Był późny wieczór, a ja siedziałam rozmyślając.
Czemu wszyscy odchodzą? Zaczynając od rodziny, a kończąc na członkach Watahy Magicznych Wilków.
Było ich tak wiele, tyle ich tu przeszło, tyle przyszło. Są nowi, którzy
nie są tacy źli, ale jednak odczuwam smutek, że oni mają zastąpić moich
przyjaciół, którzy poszli w świat. To smutne. Kiedy o tym pomyślę, chce
mi się płakać. Wiem, że ci nowi mogą zostać moimi nowymi przyjaciółmi,
ale trzeba ich najpierw poznać, tamtych znałam. Iiii... I lubiłam, a oni
poszli w świat. Wydaje mi się, że z kawałkiem mojego serca. W watasze
czuję się obco, wśród nieznanych mi pysków. No cóż powoli tracę siłę na
poznawanie, zwłaszcza jak oni nie chcą mnie znać. Ja przecież miałam
siostrę, przybraną, ale siostrę, którą kochałam jak prawdziwą, a ona
odeszła. Na takie myśli chce płakać, jednak brak mi sił. Boję się, że
nikt nie zostanie z tych już trochę "starych" członków. Tylko ja. Do
nikogo się nie odezwę, bo nie będę w stanie. A może to ją odejdę
szybciej. Nie chce odchodzić, ale wśród samych nieznajomych, których nie
mam jak i nie chcę poznać, chyba będę musiała to uczynić. To smutne, ale
prawdziwe. Potrzebuje czasu, samotności i spokoju. Muszę odetchnąć od
życia. Ale jak? Jak odejść od wszystkich co znam, ale tak by powrócić?
Już wiem, pójdę na wyprawę pod pretekstem szukania terenów, znajdę coś,
byle co zatrzymam się tam, po to by odetchnąć i potem wrócę. Będę
spokojniejsza i przy okazji zrobię coś pożytecznego. Teraz tylko iść do
Alfy i już.
Poszłam do jaskini Suzanny, oznajmiła jej, że wyruszają na poszukiwania nowych terenów z samego rana.
*W okolicach 5 rano*
Nadszedł ten czas. Czas na moja wyprawę. Muszę iść, jak najszybciej iść.
Teraz, szybko, już! Tylko w którą stronę? Biegałam po terenach jak
opętana. W końcu zaczepiłam Ivette. Jako, że jest nowa i pyskata, a to
może mi się przydać.
- Mnie ciekawi Most Nieskończoności. A co stara, wybierasz się na
wycieczkę? - powiedziała zdenerwowana, że ją obudziłam o tak wczesnej
porze.
- Tak właśnie, a co nie mogę?! - odparłam podenerwowana - Ok, to idę mostem, dzięki!
Mała chyba pomyślała, że jestem jakąś chora umysłowo, ale mało mnie to obchodziło. Ważne, by dostać się do mostu i mieć spokój.
Kiedy dostałam się tam zauważyłam, że stoi na nim jakąś postać.
Jęknęłam w duchu, ale weszłam na most. Spojrzałam w dół, nie było widać
dna. Słabo.
- Cześć Astrid! - zawołała dobrze mi znana postać. Źle, bardzo źle.
- Cześć Dante. - odparłam.
- Gdzie idziesz? - spytał basior.
- Na wyprawę. Sorry Danny, ale idę sama i daj mi spokój i pójdź sobie. -
odpowiedziałam. Te słowa bolały, bardzo. Zrobiłam jeden krok przed
siebie po czym poślizgnęłam się i wypadłam z mostu. Starałam tak,
niesamowicie wystraszona. Dalej bolały mnie słowa, które powiedziałam do
Dantego. Chciałam umrzeć. Jednak nie dane było mi to zrobić. Zbliżałam
się do końca mojej nieprzyjemnej wycieczki. Przygotowywałam się na
bolesne spotkanie z ziemią, które nie nastąpiło. Odbiłam się od czegoś i
teraz do góry. W końcu wylądowałam na ziemi w jakimś lesie. Po
spotkaniu z ziemią wszystko mnie bolało. Nie wiem co było dalej, chyba
straciłam przytomność...
<C.D.N.>
Uwagi: Gdy chcesz wspomnieć w op. o WMW, to proszę, rozwiń ten skrót. Zapominasz o polskich literach. Mówiąc o porze jako o porze dnia, piszemy przez "rz". Masz trzykrotne powtórzenia wyrazu "most". Niezbyt rozumiem, o co chodzi w końcówce (jest Dan, później go nie ma, As pojawia się na moście, spada z niego, później gdzieś leci i jest w lesie. Wot?), ale żeby nie zepsuć ukrytego sensu, nie będę niczego poprawiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz