Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

niedziela, 27 września 2015

Od Shayle "Przygotowania do imprezy" cz. 2 (cd. Kiiyuko)

Piąte op. na wrześniowy Tematyczny Weekend!

Chowałam się w krzakach i patrzyłam na wszystkich ludzi... To znaczy wszystkie wilki... Znaczy ludzi, znaczy wilki jako ludzi! Znaczy.... A nie ważne... Chodzili po plaży i przygotowywali jakieś... Nie do końca wiem co to jest. Mój wilczy mózg zaczął już się przegrzewać od tych wszystkich nowych rzeczy. Widziałam część z nich już wcześniej ale... Jakim słowem je nazwać? Zdaje się, że ludzie to nazywali...
- Podobają ci się dekoracje? - Usłyszałam głos za mną. Tak się przestraszyłam, że wskoczyłam w krzaki i schowałam się głęboko między nimi. Ugh... Jak ja nienawidzę siebie... Wiele bym dała, żeby nie być już tylko strachliwym szczeniakiem.  Łzy napłynęły mi do oczu. Miałam ochotę teraz zostać w tych krzakach i spokojnie się wypłakać, jak zwykle bez powodu. Jednak nie zdążyłam jeszcze do końca zebrać myśli, a znowu usłyszałam głos.
- Jesteś tam? - spytała dziewczyna pochylając się, żeby mogła zobaczyć czy nadal siedzę w tych krzakach. Z niechęcią wyszłam i stanęłam przed nią z podkulonym ogonem. Przede mną stała dziewczyna ubrana w czarną sukienkę z czarnymi włosami.
Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam bać się jeszcze bardziej. Potajemnie kopnęłam się we własną łapę.
"Shayle... Weź się ogarnij!"
- Kim jesteś? - zapytała. Nie znosiłam tego pytania. Może i było to najzwyklejsze w świecie przedstawienie się ale nie lubiłam na nie odpowiadać. No bo w końcu, dlaczego mam zdradzać swoje imię komuś kogo nie znam? Ale patrząc na nią przez dłuższą chwilę, i pozostając nadal w jednym kawałku postanowiłam jednak się przedstawić.
- Jestem Shayle. A ty jesteś...?
- Li Vane. Nie widziałam Cię wcześniej...
No, czyli wracamy do kolejnej serii pytań których nie znoszę. Grr....
- Jestem tu nowa... Co oni robią?-  zapytałam odwracając głowę do tych wszystkich ludzi i... Dekoracji.
- Emm... Nasza emerytowana Alfa urządza imprezę, nie do końca wiemy z jakiego powodu... Może chcesz pomóc?
To pytanie dało mi do myślenia. Pomóc? Ja? Jako wilk i tak jestem wystarczająco bezużyteczna, a nawet jeśli potrafię zmieniać się w człowieka, to nie wiem jak to zrobić.
- No jasne - zmusiłam się na sztuczny uśmiech.
- Świetnie! Idź na scenę i pomóż rozwieszać dekoracje - powiedziała, odchodząc. Westchnęłam i mój uśmiech momentalnie znikł. Może i jestem nieśmiała, ale nawet jak kogoś znam, nie lubię towarzystwa... Dotrzymując jednak obietnicy, spokojnym truchtem zaczęłam iść w stronę sceny.
Patrzyłam na pudło pełne dekoracji każdego rodzaju. Od czego by tu zacząć? Wszystkiego tu pełno... Lampki, jakieś papierki, konfetti, wstążki, kartki, kredki, ołówki, serpentyny...
"Zaraz... Kredki i ołówki?!" Wreszcie jedyna dobra rzecz jaka mnie dziś spotkała. Uwielbiałam rysować. Wzięłam dość sporą kartkę, położyłam na środku sceny i wzięłam wszystkie potrzebne rzeczy. Biorąc ołówek w pysk chciałam zacząć rysować ale ołówek zatrzymał się centymetr od kartki... Co ja mam narysować? Zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu czegoś ciekawego. W sumie to zwyczajne rzeczy. Piasek, drzewa, woda... Ale mój wzrok zatrzymał się na zachodzie słońca. Nigdy nie widziałam piękniejszego. Słońce odbijało się od tafli wody, powoli znikając za horyzontem... W tej chwili mnie olśniło. Zaczęłam robić szkic i po chwili przeszłam do kolorowania. Minęła chwila czasu i zdałam sobie sprawę, że właśnie zasnęłam.
                    *****
Słyszałam nad sobą jakieś szepty. Na początku zbytnio mnie to nie obchodziło, ale gdy usłyszałam swoje imię, podniosłam głowę i zobaczyłam, że nade mną stoi kilku ludzi i patrzą na mnie... Nie potrafię określić tego jak... Ze zdziwieniem? Z niedowierzaniem? Jednak zdałam sobie sprawę, że patrzą to na mnie, to na coś co najwidoczniej znajdowało się przede mną. Odwróciłam wzrok i zobaczyłam swój rysunek. No w sumie nic specjalnego... Zachód słońca, woda i odbijające się w niej promienie a w słońcu, wystający kawałek ponad jego krawędź mikrofon.
"Co oni w tym widzą? Tylko kolejny mój bazgroł..."
Po chwili jednak zdałam sobie sprawę, że to jeden z moich lepszych rysunków. Cudem co prawda to to nie jest, ale jak na szczeniaka to było dzieło sztuki... W końcu ktoś z ludzi się odezwał.
- Shayle, ty to narysowałaś?
"Nie, magiczny elf z lasu przyszedł i narysował za mnie, po czym umazał mnie kredkami żeby myśleli, że to ja..." Zażartowałam w myślach.
- Tak... I skąd znasz moje imię? - odpowiedziałam nieco zmęczona.
- Li Vane mi powiedziała. Jestem Kiiyuko. Masz prawdziwy talent - powiedziała z uśmiechem. W sumie wydawała się być miła. Dałam sobie spokój z komentowaniem tej sytuacji, choć i tak moje myśli ponownie zostały przerwane.
- Zgodzisz się, żebyśmy powiesili twój rysunek nad sceną?
Czy się zgodzę? Będę zaszczycona mój Panie... Mianuj mnie jeszcze na rycerza... Ugh... Znowu zaczęłam żartować z byle czego. Dlaczego ja to robię? Czy we wszystkim muszę dostrzegać śmieszną sytuację której tam nie ma? Nie mam pojęcia. Ale za to, wiem, że ktoś docenia mój talent. Chociaż... Czy można to nazwać talentem? Raczej śmiesznym przypadkiem który pozwolił szczeniakowi narysować coś podobnego. Ale właściwie, niedługo kończę 2 lata. Wtedy już zaczną traktować mnie poważniej niż robią to teraz. Nie pragnę chwały ani tym bardziej władzy, w sumie jestem tu po to żeby znaleźć przyjaciół. Tylko jakoś nie korzystam zbytnio z tej okazji...
- Jasne. Możecie go powiesić gdzie chcecie, jest wasz - uśmiechnęłam się. W końcu zdobyłam się na szczery uśmiech. Jednak nagle usłyszałam jakiś głośny trzask. Przestraszyłam się i schowałam się za scenę. Grr... Nienawidzę tego... Dlaczego ja się tego boję? Czas w końcu się zmienić...
"Shayle, ty durna wadero... Komuś po prostu coś spadło... Ogarnij się"
<Kiiyuko?>

Uwagi: Nie jesteśmy w krajach anglojęzycznych! "Alfa" piszemy w spolszczonej wersji. Poćwicz nad przecinkami. :)

Od Yui "Nowy wymiar" cz. 5 (cd. Suzanna)

"Nad czym myślisz?" - spytałam wciąż zszokowana tym, co się dzieje. Chciałam jakoś przerwać ciszę, chociaż nie był to najlepszy pomysł. Towarzyszka nie wykazywała chęci do rozmowy. Pytając o powód złości, wybuchła na mnie gniewem. Spojrzałam na nią niepewnie. Kolejny błąd. Pestka ponownie wyrzuciła z siebie emocje w moją stronę. Tym razem było to już ponad siły i w pewnym momencie wpadłam w głośny płacz. "Głupia Pestka!" - krzyknęłam w myślach i pobiegłam przed siebie. Chciałam uciec od niej jak najdalej, zostać sama...
Gdy zmęczenie wzięło górę, padłam na trawę pod pozostałościami ze spalonego drzewa i starałam się uspokoić. Po odpoczynku zaczęłam zdawać sobie sprawę z mojego głupiego posunięcia. Na dodatek kompletnie nie wiedziałam gdzie jestem i jak wrócić. "Po prostu genialnie!" - krzyknęłam na głos i kopnęłam najbliższy leżący kamień. "No nic, później będę się użalać. Muszę poszukać tych cholernych kamieni..." - zezłościłam się i zaczęłam iść przed siebie. "W ważnych miejscach, tak?" - Tylko które miejsca mają być dla nich ważne? Ciężko tu dostrzec coś poza zdeformowaną zwierzyną i spalonym lasem. Wtedy z oddali zauważyłam... Windę?! Co robi winda w środku lasu? Zaskoczona podbiegłam do urządzenia. Wyglądała na bardzo starą. "Ona w ogóle działa?" - spojrzałam krzywo i odgarnęłam z niej kurz, w celu odnalezienia czegoś, co mogło by ją uruchomić. Jest! Mały, czerwony przycisk. Przycisnęłam go lekko łapą. W tym samym momencie rozległ się głośny pisk, świadczący o wieku i długości nieużywania przedmiotu. Na szczęście działa! Po kilku minutach czekania pojawiła się przede mną metalowa, mocno już zardzewiała kabina. Bez zastanowienia wsiadłam do niej i powoli ruszyłam w dół. Jakoś w połowie drogi do moich uszu dobiegać zaczęły dziwne dźwięki... Jakby trzaski? Zdezorientowana poczułam, że winda jedzie coraz szybciej w dół. "C-co się dzieje?!" - krzyknęłam zestresowania. "Winda... WINDA SIĘ ZERWAŁA!". Zaczęłam nieźle panikować i próbowałam utrzymać równowagę. Czy zaraz skończę mój żywot, rozwalając pysk (w znaczeniu wilczej głowy, żeby nie było) o metalową kabinę? Nie.. Tak nie może być! Przypominając sobie o moim żywiole, zatrzymałam czas. "Muszę wymyślić jak się uratować..." - Miałam niezłą rozkminę. Na szczęście nie musiałam się śpieszyć. Po jakimś czasie siedzenia w zardzewiałej puszcze wymyśliłam co zrobić, żeby nie skończyć jako naleśnik. Obłożyłam kilkukrotnie całą powierzchnię materiałem wykonanym z mroku. Był on miękki, bym się nie rozbiła, jednak na tyle wytrzymały, by dach na mnie nie poleciał. Wystarczyło tylko ponownie ruszyć czas i modlić się o sukces. Niedługo potem dało się usłyszeć głośny huk, za to sama straciłam równowagę i uderzyłam o materiał. Udało się! Oprócz lekko poobijanego ciała nic mi nie jest! Wysiadłam jak najszybciej z morderczej maszyny i próbowałam opanować drgawki. "Żyję..." - uświadamiałam się. Jednak nie czas na to! Po ochłonięciu rozejrzałam się wokoło. Jedyną drogą był ciasny i niski korytarz. Żeby wejść do niego, musiałam paść na brzuch i przeczołgać się. Niezbyt wygodna droga. Na szczęście nie był on długi i po chwili mogłam z niego wyjść. Wylądowałam w dziwnym pomieszczeniu... Na szczęście jest kamień! I dwa zdeformowane wilki... Korzystając z tego, że mam jeszcze moc, związałam ich sznurami z mroku i zatrzymałam czas. Dotknęłam kamień i przed moimi oczyma ukazała się kolejna wizja. Były to narodziny szczenięcia. Nie zdziwiła mnie ona, dużo razy widziałam wyrastanie skrzydeł u szczeniąt. Bardziej zastanawiało mnie co ta wizja chce nam przekazać? Skrzydlata wadera, skrzydlata wadera... No tak! Czy to nie jest ta dziwna, co nas prowadzi? Chyba tak... Nieważne, później będę rozmyślać o tym zdarzeniu. Puściłam dalej czas i wyszłam, na szczęście, prowadzącymi do góry schodami. "Teraz czas na odszukanie Pestki..." W tej samej chwili poczułam przeszywający ból. Tak mnie to zaskoczyło, że nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. Nagle zobaczyłam, jak na moim ciele pojawiają się rany, z których tryska krew. Wtedy domyśliłam się, że coś jest nie tak z towarzyszką, w końcu czujemy to samo! Wyczerpana ostatnimi zdarzeniami i przeraźliwym bólem, zaczęłam osuwać się na ziemię. Wtedy poczułam uderzenie w głowę i niedługo potem straciłam przytomność.
***

Nie wiem ile tak leżałam, kompletnie straciłam poczucie czasu po przebudzeniu się. Nie pamiętając gdzie jestem, wspomnienia wróciły do mojej głowy w ciągu sekundy. "PESTKA" - wykrzyknęłam przerażona i wstałam, całkowicie zapominając o ranach. Ból był nadal odczuwalny, jednak nie mam teraz czasu, żeby się użalać... Ruszyłam przed siebie tak szybko jak mogłam, szlochając bezradnie. "Gdzie ja mam niby Cię szukać?! Wszystko się pochrzaniło! Mam dość, chcę do domu..." - zaczęłam marudzić i szlochać jeszcze głośniej. Wtedy po raz kolejny pojawiła się ta upierdliwa wadera. "Dobra, pomogę Ci! Nie mam serca na to patrzeć." - zdezorientowana zostałam wepchnięta do portalu. "Jak to nie ma serca na to patrzeć, o co jej chodziło?" - zadawałam sobie to pytanie. Po krótkim locie przez portal, wylądowałam w dziwnym, mrocznym miejscu. Z daleka było słychać drące się kruki. Postanowiłam pobiec w tamtą stronę, wątpię, by darły się tak bez powodu. Miałam rację! Przebrzydłe, na dodatek ogromne ptaszyska siedziały na nieruchomym ciele kompanki i stukały ją dziobami. Wrzasnęłam, żeby je odstraszyć i podbiegłam do nieruchomego, pokaleczonego ciała. "Pestka? Pestka! Boże, nie! Błagam, wstań... Pestka, proszę... Nie rób mi tego! T-ty żyjesz? prawda?" - płakałam nad nią przerażona. Niestety te okropne zwierzęta podleciały ze zwiększoną "armią". Zużywając ostatnie pokłady magii zatrzymałam czas, chwyciłam towarzyszkę, przerzucając ją na swoje plecy i rozpoczynając poszukiwania schronienia. Na szczęście nie musiałam szukać długo. Po lewej stronie zauważyłam dosyć wąską szczelinę prowadzącą do małej groty na jej końcu. Akurat w tym samym momencie czas samowolnie zaczął płynąć, a ptaszyska dogoniły nas w kilka sekund. Zsunęłam z pleców wciąż nieruchome ciało i zaczęłam na siłę wciskać w dziurę. "No właź!" - powiedziałam w myślach. Po upchaniu Pestki przyszło czas na mnie. Jako "bonus" dostałam od jednego z kruków ostrym, twardym szponem po plecach. Pisnęłam z bólu, jednocześnie wpadając do kryjówki. "Na szczęście tu nie wejdą... Chociaż chwilę odpocznę." - westchnęłam. Odetchnęłam chwilę i utworzyłam z mroku bandaże, oplatając nimi najpierw kompankę, później siebie. Usiadłam obok niej i czekałam na to, co się wydarzy.
***

Nie wiem ile czasu upłynęło, jednak wystarczająco długo, bym poczuła zmęczenie. Trochę później Pestka nareszcie zaczęła dawać pierwsze oznaki życia! Najpierw ruszyła łapami, potem głową i powoli zaczęła się unosić.
- Gdzie ja jestem... Co się stało? - spytała jeszcze nie do końca wybudzona wadera
- W porąbanym świecie, który mamy uratować. Póki co to my ratujemy się przed nim.
- Yui... Już pamiętam. Ale... Co ty tu robisz? Przecież się rozdzieliłyśmy. - spytała zaskoczona.
- Dużo się wydarzyło od ostatniego spotkania, później Ci opowiem. Ważniejsze - Dobrze się czujesz? Po kiego tu lazłaś?
- To miejsce wydawało się inne od wszystkich. Pomyślałam, że może być jednym z ważnych miejsc i poszłam poszukać kamienia. Niestety przerośnięte ptaszyska mnie zaatakowały i - Właśnie, kamień! Musimy po niego iść!
- Gdzie niby? Poza tym nawet nie wiemy, czy on tam jest! - stwierdziłam.
- Musimy to sprawdzić! Niedaleko stąd, gdziekolwiek jesteśmy, powinny znajdować się schody prowadzące na górę, z których spadłam. Tam powinnyśmy się kierować!
- Skoro tak uważasz... Odpocznijmy najpierw, mam tego wszystkiego już dosyć. - burknęłam zmęczona i położyłam się w kącie. Momentalnie udało mi się zasnąć. Śnił mi się powrót do domu... Szkoda, że to tylko sen.

***

Najprawdopodobniej rankiem obudziłam się z burczącym brzuchem.
- Słuchaj, Pestka... - zaczęłam temat, który od dawna mnie nurtuje
- No?
- Ile my tu już siedzimy? I ile już nie jadłyśmy ani nie piłyśmy? Czy tu nas obowiązują te same prawa co w naszym wymiarze? Czuję się, jakbym siedziała tu wieki...
- Tego nie wiem. Wiem jednak jedno - Jeśli się ruszysz i pójdziemy szukać tego przebrzydłego kamienia, to szybciej się stąd wydostaniemy, więc chodź już! - warknęła niezadowolona i wyszła z naszej kryjówki. Posłusznie ruszyłam za nią. Po kilku minutach doszłyśmy do wielkich kamiennych schodów, które dosyć sprawnie pokonałyśmy. Na górze ujrzałyśmy...

< Co ujrzałyśmy na górze? ;p Mało nowej akcji, sorka!> 

Uwagi: Jak dla mnie - za dużo języka potocznego. W opowiadaniu spokojnie możesz używać nawiasów, bo wykorzystywanie do tej funkcji znaków < oraz > jest nieprawidłowe. ;)

piątek, 25 września 2015

Od Suzanny "Nowy wymiar" cz.4 (cd. Yui)

Moje serce biło tak szybko, jak zawsze, gdy byłam rozzłoszczona. Coś mi tutaj śmierdziało, i to bardzo. "Dużo was zdradzić nie mogę (...). Oczywiście nie zdobędziecie ich tak łatwo" - słowa te brzmiały w mojej głowie, odbijając się echem od najodleglejszych części mojego umysłu. Dlaczego mamy im pomóc? Dlaczego nie mogą sobie poradzić sami? Czemu nas dobrowolnie nie wypuszczą? Co my do tego mamy? Czego chce ta wadera? Skoro jest naszym przewodnikiem, to dlaczego sama nie rozwiąże tej całej zagadki?
"Ten świat dobiegł końca! Pożegnajcie się z życiami, śmiecie!".
Kim był ten basior? Co mu się stało? Za co się mścił? Dlaczego chciał zniszczyć ten świat? Musiał mieć ku temu wyraźne powody. Wiedziałam to doskonale, bo jako, że jestem pisarką, wiem jak stworzyć dobry czarny charakter. Musi być konkretne wytłumaczenie tego, dlaczego postępuje tak, nie inaczej. Coś lub ktoś musiał go skrzywdzić. Żadne zachowania nie biorą się znikąd. Od zawsze rozumiałam lepiej negatywne postacie, niźli te pozytywne. Marszczyłam brwi, stąpając nieprzytomnie na przód. Moja towarzyszka na całe szczęście nie przerywała moich przemyśleń. Dlaczego tamta wadera nie mogła nam opowiedzieć wszystkiego, tylko kazała poszukać jakiś kamyszków? Nie chciałam informacji, co się stało z tym światem. Chciałam wiedzieć, kim jest ten basior. To byłoby dużo bardziej przydatne. Mam nadzieję, że historia zawarta w tych kamlotach będzie w dziewięćdziesięciu procentach opowiadać o basiorze. No nie ukrywam, zaintrygowała mnie jego postać. Kto wie, może kiedyś będzie głównym bohaterem mojej najnowszej powieści?
- Pestko...? - zapytała nagle Yui.
- Co znowu? - warknęłam. Nie lubiłam, gdy ktoś przerywał mi, gdy byłam już blisko rozwiązania zagadki.
- Nad czym myślisz?
Oto było najbardziej wnerwiające pytanie, jakie tylko dane mi było słyszeć. Nie cierpiałam go tak samo bardzo, jak "Co robisz?" czy "Co u ciebie słychać?". Nigdy nie wiedziałam, co na nie odpowiedzieć. W ogóle nie chciałam na nie odpowiadać.
- A co cię to obchodzi?
- Ciekawa jestem... Wiem, że czujesz złość, ale nie znam jej przyczyny.
- Nie znasz?! - wykrzyknęłam raptownie, zwracając się w jej stronę. Wadera aż się skuliła. - A co, mam się cieszyć, że jakaś obca baba zamknęła nas w nieznanym wymiarze, który mamy uratować, nie wiedząc jak?! Nie wierzę, żebyśmy miały po prostu iść i zabić tego gościa, który rzekomo zniszczył ten świat! Nie obchodzi mnie to, co ona nam wmawia! Zrozum, że wiem swoje i moje zdanie nie zmieni się ani trochę! Ona chce nas zwieść, rozumiesz?! COŚ tutaj jest NIE TAK, ale jeszcze nie wiem CO! Czaisz?!
Po ostatnim wyrazie zgarbiłam się i głęboko oddychałam. Mówiłam tak szybko i głośno, że aż dostałam zadyszki. Yui nie odpowiedziała, tylko patrzyła na mnie z oczami okrągłymi jak spodki. Podniosłam na nią wzrok.
- O co ci znowu chodzi? - syknęłam - Nie wierzysz mi?
Nawet nie drgnęła. Wtedy już nie wytrzymałam i dałam upust wściekłości i żalom, które mnie dręczyły już od samego początku.
- Wspaniale! Utknęłam tutaj bez szansy powrotu z nakazem od jakiegoś babsztyla, żebym uratowała świat, mając do pomocy tylko zaślepioną cukrem waderę!
Niespodziewanie Yui wybuchnęła płaczem. Popatrzyłam na nią pytająco, ale ona już pobiegła przed siebie. Nie chciała już mnie chyba widzieć. Chwilę później zniknęła mi z oczu, a później jej szloch zniknął gdzieś za drzewami. Stałam tak w osłupieniu. Jako że nasze emocje łączyły się ze sobą, czułam już nie tylko złość, ale i także przejmujący smutek, co dawało w efekcie poczucie bezradności. Usiadłam na ziemi i patrzyłam przed siebie. Brawo Ishi, znowu coś schrzaniłaś. Zostałaś sama. Kompletnie sama... Boże, co ja zrobiłam? - myślałam. Dałam upust emocjom, a konkretniej nieopanowanej wściekłości, a wtedy ostatnia osoba, z którą mogłabym porozmawiać zniknęła. Do moich oczu napłynęły piekące łzy. Zaczęłam szybciej mrugać. Nie będę płakać. Nie będę. Nie wolno mi. Nie zrobię tego. Ishi nie płacze. Jest twarda. Już po chwili poczułam, że udało mi się zatamować płacz.
Odetchnęłam z ulgą, po czym powoli wstałam. Nie mogłam tak siedzieć. Lepiej iść, niż bezczynnie stać w miejscu. Pójdę szukać tych całych kryształków. Nie będę szukać Yui. W sumie to dobre rozwiązanie. Jeśli ona jakiegoś znajdzie, to zobaczę to samo co ona, a jeśli ja go znajdę, to ona również się o tym dowie oraz o miejscu, w którym go znalazłam. Uśmiechnęłam się lekko do siebie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Powoli ruszyłam przed siebie. Pora dowiedzieć się, kto tak naprawdę tutaj zawinił.
Mijały minuty, godziny, dni, miesiące, lata... No dobrze, może trochę z tymi wyliczaniem się zagalopowałam. Skończmy na godzinach. A więc mijały minuty i godziny, a ja nadal szłam, wlokąc się przez niekończącą się krainę usianą nie tyle to przerażającymi, a może bardziej irytującymi stworzeniami. Nie miałam okazji być w świecie należącym do mojej ciotki, ale z opowieści wynikało, że prezentował się on dużo mroczniej, gdyż każdy, kto tam przebywał nieustannie odczuwał trwogę. Ja obecnie nie czułam tego aż tak wyraźnie, no może pomijając chwile, w których to emocje Yui przeważały nad moimi. Ciekawe, gdzie obecnie się znajduje... - myślałam, gdy nagle oślepiła mnie wyjątkowo jaskrawa wizja. Moja towarzyszka chyba znalazła kamień.
Początkowo wszystko było rozmyte, jakby patrzyło się przez wodę, ale chwilę później uzyskało swoją ostrość. Wciąż zostawiało to co prawda dużo do życzenia, lecz czego innego można by się spodziewać po obrazie wywołanym z przeszłości? A więc pierwszą rzeczą, a raczej osobą, która ukazała się moim oczom był młody basior, otoczony przez najbliższą rodziną. Najwyraźniej musiał się chwilę temu urodzić... Zaraz, moment. Przecież to nie basior, a wadera! No, Pestko... Potrzebujesz chyba wyjątkowo dobrych okularów. Już nie potrafisz nawet sprecyzować płci wilków. - skarciłam się w myślach. Wracając do tego, co tam widziałam, to raczej nie było nic interesującego. Ziewnęłam w momencie, gdy przyszły inne wilki o cukierkowym umaszczeniu, by pogratulować rodzicom szczeniaka. Po co mamy to niby oglądać? Przecież nawet nic tam się nie dzieje... A może tylko tak mi się zdaje? Może w tle jest widoczny jakiś niezwykle ważny szczegół? Wytężyłam wzrok, próbując znaleźć coś, co by przykuło moją uwagę.
Wszystko wyglądało tak zwyczajnie... Zbyt zwyczajnie. Nagle szczeniak pisnął. Mój wzrok spoczął na noworodku. Pisnął po raz kolejny, upadł i zaczął się wić z bólu. Co jej dolega? Zmarszczyłam zdezorientowana brwi, gdy jej grzbiet wygiął się pod nienaturalnym kątem, a później na barkach pojawiła się gula. Poruszała się, jakby coś tam żyło. Spróbowałam zrobić krok w tył, ale nie mogłam. Patrzyłam na to wszystko z góry, więc nie mogłam ani zaprzestać oglądania, ani też zmienić pozycję. Szczerze mówiąc, bałam się tego, co za chwilę może się stać. Może to jakiś obcy? Krwiożerczy robal? Mutant, który przemieni szczeniaka w bestię? Nagle skóra na barkach owego szczeniaka rozerwała się, rozbryzgując krew we wszystkie strony. Maluch wrzasnął tak samo, jak pozostałe wilki. Ja nie zrobiłam nic, prócz bezmyślnego wytrzeszczania oczu. Waderka znieruchomiała. Z jej grzbietu wystawało coś, co teraz bezwładnie zwisało wzdłuż jej ciała. Było tak brudne od krwi, że ciężko było rozpoznać, co to takiego.
Przerażone wilki po chwili wahania niepewnie podeszły bliżej, by przyjrzeć się temu zjawisku. Wtedy obiekt, który właśnie wydostał się spod jej skóry uniósł się i poruszył. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że to nie nic innego, jak skrzydła. Zadrżałam. Jeśli tak ma wyglądać otrzymywanie ich, to bardzo dziękuję i współczuję wszystkim skrzydlatym wilkom. Ku mojemu zaskoczeniu cukierkowe wilki gdy tylko to zobaczyły, zaczęły się cieszyć jak oszalałe. Wzięli osłabionego szczeniaka i podrzucali do góry. Odnosiłam niejasne wrażenie, że traktują go jak jakiegoś... boga? Wybrańca? Ciężko mi określić. W każdym razie kolejną cechą charakterystyczną, jaką dostrzegłam było to, że mała wadera była różowa w srebrne plamki, przypominające trochę rosę, lecz to była część futra. Oczy były głęboko złote, a ona sama prezentowała się olśniewająco. No może pomijając moment obecny, kiedy jest ubrudzona od własnej krwi. To musiała być ta skrzydlata wadera, która nas prowadzi, tylko że za czasów, gdy była szczeniakiem.
Znowu znalazłam się w mrocznej krainie.
Zamrugałam szybko oczami, zaskoczona zmianą oświetlenia. Najpierw jasność, róż i ogólna słodkość, później znowu mrok... Chyba w końcu tutaj oślepnę. Rozejrzałam się. Nadal byłam w tym samym miejscu, co wcześniej. No nic. Trzeba iść dalej, bo stanie w miejscu w niczym nie pomoże. Ruszyłam, podążając tym samym szlakiem, czyli wąską ścieżynką udeptaną w wysokiej, lecz uschniętej i poczerniałej trawie. Nad nią chyliły się powykrzywiane drzewa bez liści. Wzięłam głęboki wdech, a moje w nozdrza uderzył nieprzyjemny zapach zgnilizny. Z drugiej strony, gdybym czuła na okrągło zapach słodyczy, to też byłoby mi niedobrze. Należy się cieszyć z tego, co się ma...
No właśnie, pora na analizę ostatniej wizji! Otóż z całą pewnością mówiła ona o tej przebrzydłej babie, która nas tutaj przetrzymuje. Dlaczego? Tego jeszcze nie wiadomo. Największa szansa jest na to, że była ona panią lub wybrańcem tego świata i to wszystko przez posiadanie skrzydeł. W sumie jakby nie patrzeć, to żaden tutaj obecny wilk prócz niej ich nie posiadał. Raczej nie liczę na tandetną historyjkę mówiącą o tym, że została królową, później spokój zakłócił ten basior i na końcu uda nam się go pokonać. Nie, to byłoby zbyt... sztuczne. Musiał być jakiś haczyk. Musi się zdarzyć coś, czego nie przewidywałyśmy.
Raptownie stanęłam w miejscu. Stałam na skraju upiornego lasu i patrzyłam na coś w rodzaju placu. Może była to kiedyś piękna łąka, ale teraz... Teraz było tam wybrukowane podłoże szarymi kamieniami, a na samym środku jakaś ruina. Wokół niej latały nienaturalnie duże kruki, we większości pozbawione oczy lub dziobów. Wbrew wszystkiemu moje ciało przeszły dreszcze. Wiedziałam, że muszę tam iść, żeby dowiedzieć się choć trochę o tym świecie, ale szczerze mówiąc... bałam się. Tak okropnie się bałam, że stałam w miejscu i po prostu patrzyłam.
"Razem jest ich pięć. Do odnalezienia zostały jeszcze cztery. Będą one pokazywać krok po kroku, co stało się z tym miejscem. Dużo wam zdradzić nie mogę, ale kryształy te są ukryte najważniejszych dla tej krainy miejscach. Oczywiście nie zdobędziecie ich tak łatwo...".
Czyli, że zostały jeszcze trzy i powinny być w jakiś ważnych miejscach... - tymi słowami próbowałam się podnieść na duchu. Popatrzyłam raz jeszcze na ruinę. Istniała bardzo duża szansa, że jeden z kamieni był w środku. Wzięłam kolejny wdech i ruszyłam przed siebie szybkim krokiem. Chciałam mieć to jak najprędzej z głowy. Pójść po kryształ, wziąć, zabrać i iść sobie. Idąc, starałam się ignorować olbrzymie kruki, ale ich wrzaski, przypominające raczej zdławione ludzkie krzyki, ale nie było to takie proste. Mimo, że połowa nie miała oczu, ja i tak miałam niejasne wrażenie, że mnie obserwują. Gdybym tylko mogła, udusiłabym je wszystkie i przyrządziła na obiad. Potrawka z kruka... Taak... Delicje. Nigdy co prawa nie próbowałam, ale mogłam tylko podejrzewać, jakie są w smaku. Dopiero teraz poczułam, że jestem głodna. Tak, właśnie przekroczyłam sypiącą się ramę wrót, a myślałam o tym, że jestem głodna. Brawo ja.
W środku zobaczyłam dokładnie to, czego się spodziewałam - pustą, brudną salę, której i tak już w jednej trzeciej nie ma, więc wyglądała jak stara, dziurawa skarpetka. Ściany wykonane z głazów położonych jeden na drugim i połączonych najprawdopodobniej cementem były poczerniałe. Czyżby wybuchł tutaj kiedyś pożar, który pożarł wszystko, co było w środku? Tego nie wiem. Nigdzie również nie dostrzegłam błyszczącego, różowego przedmiotu, więc popatrzyłam w prawo. W górę prowadziły jakieś również skaliste schody. Może tam sprawdzę? Jak postanowiłam, tak zrobiłam.
Powoli wchodziłam na wysokie, powykrzywiane stopnie. Części z nich nie było, więc musiałam przez nie przeskakiwać. Nagle stanęłam, gdy zobaczyłam, że przede mną brakuje ponad metra. Łapa zsunęła mi się w dół, zrzucając kilka kamieni. Na dole rozległ się stłumiony dźwięk świadczący o tym, jak wysoko się znajdowałam. Najwyraźniej schody te wisiały nie tylko nad parterem, ale i również nad piwnicą. Sufit musiał się kiedyś zarwać. Przełknęłam ślinę. Dopiero teraz zorientowałam się, że mam lęk wysokości. Patrząc z mojego punktu widać było tylko czarną nicość, kompletne ciemności. Piwnice musiały być bardzo głębokie. Powoli podniosłam głowę i popatrzyłam przed siebie.
Skakać czy dać sobie spokój? Niespokojnie poruszyłam łapą, a jako że miałam długie pazury drapnęłam w skałę. Echo rozniosło się po całych ruinach. Kruki chyba to usłyszały. Zamarłam. Nie zwróciły na mnie uwagi, gdy tutaj szłam, bo uznały, że jestem niewinnym turystą, ale teraz chyba zmieniły zdanie. Skrzeki i wrzaski tychże ptaków oraz łomot ich potężnych skrzydeł stał się głośniejszy. Wszystkie jednocześnie poderwały się do lotu i już kilka sekund później je zobaczyłam. Cała chmara jednocześnie wpadła do środka ze wszystkich możliwych otworów i zaatakowały ze wszystkich stron. Wrzasnęłam, a mój głos niósł się po całej najbliższej okolicy, odbijając się od drzew. Kruki zaczęły mnie gryźć swoimi kilkunastocentymetrowymi dziobami, które były tak twarde, jakby zrobione ze stali, a te pozbawione tej zabójczej broni atakowały... zębami. Usta, jakie miały zamiast dziobów, posiadały je, również twarde i ostre. Moje rany nie goiły się wcale, tak jak zawsze w świecie, w którym zwykło mi mieszkać. Najwyraźniej tutaj byłam najzwyczajniejszą w świecie śmiertelniczką. Chcąc się bronić przed półmetrowymi ptaszyskami, zapomniałam o tym, że stałam na krawędzi, więc gdy zamachnęłam się łapą, tylna osunęła mi się w dół, a ja spadłam, uderzając się głową o stopień, na którym wcześniej stałam. Już wtedy na wpół przytomna spadałam w dół, patrząc jak ostatni przejaw światła znika mi z oczu, a ja pogrążam się w ciemności piwnic. Nie poczułam bólu, gdy uderzałam o zimną posadzkę. Mogłam coś sobie złamać, ale tego nie czułam. Nie widziałam kompletnie nic.
Straciłam przytomność.

<Yui? Jak sobie poradzisz w pojedynkę? Jeśli chcesz, możesz opowiedzieć o tym, jak znalazłaś drugi kamień, o którym mówiłam i dopiero później dorzucisz ciąg dalszy akcji, ale jak nie chcesz, to nie zmuszam.>

czwartek, 24 września 2015

Od Kirke "Podróż" cz.4

Kiedy wpadłam na małą waderę białą z czarnymi elementami zdenerwowałam się. Chciałam ją udusić, ale wiedziałam, że nie powinnam. Wyglądała na nieco wystraszoną, kiedy zaczęłam na nią krzyczeć. Przestałam i wzięłam parę wdechów.
- Wybacz... nie lubię, gdy ktoś na mnie wpada - powiedziałam nieco smutnie.
- Nie szkodzi... to moja wina - rzekła smutna. Zrobiło mi się jej trochę żal, ale nie chciałam by widziała to po mnie. 
- Coś się stało?  - spytałam nie trzymając do niej urazy.
- Nie, wszystko dobrze - odpowiedziała. Wiedziałam, że kłamie, ale już nie chciałam ciągnąć tematu.
- Jak masz na imię? - spytałam jej z uśmiechem.
- Jestem Shayle... mówią mi Thunder, Shy lub Blacky - powiedziała nieco pewniej.
- Jesteś tu od dawna? - spytałam.
- Nie, od paru minut, a co? - zapytała mnie już pewnie.
- Nie, bo... a, nie ważne... - rzekłam i zaczęłam iść w stronę wyjścia, gdy nagle poczułam czyjąś łapę.
- Zaczekaj. Chodź, pogadamy z Alfą - powiedziała i poszłyśmy szukać przywódczyni watahy. Nie wiedziałam po co. Nie minęła chwila i już dotarłyśmy do Alfy.
- O, cześć Shayle. Widzę, że nasza pacjentka czuje się lepiej - Powiedziała z uśmiechem. Shayle zamerdała ogonem.
- Jak się nazywasz? - spytała się mnie. Nic nie odpowiedziałam. Nie z powodu strachu. Po prostu nie lubię Alf... zawszę są złe lub nie wiadomo jakie. 
- Nie bój się... - powiedziała do mnie.
- Jestem Kirke... mówią mi czasami... - od razu się zamknęłam. Nie lubiłam swojego przezwiska z wielu powodów, o których nie mam ochoty gadać.
- Kirke wystarczy. Co cię sprowadza w nasze tereny? - spytała mnie Alfa.
- Spacerowałam... i tyle.
Nagle zauważyłam wilczyce, którą spotkałam w czarnym lesie. Natychmiast do niej pobiegłam. Nie wyglądała na zadowoloną z mojego widoku.
- To znowu ty? - spytała zniesmaczona, patrząc na mnie.
- Tak... chciałam podziękować za pomoc - powiedziałam, patrząc na jej szalony uśmieszek.
- Och, mała waderko... nie znasz mnie... ale dam ci radę... nie dziękuj mi. To tylko strata czasu... - powiedziała ze swoim uśmieszkiem. Odeszłam od niej i wróciłam do Shayle i Alfy.
- Więc... chcesz dołączyć do naszej watahy? - spytała mnie. Ja? W watasze? Czy taka mało potrzebna mała wadera powinna należeć do watahy?
- Kirke, no zgódź się - powiedziała do mnie Shayle z uśmiechem. Odwzajemniłam uśmiech i przytaknęłam.
- Chcę dołączyć do tej watahy - powiedziałam z uśmiechem
- Witaj we Watasze Magicznych Wilków! - oświadczyła z uśmiechem. Odwzajemniłam go i poszłam razem z Shayle się bawić. Nie wierzę, że to mówię ale... mam wrażenie, że znalazłam przyjaciółkę.

Uwagi: Po raz kolejny powtórzę (a raczej zastosuję opcję Kopiuj -> Wklej): notorycznie powtarzasz wyrazy i zapominasz o przecinku przed niektórymi czasownikami, np. podchodząc, patrząc, wskazując. Znalazłem kilka drobnych literówek. Musisz poćwiczyć nad stawianiem przecinków. "Alfa" to nie tylko zwrot grzecznościowy, ale i także tytuł wilka, więc wypada, żeby pisać ten wyraz z wielkiej litery.

Od Kirke "Przygotowania do imprezy" cz. 1 (cd. chętny)

 Czwarte op. na wrześniowy Tematyczny Weekend!

Kiedy skończyłam się bawić z Shayle i się rozeszłyśmy, poszłam pozwiedzać watahę. W niewyjaśnionych okolicznościach uśmiechnęłam się. Miałam wrażenie, że mam jednak cel w życiu. Może niewielki, ale jest. Nagle usłyszałam muzykę? Pobiegłam w stronę dźwięku. Gdy dotarłam na miejsce zatrzymałam się i stanęłam jak słup.
- L...l..ludzie?! - wykrzyknęłam wystraszona. Podeszła do mnie jakaś dziewczyna. Podchodząc do mnie zmieniała się w wilka.
- Spokojnie... to tylko przemiana ludzka - powiedziała do mnie. Jej sierść była biała z czarnymi paskami na plecach, a jej sierść na głowie miała różowe elementy.
- Jesteś nowa? Czy może już od dawna tu jesteś? - spytała się mnie, przyglądając się. Nie wiedziałam czemu zadaje mi takie pytania. Przecież wygląda jakby tu mieszkała dobre parę lat!
- Kiiyuko, ona jest nowa... - powiedziała jakaś wadera, podchodząc do nich.
- Aha... miło cię poznać! A właśnie jak masz na imię? - spytała się mnie... Kiiyuko? Chyba dobrze pamiętam. 
- Ja... jestem Kirke - powiedziałam, patrząc na całą sale.
- Miło cię poznać. Jestem Kiiyuko, a obok jest Li Vane - powiedziała, wskazując na nią. Uśmiechnęłam się.
- Co wy tu robicie? I czemu jest tyle ludzi? - spytałam rozglądając się po plaży. Wszędzie byli ludzie. 
- Nie martw się... to są wilki, tylko w transformacji ludzkiej-  powiedziała Li Vane i na mnie popatrzyła, jakby czegoś ode mnie oczekiwała.
- Em... aha? - odpowiedziałam pytająco.
- No... w twoim wieku już chyba powinnaś wiedzieć jak się zmieniać w człowieka - powiedziała, a ja opuściłam wzrok. Poczułam się źle. Nie chciałam by się dowiedzieli... ale widocznie tajemnice muszą czasami wyjść na jaw.
- Coś nie tak? - Spytała Kiiyuko, patrząc na mnie. Podniosłam wzrok z szklistymi oczami.
- Bo... ja jestem normalnym wilkiem... bez mocy... - odpadłam i moje uszy oklapły. 
- Nieprawda... każda wadera lub każdy basior ma chociaż odrobinę mocy - powiedziała Li Vane, próbując mi poprawić humor.
******
- Chcesz nam pomóc w przygotowaniach? - spytała się mnie Kiiyuko z uśmiechem.
- Zależy czy... taki ktoś ja... - nie dokończyłam, bo zamknęła mi łapą pyszczek.
- Nawet tak nie mów. Możesz pomóc przy próbach - powiedziała, uśmiechając się.
- Ale... nie umiem się zmieniać w człowieka... - powiedziałam, patrząc w stronę wszystkich wilków, które były zmienione w ludzi.
- Będziesz tylko dekorować scenę. Wiele wilków będzie pomagać takiej małej bezbronnej waderce jak ty - oznajmiła... zapomniałam jej imienia. Dziękowałam jej za pomoc.
- Kazuma... - powiedziała Li Vane, patrząc na nią.
- Nie... pójdę - rzekłam. Kazuma przez chwilę wyglądała na zaskoczoną. Weszłam na scenę, Li Vane i Kiiyuko zmieniły się w ludzi i zaczęły robić swoje. Kazuma oparła się o skrzynie i zaczęła ziewać. Chciałam w końcu pokazać, że mogę coś zrobić dobrze. Poszłam po dekoracje i zaczęłam ozdabiać  scenę. Gdy to robiłam zobaczyłam, że na krześle poza sceną było coś podobnego do... klocka z jakimś kabelkiem. Podeszłam do tego czegoś. Zobaczyłam, że ten kabelek ma dwa mniejsze zakończone jakimiś urządzeniami. Włożyłam jedno na lewe ucho, a drugie na prawe. Usłyszałam muzykę. Zamknęłam oczy i się w nią wsłuchałam.
- I-I-I wanna go, go, go... - zaczęłam nucić to, co leciało w tym dziwnym urządzeniu. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam jakąś waderę. Wyjęłam dziwne urządzenia z uszu i klapnęłam uszy.
- Widzę, że przypadła ci do gustu MP3 - powiedziała z uśmiechem.
- MP3? - spytałam.
-Tak. To takie urządzenie, do którego można wgrywać piosenki. A ten kabelek to słuchawki. Takie coś dzięki czemu tylko ty słyszysz muzykę, a nie wszyscy wokół - powiedziała z uśmiechem.
- Aha... A czyje to? - spytałam.
- Pewnie Kiiyuko... a, właśnie. Jestem Astrid. Ty jesteś Kirke, prawda? - zapytała. Przytaknęłam i wróciłam do zawieszania dekoracji. Gdy skończyłam byłam z siebie dumna.
- Ale beznadzieja... - oznajmiła, podchodząc do mnie Kazuma. Podeszły do nas Kiiyuko i Li Vane.
- Ładnie ci wyszło - powiedziała Li Vane z uśmiechem.
- Dziękuję. Przynajmniej ktoś docenia czyjąś pracę - powiedziałam i popatrzyłam na Kazumę. Ta odeszła bez słowa. Wszyscy robili przygotowania, a ja pomagałam. Byłam zadowolona, gdy mogłam w końcu w czymś pomóc. Kazuma cały czas miała na mnie oko. Miałam wrażenie, że mnie nienawidzi za te słowa. Może faktycznie nieco przesadziłam... Grunt, że mogłam pomóc to się dla mnie liczyło. Ale bardzo bym chciała dostać MP3. Wiem, że to niemożliwe, ale zawsze można marzyć.

Uwagi: Notorycznie powtarzasz wyrazy i zapominasz o przecinku przed niektórymi czasownikami, np. podchodząc, patrząc, wskazując. "Niewielki" oraz "nieprawda" zapisujemy łącznie. Znalazłem kilka drobnych literówek. Co do takich czysto technicznych błędów... Impreza nie jest na sali, a na świeżym powietrzu, a konkretniej na Wschodniej Plaży.

środa, 23 września 2015

Od Shayle "Podróż" cz. 3 (cd. Kirke)

 Patrzyłam ze strachem na białą waderę. Była niewiele większa ode mnie, jednak nie chciałam osądzać kogoś po wyglądzie. Mogła być silniejsza. Pomyślałam, że mnie rozszarpie, ale odezwała się.
- Zadałam pytanie! Czemu mnie śledzisz?! - warknęła. Klapnęły mi uszy, ale odezwałam się niepewnie:
- Nie chciałam cię śledzić... Poczułam coś i pobiegłam za zapachem.
- Bzdura! Kto ci kazał mnie szpiegować?!
Przewróciłam oczami. Zrobiło się to dla mnie irytujące. Podniosłam się z ziemi, otrzepałam i powiedziałam ze spokojem:
- Jak już mówiłam, nikt mi nie kazał cię szpiegować. Jestem w tym lesie pierwszy raz. Nawet nie wiem, kim jesteś.
Wadera lekko warknęła na mnie. Starałam się ukryć to, że nadal się boję.
- Jak się nazywasz?
- Yuki- odpowiedziała obojętnie.
- Jestem Shayle... Albo Thunder, albo Shy albo Blacky - uśmiechnęłam się sztucznie. Wadera przewróciła oczami. Nie mam pojęcia czemu, ale mimo, że boję się wielu rzeczy, lubiłam czasami kogoś denerwować.
- Wiesz może gdzie można znaleźć coś do jedzenia? Albo picia?
- W pobliżu jest jedna wataha, mogę cię zaprowadzić, bo pewnie i tak się ode mnie nie odczepisz... - po tych słowach wstała i spokojnym krokiem poszła w głąb lasu.
- No i masz rację - podbiegłam żeby dorównać jej kroku.
                                                      *********
Doszłyśmy w końcu do jakiejś starej biblioteki. Wadera przystanęła i odezwała się do mnie.
- Powinna tam być obecna Alfa, Suzanna. Zapytaj czy możesz zostać... Ja spadam...
Wydawało mi się przez chwilę, że po kilku krokach mruknęła "Byle dalej od ciebie". Parsknęłam śmiechem. Może w tym miejscu znajdę jakichkolwiek przyjaciół. Weszłam niepewnie do biblioteki. Przeszłam kilka kroków i zaczęłam się rozglądać. Byłam pewna, że nikogo tu nie ma, ale nie zauważyłam siedzącej w cieniu wadery.
- Hej!
Przestraszyłam się tak, że z piskiem odskoczyłam do tyłu. Nie znoszę jak ktoś mnie tak zachodzi od boku.
- Ej, spokojnie! Kim jesteś? - zapytała, wstając z ziemi.
- J-jestem Shayle... Szukam nowego domu...
- W takim razie wydaje mi się, że dobrze trafiłaś... Witaj w Watasze Magicznych Wilków!
Zamerdałam radośnie ogonem. Wydawała się być całkiem miła.
- Jednak jeśli chcesz tu zostać, to pamiętaj, że przez miesiąc będziesz obserwowana. Więc nie wywiń mi tu głupstwa.
Zamyśliłam się na chwilę. A co takiego może zrobić szczeniak mojego wzrostu? I w dodatku co może zrobić szczeniak który jest taką słabą ciamajdą, jak ja... Nie raz zdarza się, że się potknę o własne łapy albo przestraszę złamanego patyka w lesie. Ale pokiwałam głową i pobiegłam z radością obejrzeć nowe tereny. Biegłam dość szybko i na chwilę przymrużyłam oczy, bo słońce mnie raziło. Przebiegałam właśnie obok jakiegoś pagórka kiedy nagle wpadłam na niebiesko-czarną waderę. Przewróciłyśmy się obie a ona pisnęła. Chyba coś jej było. Wstałam i się otrzepałam, a ona tylko prychnęła w moją stronę.
- Hej! Patrz gdzie leziesz!

<Kirke? Swoją drogą wszystkiego najlepszego>

Uwagi: Zauważyłem literówki i nieprawidłowe stawianie Spacji w przypadku zapisu dialogu.

poniedziałek, 21 września 2015

1200 postów

Świętujemy! Mamy 1200 postów!!!
Każdy wilk otrzyma po bonusowe 12 pkt. (jak będzie 1300 postów - 13 pkt., 1400 postów - 14 pkt. itd., więc naprawdę watro)!

piątek, 18 września 2015

Od Mizuki "To tylko ja" cz.1

Kilka dni po moim "wypadku" obolała wstałam i otrzepałam się z kurzu, moja prawa tylna łapa nadal była złamana, więc musiałam chodzić na trzech łapach. Powolnym krokiem wyszłam z jaskini, na zewnątrz padał deszcz, lecz nie miał on dla mnie żadnego znaczenia. Postanowiłam pójść na spacer. Ostatnio w watasze czułam się co najmniej dziwnie, czułam niewyobrażalny ból, lecz nie był on związany z moimi ranami. Wewnętrznie czułam niewyobrażalną pustkę, nie czułam szczęścia, miłości czy innych ciepłych uczyć był tylko ten... smutek. Od kilku dni nie wymieniłam z żadnym wilkiem nawet słowa bo kto by chciał ze mną rozmawiać? Szłam przed siebie aż doszłam do Wschodniego Klifu, stanęłam na samej krawędzi, czując silny wiatr wiejący od morza, za to deszcz sprawiał wrażenie jakby miał padać bez końca. Położyłam się na zimnych i mokrych skałach, a moje łapy bezradnie zwisały z klifu. Czy ja w ogóle jestem komuś potrzebna? Zadawałam sobie takie i inne pytania w duszy, jednak na żadne nie znałam odpowiedzi. Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć, gdy dołączyłam do watahy moje życie zmieniło się na lepsze, jednak był to tylko krótkotrwały efekt. Po chwili usłyszałam czyjeś kroki za sobą, jednak nie obchodziły one mnie. Właściwie to wszystko przestało mieć dla mnie znaczenie.
- Cześć, laleczko co tu robisz? - Usłyszałam za sobą głos.
Nie należał on do nikogo z watahy, niechętnie obróciłam łeb i ujrzałam czarno-czerwonego skrzydlatego basiora. Nie interesowało mnie kim on jest, ponownie obróciłam głowę kładąc ją na łapach.
- Kim jesteś? - zadał kolejne pytanie
Zignorowałam go, patrzyłam tylko w dół jak woda uderz o klif. Lekko zdenerwowany basior zadawał następne pytania. W pewnym momencie wstałam i bez słowa przeszłam koło basiora.
- Ej, ty, stój! - krzyknął basior, przewracając mnie na ziemię.
Po upadku na ostre skały część z moich ran ponownie się otworzyła. Nie były to poważne obrażenia, więc wstałam i bez słowa ruszyłam dalej. Basior zamilkł gdy zobaczył że mimo cieknącej krwi z moich ran jestem na dal w stanie chodzić. To było dziwne, mimo upadku nie czułam żadnego bólu, szłam dalej zamyślona. Po chwili bardzo blisko mnie uderzył piorun i odrzucił mnie kilka metrów w bok. Upadłam po czym straciłam przytomność. Obudziłam się jakiś czas później w nieznanej mi jaskini, obok mnie leżał ten co najmniej dziwny basior. Chciałam krzyknąć na całe gardło, jednak basior zamknął mi pysk swoimi dużymi łapami.
- Zamknij się! Jeśli cię znajdą będziemy mieli problemy - powiedział basior zdejmując swoje łapy z mojego pyska.
Po chwili zauważyłam że moje rany są opatrzone.
- Kim jesteś? I gdzie ja jestem? - Powiedziałam niemalże szeptem
- Shadow, w watasze Asai, a teraz siedź cicho, bo jak nas nakryją będziemy mieli kłopoty - odparł.
Jego słowa odbiły mi się echem. Przecież wataha Asai jest wrogiem Watahy Magicznych Wilków! Już chciałam zacząć krzyczeć na niego, jednak on rozpoczął rozmowę pierwszy.
- Wybacz, ślicznotko że cię tu przyniosłem jednak musiałem opatrzyć twoje rany, bo wykrwawiłabyś się na śmierć - powiedział uśmiechając się złośliwie
Ślicznotko!? Jak on w ogóle ma czelność mówić tak na mnie?
- Możesz chodzić? - ponownie zaczął rozmowę
- Tak - powiedziałam, wstając
- Odprowadzę Cię do granicy, dalej będziesz musiała radzić sobie sama - powiedział ponownie patrząc na mnie tymi swoimi obrzydliwymi ślepiami.
Nie odpowiedziałam tylko kiwnęłam głową na to, że zrozumiałam. Wyszliśmy z jego jaskini i ujrzałam, że jego tereny watahy były całkowitym przeciwieństwem naszych, ziemia była jałowa, a wszędzie nie było nic oprócz porozrzucanych głazów. Szybkim ruchem Shadow pobiegł i schował się za jakiś głaz, po chwili cicho gwizdną na znak, że mam do niego dołączyć, tak też zrobiłam. Ledwo zdążyłam schować się z głaz, a obok nas przeszła patrol, wzięłam głęboki wdech i wstrzymałam oddech. Gdy patrol przeszedł, wypuściłam powietrze i wzięłam głęboki wdech. Dalsza część drogi była spokojna gdyby nie fakt, że Shadow co chwilę prawił mi komplementy, było to strasznie upierdliwa sytuacja. Gdy wreszcie doszliśmy do granicy moich i jego terenów basior zadał mi dziwne pytanie:
- Nie wyglądasz na najszczęśliwszą kochaniutka, co powiesz na to by dołączyć do naszej watahy? - powiedział, stając w miejscu, złośliwie się uśmiechając
Gdy usłyszałam to pytanie myślałam, że się przesłyszałam, nie wahałam się ani chwili z odpowiedzią:
- Jaja sobie robisz? To jest oczywiste że odpowiedź brzmi: nie! Ciesz się że Cię nie zabiłam, bo jesteś moim wrogiem i nic tego nie zmieni! - powiedziałam z wściekłością w oczach
- Dobrze wiem, że tego nie zrobisz.
- Czemu niby!? - krzyknęłam, rzucając się na przeciwnika, jednocześnie powalając go na ziemię. Wilk leżał bezradnie pod uściskiem moich silnych łap i tylko głupio się uśmiechał, wtedy spojrzałam w jego oczy i ujrzałam w nich identyczny ból i cierpienie co w moich. Moja cała złość wyparowała. Zeszłam z basiora i poszłam w kierunku mojej jaskini.
Nikt pewnie nawet nie zauważył, że mnie nie ma, myślałam w głębi siebie, co dodatkowo mnie raniło. Jednak moje myślenie nie było słuszne, nim zdążyłam dojść do jaskiń, podbiegła do mnie Ice.
- Gdzieś ty się szlajała? Wszyscy cię szukają - powiedziała zdenerwowana
- Wybacz - rzekłam, po czym Ice zaciągnęła mnie do swojej jaskini i obejrzała wszystkie moje rany.
- Coś ty z sobą zrobiła? - Spytała, patrząc na świeże rany.
- Spadłam kawałek z klifu - powiedziałam kłamiąc. Wiem było to złe, jednak nie mogłam powiedzieć jej prawdy.
- Ech, co my z tobą mamy! - powiedziała, wzdychając
Po niedługiej chwili wróciłam do swojej jaskini i położyłam się spać. Ostanie o czym pomyślałam przed zaśnięciem było: Zobaczymy, co przyniesie czas.

Uwagi: "W ogóle" piszemy przez "ó". "Krótkotrwały" piszemy razem. "Dół" piszemy przez "ó". Wataha Magicznych Wilków to nazwa! Przestań powtarzać w kółko "powiedział" i "powiedziała". Poćwicz nad przecinkami.

Od Kiiyuko "W poszukiwaniu szczęścia" cz.4 (cd. chętny)

 Trzecie op. na wrześniowy Tematyczny Weekend!
- Ma ktoś urządzenie do strojenia gitary? - zapytała Li Vane.
- Urządzenie do strojenia... czego? - odpowiedziałam w osłupieniu.
- No, gitary... - mruknęła dziewczyna, unosząc instrument do góry. Dopiero po chwili zorientowałam się, o czym mówiła. Patrzyłam z zainteresowaniem na gitarę elektryczną, zupełnie jakby była niezwykle magicznym i zaskakującym przedmiotem. Co prawda wiedziałam, do czego służy i jak się nią posługiwać, ale i tak zastanowiło mnie to, jak jakieś urządzenie może stroić instrument. A może jednak? W końcu straciłam pamięć i mogłam wielu rzeczy nie wiedzieć. Może po prostu zapomniałam.
- No cóż, nie jestem człowiekiem, więc nawet nie mam pojęcia, jak się czymś takim posłużyć. - uśmiechnęłam się do niej serdecznie. - Może ktoś inny ma coś takiego? - zwróciłam się do pozostałych wilków. Ci popatrzyli na siebie, jakby namyślali się, co odpowiedzieć.
- Kiiyuko, ależ ty potrafisz zmieniać się w człowieka... - powiedziała ze spokojem stojąca za mną Astrid.
- Och, naprawdę? - uradowałam się. Chyba naprawdę wiele rzeczy musiało mnie ominąć, począwszy od tego, że niegdyś byłam tutejszą Alfą, a skończywszy właśnie na tej wiadomości.
Zastanawiające było jeszcze, kto jest obecnie Alfą. Mój zaufany przyjaciel? Może po prostu już nie miałam ochoty zajmować się nowicjuszami i wolałam imprezować? Zapewne tak właśnie było. Nie doszły do mnie słuchy, bym się z kimkolwiek hajtnęła.
- Naprawdę, naprawdę. Możesz nawet sprawdzić. - machnęła nonszalancko łapą.
- Ok! - wykrzyknęłam i po chwili zesztywniałam. Jak mogłam się o tym upewnić? Najczęstszym sposobem na uaktywnienie zaklęć było chyba zamknięcie oczu, skupienie się i wyobrażenie danego zjawiska, jakie chciało się wywołać. Zrobiłam więc tak, jak podawała większość wskazówek, które uroiłam sobie w moim wyczyszczonym umyśle. Gdy uchyliłam powieki, górowała nad głowami innych wilków, które bacznie mnie obserwowały. Wyciągnęłam przed siebie łapy... a raczej jasne i delikatne dłonie, zwieńczone smukłymi palcami. Udało się! Uniosłam najpierw jedną, później drugą nogę. Byłam zachwycona swoim nowym ciałem. Mój wzrost nie był większy, niż ten osiągalny przez ludzką formę Li Vane, ale i tak dostatecznie zadowalający, że nie robiłam sobie z tego powodu wywodów. Wilki nie spuszczały mnie z oczu nawet wtedy, gdy poprawiłam sobie niesforną grzywkę, przeczesując palcami włosy. Zaśmiałam się lekko, gdy włoski połaskotały moją skórę. Ciało wilka było mniej czułe na zmysł dotyku, dlatego nowe odczucie wydało mi się niezwykle fascynujące.
Li Vane zdawała się nie zauważać mojego radosnego zaskoczenia, bo była do reszty pochłonięta do reszty samodzielnym strojeniem gitary. Dante i Astrid również zmienili się w ludzi, gdyż przyjęli do wiadomości, że reszta przebywających tam wilków zrobiła chwilę temu to samo, ponieważ używanie rąk do wszelkich prac przygotowawczych były dużo łatwiejsze, niźli przy użyciu nieudolnych łap. Patrząc na tą dwójkę zaczęłam odnosić wrażenie, że są parą. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Chyba nie zauważyli, że ich obserwuję. Wiązali teraz balony, siedząc na jeszcze ciepłym piasku, który już niebawem miał się drastycznie ochłodzić, bo jesień była sprawcą niższych temperatur powietrza, szczególnie wieczorem i nocą. Rozmawiali między sobą, śmiejąc się co jakiś czas. Byli naprawdę uroczą parą.
Gdy stałam tak zamyślona, dopiero "obudziła mnie" Li Vane, która niespodziewanie postukała mnie palcem po ramieniu. Odwróciłam się w jej stronę.
- Coś się stało?
- Nie, tylko tak sobie pomyślałam... Skoro masz żywioł energii, to mogłabyś spróbować ruszyć wzmacniacz? - wyjaśniła nieśmiało.
- Ja mam żywioł energii? - zdziwiłam się.
- Tak... - mruknęła.
- Super!
Li Vane dalej patrzyła na mnie z oczekiwaniem. Otrząsnęłam się i odpowiedziałam:
- I jasne, mogę spróbować coś z tym zrobić.
Zbliżyłam się do drewnianej skrzyni, z jednej strony pokrytej czarną, drobną siateczką, którą Li nazywała wzmacniaczem. Przyłożyłam dłoń do jednej ze ścianek i postąpiłam w podobny sposób, co w przypadku przemiany do ludzkiej formy. Już po chwili poczułam lekkie mrowienie w żyłach, przechodzące do czubków moich palców. Gdy zaczęło się nasilać, odsunęłam dłoń, by nie uszkodzić urządzenia.
- I jak? - zapytałam, strzepując iskry sypiące z się z moich palców. Czarnowłosa dziewczyna podłączyła jakiś kabelek do jednego z wejść i zagrała akord na gitarze. Z wzmacniacza wydobył się głośny dźwięk, który na nieszczęście natychmiast skierował się w moją stronę. Zakryłam rękoma uszy. Li Vane patrzyła na mnie z przestrachem.
- Wszystko w porządku? Nie bolą cię uszy? To nie było celowe, przepraszam...
Wzięłam ręce i opuściłam je swobodnie wzdłuż ciała. Zaśmiałam się ciepło.
- Tak, jest ok. Zaraz przestanie boleć. Może już wracajmy do przygotowań? - mówiąc to odwróciłam się w kierunku innych obecnych. Miło było patrzeć, jak wszyscy się ze sobą dogadują i nie mają żadnych problemów z komunikacją. - Już niedługo słońce zajdzie, a wtedy reszta watahy zacznie się schodzić.

<Ciąg dalszy może napisać chętny, a raczej dwóch chętnych. Jedna wersja niech nosi tytuł "Przygotowania do imprezy", a druga "Oczekiwanie na zabawę". Mogą opowiadać o zdarzeniach tego dnia w innym miejscu lub z perspektywy innej osoby, która dołączy do nich dopiero później. Do dokończenia możecie dać op. komukolwiek, bądź tak jak ja: do dwóch osób. Chcę, aby jak najwięcej osób zaangażowało się do pisania. :)>

Od Yuki „Podróż” cz.2 (cd. Shayle)

Biegłam przez las w poszukiwaniu ofiar. Przez ten pośpiech byłam zmęczona, więc zwolniłam. Usłyszałam za sobą szelest. „Dopadnę cię” pomyślałam i wskoczyłam w krzaki. Zaczęłam się skradać w tamtą stronę. Poczułam zapach… dziwny zapach. Usłyszałam wzdychanie. Przygotowałam się i skoczyłam. Ku mojemu zdziwieniu był to wilk, a raczej szczeniak. Naskoczyłam mu na grzbiet.
- Ej!!! - krzyknął szczeniak. Jeśli ona chodziła za mną to znaczy, że mnie śledziła. Pewnie od Asai, żeby mnie opierniczyć za nieprzychodzenie do Śnieżnego Lasu
- Czemu mnie śledzisz? - Zapytałam wściekła. Położyła uszy po sobie i zrobiła słodkie oczka. Eh, jak ja nie lubię siebie. Puściłam ją, a ona od razu wstała i zaczęła uciekać. Ruszyłam w pogoń. Nie była dosyć szybka, dlatego dogoniłam ją. Miałam już skoczyć, jak niespodziewanie wskoczyła na drzewo. Nie zorientowałam się i walnęłam w pniak drzewa. Zachichotała, wyszłam na głupka. Czuje taki gniew, że zaraz mogłabym ją rozszarpać na kawałki. Szybkim ruchem wstałam i zaczęłam się wdrapywać na drzewo. Nie szło mi to zbyt dobrze, ale po paru minutkach weszłam w wprawę. A ona stała i się gapiła. Popatrzałam jej prosto w oczy przestraszyła się. Co, aż tak brzydko wyglądam? Zaczęła biec po drzewach. Wkurzyłam się nie na żarty. Czas odblokować ciężki kaliber. Żeby tylko nie zawiodło. Zaczęłam się teleportować. I przeteleportowałam się przed nią. Poczułam jak jej głowa puknęła o moją głowę.


<Shayle?>

Uwagi: powtórzenia wyrazów. Śnieżny Las to nazwa! "Sklapnęła uszy"? Coś jest chyba tutaj nie tak... Poćwicz nad przecinkami. Niektóre zdania wyglądają na niedokończone.

poniedziałek, 14 września 2015

Od Chestera "Zawsze znajdzie się ktoś..." cz. 1 (cd. Ice)

Chodzę po lasach już bardzo długo. Znam je praktycznie na pamięć, wszystkie drzewa, krzaki, paprotki, znam wszystko. Wiem gdzie i w jakim lesie jest wodospad ze źródełkiem... wiem gdzie najlepsza zwierzyna. Kręcę się po znanej mi okolicy, ale dostrzegam za drzewami jakiegoś wilka. Co on tutaj robi, na moim terytorium?! To skandal! Czaję się w krzakach i skaczę na wilka.
- Co ty robisz?! - krzyknął wilk.
Patrzę na niego z pogardą.
- To moje tereny... - warczę.
- Ha, chyba śnisz! Tutaj jest wataha a nie jakieś śmieszne twoje terytorium...
- Co ? Znam te lasy jak własny ogon... nikogo tutaj nigdy nie było .. 
- To chyba las pomyliłeś - zaśmiał mi się w pysk i na mnie splunął.
Biorę głęboki oddech. Chamstwa nie toleruje z niczyjej strony. Rzucam się na niego i lekko kaleczę, za to on mnie atakuje boleśnie. To młody basior, ma więcej siły ode mnie, nie mam co się dziwić. Nagle koło nas staje pełno wilków. No to mam prze**ane...
Uciekam jak najszybciej. Nie mam zamiaru rozstać przekąską. Kaleczę się po drodze i uciekam do kolejnego lasu. Oglądam się za siebie czy mnie nie gonią i wpadam na jakieś futro...
Dlaczego ja mam dzisiaj takiego pecha?!
Wilk na mnie patrzy, jakbym był jakiś inny.
- Cześć, nie szukam kłopotów... ju... już sobie idę... - mówię szybko i odchodzę.
- Jesteś ranny - słyszę za sobą.
- I? Co, dobijesz mnie? - warczę.
- Pomogę ci, jeśli chcesz oczywiście...
- Nie potrzebuje pomocy... chyba.
- Okey, a ty sam wędrujesz? - pyta.
- Tak. Chyba mogę, nie? 
- Oczywiście, a jak masz na imię?
- Chester...
- Miło mi, jestem Ice - odwracam łeb w jej stronę i lekko się uśmiecham.
- Mi też miło.
- Szukasz może watahy? - pyta nagle, a ja się zatrzymuje. Czy ona właśnie oferuje mi jakieś schronienie, "rodzinę"?
- W sumie...
- Super! Chodź - nawet nie pozwoliła mi dokończyć. Ruszyłem za waderą i po dość długiej wędrówce dotarliśmy na miejsce.

<Ice ? ^^> 

Uwagi: Co niektóre zdania piszesz nieco za długie i zapominasz o przecinkach... No i przez znakami interpunkcyjnymi (tak, mówię tu też o wykrzykniku, trzykropku czy znaku zapytania) nie piszemy Spacji.

Od Astrid "Obca czy znajoma?" cz. 11 (cd. Dante)

Kiedy Dante skoczył na Shadow'a, ja po cichu wyszeptałam zaklęcie i stworzyłam swojego klona. Szybko, lecz uważnie przyjrzałam się wilczycy, która się przede mną ukazała. Byłam dość... kolorowa.
Prędko wycofałam się w zarośla. Mój plan był prosty: Znaleźć kogoś i poprosić go o pomoc. Tymczasem mój klon będzie obserwował sytuacje, bym mogła wiedzieć co się tam wydarzyło. Później wessam w siebie swoją kopię i będę znać jego/jej wspomnienia.
Biegłam najszybciej, jak umiałam. Musiałam to zrobić szybko.
Niestety, ale nikogo wokół nie było. czemu zawsze jak potrzebuję kogoś spotkać wokół pustki, a jak potrzebuję samotności na około kręci się masa wilków?
Postanowiłam, że zawrócę. Tak też zrobiłam. Po drodze spotkałam Kazumę. Waderze widocznie się nudziło, ponieważ jak tylko pojawiłam się nie daleko niej wlepiała we mnie wzrok. Odwróciłam się od niej, co okazało się błędem. Kazuma skoczyła na mój grzbiet wbijając w niego ostre pazury. Próbowałam ją zrzucić. Czułam się jak jakiś konik. Po długim wywijaniu się udało mi się ją strącić. Ruszyłam do biegu, musiałam uciec, bo inaczej ona mnie zabije. Kazuma zawzięcie mnie goniła. Udało jej się dosięgnąć mnie swoimi pazurami, które szybko wbiła. Wrzasnęłam z bólu i przyspieszyłam. Samicy po chwili znudziło się gonienie mnie i zawróciła, by poczekać na inną ofiarę. Uff...
Po chwili znalazłam się na miejscu. Mój klon wyszedł mi na przeciw. Wciągnęłam go w siebie, by zobaczyć co się stało pod moją nieobecność. Zobaczyłam, że Dante od tyłu zaatakował Xardon, który wziął się nie wiadomo skąd (widziałam tylko to, co widział mój klon). Iiii... Już nic. Mój sobowtór odwrócił wzrok od walki i widziałam tylko ziemię.
Zdenerwowana warknęłam, po czym rozejrzałam się za Danny'm. Leżał nieprzytomny na ziemi. Jego sierść pokryta była krwią. Szybko zarzuciłam go sobie na grzbiet i doszłam do niedaleko położonej jaskini, która należała do mnie. Kiedy odstawiłam samca, szybko zaczęłam się krzątać wokół. Szukałam różnych ziół, bandaży i innych tego typu rzeczy. Po chwili udało mi się dość nieudolnie zatrzymać krwotok. Łapy trzęsły mi się ze zdenerwowania. Dante dalej był nieprzytomny. Postanowiłam poczekać, aż się obudzi. Położyłam się na ziemi i chyba trochę przysnęłam. Obudziło mnie lekkie szturchanie w bok. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Dante, który rozmazywał się na niebiesko. Od razu zrozumiałam co się dzieje. Dante wstał, a ja na jego oczach wracam do zwyczajnego wyglądu. Uff... Już się bałam, że będę taka kolorowa przez 14 dni...
- Astrid? - spytał basior, kiedy wszystko wróciło do normalnych barw.
- Tak?

<Dante?> 

Uwagi: Prócz drobnych literówek nie zauważyłem poważniejszych błędów. Xardon czy Xander? Zastanawiałem się, lecz uznałem, że to może być inny wilk, niż ten, o którym wspominałaś wcześniej. Jeśli jednak nie, to daj mi znać. ;)

niedziela, 13 września 2015

Od Vanessy "Nowe życie..." cz.1 (cd. chętny)

- Wszystko w porządku, skarbie? - w uchu usłyszałam głos Snowflake. Uśmiechnęłam się pod nosem. Już widziałam jej białe, ciepłe futro przytulające moje ciało. Ale po sekundzie przypomniało mi się wszystko. Zamrugałam oczami i obraz przyszywanej matki zniknął. Aż tak za nią tęsknię? Okłamała mnie... Mogła na samym początku powiedzieć, że nie jest moją prawdziwą matką. Czemu kłamała? Mówiłam jej wszystko, zwierzałam się z najdrobniejszego uczucia, a ona przez te lata największej tajemnicy dotyczącej mnie samej, nie chciała wyjawić. W dodatku miałam brata, którego nawet nie zdążyłam poznać. Ale nic już nie mogę zrobić. Matka i brat nie żyją, a od Snowflake uciekłam. Jestem zdana na samą siebie. Zaczyna się moje nowe życie. Mogłabym potrenować parę moich nowych umiejętności. Na pewno mi się to przyda. W pobliżu znajdował się mały strumyk, do którego bez wahania podeszłam. Skoncentrowałam całą swoją uwagę na tafli wody. Pod wpływem mojej mocy, tafla uniosła się, robiąc olbrzymie fale. Pomyślałam o mojej przyszywanej matce i poczułam gniew. Fale uniosły się jeszcze wyżej, bryzgając wodą na wszystkie strony. Niebo zasłoniły czarne chmury, zaczął lać deszcz. Rozpętała się burza. W półmroku dostrzegłam jak woda pochyla się w moją stronę. Przestałam panować nad żywiołem. Odwróciłam się i zaczęłam uciekać, słysząc jak ogromna fala tsunami wylewa się na brzeg. Przyśpieszyłam, ale woda zalała mnie. Zaczęłam się topić. Potem była już tylko ciemność...
***
Co się stało? Gdzie ja jestem? Te i podobne pytania przebiegały przez moją głowę. W dodatku słyszałam jakieś dziwne szepty. Powoli uchyliłam powieki i zdziwiona zobaczyłam ponad dziesięć wilków wpatrujących się we mnie.
- Gdzie ja jestem?! - pokazałam im zęby.
- W szpitalu - odpowiedziała mi jedna z wader.
- Ale co ja tu robię?! - warknęłam, jeżąc się.
- Spokojnie. Tsume znalazł cię nieprzytomną na terenach Watahy Magicznych Wilków. Przeniósł cię tutaj.
- Watahy Magicznych Wilków? - złagodniałam. Może to tutaj powinna rozegrać się reszta mojego życia? Wzięłam głęboki oddech. - A mogłabym... Dołączyć?

<Ktoś chętny? Z osób przebywających w jaskini ;)> 

Uwagi: Dość interesujące, szkoda tylko, że takie krótkie. "Tsume znalazł cię nieprzytomną na terenach Watahy Magicznych Wilków. Przeniósł mnie tutaj"... Zaraz, ale czy nie czasem była mowa o Vanessie? I po co Tsume miałby przenosić jakąś bliżej nieokreśloną waderę niewiadomogdzie?

Od Kirke "Nowy teren" cz.3

Po tym całym incydencie poszłam przed siebie szukając miejsca do zanocowania. Oczywiście miałam postoje bo nie miałam tyle sił. Bałam się, że ta wadera ciągle mnie śledzi i czeka tylko, aż zasnę i mnie znowu tam zabierze. Szłam tak przez pół dnia. Nie wiem czemu, ale tym razem nie słyszałam lasu. Nawet szumu drzew... miałam wrażenie, że wszystko ucichło... Ciągle myślałam o tym co się stało w tym ciemnym zakątku lasu. Myślałam o tym przez większość drogi którą przeszłam... Nagle usłyszałam krzyki. Umysł kazał mi pobiec w stronę krzyku. Zobaczyłam młodszą od siebie waderkę i jakiegoś wilka. Ona wyglądała na wystraszoną. Wilk już chciał zaatakować. Natychmiast zareagowałam i odepchnęłam małą, a sama dostałam. Ten atak zrobił mi dość sporą ranę na brzuchu.
- Uciekaj! - krzyknęłam do waderki starając nie okazywać po sobie bólu. Zaczęła uciekać. Pobiegłam za nią. W czasie biegu cały czas bolała mnie ta rana. Kiedy go zgubiliśmy zatrzymałam się i wzięłam głęboki wdech. Gdy popatrzyłam wokół siebie nie zobaczyłam waderki. Posmutniałam i popatrzyłam na ranę. Ciągnęła się przez cały brzuch. Nadal mi leciała krew. Tak dużo jej było, że moja sierść przy brzuchu zrobiła się czerwona. Zaczęłam powoli syczeć z bólu. Zaczęłam iść.
***
Krew nadal nie przestawała lecieć. Szłam już widząc rozmazanie wszystko, co było przede mną. Zaczęło mi się kręcić w głowie więc usiadłam. Przed sobą zobaczyłam jakieś wilki. Ostatkami sił wstałam i cicho zaczęłam warczeć. Nadal kręciło mi się w głowie, więc kiwałam się na boki. Potem nic już nie widziałam. Straciłam przytomność. Kiedy się obudziłam znalazłam się w innym miejscu. Zobaczyłam, że moja rana jest opatrzona. Podeszła do mnie jakaś wadera. Nie wiem ile miała lat, ale wyglądała na starszą.
- Cześć - powiedziała do mnie. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Siedziałam cicho... głównie ze strachu.

Uwagi: W oczy rzucają się w szczególności powtórzenia wyrazów, o których już wcześniej wspominałem. Nie wiem, jak miałoby wyglądać "zasmutnienie", ale w języku polskim używamy raczej określenia "posmutnieć". Nie środkujemy tekstu przy użyciu Spacji. Lepiej nie robić tego wcale, bądź użyć do tego specjalnej opcji środkowania tekstu. "Przede mną" pisze się razem.

Od Valki "Samotna wadera" cz.2 (cd. Mizuki)

Spacerowałam po Zielonym Lesie rozkoszując się samotnością, a raczej innych przedstawicieli mojego gatunku. Dookoła mnie latały małe ptaszki, ćwierkając radośnie na mój widok. Zaśmiałam się lekko. Dla typowego wilka każdy z nich byłby taki sam, lecz ja w nich rozpoznawałam przyjaciół. Każdy był jedyny w swoim rodzaju. Nagle usłyszałam szelest dobiegający z krzaków. Coś, a raczej ktoś tam był... odsunęłam się, podwinęłam ogon, a wtedy ujawniło się małe rude stworzonko. Moje całe przerażenie w jednej chwili zniknęło i wybuchnęłam śmiechem.
- O, Pan Orange! Napędził mi Pan niezłego stracha!
- Naprawdę nie miałem takiego zamiaru. Wybaczy mi panienka?
- Oczywiście.
- A więc to dla mnie zaszczyt. - Mówiąc to, ukłonił się.
- Jeśli mogę zapytać, to jak panu mija dzień? Mamy naprawdę piękną pogodę.
- Rzeczywiście, wyjątkowo dziś ładnie. Mogę również przyznać, że dzień sam w sobie jest wspaniały - odpowiedział lis. Już miałam mu odpowiedzieć, gdy nagle zesztywniał, a później szybko cofnął się do krzaków. Musiał się najwyraźniej czegoś wystraszyć.
- Hej, jak się nazywasz?
Bojaźliwie odwróciłam się i ujrzałam... wilka. Szedł, a raczej szła w moim kierunku. Podkuliłam ponownie ogon i zaczęłam się cofać. Uszy położyłam płasko i... stałam się niewidzialna. Stałam dalej w miejscu, sparaliżowana ze strachu. Nie wiedziałam, co zrobić.
- Ej, zaczekaj! - wykrzyknęłam wadera. Gdy odpowiedziała jej cisza, zaczęła węszyć. Wstrzymałam oddech i zaczęłam się cofać jeszcze dalej, cudem unikając zetknięcia się z samicą. W pewnym momencie wyprostowała się, rozejrzała i odeszła. Wypuściłam powietrze z płuc. Byłam roztrzęsiona i nadal przerażona po zbyt bliskim kontakcie z obcym. Usiadłam na trawie i liczyłam w duchu do dziesięciu. Gdy skończyłam wzięłam największy wdech i wydech. Już byłam trochę spokojniejsza. Wstałam. Gdzie mogłabym pójść? Na pewno gdzieś, gdzie byłabym sama. Mogłabym iść do Magicznego Ogrodu, ale wtedy musiałabym przejść przez Żółty Las. Po chwili namysłu doszłam do wniosku, że to wcale nie jest aż taki głupi pomysł. Wstałam i ruszyłam w drogę.
Oczywiście na każdym kroku towarzyszył mi jeden z moich leśnych przyjaciół, starając się mnie rozweselić. To było z ich strony bardzo miłe i w końcu się udało. Uśmiechnęłam się i szłam dalej, przemierzając Żółty Las. W pewnym momencie, pośród jednolitej, jasnej barwy ujrzałam barwny akcent. Mały owad tańcował w powietrzu, ukazując piękno swych skrzydeł. Zafascynowana obserwowałam każdy jego ruch, zastygając w bezruchu. W pewnym momencie wylądował na... nosie wadery, którą już wcześniej spotkałam. Dzieliło nas jedynie kilkanaście metrów. Ponownie moje wszystkie mięśnie się napięły, lecz nadal obserwowałam jej poczynania. Kichnęła, a motyl speszony odleciał. Wtedy mnie zauważyła. To dało mi znak do ucieczki. Nie wahając się już ani chwili dłużej, rzuciłam się do szaleńczego biegu przez trasę usianą przeszkodami. Ja jednak bez namysłu je omijałam lub przeskakiwałam.
- Zaczekaj! Gdzie biegniesz?! - krzyczała za mną wadera, a jej głos odbijał się echem między drzewami. Ja jednak zdawałam się tego nie słyszeć. Nawet nie wiem kiedy urobiłam sobie aż taką kondycję. A może to właśnie strach, a nie nic innego napędzało mnie do ucieczki? Wybiegłam z Żółtego Lasu, później Magicznego Ogrodu, ominęłam Wodospad i ledwo łapiąc powietrze galopowałam przez równinę porośniętą wysoką trawą i innymi, pojedynczymi kwiatami. Łodyżki chłostały mnie po łapach, ale gnałam dalej. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek odczuwałam równie silne przerażenie. Przeskoczyłam płot mający może trzydzieści centymetrów i zatrzymałam się, próbując złapać oddech. Usiadłam i zgarbiona sapałam.
- Kochana, co się stało? - usłyszałam tajemniczy głos. Serce podeszło mi do gardła. Powoli podniosłam głowę. Byłam otoczona przez zwierzęta, które widziałam po raz pierwszy w życiu. Miały długie, umięśnione nogi zakończone kopytami i piękne umaszczenia. Ich głowy były podłużne, zaakcentowane szlachetnymi rysami.
- G-gdzie j-ja j-jestem? K-kim j-jesteście? - wyjąkałam, cofając się od nich na tyle, ile mogłam. Jedno z dziwnych istot parsknęło śmiechem. Dosłownie.
- My? Jesteśmy koniami. A ty, cóż za dziwne stworzenie?
- M-magiczny wilk... - wyjąkałam, próbując się pozbierać. Konie popatrzyły na mnie w osłupieniu.
- Ty? Magiczny wilk? - zapytał kary.
- Dużo o was słyszeliśmy, ale nie sądziliśmy, że kiedyś jakiegoś zobaczymy na własne oczy. - przemówiła kasztanowa klacz. Uśmiechnęłam się nieśmiało, po czym powoli wstałam.
- Jak ci na imię? - zapytał łaciaty.
- Jestem... - zaczęłam, lecz nie skończyłam, bo przeszkodził mi przerażający wrzask:
- WILK!!!
Moje serce ponownie zaczęło walić jak młotem. Podkuliłam ogon i zaczęłam się cofać. Którędy mogłabym uciec? Tam z całą pewnością był człowiek i zobaczył mnie wśród tłumnie zbierających się koni. Zacznie wyróżniałam się kolorem i wzrostem. Pewnie pomyślał, że chciałam zaatakować jednego z jego koni. Parzystokopytne patrzyły również na mnie w osłupieniu, jakby dopiero teraz do nich dotarło, że jestem wilkiem, drapieżcą. Kary stanął dęba, o mało mnie nie rozdeptując. Uniknęłam uderzenia w ostatniej chwili. Następną rzeczą, jaką usłyszałam był straszny huk. Odwróciłam się i próbowałam zerwać do ucieczki, ale wtedy do mych uszu dobiegł kolejny donośny dźwięk. Poczułam siarczysty ból przeszywający mój prawy bok, trochę jak w spowolnionym tempie. Mój wzrok również trochę jakby osłabł, a świat stał się breją kolorowych barw i niewyraźnych dźwięków. Nie czułam nic. Wszystko zalało się czerwienią, a później czernią.

***
Otworzyłam oczy, jednocześnie biorąc głęboki oddech. Ból w prawym boku dał się we znaki. Nade mną stała wadera, którą już wcześniej spotkałam. Poznałam po zapachu. Mówiła coś, ale nie mogłam rozpoznać słów. Zaczęłam się wić, próbując się poderwać do ponownej ucieczki, ale nie było to takie proste. Leżałam w lesie, na trawie.
- ...ana... Roz...iesz?! Nie mo... yć! - usłyszałam. Nadal do mnie nie docierały jej słowa, więc przytrzymała mnie łapami do ziemi. Była silniejsza ode mnie, więc już pod chwili zrezygnowana przestałam się miotać. Ból stawał się coraz silniejszy, więc próby oddychania nie były zadaniem prostym. Co się wtedy stało? - ta myśl nie dawała mi spokoju. Nie odważyłam się jednak go zadać waderze, jednak ona jako pierwsza wyjaśniła mi zaistniałą sytuację. Dopiero wtedy zaczęłam rozumieć, co do mnie mówi.
- Zostałaś postrzelona przez człowieka. Masz przebite prawe płuco. Uratowałam cię. Nie możesz się tak kręcić, bo zrobisz sobie większą krzywdę. Muszę wezwać pomoc. Jak na razie udało mi się zamrozić krew, dlatego jeszcze żyjesz... - mówiła mi ze spokojem, ale ja straciłam przytomność słysząc, że moja krew jest częściowo zamrożona.


<Mizuki? Brak pomysłu.>

Uwagi: Znalazłem tylko kilka literówek, nic poza tym. :)

sobota, 12 września 2015

Od Takashi "Mój początek?" cz.1 (cd. Suzanna)

Bieg dawał mi to ukojenie w bólu, który rozdzierał mój lewy bok, promieniował w przedniej, prawej łapie. Potykałam się przez krzaki. Umazana własną krwią, goniły mnie oddziały wadery zwanej Asai. Cienie przemieszczały się, co jakiś czas ujawniając się oraz coraz bardziej raniąc pazurami i zębami. Zacisnęłam jedynie zęby. Musiałam im jakoś uciec! Ale nie miałam pojęcia, jak... Nie miałam dość siły, aby zadziałać swoją mocą.
Ale, czego oni ode mnie chcą? Co ja zrobiłam!? Wilki! Zlitujcie się!
Nagle postanowiłam zmienić taktykę. Chcą mnie? Będą mieli, oj, będą. Siniaki. Skumulowałam w sobie resztę mocy, dosłownie rezerwy. Wypuściłam falę mocy, która ogłuszyła połowę wrogów. Przynajmniej coś.
Ku mojemu zdziwieniu, nie gonili mnie dalej. Mokra od deszczu, poraniona i wyziębiona, starałam się trzeźwo myśleć. Przede mną rozciągały się tereny pewnej watahy. Wywnioskowałam to po tym, że było tam od groma wilków. Nie wiem, ile jeszcze tak biegłam, wszystko powoli zaczęło się rozmywać. Łapa coraz bardziej łapała, przez co więcej kuśtykałam niż biegłam.
Udało mi się dotrzeć do jakiegoś wodospadu. Tam też wilków było na pęczki.
A co było potem? Nie pamiętam. Upadłam i straciłam kontakt z otoczeniem.
***
- Ała... - wydałam z siebie.
Leżałam na czymś twardym, to na pewno. Otworzyłam ślepka i zauważyłam pochylające się nade mną wilki. Wszystko przez dobrą chwilę nieźle się mazało, potem się wyostrzyło.
- Moja bania... - podniosłam się do pozycji siedzącej i syknęłam. No tak, rozwalona łapa. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem. - Wszystko ładnie, pięknie, ale gdzie ja jestem?
- W Watasze Magicznych Wilków. - odpowiedziała biało-niebieska wadera, przyglądająca się moim dosyć... zabawnym poczynaniom.
- Ok... - chwilę zajęło mi przetrawienie informacji.
Nie miałam dokąd wracać. To było pewne. Ciekawiło mnie, czy mogę tu zostać. Już chciałam pytać się o Alfę, kiedy do jaskini weszła pewnym krokiem wilczyca o ni to kremowym, ni to jasnobrązowym umaszczeniu.
- Widzę, że już się obudziłaś. Napędziłaś nam niezłego stracha - uśmiechnęła się lekko. - Jak się nazywasz?
- Jestem Takashi. - odpowiedziałam bez ceregieli.
- A ja to Alfa, Suzanna. - przedstawiła się wadera.
- Alfo. - zaczęłam. - Czy jest możliwość dołączenia do twojej watahy?
Suzanna zastanawiała się dłuższą chwilę. Wpatrywałam się w nią jak zwierciadło, próbując cokolwiek wyczytać z jej pyska cokolwiek.

<Alfo?> 

Uwagi: "biało-niebieska" należy zapisać przy użyciu myślnika, poza tym wykryłem jeszcze tylko skromne uwagi odnośnie samej treści... "Ludzie! Zlitujcie się!"? Skąd tu ludzie? Nie lepiej wilki? Wiem, że to będzie nieco dziwnie brzmieć, ale bardziej przypasuje się do faktu, że to nie człowiek jest narratorem, a wilk, dodatkowo psowate nie mają twarzy, no chyba, że o czymś mi nie wiadomo. Kilka zdań wyglądało na niedokończone. W opowiadaniach lepiej nie używać języka potocznego, ale z tekstu wynika, że Twój wilk właśnie nim się charakteryzuje, więc w takich przypadkach można to uznać. ;)

Od Lithium „W poszukiwaniu szczęścia” cz.3 (Cd. Kiiyuko)

Drugie op. na wrześniowy Tematyczny Weekend!

Słyszałam o tym, że Kiiyuko ponoć straciła pamięć, ale szczerze mówiąc, nie dawałam wiary plotkom. Aż do teraz. To było… dziwne. Idąc w towarzystwie Dantego, który co jakiś czas wypytywał mnie o różne takie rzeczy, np. „Ale jak to możliwe, że Kii straciła pamięć!?”. Nosz do jasnej ciasnej, nie wiem! Z drugiej strony miałam Astrid, z którą co jak co, ale rozmowa się kleiła. Sensowna, ogarnięta i tak dalej.
Ni z gruszki, ni z pietruszki zjawiła się Kii, pytając nas o pomoc przy imprezie. W tym momencie moje oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Witaj, Kiiyuko… - przywitałam się co najmniej zszokowana. – Jasne, mogę pomóc z muzyką, gram na gitarze elektrycznej…
- To świetnie! – zachwyciła się, po czym spojrzała na mnie z pytaniem. – A tak na marginesie, to skąd znasz moje imię?
- Byłaś kiedyś Alfą tej watahy, zanim przekazałaś władzę… - tu się zawiesiłam, gdyż miałam przeczucie, że jak na tę chwilę to za dużo informacji. – Czyli nie pamiętasz nikogo, ani nic… - dodałam po cichu.
- Więc wypadałoby zacząć od nowa? – zapytała z uśmiechem, chyba mnie usłyszała. – Jak się nazywasz?
- Jestem Lithium Vane. Mów mi Lith albo Li Vane. – uśmiechnęłam się blado, postanowiłam przy okazji „przedstawić” jej Dantego i Astrid. - To jest Dante, a to…
- A to Astrid. Zdążyłyśmy się zapoznać! – uśmiechnęła się od ucha do ucha, a potem lekko spoważniała. – Czyli jest ostrzej, niż myślałam.
- Nie przejmuj się, Kiiyuko. Niedługo przyjdę z gitarą i wzmacniaczem, ok? – powiedziałam.
- Dobra! A więc dzięki, Lith!
I tyle jej widziałam. Po chwili Dante i Astrid stwierdzili, że idą pomóc Kii z przygotowaniami. A ja postanowiłam pójść po gitarę i wzmacniacz, które trzymałam na zapleczu biblioteki. Może po drodze zastanowię się, jakie działania powinnam podjąć. Nie miałam ochoty na lot. Spokojny spacer był najlepszym rozwiązaniem. Pozwalał mi poskładać myśli.
W ludzkiej formie wtaszczyłam wzmacniacz na plażę. Z gitarą miałam lepiej, bo mogłam ją sobie nałożyć jak kołczan dzięki pasowi nabytemu przy jej zakupie. Patrzyłam na Kii, Astrid, Dantego i inne wilki krzątające się przy obszarze, na którym miała się odbyć dyskoteka. Były już balony, serpentynki, i porozkładane stoliki. No, nieźle się uwinęli! Tylko zasadnicze pytanie: Gdzie okablowanie? A może mamy tu jakiegoś wilka panującego nad elektrycznością czy tam prądem? Ale nie wiem, czy niechcąco nie spali mi wzmacniacza. Kurde, no!
Rozejrzałam się po Plaży Wschodniej. Kii bawiła się świetnie. Lekko spuściłam głowę, po czym westchnęłam. Ale co mogło spowodować taki stan rzeczy? Przecież ona jest, a raczej była rozważna, no i nie umoczyłaby łapy w Jeziorze Zapomnienia! A może?
Vane, weź się puknij w baniaka! Kii nie jest głupia, wiedziała, czym to może się skończyć!
Kiedy tak stałam, ktoś zdążył rzucić trochę okablowania. Z lekkim uśmiechem, choć dalej z umysłem przesłoniętym wszystkimi tymi myślami, podpięłam wzmacniacz i na próbę przetestowałam akordy. Nie grałam od miesiąca, miała prawo się rozstroić. Pierwsze dwa były ok. Reszta… niekoniecznie.
- Czy ma ktoś urządzenie do strojenia gitary? – zapytałam. W moją stronę odwróciło się kilka wilków...

<Kiiyuko? Wiem, marnie wyszło, wybacz> 

Uwagi: Kilka literówek, a tak poza tym wydaje się być w porządku. :)

Od Igły "Pierwszy znajomy" cz. 1 (cd. Toboe)

- Własnej córki nie akceptować? Bezczelność! Już dłużej nie wytrzymałam z tymi wrednotami! Przynajmniej teraz mam szansę znaleźć normalne wilki i watahę. - mruczałam pod nosem.
Kilka dni temu opuściłam rodzinną jaskinię w poszukiwaniu innych wilków. Byłam z siebie dumna. W końcu nie każdy wilk ma odwagę uciec! Cóż... Od takiej rodziny każdy chyba chciałby uciec... Wolnym truchtem sunęłam przed siebie. Rytmicznie poruszałam ogonem, a moje białe kły lśniły w słońcu. Po kilku minutach zatrzymałam się, żeby odpocząć.
- Witam. - usłyszałam nagle głos.
Dochodził zza drzewa. Zaciekawiona wstałam i podeszłam do miejsca, z którego dochodził dźwięk.
- Ktoś ty? - spytałam.
Byłam pewna siebie i gotowa do ataku.
- Ty z WMW? - zapytał głos.
Zdziwiona zamachałam ogonem.
- WM.. Co? - wykrzyknęłam oszołomiona.
- Wataha Magicznych Wilków. - westchnął.
Ucieszyłam się. Prawdę mówiąc, to od początku szukałam jakiejś watahy.
- Wyjdź i opowiedz mi o niej. - poprosiłam grzecznie.

<Toboe?> 

Uwagi: Troszeczkę krótko... Może następnym razem postaraj się o coś dłuższego? Zazwyczaj wychodzą lepiej, niż te kilkunastolinijkowe i są ciekawsze. ;)

Odświeżenie WMW

Podsumując odświeżenie WMW odchodzi tylko Nimitsuu, gdyż nie zgłosiła, że chce z nami zostać. Ponadto możecie się spodziewać ogarnięcia formularzy wilków na stronie głównej WMW, bo jak część z Was wie, ponad połowy nie było. :)

Pozdrawiam, 
tymczasowy zastępca Simki Animki

    poniedziałek, 7 września 2015

    Od Kiiyuko "W poszukiwaniu szczęścia" cz. 2 (cd. chętny)

     Pierwsze op. na wrześniowy Tematyczny Weekend!

    - Mamo! Mamo! Przyniosłem ci kwiatki! - piszczał radośnie basiorek, z bukietem kolorowych kwiatów w pyszczku. Popatrzyłam na niego i lekko się uśmiechnęłam. Nie był to jednak uśmiech radości, a raczej osoby, która patrzyła na coś, czego sama nie mogła nigdy mieć.
    - Kiiyuko, coś się stało? - zapytał Rafael, który szedł przez cały czas u mojego drugiego boku.
    - Nie, wszystko w porządku... - szepnęłam. Czułam, jak moje serce przyspiesza, coraz prędzej przepompowuje krew płynącą w żyłach. Wiedziałam, że od dłuższego czasu borykam się z depresją, a nagły przypływ szczęścia dawał niezbyt przyjemny efekt.
    Nie było z nami Suzi. Nie było jej, bo nie była mi ona potrzebna do pełni szczęścia. Dlaczego? A no dlatego, że miałam ją na co dzień. Wiedziałam, że z dnia na dzień mnie zostawi, że będzie zawsze. Wiedziałam, że oczekuje na mój powrót we watasze, którą założyłam blisko cztery lata temu. Dlatego nie było jej tutaj teraz. Bo tutaj miałam coś, czym nie mogłam się poszczycić na co dzień. Podniosłam łeb i zobaczyłam w oddali kilka malujących się ciemnych sylwetek. Zmarszczyłam brwi, gdyż wiedziałam, że o nikim ani o niczym więcej nie marzyłam. A może jednak? Może mam jeszcze jakieś niespełnione marzenia, tylko o tym nie wiem? Czy jest to możliwe, aby był tutaj ktoś jeszcze prócz mnie? Przyspieszyłam kroku, by jak najprędzej rozwiązać tę zagadkę.
    - Kii, kochanie, gdzie tak pędzisz? - dopytywał się mój partner. Ignorowałam to pytanie, brnąc dalej na przód. Mój synek aż biegł w ślad za nami na tych swoich króciutkich łapkach, bo inaczej już dawno zostałby porzucony na pastwę losu. Sylwetki stawały się coraz wyraźniejsze: widziałam dwóch ludzi i jednego malucha.
    - Kim jesteś?! - zakrzyknęłam, by dowiedzieć się jak najprędzej, z kim mam do czynienia. Postać średniego wzrostu przemieniła się w swoją wilczą formę i również zaczęła iść w moją stronę. Miała kruczoczarną sierść i była wyższa ode mnie, zapach wskazywał na to, że była to...
    - Des?! - wykrzyknęłam zaskoczona, ale mimo wszystko jednak nadal zachowując zimną powagę. W moim sposobie bycia przez ostatni czas zaszły kolosalne zmiany.
    - Kiiyuko? A ty co tutaj robisz? - zapytała wadera, gdy stałyśmy już pyskiem w pysk. Również w swoim tonie głosu nie zdradzała żadnych emocji.
    - Czasami chciałabym pobyć sama, z własnymi myślami, a tutaj było to możliwe aż dosłownie. - wyjaśniłam.
    - Mamo, kto to jest? - powiedziały chórem szczeniaki. I mój Michael i... Właśnie, kim był ten drugi? Popatrzyłam pytająco na Desari. Miała syna?
    - Nathanielu, proszę, bądź miły dla Kiiyuko. - zwróciła się do niego.
    - Desari, powiedz mi, proszę... Miałaś syna o imieniu Nathaniel? - wyszeptałam poruszona. Moje serce teraz waliło jak oszalałe. Wadera popatrzyła na mnie w głębokim skupieniu, jakby zastanawiała się, czy warto mi odpowiadać, czy też nie.
    - Tak.
    To wystarczyło. Patrzyłam na małą, puchatą kulkę, jak się okazało będącą synem Desari. Mimowolnie poczułam, jak łza spływa po moim policzku. Zapewne basior, który teraz do niej podszedł i również patrzył na nas wszystkich zdezorientowany, był jej partnerem. Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę, iż ja i moja właściwie już przyjaciółka jesteśmy do siebie podobne. Nie wiedziałyśmy o sobie wszystkiego, ale nasz życiorys najwyraźniej mimo pozorów był niemalże taki sam. Zmusiłam się do sztucznego uśmiechu, jaki okazywałam dotychczas wszystkim we Watasze Magicznych Wilków. Miałam go już opanowanego do perfekcji.
    - Możesz mnie przedstawić nowo przybyłemu? Nie wydaje mi się, abym go znała.
    - To jest Kovu, ojciec Nathaniela... - powiedziała. Było widać, że wyjątkowo ją boli to, że musi to mówić. Aż cisnęło mi się na usta pytanie, czy Percy wiedział o tym, ale nie chciałam jej dobić bardziej myślą o ukochanym, który zmuszony był odejść.
    - Mamo? Mogę się pobawić z Nathanielem? - zapytał po chwili milczenia Michaelek.
    - Mów mi Nati! - oznajmił mały, wypinając dumnie pierś. Mój synek się zaśmiał.
    - A mi Mike!
    Lekko się uśmiechnęłam. Skinęłam na brązowego basiorka, a ten radośnie pomachał ogonkiem i już chwilę później tarzał się z nowym kolegą w wysokiej trawie, symulując bitwę. Cała Dolina Cudów i Marzeń była teraz skąpana w pomarańczowym świetle, tak samo jak niebo, które z żółtego przechodziło do różu i błękitu, aż w końcu do granatu posypanym srebrnymi gwiazdami. Tutaj wszystko zdawało się być niezwykłe. Nawet księżyc, który już był widoczny. Mieliśmy pełnię. Des również obserwowała z uwagą nasze dzieci, tak samo jak i ja.
    - Tęsknisz za Michaelem, prawda? - zapytała po chwili.
    - Owszem.
    Westchnęłam.
    - Chociaż ciężko to nazwać tęsknotą, bo Michael jest wilkiem, którego nigdy nie miałam okazji poznać naprawdę. Wiedziałam tylko, jak wygląda, a reszta pozostaje tylko i wyłącznie moim domysłem...
    - Podobnie jak ja i Nathaniel... Bardzo szybko go straciłam... Nawet nie wiem, jaki jest teraz... i czy w ogóle żyje.
    - Całkowicie cię rozumiem...
    Zapanowała cisza. Niebo stało się już kompletnie ciemne, a my nadal stałyśmy. W tej samej chwili kątem oka dostrzegłam dziwną postać przyglądającą się nam zza drzewa. Była to blada dziewczyna z długimi, prostymi włosami.
    - DoCuMa? - szepnęłam. Dziewczyna szybko się cofnęła i bezszelestnie uciekła, śmiejąc się cicho.
    - Słucham? - zapytała Desari.
    - Chyba musimy już... iść... - odpowiedziałam. Wadera odwróciła głowę w stronę wciąż roześmianych szczeniaków. Wiedziałam, że nie chce wracać i walczyła z poczuciem obowiązku a własnymi pragnieniami. Nasi partnerzy również ich obserwowali z uśmiechami na pyskach, lecz kawałek dalej. Poczułam w sercu dziwną pustkę. Rzekomo kraina ta miała przynosić wieczne szczęście i radość, ale ja z jakiegoś powodu nie czułam niczego z tego rodzaju. Nie czułam kompletnie nic. To było naprawdę przerażające. Zero wzruszenia, brak radości... Z zamyślenia wyrwała mnie Des, która już wyczarowała portal i skinieniem łapy wskazała, bym ruszyła jako pierwsza. Nie odpowiadając zrobiłam to, co nakazała.
    Nie powitało mnie tak jak zwykle wychodząc stamtąd przygnębiające wrażenie niedosytu, tylko dosłowny upadek na trawę. Leżałam i nie mogłam się podnieść. Desari chwilę później również przeszła przez biały portal, a następnie go zamknęła i popatrzyła na mnie. Uniosła brwi w zdumieniu.
    - Kiiyuko...? - zapytała, ale nie skończyła, bo już się podniosłam. Łapy miałam mocno roztrzęsione, a serce łomotało jak oszalałe. Samo wrażenie było tak przeraźliwie uderzające w duszę, że zaczęłam płakać. Tak zupełnie bez powodu. Des obserwowała mnie, nie wiedząc chyba, co zrobić. Nie dziwiłam się jej. Dopiero po chwili zorientowałam się, dlaczego łzy popłynęły po moich policzkach: już wcześniej podświadomie ujrzałam rozmazaną, lecz lśniącą na błękitno postać. Rafael. Już mam zwidy... Oszalałam do całej reszty... Pisnęłam i pobiegłam przed siebie. Nie potrafiłam wytłumaczyć w żaden logiczny sposób moich działań. Nie widziałam prawie nic, przez fakt, że był środek nocy, a ja nie miałam zbyt dobrego wzorku. Łzy nie ułatwiały sprawy.
    Biegłam, choć nie wiedziałam dokąd. Nie potrafię przed tym uciec. Nie ucieknę przed wyrzutami sumienia, nieodwrotnego bólu i ciężaru na sercu. Nie ma na to lekarstwa. Zabiłam go. Straciłam syna. To już nie miało żadnych nadziei, że wrócą. W dodatku zaczęłam mieć dziwne widzenia. Jeśli jednak to rzeczywiście był duch, to przyszedł, by mi przypominać o tym, że jestem zimnokrwistą morderczynią. Że jestem potworem. Że nikt mnie już nie pokocha.
    Nie widząc wystającego korzenia, upadłam. Leżałam tak przez kilka chwil odrętwiała, z pyskiem mokrym od łez. Później podniosłam się, nadal się trzęsąc. Moim oczom ukazało się niezwykłe niebo, na którym spadały dziesiątki gwiazd, niektóre z nich wpadały do jeziora, które rozciągało się kilka metrów ode mnie. Tafla wody mimo pozorów była gładka jak lustro i odbijała wszystko inne. Zaintrygowana, powstrzymując łzy podeszłam bliżej. Ujrzałam siebie. Nie rozmazaną, jak we większości przypadków bywało, a całkowicie wyraźną. A może to nie była woda, a rzeczywiście lustro? Wyciągnęłam łapę przed siebie, by to sprawdzić i zamoczyłam ją w chłodnej wodzie. Zemdlałam.

    ***
    - Kiiyuko! - usłyszałam zniekształcone głosy. Chcąc się jak najprędzej dowiedzieć, któż tak krzyczał imię swojej przyjaciółki, otworzyłam delikatnie oczy. Ujrzałam przed sobą obce pyski.
    - Otworzyła oczy! - zakrzyknęła jakaś biało-niebieska wadera. Zmarszczyłam brwi.
    - Gdzie ja jestem...? - mruknęłam.
    - W wilczym szpitalu.
    Mój wzrok podążył po kolejnych obcych pyskach. Nikogo z nich nawet nie byłam w stanie skojarzyć.
    - Kim jest Kiiyuko? - zapytałam po chwili. Wadera wytrzeszczyła oczy.
    - Jak to, kto? Nie wiesz, że to twoje imię?
    - A, no tak. - zmarszczyłam jeszcze bardziej brwi, udając, że już zrozumiałam, o czym mowa. Od kiedy się tak nazywałam? Niczego takiego sobie nie przypominałam. Cóż, może jest jeszcze więcej rzeczy, o których nie zdaję sobie sprawy. Uśmiechnęłam się przyjaźnie.
    - A wam jak na imię?
    Jeden z wilków stracił przytomność, choć nie miałam pojęcia dlaczego.
    - Ja jestem Astrid. - powiedziała zmartwiona wadera, która zaczęła ze mną rozmowę najwcześniej ze wszystkich.
    - Nie pamiętasz nas? - zapytała smętnie czarna wadera.
    - Jak to nie pamiętam? Nie znam was. - rzekłam zdezorientowana. Na przód przepchnął się jakiś szaro-czarno-czerwony basior, który natychmiast przyłożył łapę do mojego czoła, zupełnie jakby mierzył mi gorączkę.
    - Wszystko ok, czuję się wspaniale. Nie wiem, po co to całe zamieszanie. - zaśmiałam się.
    - Straciła pamięć. - oświadczył basior, zabierając łapę z mojego czoła. Wszyscy patrzyli na mnie osłupieni. Panowała martwa cisza. Chyba nie spodziewali się takiej diagnozy. Szczerze powiedziawszy, to ja też. Wcześniej byłam kimś innym? A może to moi przyjaciele z watahy? W jednej chwili posmutniałam.
    - Jesteście moimi przyjaciółmi, prawda? I zapomniałam o was?
    Popatrzyli na siebie, jakby bez słowa naradzali się, co mają mi odpowiedzieć.
    - Można tak powiedzieć... - oznajmiła biało-szara wadera. - Ja jestem Mizuki, to jest Kai, tu Desari, dalej Yusuf, Sora, Sohara, Yui, Ice, Kazuma i Suzanna.
    Mizuki wskazywała na kolejne to wilki, a te dawały znak o sobie skromnym skinieniem głowy. Na szczęście nie dokuczał mi problem związany z brakiem umiejętności zapamiętywania wielu imion na raz, więc zapamiętałam je i skojarzyłam z poszczególnymi osobami niemalże od razu. Wstałam z prowizorycznego leżyska.
    - Mogę wiedzieć, w jakiej watasze się znajdujemy?
    - Wataha Magicznych Wilków... - wyjaśniła niepewnie Sora.
    - Super nazwa! A dużo jest tutaj wilków?
    - No, dość sporo...
    - To świetnie! Wszystkich znałam?
    - Zdaje się, że tak. - wtrąciła Sohara.
    - W takim razie dziś wieczorem urządzimy dyskotekę, co wy na to? - uśmiechnęłam się radośnie. Patrzyli na mnie w coraz większym osłupieniu. Suzanna aż z wrażenia zatoczyła się w bok i oparła o wejście do jaskini.
    - Wszystko ok? - zapytałam.
    - Tak, tak... - powiedziała cicho. Była w głębokim szoku.
    - Na pewno? - Podeszłam bliżej.
    - Na pewno.
    Położyłam jej łapę na ramieniu.
    - W takim razie jestem z tego powodu bardzo zadowolona i spodziewam się was o zachodzie słońca... E... Ktoś mógłby mnie oprowadzić? Nie bardzo wiem, gdzie co się znajduje i bardzo bym chciała, aby ktoś mi pomógł w przygotowywaniach.
    Wilki popatrzyły po sobie. W końcu łapę podniosła Kazuma. Wilki popatrzyły na siebie po raz pierwszy mocno zszokowane. Uśmiechnęłam się do niej.
    - Mogę oprowadzić, ale nie będę w niczym więcej pomagać. - warknęła.
    - Spoko, czaję. To jak, idziemy?
    - Tsa... - mruknęła i wyszła z zatłoczonej jaskini, ja zaraz za nią. Po kilku sekundach zatrzymałam się i popatrzyłam na widoki rozciągające się dookoła. Wilczy szpital znajdował się na jakimś wzgórzu, więc wszystko z tego punktu było idealnie widać. Tereny były zachwycające... Nigdy w życiu nie widziałam tak oszałamiających widoków.
    - Łał... - powiedziałam. Kazuma prychnęła.
    - Idziesz, czy dalej będziesz stała jak ten kołek w miejscu?
    - Jasne, idę już, idę. - odpowiedziałam pospiesznie, a później tak jak zadeklarowałam, podążyłam za popielatą waderą. Wyglądała na wyjątkowo nieszczęśliwą. Nie lubiłam, gdy wilki były tak pokaleczone i wychudzone jak ona.
    - Em... Może ci pomóc wyciągnąć ten drut kolczasty z ogona? - zapytałam niepewnie. Wadera popatrzyła na mnie rozgniewana.
    - Nie.
    - Dlaczego? Musi cię naprawdę kaleczyć.
    - Ale nie kaleczy.
    - Jak to nie? Przecież widzę. - rzekłam, nie spuszczając jej ogona z oczu. 
    - To... - wadera się zawahała. Patrzyłam na nią z zainteresowaniem. - ...pokuta za moje grzechy.
    - Pokuta? Jakie grzechy?
    - Nie ważne... - zakaszlała. Była przeziębiona? - Nic już nie jest ważne. Wiem, że niebawem stąd odejdę i już nic nie będzie miało dla mnie znaczenia.
    - Dlaczego masz odejść? Nie podoba ci się tutaj?
    Wadera posłała mi wymuszony uśmiech. A może to była próba okazania radości po długim czasie bycia nieszczęśliwą?
    - Sama już nie wiem. Po prostu jestem śmiertelnie chora i wiem, że już powoli czas na mnie.
    Popatrzyłam na nią zmartwiona, ale ona kontynuowała swoją przemowę:
    - Pamiętam, jak rok temu mnie tędy oprowadzałaś. Nie podobało mi się tutaj. Teraz... teraz czuję do ciebie dziwną litość. Nie mam pojęcia dlaczego.
    - A może jesteśmy siostrami? - zażartowałam. - Ja też często odczuwam nastroje, których nie potrafię wyjaśnić.
    Wadera nie odpowiedziała.
    - Mogłabyś mi opowiedzieć nieco o "starej mnie"?
    Znowu cisza. Kazuma się zastanawiała, co odpowiedzieć.
    - Urodziłaś się w Królestwie Pór Roku. Miałaś młodszą siostrę. Byłaś Wilkiem Pogody. Z czasem sama zadecydowałaś o przeniesieniu się na Ziemię i tak trafiłaś tutaj.
    - Och! To naprawdę fascynujące! - podekscytowałam się. Kazuma po raz kolejny posłała mi ten swój skwaszony uśmiech.
    - W każdym razie potrafię ci powiedzieć tyle, że byłaś wilkiem miliard razy lepszym wilkiem ode mnie.
    - Dlaczego tak uważasz? Nikt nie jest zły i nie powinnaś tak myśleć o sobie. Nie ma rzeczy, której by się nie dało naprawić.
    - Tak tylko ci się wydaje...
    - Ale... - nie skończyłam, bo wadera zatkała mi pysk łapą.
    - Dotarłyśmy do Wodopoju, dalej strumyk prowadzi do Wodospadu, w którym możemy wziąć kąpiel, Jezioro i ujście rzeki na Plaży.
    - Będę mogła to wszystko zobaczyć?
    - Tak, ale dopiero po tym, jak cię oprowadzę. - wywróciła oczami, jakby to było oczywiste.
    - A, ok.
    ***
    Po wyjątkowo skromnym oprowadzaniu, stwierdziłam w końcu, że urządzę wcześniej obiecywaną dyskotekę na Plaży Wschodniej. Wydawała się być najbardziej obiecująca. Usiadłam na piasku i zaczęłam się zastanawiać, jak mogłabym to wszystko przyozdobić i rozkręcić imprezę. Może by tak kogoś zapytać o pomoc? - pomyślałam, a chwilę później stwierdziłam, że to całkiem niezły pomysł i pobiegłam w stronę terenu, na którym według Kazumy znajdowały się jaskinie innych wilków. Spotkałam trzy wilki idące w tym kierunku. Najwyraźniej szara wadera musiała im już powiedzieć o tym, gdzie koniec końców miało się rozpocząć świętowanie bez żadnej okazji.
    - Cześć! Może wiecie co zrobić, aby było bardziej kolorowo? Jakieś balony, sempertyny, konfetti, cokolwiek? Jedzenie, muzyka? Bo wiecie, robię imprezę i nie wiem, jak się do tego zabrać. Pomożecie?

     <Chętny? Tylko pamiętajcie, że Kii straciła pamięć i ma inny charakter. Zdążyła poznać na nowo tylko Mizuki, Kai'ego, Desari, Yusuf'a, Sorę, Soharę, Yui, Ice, Kazumę, Suzannę i Astrid. Zapomniałam wspomnieć, że za op. na Tematyczny Weekend dostaje się 2 razy więcej pkt. i SG za op.>