej, jakby spełniła ona w stu procentach jej oczekiwania.
- Wiedzy. - zamruczało z rozkoszą drzewo. Wysunęło swoją świadomość ku mojej i stopiło je w jedno. Przez dłuższy czas czułam, jak nadmiar wrażeń, doświadczeń i upragnionych informacji zalewa mnie strumieniami, przytłaczając jednocześnie. Nie umiałam sobie z tym poradzić, więc Yggdrasill częściowo się odsunął i rzekł:
- Wkrótce będziesz gotowa. Wrócę. - z tymi słowami drzewo zniknęło pod ziemią, zostawiając mnie z bardzo niemądrą miną oznaczającą tylko jedno - nic nie zrozumiałam, a cała domagałam się wyjaśnień. Na próżno próbowałam ponownie wezwać tę niesamowitą roślinę przez wiele godzin, przez co ostatecznie zrezygnowałam i cofnęłam cały czar - nagle poczułam się niemal naga. Naga bez kory, pędów, a przede wszystkim - tej niesamowitej mocy, którą dało mi całe wydarzenie. Pogładziłam delikatnie swoje nieszczęsne futro, wytarmoszone i pogniecione, po czym wstałam i ruszyłam powoli ze zwiniętym pergaminem ku skrzyni. Nie skupiłam się w porę, aby usłyszeć cichy gwizd podziwu i głos:
- Oho. Mag?

<Ktosiu tajemniczy wielce?>

*Ziemio, matko życia, przebudź się, przybądź, przywołaj moce me. Napełnij mnie siłą i energią natury, aby świat życia ponowny poczuł smak.

Uwagi: brak

Od Search "Nowy rozdział życia" cz. 4

- Słuchaj Search, pokazać ci Cmentarz? - Spytała Asna.
- Jestem zajęty oglądaniem tej łąki... - Odpowiedziałem.
- Słucham? Mów trochę głośniej, Search. - Ah! Czy ja naprawdę mówię tak cicho?! No cóż, będę mówił trochę głośniej, żeby Asna usłyszała.
- Jestem, zajęty, oglądaniem, tej, łąki! - Teraz powinna zrozumieć.
- Nie jestem kosmitą! - Wykrzyczała wadera. Hm... Raczej nie zbyt jest przyjacielska, ale mówi się trudno.
- A tak w ogóle, skończysz oglądać Wrzosową Łąkę i inne tereny, gdy zwiedzisz ze mną Cmentarz. - Wyczułem jakiś podstęp, ale cóż mogłem poradzić? Nie dała by mi pewnie spokoju z tym cmentarzem. Więc zgodziłem się, wróciliśmy się do Zielonego Lasu.
- To już niedaleko! - Powiedziała.
- No ja mam nadzieję... - Powiedziałem moim szeptem, czyli baaardzo cicho. Od razu z Zielonego Lasu weszliśmy na Cmentarz. Nie było to przytulne miejsce, raczej straszne.
- To tu. - Powiedziała Asna, siadając. Hm...Chwilę się rozglądałem.
- Strasznie tu, ale Cmentarz musi być.
- Boisz się, tchórzu? - Z wyższością odpowiedziała wilczyca. Jednak się nie zdenerwowałem, jestem opanowanym wilkiem, a jak ktokolwiek nazywa mnie tchórzem, nie zwracam na to uwagi. Na tak spokojną reakcję Asna nie była przygotowana. Po wyglądała na zdziwioną.
- Nie denerwujesz się? Myślałam, że zaczniesz się denerwować.
- Inny pewnie by wybuchną gniewem, ale ja taki nie jestem. - Asna widocznie się skrzywiła.
- No dobra, ale chodźmy już dalej.
- Chcesz iść w głąb tego Cmentarzu?! - Niemal, że wykrzyczałem.
- No tak, a czego się spodziewałeś? - Na te słowa ja się skrzywiłem, a Asna uśmiechnęła się szyderczo. Szyliśmy już tak, aż nagle Asna zniknęła mi z pola widzenia (nie wiem jak, ale zniknęła). Zacząłem się nerwowo rozglądać, ale nigdzie jej nie widziałem. Nagle coś mnie mnie musnęło. Szybko odwróciłem głowę w tamtą stronę, okazało się, że był to jakiś liść.
- Asna! - Głośno wykrzyczałem, lecz nie było odpowiedzi. Pewnie to jakiś głupi żart. Zacząłem iść z powrotem na Wrzosową Łąkę. Przeszedłem przez kawałek Cmentarza i Zielony Las. Gdy byłem na łące, zobaczyłem jak Asna wącha jeden z wrzosów. Podszedłem do niej.
- Twój żart się nie udał.
- Hm...To źle. - Odpowiedziała obojętna wadera. Czemu się z nią jeszcze zadaję? Nie wiem, ale myślę, że kiedyś będziemy się przyjaźnić.

Uwagi: "Zbyt" pisze się przez "t". "Z powrotem" pisze się osobno i przez "z". "Niedaleko" i "ktokolwiek" piszemy razem. Wrzosowa Łąka, Cmentarz, Zielony Las, to nazwa miejsca, tak więc powinno się ją pisać z wielkich liter. Nie "przeszłem", tylko "przeszedłem". Jaka "wandera"?

niedziela, 27 marca 2016

Święta!

Są święta Wielkiej Nocy, tak więc chciałabym Wam życzyć wszystkiego dobrego. Błogosławieństwa na cały rok, zdrowia, szczęścia, hajsu i jeśli ktoś już jej poszukuje - miłości. No i oczywiście prezentów! Prezenty to ważna rzecz. Poza tym rzeczy bardzo nieuchwytnej i trudnej do odnalezienia, a mianowicie weny, weny i jeszcze raz weny! Ja osobiście mam z nią ostatnio problem, dlatego bardzo się przyda. Z tego co posłyszałam, Wam również by się przydała. Kto wie? Może po świętach wrócicie nie tylko z worem prezentów, ale i także koszem pełnym nowych pomysłów i chęci do pisania? >:D
 Pozdrawiam Was bardzo serdecznie,
Ishi
P.S. Nie jestem najlepsza w składaniu życzeń, tak więc bardzo mi wybaczcie brak oryginalności.

wtorek, 22 marca 2016

Od Rey "Moja siostro!" cz. 1

Jak niektórzy wiedzą mam siostrę. O tym będzie ta historia...
Gdy rano obudziłam się postanowiłam wybrać się na polowanie. Jak szłam przed siebie zobaczyłam góry. Musiałam się wspiąć trochę wyżej żeby móc wyczuć jakieś jedzenie. Gdy byłam około w połowie drogi na szczyt, zatrzymałam się gwałtownie i zaczęłam węszyć. Od razu wyczułam kozice, skoczyłam na nią i chyba nie muszę mówić co było dalej... Po posiłku chciałam znaleźć coś na deser. Nieopodal miejsca w którym się znajdowałam zauważyłam krzaczki z jagodami. Nie zastanawiałam się długo, zjadłam około siedem owoców. Postanowiłam się na chwilę zdrzemnąć, a potem iść dalej. Gdy zaczęłam otwierać oczy zauważyłam waderę nad sobą. Od razu zerwałam się na równe nogi i zapytałam:
- Kim wy jesteście?
- Ja jestem Mei - odpowiedziała wadera całkiem podobna do mnie.
- Jestem Rey, miło poznać-odpowiedziałam z nie do wierzeniem
- Czy my się znamy, Rey? Jesteś bardzo podobna do mnie - zapytała stanowczo
- No wiesz... Ja kiedyś miałam siostrę... Ale... - wyszeptałam
- Ale? Ja też miałam siostrę ojca Luka i matkę Bellę...
- Naprawdę?! Moi rodzice się tak samo nazywali! - powiedziałam z entuzjazmem
- Czy to możliwe że jesteśmy...
- Siostrami! - powiedziały w tej samej chwili.
Potem zaczęły się pytania typu: Skąd jesteś? Masz chłopka? Co lubisz? Jak się tu znalazłaś? oraz Czy masz watahę?
- Ja? - wyszeptałam - Należę do Watahy Magicznych Wilków, może ty też chciałabyś?
Mey zawahała się ale odpowiedziała:
- Jestem w Watasze Wilków Zgody...
- Nie słyszałam o takiej watasze... Ale ok - powiedziałam zamyślona
Mey wyglądała na smutną, więc postanowiłam skończyć ten temat.
- Może po ścigamy się? Stąd na dół góry - zapytałam
- No pewnie! - uśmiechnęła się.
Stanęłyśmy na narysowanej linii krzyknęłam:
- DO BIEGU... GOTOWI... START!!!
Mey była tak samo szybka jak ja, ale z trudnością przeskoczyła pieniek drzewa znajdujący się na zboczach góry. Byłam szybsza i zwinniejsza od Mey, więc wygrałam.
- Świetnie sobie poradziłaś - powiedziała Mey
- Dzięki...
- Może znajdziemy miejsce, w którym się prześpimy? - zapytała Mey
- Dobrze - odpowiedziałam dysząc
Znalazłyśmy jakąś małą opuszczoną norę. Położyłyśmy się obok siebie i zasnęłyśmy.

Uwagi: Nie musisz na początku każdego op. pisać wstępu z typu "Opowiem Wam pewną historię". Mnie osobiście bardzo odpycha coś takiego. Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie. "Niedowierzanie" piszemy razem. Nazwy watah zapisujemy z wielkich liter. "Z tond na duł góry" - nie ma co, to zdanie mnie po prostu zmiotło z powierzchni ziemi... "Stąd" piszemy razem przez "s"i "ą", a "dół" przez "ó".

poniedziałek, 21 marca 2016

Od Seach'a "Nowy rozdział życia" cz. 2 (cd. Asna)

W końcu przestało padać. Tydzień ulewy i znów słońce!
- Hm... Czas się przejść. - powiedziałem sam do siebie. Gdy wyszedłem z jamy, pomyślałem, dlaczego mam nadal być samotnikiem? Znajdę jakąś fajną watahę i będzie po sprawie. Wyruszyłem w podróż, ale nie była zbyt długa, bo już po około trzydziestu minutach, zauważyłem jakąś waderę. Ale dlatego, że nie zbyt ufam obcym powiedziałem z bezpiecznej odległości.
- Cześć...
- Hę?... O, cześć! - odpowiedziała nieznajoma.
- Czy masz watahę? - Spytałem.
- No tak. A czemu pytasz?
- Bo szukam.
- Em... Nie chce cię w tej watasze. Hihi... - zdenerwowałem się trochę na te słowa.
- Na pewno nie jesteś Alfą!
- A skąd wiesz? - Ona się ze mną drażniła!
- Alfy są miłe, jak chcesz wiedzieć...
- Hm... No dobra. Zaprowadzę cię do Alfy... - Ze mną nie da się wygrać, pomyślałem. Gdy tak szliśmy wszystkiemu się przyglądała ta wilczka.
- Czemu się tak przyglądasz? A w ogóle, jak się nazywasz?
- Przyglądam się tak, bo jestem tu od niedawna i chcę dobrze zapamiętać teren, a nazywam się Asna.
- Ja jestem Seach. - Asna nie wyglądała mrocznie. Ciekawe jaką ma moc...
- A... - nie zdążyłem spytać, bo mi przerwała.
- Mam moc nocy. - Czy ona czyta w myślach?!
- Ja mam moc światła. - Dotarło do mnie, że raczej się nie zaprzyjaźnimy.
- To tu. - Spojrzałem. Nawet, nawet była ta wataha. Zauważyłem tam jakiegoś wilka.
- Witam. - Powiedział nieznajomy.
- Jak się nazywasz?
- Kai. A kim ty jesteś? Nie znam ciebie. - Powiedział.
- Ja jestem  Seach. Szukam watahy.
- To dobrze trafiłeś.
- Naprawdę? To super, ale gdzie jest Alfa?
- Przyjmuję cię do stada. Już nie musisz szukać Alfy.
- Wolę jednak się upewnić...
- No dobra, skoro chcesz.
- Dzięki Asna.
- Proszę bardzo. - Widać było, że nie jest zadowolona, no cóż, mówi się trudno.

<Asna?>

Uwagi: Nie "wyszłem", tylko "wyszedłem"! "Zbyt" piszemy przez "t". Liczby i cyfry w op. piszemy słownie. Rozwijamy wszelakie skróty. Miano "Alfy" piszemy z wielkiej litery jako tytuł.

Od Asny "Nowy rozdział życia" cz. 1 (cd. Seach)

Cały tydzień padało aż w końcu rzeka zaczęła wylewać się na teren watahy. Jak zwykle moja siostra chciała mi coś udowodnić.
- Asna! Założę się, że nie przeskoczysz tej rzeki! - Powiedziała.
- Nawet nie chcę próbować! Po prostu zbyt niebezpieczne! - odpowiedziałam siostrze.
- No weź! Poskaczemy sobie przez rzekę!
- Nie!
- Tam jest przewrócony pień. Tylko po nim przejdźmy... Proszę.
- Dobra, ale przejdźmy, nie przebiegnijmy!
- Jupi! - odpowiedziała moja siostra. Czułam jednak, że moja siostra przebiegnie po tym pniu, a nie przejdzie... I moje podejrzenia sprawdziły się. Siostra popędziła w stronę powalonego drzewa, wbiegła na nie i się poślizgnęła!
- Nie! - Skoczyłam ratować siostrę. Złapałam się jakiegoś kawałka drewna, który płynął, i zaczęłam rozglądać się za nią. Niestety, znikła mi z oczu, a nurt był mocny. Nagle straciłam siły by dalej walczyć z rzeką, opadłam z sił, ale wciąż rozglądałam się za siostrą. Nagle jakiś wilk staną nad rzeką, coś krzyknął, ale nie usłyszałam, bo akurat zanurzyłam się. Wilk zaczął biec wzdłuż rzeki, pomyślałam wtedy, że chce mi pomóc, i tak było. Nieznana osobniczka wbiegła na inne powalone drzewo, które nie dotykało drugiego brzegu. Gdy byłam już blisko, chwyciła mnie i wciągnęła na ląd.
- Gdzie jest... - Nie zdążyłam zapytać, bo zemdlałam. Gdy się obudziłam, byłam gdzieś, gdzie nigdy nie byłam.
- Gdzie ja jestem? Co się stało? Jak się nazywasz? - zapytałam wilczycy, która mnie uratowała.
- Jesteś w wilczym szpitalu. Uratowałam cię przed zatonięciem i nazywam się Suzanna - odpowiedziała.
- Ja jestem Asna.
- Dołączysz do naszej watahy?
- Hm... Co mi innego pozostało? Dołączę! A oprowadzisz mnie po watasze?
- Hm... Mam trochę na głowie, więc może poproś kogoś innego. Dobra?
- Ok! Sama się zapoznam z terenem.

Uwagi: "Zbyt" piszemy przez "t". Dlaczego w czasownikach często zapominasz postawić na końcu literę "ł" (np. płynął, krzyknął). Po "trzykropku" stawia się Spację, tak jak po kropce czy przecinku.

sobota, 12 marca 2016

Od Suzanny "Kiedyś nadejdzie starcia czas" cz. 7

Usłyszałam szelesty w krzakach. Przybrałam pozycję bojową. Niech to... niech to... niech to... zbliżają się.
- Zu! Łap! - krzyknął Toboe. Odwróciłam głowę w jego stronę, by zobaczyć miecz, który przeleciał tuż przed moim nosem i wbił się w drzewo. Wytrzeszczyłam oczy, w osłupieniu patrząc na wystającą broń z grubej kory drzewa.
- Chciałeś mnie zabić? - syknęłam. Zaśmiał się lekko, chcąc jakoś ostudzić moją złość. Spróbowałam wyciągnąć ostrze z drzewa, chwytając zębami za rękojeść i ciągnąc do siebie. Ani drgnęła. Szelesty dobiegające zza drzew stawały się coraz wyraźniejsze, tak samo jak złowrogie teksty pieśni bojowych. Słowa brzmiały jak najgorsze przekleństwa rzucane w naszą stronę. Coraz bardziej gorączkowo szarpałam za miecz, aż w końcu przy dźwięku łamanej kory wyrwałam go na tyle nieostrożnie, że go wypuściłam ze szczęk i zatoczyłam się do tyłu.
- Tam ktoś jest! - usłyszałam głos dobiegający z odległości raptem kilkudziesięciu metrów. Obcy osobnik zaczął się szybko do mnie zbliżać. Spanikowana chwyciłam za rękojeść i gwałtownie odwróciłam się za siebie. Zrobiłam to na tyle nieostrożnie, że przecięłam policzek wrogiego wilka. Nie spodziewał się tego, bo pisnął tylko i odskoczył do tyłu, będąc w lekkim zaskoczeniu. Warknęłam do niego groźnie, wciąż trzymając w pysku broń. W głębi jednak wciąż nie mogłam uwierzyć w to, że rzeczywiście go zraniłam. Taka łamaga jak ja? Jednak ja to mam szczęście. Przynajmniej to na chwilę go zatrzymało.
Już chciałam wykonać kolejny równie nieostrożny, ale i za razem skuteczny zamach ostrzem, kiedy tego przecięło na pół coś, co mogło być... kosą? Kazuma beznamiętnie patrzyła, jak wilk upada na ziemię. Zebrało mi się na wymiociny. Ona tylko drwiąco się do mnie uśmiechnęła i wymierzyła cios w kolejną postać, tym razem stojącą tuż za nią. Zaczęłam odnosić takie wrażenie, jakby ta miała oczy dookoła głowy. Zaczęła biec w stronę największej grupy przeciwników, sprawnie wywijając czarną kosą. Zabicie kogoś nie dość, że nie sprawiała jej problemu, to jeszcze uśmiechała się przy tym. Łatwość, z jaką Toboe czy Vanessa w powietrzu pokonywała wilki z watahy Asai była aż po prostu... dziwna. Czyżby byli aż tak słabi?
Zamachnęłam się po raz kolejny, widząc kolejną ciemną sylwetkę czającą się na mnie za drzewami. Odskoczył do tyłu i postanowił zaatakować kogoś innego. Unikali mnie? Nie chcieli mnie skrzywdzić? A może po prostu zaczęli się bać? Uśmiechnęłam się sama do siebie. Odwróciłam pysk w stronę dzielnie walczącego Kai'ego. Zbliżały się do niego trzy inne, niebezpiecznie wyglądające wilki.
- Uważaj! - krzyknęłam, jednocześnie rzucając czar powodujący, że z koron drzew spadały szklane igły, które powbijały się w przeciwników. Pisnęli przerażeni i zaczęli panikować, skacząc we wszystkie strony. Nagle zza drzew zobaczyłam coś jeszcze... i uświadomiłam sobie, że przecież było ich tam więcej. Zaczęłam się skradać, aby ocenić wroga pod względem liczebności... to, czy mnie zobaczą czy też nie zależy już tylko i wyłącznie od mojego szczęścia. Liście smagały mnie po całym ciele, ale starałam się to ignorować. Wszyscy byli zbyt zajęci walką, by mnie w ogóle dostrzec... tak jak ten wilk, który wcale mnie nie zobaczył i nastąpił na ostrze mojego miecza, jednocześnie rozcinając sobie łapę. Zaskoczona zatrzymałam się i z przerażeniem patrzyłam jak ten upada, nie mogąc się podnieść. Już chciałam podnieść się i zapytać, jak się czuje, pomimo tego, że nie rozpoznawałam w nim członka swojej watahy, gdy ktoś brutalnie wytrącił broń z mojego pyska. Nie obyło się bez nieprzyjemnego uderzenia w zęby i wykręcenia mi karku w bok. Ktoś musiał mieć wyjątkowo twardą skórę... Do moich oczu zebrały się łzy bólu. Przecież to tylko małe uderzenie! Przed chwilą komuś rozprułam łapę, ale i tak ubolewam nad bólem zębów?!
Wilk, który wytrącił mi miecz zwolnił i odwrócił się w moją stronę. Ostrze zrobiło mu tylko niegłębokie rozcięcie. Zaczęłam się cofać. Jestem Alfą. Powinnam być wzorem, ale nie jestem. Jestem tchórzem. Ten wilk jest ogromny. Szary, wysoki i masywny. Powodował u mnie trwogę już samym wzrokiem.
- Toż to Alfa... żałosne. Naprawdę sądziłaś, że z nami wygrasz? Że damy wam zwyciężyć?
- Ja... nie... - wydukałam, czując piekące łzy, które z coraz większą natarczywością cisnęły mi się do oczu.
- To, co widzicie teraz jest tylko przedsmakiem tego, co wydarzy się tutaj już za kilka chwil! - zaśmiał się złowieszczo, a następnie wymierzył cios łapą, zakończoną długimi pazurami. W jednej chwili zapomniałam o wszystkich manewrach, które mogłam wykorzystać w tej sytuacji i które wyćwiczyłam w wolnym czasie, bądź nauczyłam się w szkole. Odskoczyłam, nie mając niczego w głowie prócz chęci ucieczki, jednocześnie czując jak łzy spływają po moich policzkach, a łapy się trzęsą. Nie dam rady. Ma rację. Jestem żałosna.
- I to ciebie mają czelność traktować za wzór? Z taką przywódczynią nie mają nawet cienia szansy na zwycięstwo! Zmiażdżymy was, rozumiesz?!
- NIE! - wrzasnęłam rwącym się głosem.
- Głupia s*ka... - warknął, a wtedy zza niego zaczęły wybiegać setki wilków czarnych jak noc. Biegły z zawrotną prędkością w stronę Zielonego Lasu. Opuściłam uszy, patrząc na to załzawionymi oczami. Omijały nas. Chciały tylko pozabijać wszystkich członków Watahy Magicznych Wilków i przejąć tereny. A ja nie mam dość siły, by to zatrzymać. Nie potrafię. Nie umiem. Wrzasnęłam boleśnie, dając już całkiem upust łzom na co szary basior się zaśmiał. Tak się poniżyć... tak ośmieszyć... Teraz dostrzegłam, że w stronę terenów pędziły nie tylko wilki, a także różnego rodzaju demony, zjawy czy inne zmory. Najgorsze koszmary, potwory tak okropne, że aż strach na nie patrzeć. Wrzasnęłam po raz kolejny, jakby wierząc, że usłyszą to i zaczną uciekać, ale wrogowie zdawali się tego nie słyszeć. Basior wciąż patrzył na mnie triumfalnie.
- I co? Wciąż jesteś tak pewna swego?
Już nie wytrzymałam. Zrobiłam ostry zwrot i skoczyłam w wir czarnych wilków. Zdrętwiałe mięśnie nie pozwoliły mi poruszać się tak szybko, jak doskonale wyszkoleni wojownicy Asai, więc szybko zostałam mocno uderzona przez czyiś bok w głowę. Zatoczyłam się w przeciwnym kierunku, obrywając tym razem w pysk czyjąś łapą. Krzyknęłam, tracąc grunt pod łapami. Wszystko zawirowało, a ja upadłam. Mój głos poniósł się echem po całym lesie, jednak wiedziałam, że każdy ratował swoją skórę i nie mógł przyjść i mi pomóc. Na szczęście wylądowałam tuż za dość wysokim kamieniem, dlatego też uderzeń było mniej, niż jakbym leżała rozłożona na ścieżce. Zacisnęłam powieki. Czułam na sobie ciężkie łapy biegnących wilków i szpony innych bliżej niezidentyfikowanych istot. Jeden nieostrożny ruch i moje łapy mogły być wykręcone w różne nienaturalne strony. Kiedy w końcu usłyszałam charakterystyczne chrupnięcia, załkałam cicho. Czułam kolejne okropnie bolesne uderzenia. Ledwo utrzymywałam przytomność. Trochę ze strachu, a trochę z bólu... właściwie sama nie wiedziałam. Zrastanie się kości było tak samo bolesne, jak łamanie. Cała drżałam.
Uchyliłam oczy, by zobaczyć chyba najokropniejszy widok, jaki przyszło mi dotychczas ujrzeć. Gdzieś tam, miedzy szerokimi piersiami wilków Asai dojrzeć można było członków mojej watahy. Dzielnie rzucali się do gardeł przeciwników, aby być od tyłu zaatakowanym przez kogoś innego. Krew lała się strumieniami, a moi przyjaciele... a raczej koledzy słabli w oczach. Na jednego przypadało dziesięć mrocznych pysków. Upadali w zabójczym tempie. Chyba wolałam nie wiedzieć, jak zmasakrują resztę niewyszkolonych wilków, a tym bardziej szczeniaków... wątpiłam, aby chcieli zabierać zakładników. Zacisnęłam powieki, by za chwilę je ponownie otworzyć i popatrzeć na bijatykę. To jest wojna. Nie ma co się łudzić. Trzeba walczyć. Jestem Alfą i nie mogę ich tak zostawić. Muszę walczyć do ostatniej kropli krwi. Muszę się podnieść i stawić czoła wyzwaniu. Powoli, na wciąż roztrzęsionych łapach podniosłam się do góry...
Nagłe szarpnięcie. Przeszywający ból. Upadek. Widok ziemi i własnej krwi wypływającej z żył. Tak właśnie musi się czuć wilk trafiony włócznią. Poczułam łzę spływającą po moim pysku, która zmoczyła ziemię, do której miałam przyciśnięty nos. Miałam szeroko otwarte oczy, a usta rozdziawione. Wciąż nie bardzo rozumiałam, co właśnie się stało. Czy ja...? Z pyska wypłynął mi gęsty strumień krwi. Umieram...? Niezdolna do wrzasku lub wydania jakiegokolwiek dźwięku po prostu tak leżałam, a raczej na wpół wisiałam. Grot włóczni wbity był w ziemię. Żebra, które były przez nią przebite musiały pęknąć, bo moje ciało bezwładnie zsunęło się w dół. Teraz całkiem leżałam na ziemi. Jednak nie traciłam świadomości. Było mi tylko słabo. Bardzo słabo. Nie mogłam się nawet ruszyć.
- Głupiutka lasia teraz sobie zdycha, co? Myślała, że będzie panią świata, co? - kpiła jakaś wadera z wyjątkowo piskliwym głosikiem. Moje ucho wyłowiło jej głos, pomimo powszechnego chaosu.
- Dobijamy, stary? Już nie wstanie, a jej ojczulek będzie się przewracać w grobie - zaśmiał się jego towarzysz. Kątem oka zobaczyłam, że się do mnie zbliżają. Mają nawet czelność żartować z mojej rodziny... a ja nic nie mogę z tym zrobić. Stoczyłam się na same dno. Nagle poczułam roztaczające się po całej klatce piersiowej zimno. Moje serce przestało bić. Wiedziałam jednak, że jestem nieśmiertelna i co najwyżej zaraz stracę przytomność... jednak to się nie działo.
Oślepiający blask. Pisk przerażonej wadery i huk spowodowany miotaniem najbliżej stojących ciał. Moje oko wyłowiło tylko jakiś jasny zarys postaci, która emanowała mocą. Jednym ruchem sprawiła, że pozornie silni przeciwnicy lądowali kilkadziesiąt metrów dalej. Ja jednak skupiłam się na blasku. Na wpół przytomna wydałam z siebie bezgłośny krzyk...
"Tatusiu kochany! Mój braciszku! Idę do was!"
 ***
Zapach krwi. To była pierwsza rzecz, która do mnie dotarła po przebudzeniu.
- Gdzie... - mruknęłam zachrypniętym głosem, delikatnie rozchylając powieki. Prócz cienką, jasną smugą jasności nie zobaczyłam nic więcej. Niemiłosiernie bolała mnie głowa, jednak nie czułam nic poza tym. Znowu zamknęłam oczy, jednak nie traciłam przytomności.
- Gdzie jestem? - powtórzyłam już nieco wyraźniej. Nikt mi nie odpowiedział. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że było mi zimno, a ja znajdowałam się na cudzych łapach. Ktoś mnie niósł... usłyszałam szum drzew i krzyki dobiegające gdzieś z dołu. Drgnęłam odruchowo. Musiałam się znajdować na dość dużej wysokości.
- Ciii... spokojnie... nic się nie dzieje... - usłyszałam delikatny, miły dla uszu głos. Otworzyłam oczy z bijącym sercem. Ujrzałam pysk na wpół widocznego wilka. Wyglądał niemalże identycznie jak ja... różniło nas może to, że on posiadał skrzydła i był jednolicie biały... no i nie posiadał źrenic ani tęczówek. Wyglądał również na silniejszego. Myślałam, że zaraz sturlam się z jego łap i spadnę gdzieś w dół. Zamiast tego cała zesztywniałam i po prostu w osłupieniu się w niego wpatrywałam. Bałam się nawet zapytać, kim jest.
- Uratowałem cię... - uśmiechnął się lekko, jakby bał się, że mnie spłoszy. Ja jednak wciąż nie spuszczałam z niego wzroku. Nawet nie śmiałam mrugnąć. Był dla mnie jak iluzja, która może zaraz zniknąć, a ja lada moment obudzę się ze snu. - Nie wygraliście bitwy, ani też nie przegraliście. Wszystko będzie zależało od twoich łap.
Wciąż milczałam. Nawet przestałam oddychać. Nie wiedziałam, co w ogóle o tym myśleć. Wyglądał olśniewająco na tle gwiaździstego nieba. Nagle ciszę przerwał rozpaczliwy wrzask dobiegający gdzieś z dołu. Ze strachu wykonałam taki ruch, że tym razem już rzeczywiście spadłam. Zacisnęłam oczy i oczekiwałam na gwałtowne uderzenie.
Tak jednak się nie stało, a ja słysząc syk i zatrzymanie się powiewu wiatru. Poczułam grunt pod łapami. Otworzyłam jedno oko, a później drugie. Znajdowałam się na Cmentarzu? Ale... jakim cudem? Odpowiedzi na to pytanie akurat nie mogłam znaleźć w żaden logiczny sposób. To, co wydarzyło się przed chwilą musiało mi się przyśnić... tylko zastanawiające było to, dlaczego stałam, zamiast leżeć. Ból głowy wciąż nie ustawał. Musiałam oberwać mocniej, niż myślałam. A może nie było żadnej wojny? To wszystko mi się wydawało? Zaśmiałam się pod nosem, a następnie obróciłam się za siebie. To, co zobaczyłam, po prostu wbiło mnie w ziemię. Nad nagrobkiem lewitował kolejny duch, z równie wielkimi skrzydłami, co ten poprzedni. Jednak ten był kimś innym. Poznałam go dopiero po chwili. Tyle czasu minęło... Mogłam go sobie już i równie dobrze przeobrazić w swoich wspomnieniach.
- Suzi... moja Suzi... - szeptał, zbliżając się do mnie. Stałam tak i na niego patrzyłam. Chyba naprawdę porządnie mi się przewróciło w głowie. Jednak nie chciałam, aby to się kończyło. Wolałam tutaj zostać, niż wracać na bitwę. - Nie płacz...
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że po moich policzkach spływają kolejne, wielkie jak grochy łzy.
- Wiem, że jesteś silna i ty również musisz to zrozumieć. Jesteś moją córką i nie możesz się poddać. - Patrzyłam na niego, mając coraz większą pewność, że jego słowa są szczere i płyną z głębi serca. - Nawet sobie nie zdajesz z tego sprawy, jak bardzo w ciebie wierzę. Nie możesz się bać, bo ja zawsze będę u twojego boku i będę cię chronił, nawet jeśli mnie nie widzisz.
Aż cisnęło mi się na usta, by wtrącić, że jednak pozwolił, aby była przebita włócznią, jednak tęsknota za tatą była zbyt silna. Zrobiłam krok w jego stronę. Pozbyłam się całego wrażenia, że to może być pułapka, a ja jak głupia dałam się nabrać. Nawet jeśli to tylko sen, to i tak uważam, że jest wystarczająco piękny, by się w nim zatracić bez reszty. Tyle myśli przepływało przez mój umysł jednocześnie, że nie mogłam uchwycić chociażby jednej z nich.
- Tato... mam ci tyle do opowiedzenia... - wyszeptałam.
- Nie musisz niczego mówić. Ja o wszystkim wiem - zapewnił, ale ja już wtuliłam się w jego pierś. Nie była do końca materialna, tylko chłodna, ale za to futro, które je porastało i było poruszane przez niewidzialną siłę, było niebiańsko miękkie. Pachniał (a może to sobie tylko ubzdurałam?) tak samo, jak jeszcze za życia.
- Ale chcę...
- Nie ma czasu, nasi przyjaciele giną. Musisz być silna córeczko, wiem że dasz sobie radę. Zawsze dawałaś.
- To tylko pozory... - mruknęłam. Nie chciałam go puszczać. Było mi tak dobrze. Trochę jakby czas stanął w miejscu.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale to naprawdę ważne - usłyszałam ponownie głos drugiego skrzydlatego basiora. Zesztywniałam. - Jeśli zaraz tam nie pójdziesz, twoja wataha legnie w gruzach już na zawsze.
Zapanowała cisza. Musiał stać jakieś pół metra za mną i oczekiwał na odpowiedź. Ta jednak wypłynęła nie z moich ust, a z ust Rafaela.
- Słyszysz? Twój brat dobrze ci radzi. Powinnaś już iść.
Brat? Mój brat? Czy to był Michael? Czy to był naprawdę on? Obróciłam w tamtym kierunku głowę. Jego puste oczy nakierowane były na mnie... ale dopiero teraz do mnie dotarło, że to mogła być prawda. W końcu nie żyje... od zawsze. Ale jak widać będąc duchem dorósł. Mój starszy brat. Michael.
- Nie potrafię. - odpowiedziałam krótko, całkowicie przekonana, że mam rację. Michael popatrzył na tatę błagalnym spojrzeniem, na co ten skinął głową. Nim zdążyłam się zastanowić, co właśnie sobie przekazali, poczułam ukłucie w sercu i chłód ogarniający całe ciało. Wokół zerwała się wielka wichura, a ja odczuwałam silne pulsowanie w żyłach. Świat stał się dużo wyraźniejszy, a ból głowy ustał. Oderwałam się od piersi taty i uniosłam lekko w górę. Nie dotykałam ziemi łapami. Nie panowałam nad tym. Nie panowałam nad sobą. Ten tylko patrzył z dołu i uśmiechał się do mnie. Z prędkością godną błyskawicy, zostawiając za sobą jasną smugę poleciałam na miejsce bitwy. Zajęło to raptem ułamek sekundy. Co się działo? I dlaczego? Miałam wyczulone zmysły. Wilki patrzyły na mnie w osłupieniu. Nie tylko te czarne, ale i również moi "podwładni". W jednym momencie wszystko ustało, a część osób zaczęła uciekać w popłochu.
Co się działo? Dlaczego uciekają? Dopiero teraz spostrzegłam, że posiadam skrzydła, takie same, jakie wcześniej miał Michael. Czy on...? Panuje nade mną...? Zamachnęłam się nimi, powodując trzęsienie całej ziemi i olbrzymi podmuch wiatru, który zmiótł z ziemi część przeciwników. Wilki z Watahy Magicznych Wilków stały niewzruszone. Demony, które stały gdzieś między drzewami, rzuciły się w moim kierunku, ale wtedy wyczarowałam (a raczej Michael w moim ciele) srebrną kosę, która unosiła się kilkadziesiąt centymetrów ode mnie. Siłą woli wzięłam nią zamach i przecięłam na pół przeciwników. Jeszcze kilka ciosów, a te rycząc rozpłynęły się w czarnej mgle.
Zaledwie sekundę później odwróciłam się za siebie, by ujrzeć stado zbliżających się mutantów. Wtedy poczułam gorąco ogarniające moje ciało, a później jeszcze większy przypływ mocy. Z mojej piersi wydobył się strumień blasku, który po prostu spowodował, że istoty mroku się w jednej chwili spaliły. Gdzieś w oddali usłyszałam krzyki "odwrót!", ale zaraz po tym poczułam, że opuszczają mnie wszystkie siły, a ja opadam na ziemię. Tym razem leżałam. Nie mogłam się podnieść. Wiedziałam, że już jestem sobą. Od razu podbiegł do mnie Toboe.
- Zu! Słyszysz mnie? ZU! - obróciłam głowę w jego stronę, a następnie zapytałam drżącym głosem:
- Wygraliśmy?
Dostrzegłam ledwo widoczny zarys Michaela, który majaczył się metr nad moim przyjacielem. Skinął głową, uśmiechając się lekko, po czym zniknął.
- N-nie wiem... - odpowiedział basior. Mrużył jedno oko, z rozciętego policzka kapała krew. Jedną łapę miał nienaturalnie położoną na ziemi. Musiał ją złamać. Wstałam, stękając cicho. Zakręciło mi się w głowie, ale postanowiłam, że będę silna. Tak jak mówił tata.
- Musimy wracać - oznajmiłam do kilkunastu pozostałych żołnierzy. Chyba nawet bali się zapytać, co działo się ze mną jeszcze kilka chwil temu. Może i to nawet lepiej, bo nawet ja co do tego miałam wątpliwości. Wtedy minęło nas kilkadziesiąt wilków Asai uciekających w popłochu z powrotem na swoje tereny. Czyżbym aż takiego narobiła im stracha? Odwróciłam się w przeciwną stronę, puszczając wrogów wolno, bo i tak wiedziałam, że teraz już nie jestem w stanie zrobić im żadnej krzywdy i szybko ruszyłam w kierunku Wrzosowej Łąki, na której zapewne rozegrała się główna bitwa. Wciąż namyślałam się nad tym, dlaczego sprawa potoczyła się tak, a nie inaczej, jednak starałam się skupić na tym, aby nastawić się na to, co zobaczę.
Stanęłam na skraju łąki i ujrzałam dokładnie to, czego się spodziewałam. Wilki za równo te obce, jak i całkiem znajome leżały na wpół dychające lub całkiem martwe. Większość z nich była śmiertelnie poraniona. Trawa zroszona była krwią i miejscowo całkiem powyrywana bądź wypalona, zapewne przez walkę żywiołów. Słońce już wzeszło. Prowadziliśmy zacięty bój przez dobre kilkanaście godzin... Ja znaczną część musiałam ominąć. Wyglądało na to, że byłam dłużej nieprzytomna, niż wcześniej myślałam. A może czas po prostu płynął dla mnie szybciej?
- Asai! - usłyszałam krzyk Kai'ego, który wyrwał mnie z zamyślenia. Dobiegał gdzieś z oddali. - Asai nie żyje!
Przez chwilę zapanowała cisza, a później rozległy się triumfalne okrzyki. Otworzyłam szerzej oczy. Przecież ona była nieśmiertelna. Nie mogła umrzeć. To było niemożliwe. Obróciłam się, by zorientować się, iż Kai zdążył stanąć tuż za mną.
- Jak to? - zapytałam zdumiona.
- Widziałem ją po drodze. Twój promień ją zabił. Miałem duży problem z rozpoznaniem jej. Pomógł dopiero mój żywioł. Zmasakrowałaś ją. Nie wiem, jak, ale to ci się udało. - oznajmił z powagą. Zrobiło mi się niedobrze. Ja... Siła, jaką otrzymałam od brata musiała być potężniejsza, niż podejrzewałam. Na nowo obróciłam się w stronę Wrzosowej Łąki, by dostrzec, że niektóre kamienie ze szczytu spadły na dół miażdżąc niektóre osoby. Wolałam nie wiedzieć, co się stało w większym promieniu od miejsca, gdzie owej mocy użyłam.
- Czyli wygraliśmy... - powiedziałam, obserwując wilki, które już się opatrywały i pomagały nawzajem. Wszyscy wyglądali na wyczerpanych.
- Na to wygląda - odpowiedział były przyjaciel mojej mamy. Wzięłam wdech i wydech, a następnie zbiegłam na centrum łąki. Na nim wylądował już wcześniej jeden ze śmiertelnych kamieni, więc postanowiłam zrobić sobie z niego podwyższenie.
- Posłuchajcie wszyscy! - wykrzyknęłam. Sama nie wiedziałam, co miałabym mówić, lecz poczucie obowiązku kazało mi coś powiedzieć. Zmarnowane pyski obróciły się w moją stronę. Przełknęłam ślinę i nerwowo przeniosłam ciężar ciała na drugą łapę. - Wygraliśmy z Watahą Asai! Po raz kolejny! Tym razem jednak udało nam się unicestwić przywódczynię naszego wroga! Jednak nie możemy tracić czujności! Jest szansa, że znajdą innego, lepszego władcę, który będzie chciał się zemścić!
- A co ją zabiło? - zapytała Kirke. Popatrzyłam na nią przez chwilę, nie wiedząc co powiedzieć, po czym kontynuowałam tak, jakbym w ogóle nie usłyszała pytania:
- Musimy zbierać siły, bo mogą ponownie uderzyć lada dzień! Sami możecie zobaczyć, jakie szkody wyrządzili! Nasza wataha osłabła, a ich? Ich jest kilkakrotnie więcej i bez problemu zdobywają nowych członków! A my? - zadałam pytanie retoryczne. Niektórzy spuścili głowy. - Ja przynajmniej wiem jedno! Tą jedną rzeczą jest to, że nie możemy się poddać! Rozumiecie? Nigdy! Jesteśmy magicznymi wilkami, a wilki z tych stron słyną ze swojej niezłomności! Na dzień dzisiejszy to wszystko, co chciałam wam przekazać! Mam nadzieję, że weźmiecie te słowa sobie do serca! A teraz oddajmy hołd poległym!
Jak na zawołanie część wilków zaczęła wyć, na co pozostałe zaczęły odpowiadać tym samym, w tym również ja. Po zakończeniu naszego tradycyjnego rytuału, sprawnie zeskoczyłam z kamienia i ruszyłam slalomem między zmasakrowanymi ciałami. Z bliska wyglądało to jeszcze gorzej, niż z bliska. Powstrzymałam mdłości i szłam dalej z wysoko uniesioną głową.
- Co się stało z Asai? Kto ją zabił? - niespodziewanie doskoczyła do mnie ta sama niebieska wadera, co wcześniej. - Odpowiedz! Nie powinien być jakoś wynagrodzony? Przecież z tego co mi wiadomo ona od lat niszczyła nam watahę!
- Nie ma takiej potrzeby - odpowiedziałam krótko.
- To na pewno dzięki temu wygraliśmy! Przecież to może znaczyć, że mamy kogoś, kto ma zdolności do zabijania nieśmiertelnych. Z tego, co wyczytałam w księgach to niezwykle rzadka umiejętność, która trafia się raz na milion! Powinniśmy się ukrywać!
- Ale jesteśmy skromną watahą, więc i tak nie będziemy tego rozgłaszać gdzie popadnie.
- A ty jak zawsze... robisz wszystko po swojemu. Czy ty kiedykolwiek w ogóle bierzesz pod uwagę nasz głos? Czy patrzysz tylko na swój? Gdyby Asai nie przepadła, twój nieprzemyślany plan legł w gruzach i wszyscy byśmy zginęli! - mówiła przyciszonym głosem, jednak wyczuwałam w nim złość. Zatrzymałam się i obróciłam w jej stronę.
- Tak?! A co ty sobie myślisz?! Że bycie Alfą to coś przyjemnego?! Że to łatwe?! Że kiedykolwiek chciałam być przywódczynią stada?! Jeśli tak, to byłaś w głębokim błędzie! Chcę dla was jak najlepiej, rozumiesz?! Ciekawi mnie tylko, jak ty byś się sprawdzała jako Alfa! Czy też zawsze podejmowałabyś najsłuszniejsze i najlepsze decyzje spośród wszystkich możliwych i zawsze trafne!
Patrzyła na mnie szeroko otwartymi, lśniącymi oczami, po chwili odpowiedziała o dziwo krzycząc:
- Fakt, ale przynajmniej moje decyzje nie były takie, że zabijałyby połowę watahy! Generalnie zginęłabym tylko ja! Myślisz, że też nie martwię się o watahę?! To mój dom! I nie wybaczyłabym sobie gdyby tyle wilków zginęło przez mój plan i ty też powinnaś!
- Ale jest jak jest, rozumiesz?! Nie ma osoby bez skazy! Możesz sobie o mnie myśleć co chcesz, ale ja mam głęboko gdzieś twoje zdanie! Możesz nawet mnie obgadywać gdzie tylko zechcesz! Mówić co chcesz! Możesz nawet stąd odejść! Mnie to wszystko jedno! Nie myśl sobie, że ty jesteś jedyną pokrzywdzoną przez los! Kiedy ma się tą cholerną świadomość, że to wszystko co na ciebie spada jest twoim obowiązkiem i winą za razem, to życie wcale nie jest takie proste! A teraz idź i zostaw mnie łaskawie w spokoju!
Nie czekając na odpowiedź ruszyłam biegiem do swojej jaskini. Musiałam to wszystko przemyśleć i oszacować straty. Łomoczące serce i zszarpane nerwy w niczym mi nie pomogły. Nim rzuciłam się na swoje "łóżko" zorientowałam się, jak bardzo roztrzęsione łapy miałam.
Mam tego dosyć. Nie wytrzymam ani dnia dłużej. Michael byłby dużo lepszym przywódcą ode mnie. Nie sprawiłby, aby wataha niemalże upadła. Zaczęłam płakać.

Od Kai'ego "Watson, mamy problem! Cały świat się wali!" cz. 4 (cd. Sierra)

Sierra śmiała się ze mnie i mojej wyjątkowo głupiej miny przez najbliższe dwie minuty. Ledwo trzymała się na łapach, a nawet miała problem ze złapaniem oddechu. Nie wiedziałem, co zrobić, ani tym bardziej powiedzieć, więc wciąż patrzyłem na nią z lekko przechyloną głową, oczekując, aż ta skończy. Niespodziewanie wzięła głęboki oddech, sprawiając wrażenie osoby, która się zachłysnęła powietrzem. Potem jej wzrok zatrzymał się na mnie.
- Kai?
Jej błyszczące pomarańczowe ślepia były szeroko otwarte. Patrzyły nieruchomo na mnie. Niespokojnie zastrzygłem uchem, jakbym obawiał się, że ta powie coś, czego raczej słyszeć bym nie chciał. Ja również patrzyłem na nią szeroko otwartymi oczyma.
- Czy chcesz mi udzielić odpowiedzi na pytanie: "Kimże jest tan Watson"? - zapytałem, przerywając niezręczną ciszę.
- Nie - pokręciła przecząco głową. Wypuściłem z płuc część zalegającego powietrza, wciąż jednak oczekując na to, aż dokończy swoją myśl. - Czy ty... Czy ty kiedyś byłeś w mieście?
- Nigdy. Nie potrafię przemieniać się w człowieka. - Już całkiem wypuściłem powietrze i przymrużyłem oczy, wciąż patrząc na nią w taki sposób, jakbym chciał ją przejrzeć na wylot. - A czy to ma coś do Watsona?
Mruknęła tylko potakująco i podniosła wzrok ku górze, do nieba. Przez ułamek sekundy również tam popatrzyłem, ale zdając sobie z tego sprawę, że niczego tam nie ma, dalej patrzyłem na nią, marszcząc brwi. Chcąc nie chcąc zrobiłem coś, czego nie miałem okazji czynić od naprawdę dawna. Stało się to mimowolnie. Szczerze mówiąc trochę mi tego brakowało.
Jak to jest nie zmieniać się w człowieka? Chyba żywot w ciele wilka jest bardzo męczący... jak on to znosi? Raczej nie wygląda na kogoś, kto się tym szczególnie przejmuje. Nie może chodzić po zapełnionych ulicach za równo śmieciami, jak i spacerującymi ludźmi, nigdy nie zajrzy przez szybę wystawy sklepowej... Nawet nie ma pojęcia, kim jest Watson. Nie posiada podstawowej wiedzy dziecka... ludzkiego. Swoją drogą, Watson? Czemu nie? Kai Watson?
Uśmiechnęła się lekko na tą wizję, a później cicho zachichotała. Patrzyłem na nią bez wyrazu, jedynie lekko unosząc brew ku górze. Nie miała zielonego pojęcia, że właśnie zajrzałem do jej głowy i mogę dowolnie czytać jej myśli, a nawet przeglądać wspomnienia. Ja z kolei nie bardzo wiedziałem, kimże jest ten cały Watson, choć i równie dobrze mógłbym wyciągnąć również i te informacje z jej głowy.
- A chciałbyś? A chciałbyś kiedyś pójść do Miasta? - zapytała po chwili.
- Nie. Co najmniej na razie. - odpowiedziałem, mając przed oczami wizję jednego ze spacerów Sierry po Mieście. Brak wszechobecnej zieleni chyba jednak zabolał najbardziej. Nie kręciły mnie zbytnio te wszystkie ludzkie zwyczaje. Lekko wzdrygnąłem się dostrzegając gdzieś w oddali plującego nastolatka, prosto pod nogi niczego nieświadomego biznesmena. Sierra pokręciła lekko głową, najwidoczniej nie rozumiejąc mojego rozumowania. Wizja jednak trwała dalej, więc byłem nieco oszołomiony, kiedy ta pod moją nieuwagę i całkowite zapatrzony w jej wspomnienia, ta zaczęła odchodzić, jednocześnie rozrywając moje połączenie z jej umysłem. Teraźniejszość uderzyła mnie zdecydowanie zbyt mocno. To trochę tak, jakby ktoś mnie nagle spoliczkował. Z ciepłego popołudnia na rozgrzanym chodniku z powrotem wylądowałem na Wschodnim Klifie spowitym w ciemnościach. Zamrugałem tylko kilkakrotnie oczami, a później wykonałem ostry zwrot w przeciwnym kierunku. Szybko wypatrzyłem smukłą sylwetkę znikającą już mi z oczu. To musiała być ona. Szybkim krokiem skierowałem się w ten sam kierunek. Schodziła na Wschodnią Plażę. Sam nie wiedząc dlaczego, chciałem pójść tam razem z nią. Tak więc postąpiłem. Już chwilę później stanąłem tuż obok niej. Moczyła łapę w dotychczas gładkiej tafli wody. Zaskakujące było to, że nawet prąd nie tworzył chociażby delikatnych fal, jakie były całkowicie normalne na Plaży. Może tutaj panował inny sposób bytu? Albo to kwestia pogody? Sam nie wiedziałem, bo nigdy jakoś szczególnie nie fascynowałem się przyrodą i tym, co w niej zachodzi każdego dnia. Prawdę mówiąc interesowało mnie tylko to, gdzie zwykle bywał potencjalny obiad i wilki, z którymi mógłbym porozmawiać... choć tą drugą czynność ostatnimi czasy wykonywałem wyjątkowo rzadko. Popatrzyłem w kierunku, gdzie na niebie wisiał srebrny księżyc. Wyciągnąłem szyję, by niespodziewanie zostać porażonym pierwszymi promieniami słońca. Kryły się one najwidoczniej za potężną skałą będącą nie niczym innym jak Klifem.
- Wygląda na to, że zaraz zacznie się kolejny dzień... - mruknąłem niby to do siebie. Ziewnąłem, przypominając sobie o zmęczeniu, jednak wiedziałem, że nawet to nie pozwoli mi zasnąć. Popatrzyłem na waderę, która zdawała się być nieobecna.
- Sierra? Słyszysz mnie?
Popatrzyła na mnie, uśmiechając się złośliwie.
- Tak, głuptasie. Nie ogłuchłam.
Niespodziewanie wzięła zamach łapą i tym samym powaliła mnie do wody. Tego się nie spodziewałem. Przed moim pyskiem zawirowały pęcherzyki powietrza, a do oczu wdarła się słona woda. Spróbowałem wziąć wdech, ale to nie skończyło się dobrze. Kiedy poczułem, że moje płuca napełniają się zawartością morza, obudził się odruch panicznego ratunku swojego życia. Wynurzyłem się z wody, krztusząc się i nie mogąc złapać oddechu. Sierra miała ten sam problem, ale dlatego, że śmiała się z mojego zmieszania. Chcąc się wyjątkowo brutalnie zemścić, podciąłem jej łapy, przez co chlupnęła do wody. Przymrużyłem już zakażone i lekko zaczerwienione oczy. Czułem, że mi puchną, ale starałem się to ignorować. Kiedy samica się wynurzyła, jednak wybuchnęła śmiechem. Ja również odpowiedziałem tym samym. Czułem, że po moich policzkach spływają łzy. Najwyraźniej pilnie potrzebowałem odsolenia gałek ocznych.
- Woda to zło - oznajmiłem, wciąż lekko się śmiejąc. Ta na to dobitnie potwierdziła moje zdanie, kiwając głową. Kropelki wody, które zatrzymały się na jej długich, ciemnych włosach teraz ochlapały mój pysk. Niespodziewanie poczułem ból w klatce piersiowej. Trochę, jakbym nagle coś sobie podświadomie przypomniał... lecz nie potrafiłem sobie przypomnieć, co to mogło być. Po chwili sobie uświadomiłem. Zesztywniałem, szeroko otwierając oczy. Zacząłem patrzeć w wodę. Gdzieś w kierunku Sierry, lecz nie całkiem. Przestałem oddychać. Nari. Powiedziałem to również Nari. Poczułem piekący ból w klatce piersiowej, jakbym połknął ogień. Ból ogarniający serce i umysł. Zacząłem mieć coraz większą pewność, że nie uwolnię się od niej do końca swojego marnego żywotu. Ona była wszędzie. W każdym nieprzemyślanym słowie, w każdym spontanicznym czynie... Po moim policzku spłynęła kolejna łza, tym razem z żalu. Sierra jednak nie mogła tego zobaczyć, bo wciąż byłem cały mokry.
- Co jest? Ktoś cię zahipnotyzował czy się zawiesiłeś? - zakpiła. Wciąż nie podnosząc wzroku odpowiedziałem:
- Wybacz, ale muszę już iść...
- Gdzie?
- Zgłodniałem... idę coś upolować - wymyśliłem na szybko wytłumaczenie, podnosząc tym samym wzrok na nią i uśmiechając się lekko. To było kłamstwo. Po prostu chciałem pobyć trochę sam. Potrzebowałem tego teraz. Potrzebowałem ucieczki. Już i teraz.
- To idę z tobą - uśmiechnęła się szeroko - W kupie raźniej. Może upolujemy coś więcej. W końcu zespół polowań ostatnio wyjątkowo się obija.
- Ja... - zacząłem cichym i drżącym lekko głosem, ale ciąg dalszy już był powiedziany mocnym i stanowczym tonem - Nie trzeba. Dam radę sam.
- Ja też jestem głodna. Nie daj się prosić. Idziemy - zaśmiała się. Nie miałem już jak się wycofać. Łapy trzęsły mi się jak oszalałe, chcąc się zerwać do ucieczki.
- Zimno ci? - zapytała.
- Um... t-tak - mruknąłem.
- W takim razie pogoń za sarenką dobrze nam zrobi. Rozruszasz się i będzie ci cieplej - po tych słowach otrzepała się z wody. Ja również zrobiłem to samo, chociaż najchętniej zaszyłbym się w najbliższej jaskini. Pewna siebie zaczęła się wspinać w górę, więc ruszyłem w ślad za nią. Nie zanosiło się na to, aby odpuściła mi w najbliższym czasie. Obróciła się w moją stronę i oznajmiła jak gdyby nigdy nic:
- Masz czerwone oczy.
- Wiem - odpowiedziałem krótko. Mrugałem często nie tylko dlatego, że niemiłosiernie mnie one piekły. To również dlatego, że nie chciałem płakać.
***
Kilkanaście minut później już staliśmy w Zielonym Lesie. Sierra poleciła mi stanąć w południowej części łąki, w gęstych krzakach, w których nie ma szans, abym był dostrzeżony. Ona miała zaatakować jako pierwsza, a ja miałem wystartować w momencie, kiedy ona zwróci na siebie uwagę tłustej sarny. Oddychałem płytko, wciąż mając wodę w płucach. Bolało. Zbyt duża aktywność może się źle skończyć. W końcu nie wiem, czy niewykrztuszenie jej może być śmiertelne. Właściwie nie bardzo mogłem znaleźć powody do życia... niby miałem kilku przyjaciół, a dla watahy każdy członek był ważny... lecz nic poza tym. Miłość już mnie nie obchodzi. To trwale złamało mi serce. Moje dzieci powinny teraz kończyć rok, a ja nie widziałem ich od dobrych kilku, może kilkunastu miesięcy... już straciłem rachubę. I to jest właśnie najgorsze. Mimo, że to było dość dawno, to i tak ból jest wciąż tak samo wyraźny, jaki był w dniu, kiedy Nari oświadczyła, że odchodzi i nie zamierza wracać.
Przymrużyłem spuchnięte oczy, próbując dostrzec coś więcej prócz rozmazującego się już po kilku sekundach obrazu. Kręciło mi się w głowie. Zobaczyłem, że Sierra wystartowała. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, więc ja ruszyłem już chwilę później, atakując zwierzę od tyłu. Uczepiłem się pazurami jej grzbietu, a zęby wbiłem w szyję. Wykonała gwałtowny ruch głową, próbując mnie strącić, ale straciła równowagę i upadła wprost na mnie. Pisnąłem pod naporem jej ciężaru, ale na szczęście zdechła już chwilę później. Straciłem dech w piersi.
- Widzisz? Już mamy piękne śniadanie - oznajmiła triumfalnie Sierra. Na szczęście moja towarzyszka sprawnie chwyciła drgające jeszcze ciało i częściowo ściągnęła ze mnie, dzięki czemu bez problemu mogłem się podnieść. To jednak wystarczyło. Wystarczyło, abym zaraz po podniesieniu się upadł i wpadł w objęcia ciemności.

<Sierra?>

piątek, 11 marca 2016

Od Rey "Znalazłam i Straciłam"

Kiedy miałam zaledwie kilka miesięcy straciłam swoich rodziców. Podczas spokojnego spaceru z rodzicami Bellą i Lukiem przydarzyła się tragedia - wroga wataha wilków zaatakowała nas. Widok rodziców, których zabierali był okropny. Dlaczego mnie to musiało spotkać? Rodziców porwali i mnie zostawili sama.
Przez wiele tygodni nie zbliżałam się do żadnego z wilków, każdego się bałam. Cały czas uciekałam.
Pewnego chłodnego dnia, kiedy nie mogłam znaleźć pożywienia, weszłam do jakiejś dziwnej groty, aby się schować przed mrozem. Spotkałam tam wilka o imieniu Kieł. Z początku przeglądałam się mu jak tworzy eliksiry. Wyglądał na szamana, podeszłam do niego i przywitałam się.
- Dzień Dobry... - powiedziałam po cichu.
- Witaj. Co cię sprowadza do mej groty tajemnic? - zapytał z uśmiechem.
- Szukam schronienia i jakiegoś pożywienia, a tak przy okazji - jestem Rey.
- Piękne imię. Ja jestem Kieł. Rey, powiedz mi, nie masz rodziców? - zapytał ze zdziwieniem.
- Porwali ich... Nie chcę o tym rozmawiać... - spuściłam głowę w wyrazie smutku - Jesteś szamanem?
- Tak, tworzę różne leki, eliksiry - odrzekł, po czym zaczął mieszać w kotle różne składniki.
- Czy mogę u ciebie zostać? - zapytałam.
- Oczywiście! Szukam od dawna towarzysza - odpowiedział.
Tak zaczęła się moja historia z żywiołami. Kieł nauczył mnie jak władać wodą i powietrzem, nauczył mnie również wielu sztuczek np. tworzenia wichur, władania wodą oraz latania.

-----------------------------------------------
Miesiące mijały nam spokojnie, aż wkrótce nadszedł czas Kła.
- Rey, pokochałem cię jak swą córkę, ale na mnie już czas - tymi słowami pożegnał się ze mną i odszedł.
- Zostań ze mną, proszę cię! Nie odchodź! - wykrzyknęłam płacząc.

Aby zapomnieć o swym przyjacielu postanowiłam się wyprowadzić gdzieś indziej, wędrowałam po pustkowiach, lasach i różnych krainach. Spotkałam wiele wilków.
Pewnego dnia spotkałam wilka, który podsunął mi pewien pomysł.
- Posłuchaj, jeśli nie masz miejsca na ziemi - znajdź watahę. Tam znajdziesz schronienie - powiedział, po czym poszedł.
Zainspirowana wypowiedzią nieznajomego. Postanowiłam znaleźć watahę. Prosiłam o miejsce w wielu watahach, ale nikt mnie nie chciał.

----------------------------------------------
Pewnego słonecznego dnia znalazłam się na Wrzosowej Łące gdzie poznałam Suzannę. Opowiedziałam jej moją historię po czym zapytałam:
- Suzanna... Czy mogła bym dołączyć do twojej watahy?
- No pewnie! - odpowiedziała wilczyca.
-------------------------------------------------
Gdy pierwszy raz spałam ze świadomością iż jestem w watasze przyśnili mi się rodzice, którzy powiedzieli:
- Zostań tu Rey, kiedyś po ciebie wrócimy.

Uwagi: Stella, Stella... a ja nie wiem, o co chodzi. Dopiero po czasie zorientowałam się, że wysłałaś to op. do innych watah, gdzie masz waderę o imieniu Stella i napisałaś o tym tylko jedno op... lecz nie poprawiłaś tego... i we watasze nie ma żadnej Suzan, jest tylko Suzanna, Suzi, Suza czy jak tam ją jeszcze nazwiesz... ale nie Suzan.

Od Zone "Ciemny las" cz. 1 (cd. chętny basior)

Było zimowe popołudnie. Właśnie nadeszła pora na obiad, więc poszłam do lasu. W lesie okazało się być ciemno i nie było nic zbyt widać. Ale po pięciu minutach znalazłam tam sarnę. Schowałam się za krzakiem i skoczyłam na nią, tylko, że gdy już ją złapałam okazało się ze to nie była sarna, tylko jakiś wilk.
- Kim ty jesteś? - zapytałam się
- Wilkiem, nie widać?
- No widać, ale dlaczego upolowałam ciebie, a nie sarnę, na którą skoczyłam?
- Bo jak widać też na nią polowałem na nią i się zderzyliśmy.
- Aha... strasznie ciemno w tym lesie, co?
- No trochę.
- Dobra, ja muszę lecieć, pa. - powiedziałam i odleciałam.
Nastał wieczór. Poszłam spać do jaskini do swojego kąta. Śniło mi się, że ja i ten wilk poszliśmy do lasu i pracowaliśmy w duecie.
****
Następnego dnia poszłam do jeziora się napić. Piłam sobie spokojnie, gdy nagle ktoś podszedł od tylu mnie wystraszył.
- Co ty robisz?!
- Chciałem po prostu pożartować.
- To nie było śmieszne, jakbym nie wiedziała kto to, to bym cię zabiła.
- Dobra, przepraszam.
- No i więcej tak nie rób.
- Okej.
- Chcesz się gdzieś ze mną przejść? - zapytałam.
- Tak.
- A gdzie idziemy?
- Dowiesz się, tylko zamknij oczy.

< chętny>

Uwagi: Wciąż piszesz za długie zdania, przez co zwykle tracą sens. Odnoszę wrażenie, że te rozmowy mają w sobie mało naturalności. "Pożartować" piszemy razem.

czwartek, 10 marca 2016

Od Zone "Sen" cz. 2 (cd. Yui)

Czarna wadera ze skrzydłami. Patrzała się na mnie jakby nic się nie stało, ale było zupełnie inaczej. Stało się bardzo źle.
- Cześć, mam na imię Zone, a ty? I... coś się stało?
- Hej, ma na imię Yui. Tak stało się, i to bardzo źle!
- A co się takiego stało? - zapytałam.
- Stało się to, że na ciebie wpadłam i gdy zaśniesz będziesz w śnie, z którego się nie wydostaniesz!
- Ale jak to się nie wydostane?!
- To znaczy będziesz się budzić jakby nic, ale będzie ci się śnił ten sam sen.
- No i co w tym złego?
- Ty nic nie rozumiesz!
- Dobra, wiesz co ta rozmowa nie ma sensu. - powiedziałam i odleciałam.
Zrobiła się głodna, więc poleciałam do lasu, żeby coś upolować. Była tylko wiewiórka, ale była dla mnie za mała. Szukałam dale ale bez skutku. ze mi się nudziło wzbiłam się w górę i rozglądałam się. Zobaczyłam Yui. Podleciałam do niej, bo chciałam ją przeprosić.
- Yui, bardzo cię przepraszam... wybaczysz mi?
- Jasne, też chciałam cię przeprosić, ale nie mogłam cię znaleźć.
- A wiesz gdzie jest jakieś jedzenie?
- Tak, w lesie.
- Byłam w lesie i oprócz wiewiórki nic nie znalazłam.
- O, to szkoda... to może zjedz tą wiewiórkę.
- No, chyba tak zrobię.
- Ja już muszę iść, więc, pa.
- Pa.
Poszłam do lasu i zjadłam wiewiórkę i leciałam już żeby się położyć spać. Poszłam położyć się spać tam, gdzie Yui, bo ją znalazłam samą na kamieniu. Gdy już zasnęłam pojawiłam się w jakimś ciemnym miejscu.
- Gdzie ja jestem?!

<Yui?>

Uwagi: Mogłabyś podzielić przykładowo to zdanie: "Cześć mam na imię Zone a ty i cos się stało?", aby dzięki interpunkcji było nieco łatwiejsze do wyobrażenia, np.: "Cześć, mam na imię Zone, a ty? I... coś się stało?". Zauważyłam, że w każdym Twoim op. wilki uważają za rzecz najważniejszą przedstawienie się sobie... mogłabyś od czasu do czasu zrobić tak, że przedstawią się sobie dopiero po czasie, bo to akurat moim zdaniem jest ciekawszym zabiegiem. W lesie była tylko wiewiórka i nic więcej? Moim zdaniem lepiej byłoby napisać, że na nic innego nie napotkała, prócz wiewiórki. "Zjec"? A nie czasem "zjedz"?

Od Zone "Wielka dziura" cz. 2

- Rozmawiamy o czymś, o czym nie wiesz, bo cię nie było na treningu!
- Ale ja przyszłam na czas, tylko was nie było!
- Było trzeba być wcześniej, a nie na czas!
- Dobra ja idę, nie będę rozmawiać z takimi, jak wy.
Odwróciłam się i poszłam do kąta. Siedziałam sobie i rozmyślałam o czym rozmawiają. Nastała noc. Była to pełnia więc wyszłam z jaskini i tak sobie chodziłam przez całą noc. Następnego dnia podeszłam do tej dziury i zaczęłam ją obchodzić dookoła. Nic tam ciekawego nie było, więc poszłam nad rzeczkę i piłam wodę. Byłam głodna, więc poszłam coś upolować. Upolowałam wiewiórkę. Gdy ją zjadłam, nudziło mi się. Poleciałam do jaskini i zapytałam się czy dzisiaj jest trening z wojownictwa. Odpowiedział mi basior...
- Chyba tak, ale nie jestem pewny. Jak coś, to zapytaj się kogoś innego.
- Okej, dzięki.
Zostałam ja i jedna osoba. Była nią wadera. Nie znałam jej imienia, więc zapytałam...
- Ej, ty wiesz czy dzisiaj jest trening z wojownictwa?
- Tak, jest.
- Okej, dzięki.
- Nie ma za co.
Nastała ta godzina, kiedy mieliśmy iść na trening. Byli wszyscy. Szliśmy w parach. Podeszliśmy do tej dziury i mieliśmy wchodzić. Weszła pierwsza para, potem druga, aż nadeszła kolej na mnie. Trochę się bałam, ale popchnął mnie jakiś basior. I zauważyłam...

<C.D.N nastąpi>

Uwagi: "Dookoła" piszemy razem. Niektóre zdania są za długie, staraj się pisać krótsze. Zapominasz o przecinkach.

środa, 9 marca 2016

Podsumowanie lutego

Dopsz... mamy już marzec, w którym to pogoda jest nie za ładna. No ale ja nie o pogodzie, wiem na co czekacie. Otóż... luty był raczej... hm... kiepski. Tylko 30 postów. Niektóre watahy mają ich po 100 ileś, a i tak Admini narzekają... ja co prawda zadowalam się tym, co mam, ale kiedy widzę, że mamy ponad 30 wilków, a op. miesięcznie pojawia się mniej niż właśnie tyle, aż po prostu łapię się za głowę. Jeśli mam być szczera, miesiąc mogę uznać za udany dopiero wtedy, kiedy pojawi się ponad 60 postów... miejmy nadzieję, że w marcu będzie ich więcej. "No, ale co ona w ogóle wygaduje" powiecie "przecież ona nie napisała ani jednego op.". I tu się zdziwicie... obecnie pracuję nad nowym blogiem, tym razem nie watahą, lecz również pokroju RPG. Można wtedy jakoś zrozumieć moje nierozgarnięcie... ale ważne jest to, że op. wstawiam. No nie? Op. pisałam w międzyczasie, ale jeśli mam być szczera - zaczęłam, aczkolwiek żadnego nie skończyłam. ;/

Obiecałam walnąć wykład, więc dotrzymam słowa. Wyjątkowo nie o pisaniu op., tylko o... czacie. Tak, to coś nowego. W sensie temat, nie czat. Jakiś czas temu zebrało mi się na wspominki i zostałam porwana w wir przeszłości... doszłam do wniosku, że najpiękniejszym czasem dla tej strony były wakacje 2014 roku. Dlaczego? Bo wtedy ludzie pisali z sercem i można był to wyczuć na kilometr. Op. było więcej, a wszystkie tak samo interesujące. Pół dnia spędzaliśmy na czacie, rozmawialiśmy o praktycznie wszystkim: razem główkowaliśmy nad publikowanymi op., rozwiązywaliśmy problemy, jakie pojawiały się w naszym życiu prywatnym, żartowaliśmy, tworzyliśmy różne niestworzone historie, a między nami pojawiła się wyraźna więź, która trwa do dziś... Ci ludzie są na WMW do teraz. Nigdy później nic takiego nie miało miejsca, nawet w wakacje 2015 r... Ludzie przychodzą i odchodzą, a to nawet na mnie nie robi wrażenia. Ja ich nie znałam, a oni mnie. Gdy zaczęłam dokładniej analizować sytuację, zrozumiałam, że to zależy od... czata. Od miejsca, które ma nam służyć do komunikacji. Przez to przybywa niemyślących dzieci skupionych na ekranie swojego telefonu, kompletnie niezainteresowanych pisaniem, bo rzucili to już dawno, mówiąc sobie, że owe blogi nie mają nic ciekawego do zaoferowania.
Tak nawiązując... Wiecie dlaczego powstały tak naprawdę watahy? I po co? Moje mniemanie o tym wygląda następująco - jesteśmy ludźmi, którzy fascynują się wilkami, fantastyką i literaturą. Blog nie tylko uczy pisania i rozwija wyobraźnię, ale i również pozwala zapoznać nas z ludźmi z podobnymi zainteresowaniami. To właśnie po to powstały te blogi.
Jednak niektóre watahy umierają i sądzę, że to właśnie przez brak przywiązania... brak czegoś, co by tam ludzi trzymało. Mimo świetnej fabuły nie ma się tam przyjaciół, których się zna jak siebie samego, a nawet może i lepiej.
To jak? Wrócą stare dobre czasy i nasze całodniowe siedzenie na czacie? Kto jest chętny? Ja siedzę kilka godzin dziennie, a wy? c:

WIELE WILKÓW GŁODUJE! APELUJĘ ZA RÓWNO DO CZŁONKÓW, A TAKŻE DO ZESPOŁU POLOWAŃ! WEŹCIE SIĘ W GARŚĆ, BO WASZE POSTACIE UMRĄ Z GŁODU!

Wilki, które brały czynny udział w pełnionym stanowisku:
RADA ŻYWIOŁÓW
Obecni na zebraniu:
Były dwa zebrania... lecz tylko na jednym ktokolwiek się pojawił - była to jedna osoba, właścicielka Tsume, Toboe i Yusufa. Te trzy wilki otrzymują bonus w postaci 10 SG. Wstyd! Być w Radzie i lekceważyć obowiązki!
Kto napisał op.: -

POLOWANIA
Rano (+5 SG): Shira
Popołudnie: -
Wieczór: -

SZPITAL
Kto napisał op.: -

WOJSKO I PATROL
Kto napisał op.: -

ROZRYWKOWE I INNE
Kto napisał op.:

SZKOŁA
Kto napisał op. (z nauczycieli): -

*****************************

Wykaz op.:
Leniwe Alfy:
Kiiyuko: 0
Suzanna: 0
-------------------------
  1. Yuki: 4 <-- Beta 
  2. Kirke: 2  <--- Gamma
  3. Mizuki: 2  <--- Delta
  4. Shira: 2
  5. Epona: 2 
  6. Sarah: 2 
  7. Pyrox: 2
  8. Tosiek: 2
  9. Sierra: 1
  10. Zone: 1
  11. Astrid: 1
  12. Valka: 1
  13. Shayle: 1
  14. Desari: 1
  15. Dante: 1
  16. Sohara: 1
  17. Nicolas: 1
  18. Onurix: 0
  19. Mentis: 0
  20. Kai: 0
  21. Kazuma: 0
  22. Tsume: 0
  23. Lithium: 0
  24. Toboe: 0
  25. Karou: 0
  26. Elizabeth: 0 
  27. Yui: 0
  28. Yusuf:
  29. Vanessa: 0
Za zostanie Betą dostaje się 15 SG i 40 pkt., Gammą 10 SG i 30 pkt., a Deltą 5 SG i 20 pkt.


Okres próbny ukończyli:
Mentis: 0 (2)
Sierra: 1 (5)
Shira: 2 (7)
Sarah: 2 (4)
Karou: 0 (1) (ma nieobecność)
Onurix: 0 (2)
Epona: 2 (3) (masz czas do 13.03 na napisanie 2 op. - jeśli dasz radę, dostaniesz się do watahy) 
Nicolas: 1 (2) (masz czas do 13.03 na napisanie 3 op. - jeśli dasz radę, dostaniesz się do watahy) 
Zone: 1 (4) (masz czas do 13.03 na napisanie 3 op. - jeśli dasz radę, dostaniesz się do watahy) 
Elizabeth: 0 (1)
-----
Pyrox: 2 (2)
Tosiek: 2 (2)

Skreślone są te, które nie przeszły.
Wilki, które napisały poniżej 3 op. i są dość długo na watasze zostają wyrzucone, a te mające powyżej 4 op. są już pełnoprawnymi członkami. Zaznaczone na fioletowo mają drugą szansę.
Tak, ilość napisanych op. podczas okresu próbnego też ma znaczenie!