Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

wtorek, 5 czerwca 2018

Od Joela "Karty!" cz. 1

Opowiadanie festynowe: bonus x2 więcej pkt. umiejętności i doświadczenia, 2x więcej SG za op.

 Marzec 2021 r.
Cisza. Kompletna. Tylko cichy szum drzew ją raczył zakłócać. Żadnego świergotu ptaków, rozmów wilków zdążających do pracy... Tylko my, wyrzutki, które raczyły zgłosić się jako animatorzy. Przydzielono nam kilka stanowisk, których mieliśmy bezwzględnie pilnować. Nawet Danny siedział na swoim drewnianym "taborecie" i wyraźnie znudzony opierał się na łokciu. Zerknąłem na niego rozbawiony.
- I jak tam? Zmęczony po naszych wczorajszych porządkach przed festynem?
Przeniósł na mnie wzrok i dopiero po chwili odpowiedział mi długim mruknięciem.
- Trzeba było tak nie szaleć! - oznajmiłem, głośno się śmiejąc.
Wtedy Navri wychyliła się ze swojego stanowiska i spoglądała na nas ciekawsko. Pomachałem do niej łapą, a przynajmniej spróbowałem. Wciąż nie było dla mnie to całkiem logiczne, że nie wszystkie na pozór banalne czynności były tak proste, a wręcz wyglądały idiotycznie. Ona zareagowała na to lekkim zmarszczeniem brwi i znowu odwróciła wzrok, wyczekując na przybycie wilków, które byłyby zainteresowaniem zdobyciem kart. Westchnąłem.
- Strasznie poważną masz tę córę.
- No, racja - oznajmił Danny, prostując się. Nieco się ożywił. - I mądrą. Pewnie po mamie. Pamiętam, jak lubiła czytać książki.
- Nie mów tak... Wcale nie jesteś głupi - Spojrzałem na niego z rozbawieniem, ale na jego ludzkiej twarzy pojawił się tylko wyraz zniesmaczenia.
- Chyba mnie nie znasz dobrze - skomentował gorzko.
Wywróciłem oczami i wróciłem do chodzenia wokół swojego punktu. Naprawdę koszmarnie się nudziłem.
Po kolejnych kilku okrążeniach zacząłem gwizdać jedną ze znanych mi melodyjek. To przykuło uwagę Danny'ego, ale nie komentował. Ja za to przysiadłem w pierwszym lepszym miejscu w trawie i wkładając w to całe swoje emocje dalej dramatycznie nuciłem. Efekt musiał wyglądać zabawnie, bo kiwając się niczym bardzo specyficzny pianista i zaciskając powieki, zmusiłem starszego kolegę do parsknięcia śmiechem.
Skomentował mój występ dopiero kiedy skończyłem, wciąż się lekko śmiejąc:
- Jo, co ty robisz?
- Nudzę się, nie widać? - Prychnąłem z dezaprobatą, po czym wstałem z trawy. Musiałem się zaraz potem z niej otrzepać.
- No to może... - Jego wzrok powędrował do innych stanowisk - Może... Spróbujesz sam zdobyć karty? I tak nic nie robimy nic konkretnego, możemy sami się tym zająć.
- O, niezły pomysł. Przynajmniej trochę skorzystamy z festynu - Oznajmiłem pogodnie i podszedłem bliżej - Co tak właściwie trzeba zrobić przy twoim stanowisku?
- Wiesz gdzie jest kuchnia?
- No... mniej więcej - Stwierdziłem po chwili namysłu - Gdzieś w okolicach restauracji. Odnajdę się, jakbym miał tam iść. Czemu pytasz?
- Musisz pobiec tam i z powrotem - Popatrzył na mnie z wyzwaniem w oczach. Po chwili namysłu uśmiechnąłem się w taki sposób, że mógł już się spodziewać odpowiedzi.
- Pewnie. Nie ma sprawy. I tak, i tak rozpiera mnie energia - Przygotowałem się do startu.
- Widać - oznajmił z rozbawieniem - Zatem... start!
Na ten sygnał ruszyłem najszybciej jak tylko pozwalały mi na to łapy. Co prawda nadal zwykle zostawałem w tyle, z dala od pozostałych wilków, gdyż nie miałem dość dobrej kondycji, by im dorównać, ale starałem się jak tylko mogłem. Trenowałem w wolnym czasie, a samo mieszkanie, kiedy się tylko miałem chwilę wolną, w puszczy samoczynnie powodowało lepszą formę.
Ponadto znałem już dobrze tę okolicę. Zgrabnie przeskakiwałem przez powalone pnie, unikałem kałuż, nie wpadałem na żadne niespodziewane drzewa, cały czas jednocześnie wodząc wzrokiem po okolicy. Bacznie kontrolowałem, czy żaden dziki zwierz mnie nie zaatakuje, czy na nikogo nie wpadnę i przede wszystkim - czy nie pomylę drogi.
Tak się na szczęście nie stało, bo zaskakująco szybko odnalazłem jamę w środku Zielonego Lasu, gdzie pichceniem zajmowała się Sohara wraz z Karou. Tym razem zastałem je obie. Spojrzały na mnie zaskoczone. Nie całkiem zgrabnie zakręciłem tuż za jaskinią i popędziłem do punktu drugiego, z którego startowałem.
Jakoś w połowie trasy powrotnej łapy zaczęły mnie dość mocno boleć, a ja miałem trudności ze złapaniem oddechu. Może nie powinienem tak spieszyć się już na starcie? Wciąż nie miałem kondycji z lat szkoły średniej, kiedy takie dystanse to był dla mnie pikuś, nawet jeśli wtedy nie zmieniałem się w wilka. Ta myśl nieźle mnie przytłoczyła, ale koniec końców dotarłem do celu.
Co prawda padłem na ziemię metr przed Danny'm, co skwitował głośnym śmiechem, ale przynajmniej dotarłem.
Pod moją nieobecność zmienił się najwyraźniej w wilka. Wziął karty w zęby i delikatnie położył mi na głowę. Dopiero po kilku minutach odpoczynku postanowiłem zmienić się w człowieka, usiąść po turecku i zerknąć, co tak właściwie wygrałem.
Dwie karty mieniły się na brązowo, dwie na srebrno. Pokazałem je Danny'emu z pytaniem wymalowanym na twarzy. On zaś, patrząc na mnie litościwie, wyjaśnił:
- Dwie pierwsze przedstawiają Góry i niebieski agrest, a kolejne Miasto i żywioł powietrza. Kolekcja Tereny, Wyjątkowe rośliny, Żywioły oraz Krainy.
- Ach... - mruknąłem, znowu patrząc w zafascynowaniu na karty. Ładnie odbijały światło...

<C.D.N.>

Od Gai "W poszukiwaniu schronienia" cz 5

Marzec 2021
Nie wiedziałyśmy co zrobić. Jedzenia brak, a ja w dodatku poczułam, że burczy mi w brzuchu.
- To może ja pójdę coś upolować..? - wtrąciła Bona.
- Zostawisz mnie tu samą? - spytałam zdziwiona.
- No tak... Z resztą to nie przesadzaj, jesteś już duża!
- No niby jestem już duża, ale nadal nie lubię zostawać sama... - zasmuciłam się lekko.
- Po za tym, będziesz miała kota do towarzystwa! - Bona najwyraźniej starała się, abym nie była już taka smutna, lecz bez skutku.
- Nie ma co zwlekać, idę! - powiedziała stanowczo Bona.
Przez chwilę, w norze było cicho. Za cicho. Było słychać tylko śpiew ptaków, nic więcej.
- Pobawimy się? - Spytałam ponuro kotka (którego w myślach nazywałam Zumi, choć Bona kazała mi nie nadawać mu imienia, ponieważ zbyt bardzo się do nie przywiążę, a on i tak nie zostanie u nas na zawsze)
- Miau! - odpowiedział ochoczo Zumi, i nie trzeba było znać kociego, żeby zrozumieć co powiedział!
Zaczęło się od "spokojnych" gonitw, ale, że w norze nie było dużo miejsca to zaczęliśmy dość bardziej rozbrykane zapasy. Było naprawdę przyjemnie, aż do czasu, gdy niechcący mocniej pociągnęłam kota za ogon. Zumi wystraszył się okropnie, zadrapał mnie lekko po nosie i zaczął gniewnie prychać.
- Spokojnie, Zumi! - Próbowałam uciszyć kota, aby Bona go nie usłyszała, lecz on za nic nie chciał przestać. - Mrrau! - zamiauczał bardzo głośno, tak, że aż się przestraszyłam i dałam spokój Zumiemu.
***************
Bona wreszcie wróciła. Oczywiście, z łupem, jakim był zając. Gdy tylko go położyła, wszyscy rzuciliśmy się na niego. Niestety, Zumi pokazywał do mnie taką nieufność, że aż zauważyła to Bona i spytała:
- Co się stało? Czemu kot cię nie lubi? To niemożliwe...
- Eee... - byłam bardzo zakłopotana. Kompletnie nie wiedziałam co robić, czy powiedzieć Bonie prawdę, czy nie? W końcu podjęłam decyzję.
- Nic się nie stało. Bo wiesz, koty też mają swoje humory... - powiedziałam nieco drżącym głosem, ale Bona najwyraźniej nie zwróciła na to uwagi.
- Okej.
Wszyscy zaczęliśmy z powrotem pałaszować, po chwili jednak, Zumi odszedł w kąt nory, zwinął się w kłębek i zasnął.
- Czemu nie je? - spytałam zdziwiona.
- Koty raczej nie jedzą zajęcy... A może najadł się myszką...?
- Może...
Odeszłam powoli od zająca i przybliżyłam się do Zumiego.
- Zumi... Chodź jeść... - szepnęłam cicho, tak, aby Bona nie usłyszała, ale niestety... Wydało się.
- Co? Nadałaś mi imię?! Już mówiłam, że nie możesz! Och, nie, teraz się go nie pozbędziemy...
- Przepraszam... - powiedziałam ze skruchą - Już tak nie będę.
- A skoro już o tym "Zumiemu" mówimy, to co się tak naprawdę stało, że ci nie ufa? I nie udawaj!
- No... Pociągnęłam go za ogon... Za mocno.
- Oho, niby nic takiego, a on tak się obraził... Pan obrażalski. - powiedziałam pieszczotliwie Bona do rudej, zwiniętej kulki.
Gdy skończyłyśmy jeść po cichu wyszłyśmy przed norę, bo Bona powiedziała, że musi mnie gdzieś zaprowadzić.
- Tylko co ty za miejsce? - spytałam zaciekawiona.
- Zobaczysz... - powiedziała tajemniczo Bona.
I tak pokonałyśmy (choć może mi się tak tylko zdawało?) długą drogę.
Gdy poczułam znajomy zapach, stanęłam jak wryta w ziemię, mimowolnie machając ogonem.
- Czy to... Wataha Magicznych Wilków?

<C.D.N.>

Uwagi: Brak.

Od Dante "Festyn i organizacje" cz. 2 (cd. Lind)

Opowiadanie festynowe: bonus x2 więcej pkt. umiejętności i doświadczenia, 2x więcej SG za op.

 Marzec 2021 r.
Odrobinę spóźniłem się na umówione wcześniej spotkanie techników, co zauważyłem kiedy grupka wilków próbowała przetoczyć zdecydowanie zbyt wielki pień drzewa. Przyspieszyłem do biegu i krzyknąłem:
- Hej, pomogę wam!
Nie spodziewali się chyba jednak tego, co zaraz nastąpi, bo pień zaczął się na ich oczach toczyć sam. W dodatku ze stałą prędkością, przez co musieli mieć wrażenie, że turla się z jakiegoś zbocza. Ruszyli takim samym pędem, jak mój, w ślad za pniem.
- Spokojnie, nic się nie dzieje! - krzyczałem, przyspieszając tempa. Byłem z nich najszybszy, zatem nie sprawiło mi to większego problemu. Już niedługo potem byłem tuż za drzewem. Odczuwałem opór powietrza, to Lind musiała próbować hamować pościg. - Lind, przestań!
Posłuchała, więc pień nabierał coraz to większej i większej prędkości, a ja nadal cwałowałem tuż za nim. Cała reszta została gdzieś w tyle, niewykluczone, że dostając zadyszki. Dopiero wtedy znalazłem się na terenie, gdzie akurat przechadzały się inne wilki. Uskakiwały przerażone do krzaki, a ja wrzeszczałem do innych przechodniów ostrzegawczo.
Dopiero kiedy dotarłem na miejsce, gdzie miał być postawiony amfiteatr, użyłem mocy ziemi, by tym razem zwolnić tempo pnia. Silniejszym uderzeniem łapy w wilgotną nadal ściółkę wytworzyłem rampę, która wyrzuciła w powietrze ścięte drzewo. Skomentowałem to głośnym okrzykiem zachwytu, bo lot był iście perfekcyjny. Zwieńczony był uderzeniem z impetem w ziemię skromnej doliny wybranej przez Alfę.
- Ale czad! - wrzasnąłem radośnie, wciąż drżąc z emocji. Ostatnio rzadko kiedy miewałem okazję do takich wygłupów, w końcu musiałem być godnym autorytetem dla dorastającej córki.
- Dante, coś ty najlepszego zrobił! - krzyknęła przestraszona Lind, która najwyraźniej już zdołała mnie dogonić. - Trawa jest kompletnie zdewastowana!
- Spokojna głowa! - Ponownie puściłem się galopem w dół dolinki. Wadera podążyła w ślad za mną, po raz kolejny nie mając pojęcia co mam w zamiarze uczynić. Tym razem jednak nie panikowała, i słusznie. Kiedy tylko byłem wystarczająco blisko, zatrzymałem się, gwałtownie wysuwając przed siebie jedną z łap. To wystarczyło, by przesłać wiązkę mocy przez ziemię, która natychmiast naprawiła to, co zniszczyłem, wcześniej wyrzucając w powietrze pień. Z uśmiechem obróciłem się do Lind.
- Ta-daaa!
Chyba trochę zaniemówiła, bo stała i wpatrywała się w tamten punkt z trudną do opisania miną.
Wtedy na horyzoncie ukazał się Magnus i Joel, dwóch nowych samców należących do stada. Może i nie tak nowych, bo dołączyli o ile mnie pamięć nie zawodzi jesienią, ale nadal przyzwyczajenie się do nowych twarzy (czy raczej pysków) było dla mnie wyzwaniem.
- Co się stało?! - krzyknął Joel z szeroko otwartymi oczyma.
- Dan znowu oszalał - odpowiedziała krótko Lind i podeszła bliżej pokaźnego pnia. Magnus i Joel wymienili spojrzenia, a później znowu popatrzyli na mnie. Uśmiechnąłem się zagadkowo i obróciłem do kawałka drewna, który mieliśmy posiekać.
- Byłbyś w stanie się tym zająć...? - zapytała, patrząc na mnie nieco podejrzliwie.
- Tak - odparłem krótko i wykonałem kolejny czar. Ten za to wymagał ode mnie znacznie większej precyzji i skupienia. Magnus i Joel wyczuwając moje napięcie nie komentowali, ale czułem na sobie ich spojrzenia.
Dopiero po chwili dostrzegalne były skutki moich działań, bo drzewo zaczynało się niespiesznie dzielić na mniejsze kawałki. Nie były one idealnie równe, ale starałem się jak tylko mogłem. Wymagało to ode mnie podzielnej uwagi, bo musiałem kontrolować wszystkie brzegi desek na raz.
Dopiero po zakończonym procesie przyszła kolej na Lind i pozostałych samców, jednak tym razem przemienionych w ludzi. Jeśli wierzyć plotkom, wygodniejsza dla nich była akurat ta forma, gdyż spędzili w niej znaczną część życia, zupełnie jak było to w przypadku Karou. Właściwie obserwując ich swobodne zachowaniu byłem w stanie w to uwierzyć.
Gdy odpocząłem po trudnym zaklęciu, także przemieniłem się w człowieka i pomogłem w budowie. Coś mi się zdawało, że Lind początkowo mnie nawet nie poznała. Joel skomentował moją przemianę radosnym okrzykiem, a Magnus tylko spojrzał przelotnie i wrócił do roboty.
Te co mniej równe i bardziej niezgrabne dechy posłużyły za bazę pod scenę, a pozostałe starannie odłożyliśmy na bok, by móc je wykorzystać do stworzenia ostatecznej formy. Przynajmniej tak zadecydował Joel, który zdawał się być zarządcą całego projektu.
- Okej, na podstawę sceny to chyba tyle - oświadczył, kiedy ułożyliśmy już ostatnią wadliwą deskę.
- To teraz co? - zapytałem z zainteresowaniem, kiedy już podszedłem bliżej. Pod drodze zmieniłem się na powrót w wilka.
- Teraz my z Magnusem zajmiemy się obudowaniem tego nierównego bałaganu deskami... Do wieczora powinniśmy się wyrobić - Mówiąc to, wodził wzrokiem to po scenie, to po stercie pozostałych desek.
- Zostało jeszcze oświetlenie - odezwała się Lind, na co odpowiedzi wyjątkowo udzielił Magnus:
- Potrzebne elementy będą dopiero jutro.
- A jak tam prace nad restauracją? - dopytałem.
- Bar jest już gotowy. Zostały jeszcze krzesła, stoliki i reszta wyposażenia - wyjaśnił Joel.
- Czyli będzie jeszcze co robić - oznajmiła radośnie Lind.
- Niewątpliwie... - mruknąłem zadumany. Prawdę mówiąc sama myśl o ilości pozostałej pracy sprawiała, że czułem zmęczenie. Może i efekty działały w jakimś stopniu motywująco, ale wciąż wyglądało to bardzo nieporadnie, pokracznie wręcz. Przynajmniej ja miałem takie wrażenie.
- Przez kilka dni co najmniej - dorzucił Joel.
- To idziemy? - Magnus dał znak głową koledze, że chce się zająć resztą konstrukcji sceny. Joel mu przytaknął i obaj udali się w tamtym kierunku. Później obserwowałem zafascynowany ich przemianę w ludzi. Właściwie... ta forma nawet nie była taka zła. Znacznie precyzyjniejsze ludzkie palce bywały niezwykle pomocne.
Z zamyślenia wybudziła mnie dopiero samica:
- W takim razie my moglibyśmy zacząć montować te stoliki i krzesła z restauracji, co nie, Dan?
Popatrzyłem na nią w taki sposób, jakbym ledwo co zrozumiał jej słowa. Wprawdzie coś w tym było...
- Jest to... e... jakiś pomysł - wymamrotałem, uśmiechając się w miarę możliwości jak najsympatyczniej. Nie zareagowała na to w żaden konkretniejszy sposób, a zamiast tego obróciła się i zaczęła maszerować w stronę Wrzosowej Łąki, czyli miejsca, gdzie mieliśmy zorganizować restaurację i bar.
- Masz jakiś pomysł, co zrobić z tymi meblami? - zapytałem w pewnym momencie.
- Widziałam, że umiesz się zmieniać w człowieka... W domu mojej Babci były takie całkiem zgrabne krzesła, podobno były wystrugane przez ludzi, a ci mieli podobno niegdyś dużo targów. Mógłbyś udać się do Miasta i poszukać...
- Co powiesz na wykorzystanie krzeseł i stolików z poprzedniego festynu? - Zapytałem z szerokim uśmiechem. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
- Poprzedni...? Zaraz... Był już jakiś festyn? - Zrobiła krótką pauzę - Ile masz... ma pan... lat?
- Żadnych "pan" nie oczekuję - Potrząsnąłem głową - W tym roku skończyłem dziewięć.  I, tak, mieliśmy już jeden festyn. Nie pamiętam kiedy, bo straciłem rachubę, ale mieliśmy. Na pewno zostało przynajmniej kilka rekwizytów z wtedy.
- I dopiero teraz się o tym dowiaduję? - sapnęła z niezadowoleniem.
- Najwyraźniej... - mruknąłem - Choć podejrzewam, że to, co wykorzystaliśmy kiedyś niewiele zdałoby się do tego, co budowaliśmy teraz... a krzesła na pewno się przydadzą.
- Gdzie są chowane rzeczy tego typu? - zainteresowała się Lind.
- Podejrzewam, że mamy jakiś schowek, lub coś w ten deseń... Alfy powinny wiedzieć.
- Jak zwykle... - Wywróciła oczami - Jak to jest, że Alfy są poinformowane o wszystkim, a my wiemy tyle co nic? To by nam znacznie ułatwiło robotę, a tak musimy im ciągle zawracać głowę...
- Może za mało się interesujemy życiem watahy? Nie wiem, nie jestem pewien. Jakiś sposób pewnie istnieje, ale czy jest prosty? Kto wie, kto wie...?
Przez chwilę szliśmy w ciszy, coraz bardziej zbliżając się do Góry. Już za kilka minut truchtaliśmy po kamiennej ścieżce prowadzącej do jaskiń. Tam zauważyliśmy zarys smukłej sylwetki Hitama, która rzucała cień w popołudniowym słońcu. Obserwował okolicę. Dzielił nas od niego jeszcze spory dystans.
- Dante, Dan, Danny... - urwała, bo najwyraźniej nie wiedziała jak mnie nazwać. Na jej pysku malował się wyraz konsternacji.
- Może być Dan, jeśli tak ci najwygodniej. Mnie to wszystko jedno, byleby nie było uwłaczające. Po dowiedzeniu się ile mam lat wcale nie musisz niczego innego wymyślać - Zaśmiałem się.

<Lind? Jaką masz sprawę? Możesz dokończyć myśl>

Uwagi: Brak.