Opowiadanie festynowe: bonus x2 więcej pkt. umiejętności i doświadczenia, 2x więcej SG za op.
Marzec 2021 r.
Cisza. Kompletna. Tylko cichy szum drzew ją raczył zakłócać. Żadnego świergotu ptaków, rozmów wilków zdążających do pracy... Tylko my, wyrzutki, które raczyły zgłosić się jako animatorzy. Przydzielono nam kilka stanowisk, których mieliśmy bezwzględnie pilnować. Nawet Danny siedział na swoim drewnianym "taborecie" i wyraźnie znudzony opierał się na łokciu. Zerknąłem na niego rozbawiony.
- I jak tam? Zmęczony po naszych wczorajszych porządkach przed festynem?
Przeniósł na mnie wzrok i dopiero po chwili odpowiedział mi długim mruknięciem.
- Trzeba było tak nie szaleć! - oznajmiłem, głośno się śmiejąc.
Wtedy Navri wychyliła się ze swojego stanowiska i spoglądała na nas ciekawsko. Pomachałem do niej łapą, a przynajmniej spróbowałem. Wciąż nie było dla mnie to całkiem logiczne, że nie wszystkie na pozór banalne czynności były tak proste, a wręcz wyglądały idiotycznie. Ona zareagowała na to lekkim zmarszczeniem brwi i znowu odwróciła wzrok, wyczekując na przybycie wilków, które byłyby zainteresowaniem zdobyciem kart. Westchnąłem.
- Strasznie poważną masz tę córę.
- No, racja - oznajmił Danny, prostując się. Nieco się ożywił. - I mądrą. Pewnie po mamie. Pamiętam, jak lubiła czytać książki.
- Nie mów tak... Wcale nie jesteś głupi - Spojrzałem na niego z rozbawieniem, ale na jego ludzkiej twarzy pojawił się tylko wyraz zniesmaczenia.
- Chyba mnie nie znasz dobrze - skomentował gorzko.
Wywróciłem oczami i wróciłem do chodzenia wokół swojego punktu. Naprawdę koszmarnie się nudziłem.
Po kolejnych kilku okrążeniach zacząłem gwizdać jedną ze znanych mi melodyjek. To przykuło uwagę Danny'ego, ale nie komentował. Ja za to przysiadłem w pierwszym lepszym miejscu w trawie i wkładając w to całe swoje emocje dalej dramatycznie nuciłem. Efekt musiał wyglądać zabawnie, bo kiwając się niczym bardzo specyficzny pianista i zaciskając powieki, zmusiłem starszego kolegę do parsknięcia śmiechem.
Skomentował mój występ dopiero kiedy skończyłem, wciąż się lekko śmiejąc:
- Jo, co ty robisz?
- Nudzę się, nie widać? - Prychnąłem z dezaprobatą, po czym wstałem z trawy. Musiałem się zaraz potem z niej otrzepać.
- No to może... - Jego wzrok powędrował do innych stanowisk - Może... Spróbujesz sam zdobyć karty? I tak nic nie robimy nic konkretnego, możemy sami się tym zająć.
- O, niezły pomysł. Przynajmniej trochę skorzystamy z festynu - Oznajmiłem pogodnie i podszedłem bliżej - Co tak właściwie trzeba zrobić przy twoim stanowisku?
- Wiesz gdzie jest kuchnia?
- No... mniej więcej - Stwierdziłem po chwili namysłu - Gdzieś w okolicach restauracji. Odnajdę się, jakbym miał tam iść. Czemu pytasz?
- Musisz pobiec tam i z powrotem - Popatrzył na mnie z wyzwaniem w oczach. Po chwili namysłu uśmiechnąłem się w taki sposób, że mógł już się spodziewać odpowiedzi.
- Pewnie. Nie ma sprawy. I tak, i tak rozpiera mnie energia - Przygotowałem się do startu.
- Widać - oznajmił z rozbawieniem - Zatem... start!
Na ten sygnał ruszyłem najszybciej jak tylko pozwalały mi na to łapy. Co prawda nadal zwykle zostawałem w tyle, z dala od pozostałych wilków, gdyż nie miałem dość dobrej kondycji, by im dorównać, ale starałem się jak tylko mogłem. Trenowałem w wolnym czasie, a samo mieszkanie, kiedy się tylko miałem chwilę wolną, w puszczy samoczynnie powodowało lepszą formę.
Ponadto znałem już dobrze tę okolicę. Zgrabnie przeskakiwałem przez powalone pnie, unikałem kałuż, nie wpadałem na żadne niespodziewane drzewa, cały czas jednocześnie wodząc wzrokiem po okolicy. Bacznie kontrolowałem, czy żaden dziki zwierz mnie nie zaatakuje, czy na nikogo nie wpadnę i przede wszystkim - czy nie pomylę drogi.
Tak się na szczęście nie stało, bo zaskakująco szybko odnalazłem jamę w środku Zielonego Lasu, gdzie pichceniem zajmowała się Sohara wraz z Karou. Tym razem zastałem je obie. Spojrzały na mnie zaskoczone. Nie całkiem zgrabnie zakręciłem tuż za jaskinią i popędziłem do punktu drugiego, z którego startowałem.
Jakoś w połowie trasy powrotnej łapy zaczęły mnie dość mocno boleć, a ja miałem trudności ze złapaniem oddechu. Może nie powinienem tak spieszyć się już na starcie? Wciąż nie miałem kondycji z lat szkoły średniej, kiedy takie dystanse to był dla mnie pikuś, nawet jeśli wtedy nie zmieniałem się w wilka. Ta myśl nieźle mnie przytłoczyła, ale koniec końców dotarłem do celu.
Co prawda padłem na ziemię metr przed Danny'm, co skwitował głośnym śmiechem, ale przynajmniej dotarłem.
Pod moją nieobecność zmienił się najwyraźniej w wilka. Wziął karty w zęby i delikatnie położył mi na głowę. Dopiero po kilku minutach odpoczynku postanowiłem zmienić się w człowieka, usiąść po turecku i zerknąć, co tak właściwie wygrałem.
Dwie karty mieniły się na brązowo, dwie na srebrno. Pokazałem je Danny'emu z pytaniem wymalowanym na twarzy. On zaś, patrząc na mnie litościwie, wyjaśnił:
- Dwie pierwsze przedstawiają Góry i niebieski agrest, a kolejne Miasto i żywioł powietrza. Kolekcja Tereny, Wyjątkowe rośliny, Żywioły oraz Krainy.
- Ach... - mruknąłem, znowu patrząc w zafascynowaniu na karty. Ładnie odbijały światło...
<C.D.N.>