Skończyłem już prace, lecz nie wracam do domu. Siedzę w zakurzonym fotelu. Obok mnie, na kanapie, leży Grace. Simon pakuje kartony z ubraniami i ważnymi rzeczami. Chciał, abym pomógł mu w przeprowadzce. Znalazł sobie mieszkanie na obrzeżach Los Angeles. Nadaje się dla niego i Grace.
Przypatruje się dziewczynie. Ma czarne włosy i szmaragdowe oczy. Może i jest ładna, ale ja już wybrałem inną. Piękniejszą. Dziewczyna bada mnie wzrokiem. Nasze spojrzenia krzyżują się, lecz nie odwracam wzroku.
- Zawsze masz taką kamienną twarz? - pyta cicho.
Chce mnie uwieść. Widać jak na dłoni. Nie ufam jej. Marszczę czoło próbując zdusić śmiech. Jest z Simonem, a już szuka nowego kochasia.
- Zawsze tak na wszystkich patrzysz? - odpowiadam niemal nie ruszając ustami. - Nie zapominaj o swoim "pseudo" chłopaku, którego zaraz rzucisz - syczę wstając szybko.
Czuję jej wzrok na swoich plecach gdy odchodzę.
Zaglądam do czegoś w rodzaju kuchni. Nie ma po nim śladu. Strych stajni jest wielki, a Simon zajmuje 1/4 część, czyli nawet dużo. Maszeruję korytarzem do sypialni. Stamtąd słyszałem krótki, cichy brzdęk. Wchodzę do środka. Chłopak siedzi na skraju czegoś, co pełni rolę łóżka. W rękach trzyma ramkę ze zdjęciem. Gdy podchodzę bliżej, nawet się nie wzdryga. Widzę na fotografii twarz kobiety i mężczyzny.
- Nie ma ich ze mną już kilka miesięcy - szepcze miękkim głosem.
Domyślam się, że to jego rodzice. Nie potrafię pocieszać innych, nigdy nie potrafiłem. Nie ruszam się. Chwile potem dołącza do mnie dziewczyna. Patrzy na mnie. Daje jej "znak" głową, aby do niego poszła.
- Simon - siada obok niego i zastyga w bezruchu.
Chłopak ciężko wzdycha. Wycofuje się do drzwi i opieram ręką o futrynę. Milczymy. Grace obejmuje ręką Simona. Kładzie głowę na jego ramieniu. Postanawiam, że ich zostawić samych. Może pomyliłem się co do Grace? Nie wiem.
Schodzę w dół. Kieruję swoje kroki do boksu Brytana. Ostatnio bardzo mało czasu właśnie jemu poświęcam, a jest jednym z koni, które zostały mi przydzielone. Słysząc kroki, wałach od razu wychyla głowę znad drzwi. Rży cicho na mój widok. Podchodzę bliżej i klepię jego potężną szyje. Nie wchodzę do boksu. Tylko bym się zasiedział. Koń skubie rękaw mojej koszulki.
- Percy? - słyszę ciche pytanie.
Odwracam głowę w stronę głosu. Simon. Głaszczę ostatni raz czoło zimnokrwistego i idę po kartony.
***
Zmieniam ściółkę w boksie hanowerskiego wałacha siwej maści - Jeremmy Steal. Podobno jego właścicielem jest znany skoczek, Albert Hinkle. Nie zdradzono mi szczegółów, więc mogę tylko przypuszczać.
- Grime na pana czeka - obok mnie przechodzi Lantern.
Spoglądam na niego. Jak zwykle elegancko ubrany, chodzi dumnie z zadartym nosem.
***
I kolejny raz patrzy na mnie ciekawym wzrokiem. Trzymam w lewej dłoni kantar. Niech się przyzwyczaja do tego widoku. Wyciągam do niej rękę. Cofa się dwa kroki. Był już późny wieczór, Lantern pojechał do miasta coś załatwić. Simon ma wolne, inni wcześniej skończyli. A skoro jestem tu sam, to postanawiam zmienić swą postać. Wieszam kantar na kołku obok furtki. Zamykam oczy i próbuję nie popełnić błędu. Nadal uczę się moich mocy, nie poznałem jeszcze wszystkich.
***
Spoglądam w dół. Kopyta. Czyli się udało... Widzę świat z innej perspektywy, wszytko jest niżej niż było. Skupiam się na klaczy. Stawia uszy ruszając lekkim kłusem w koło wybiegu. Rży cicho, ma podniesioną głowę. Zawracam w stępie i rozpędzam się do wolnego galopu. Gdy już jestem wystarczająco daleko, obracam się. Stoję na przeciw płotu. Rzucam się do cwału. Wybijam się i przeskakuję ogrodzenie z dużym zapasem.
<C. D. N.>
Uwagi: "Potężną" piszemy przez "ż".