Marzec 2017
Z niespokojnego snu wyrwała mnie wichura i wycie. Głos może coś
oznaczał, ale nie znam języka wilków. Na wszelki wypadek uznałam, że
sprawdzę co się dzieje.
Uniosłam się powoli na czterech łapach nadal nieprzyzwyczajona do
wilczej formy. Najpierw otrzepałam nieudolnie łeb, prawie się
przewracając, a potem bardzo powoli, pilnując by nie pomylić kolejności
stawiania kroków, skierowałam się do wyjścia z podłużnej jaskini. Byłam
trochę odrętwiała od spania na zimnej skale do którego nie byłam
przystosowana. Ahh, ile bym dała za mój mięciutki ogrzewany koc, albo
chociaż poduszkę!
Ostrożnie wychyliłam głowę na zewnątrz i zrobiło mi się jeszcze zimniej.
Wiatr poruszał się we wszystkich kierunkach nie mając litości dla mojej
sierści na której późniejsze rozczesanie będę musiała wykorzystać cały
następny dzień. Jak ja nienawidzę tych nocy kiedy się nie wysypiam.
Wtedy przez cały dzień jest mi zimno. A marzec wcale do tych
najcieplejszych nie należy.
Mimo, że wszystko dookoła zdawało się próbować odciągnąć mnie od małego
nocnego rekonesansu, dzielnie i z uniesioną głową opuściłam moje
bezpieczne schronienie.
Wycie było coraz głośniejsze, wiatr z każdą chwilą się wzmagał. Trzęsąc
się, przyspieszyłam jeszcze bardziej, chcąc dotrzeć do celu mojej
wycieczki. Przez to poplątały mi się łapy, musiałam na powrót zwolnić,
żeby się nie przewrócić.
Posuwałam się więc powoli, aż moim oczom ukazał się Wschodni Klif.
Zawędrowałam aż tak daleko? Odetchnęłam z ulgą, bo tutaj nie wiało.
Rozejrzałam się uważnie. Tajemniczy wilk chwilowo ucichł utrudniając mi
odnalezienie go. Kiedy zawył znowu, wiatr jak na komendę gwałtownie się
zerwał. Teraz słyszałam wyraźnie, że głos był bardzo czysty i melodyjny.
Też chciałabym taki posiadać. Westchnęłam.
Nareszcie zauważyłam właściciela głosu. Od tyłu, w świetle księżyca w
pełni wyglądał na srebrnego basiora. Był w miarę duży, trochę wyższy ode
mnie i miał bardzo grubą sierść. Grzywa przywodziła na myśl lwią.
Zakradłam się jak najciszej wkładając cały wysiłek w to, żeby się nie
potknąć. Usiadłam spokojnie obok obcego. Starałam się zachowywać jak
naturalniej, zrobić dobre wrażenie. Niestety kiedy znowu wiatr zaczął
wiać, odwróciłam się do nieznajomego:
- Jak ty to robisz? - Chociaż nie miałam żadnych namacalnych dowodów, w powietrzu niemal było czuć magię bijącą od wilka.
- Co? - Usłyszałam dziewczęcy głos a, jak się okazało wadera przekręciła łeb nie rozumiejąc o co mi chodzi.
- No, ten wiatr... - Zakręciłam łapą spiralę przed sobą.
- Ahh... O to ci chodzi... - Poruszyła się w podobny sposób, a z niebieskiej poduszki jej łapy wyłoniło się miniaturowe tornado.
Wadera uśmiechnęła się widząc, że magia bardzo mi imponuje. Patrzyłam na posłuszny jej słup powietrza z nieukrywaną fascynacją.
- Jak wy to robicie? - Nie mogłam przestać obserwować wiru.
- To proste. Każdy wilk ma jakiś żywioł nad którym potrafi panować. Albo kilka. - Na jej pysku pojawił się lekki uśmiech.
- Fajnie. Szkoda, że ja nie mam żadnego. - Położyłam się zwieszając łapy z klifu.
- Jak masz na imię? - Wadera przyjrzała mi się uważnie.
- Jestem Karou. - Podałam jej łapę.
- Leah. - Odwzajemniła uścisk.
Wróciłyśmy do siedzenia w ciszy i gapienia się w przestrzeń. Leah nadal zmieniała kierunki wiatru doprowadzając mnie do szału.
- Wiesz co? - Uniosła głowę w moją stronę i kontynuowała zanim zdążyłam zapytać. - Może mogłabym ci pomóc znaleźć twój żywioł?
Znaczki na moim ciele zaczęły lekko błyszczeć.
- Da się? Jak?
<Leah>
Uwagi: Przecinki.