Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

środa, 13 stycznia 2016

Od Kazumy "Próba mroku" cz. 4 (cd. Yuko)


Stanęłam tak, że opierałam ciężar swojego ciała na jednej z nóg, a konkretniej - biodrze, a następnie skrzyżowałam ręce i z kpiącym uśmieszkiem obserwowałam, cóż takiego młoda wymyśli. Czy może zemrze z głodu, pragnienia lub ogólnego wycieńczenia organizmu. Pierwszą rzeczą, którą spróbowała zrobić, było tak jak myślałam teleportowanie się. Jednak to tutaj tak nie działa i próba skończyła się na kompletnej porażce. Prócz dziwacznej, wyjątkowo skupionej miny nastolatki, w jej sposobie bytu nie zmieniło się dosłownie nic. Nie przesunęła się ani o milimetr. Otworzyła oczy nieco zaskoczona i poirytowana za razem, lecz przyznam, że dość zabawnie było mi na to patrzeć. Widząc, że uśmiecham się coraz szczerzej, zaczęła się szarpać i wykręcać we wszystkie możliwe sposoby, byleby uwolnić się z kajdan. To również skończyło się na niepowodzeniu.
Później siedziała tak, kompletnie bezradna i beznamiętnym wzrokiem obserwowała nieruchomą buteleczkę, z dna której wciąż wydobywały się na powierzchnię maleńkie pęcherzyki powietrza. Otworzyła szerzej oczy. Zmarszczyłam brwi, orientując się, że ta mogła wpaść na jakiś pomył. Nie myliłam się. Zaczęła walić z całej siły piętą o deskę, na której na drugim końcu spoczywała buteleczka. Poczułam, jak w jednej chwili robi mi się chłodno. Musiała wpaść na nowy, tym razem nieco bardziej logiczny pomysł. Już chciałam odepchnąć butelkę butem, kiedy ta zrezygnowana zaprzestała działaniu. Na nowo zesztywniała, zaciskając pięści, na co ja ponownie zaczęłam się zwycięsko uśmiechać. Czułam, że wygrałam, choć nie do końca było to pewne. Wróciła do czynności, którą wykonywała na samym początku, tym razem z większym zdecydowaniem. Drewniana spróchniała ściana niebezpiecznie zaskrzypiała. Ona uświadomiwszy to sobie, wpadła na pomysł, by sfatygować ją jeszcze bardziej. Szarpała pod jednym kątem kilkakrotnie, coraz bardziej ją zarywając, aż ułamała kawałek deski, razem z przykręconym do niej kawałkiem blaszki. Moje nogi jakby zmiękły. Z niepokojem patrzyłam na dziurę, przez którą można było ze spokojem wyjrzeć na zewnątrz i nazwać oknem. Już wystarczy, że owa dwupiętrowa wcześniej chata groziła zawaleniem... teraz w dodatku mam gwarancję, że jeszcze w tym tygodniu sufit wraz z dachem zechce znaleźć się piętro niżej, w efekcie czego stracę swój domek letniskowy. Tylko... skąd ja wezmę nowy?
Po chwili zrobiła mi drugie okno, po czym z uśmiechem wstała i za jednym stanowczym ruchem zrobiła mi także całkowicie zbędny dopływ bladego światła z zewnątrz, tylko takiego, które znajdowało się tuż przy podłodze. Już wiedziałam, że najwyższa pora zwijać manatki, bo ta spróchniała chata nie postoi za długo. Z uniesionymi brwiami patrzyłam, jak ta całkowicie zadowolona z siebie podchodzi, nonszalanckim ruchem odkręca korek i podkłada dłoń pod odpływ. Śmierdząca ciecz przelała jej się przez palce, a gdy butelka była w połowie opróżniona, na jej palcach spoczął mały kluczyk, którego później użyła do otworzenia pozostałości z kajdanek. Odrzuciła je gdzieś na bok, wyprostowała się i spojrzała mi prosto w oczy.
- I co... zdałam?
- Nie - odparłam, otrząsając się z chwilowego zamyślenia. By nie napełniać jej szczęściem, na nowo uśmiechnęłam się w taki sposób, z którego już zasłynęłam. Aż dziw, że jeszcze nie rozwieszają plakatów w Mieście z moją złowieszczą podobizną. - To była dopiero rozgrzewka.
- Co mam jeszcze zrobić?
- Przynieś mi szmaragdowy medalion - odpowiedziałam, niemalże automatycznie. Myśląc o przeprowadzce od razu przypomniałam sobie o tym, że niedawno zgubiłam jeden ze swoich ulubionych naszyjników. Nastolatka popatrzyła na mnie nie kryjąc zdumienia.
- A gdzie go znajdę?
- To już twój problem - powiedziałam melodyjnym głosem - A, i masz dwadzieścia trzy godziny.
Ta na nowo posłała mi to spojrzenie, jakiego nie powstydziła się jedna z żab lub dorodnych karpi, a następnie pospiesznie obróciła się na pięcie i niemalże zbiegła ze schodów, potykając się na wystającej desce. Jednak nie upadła i pobiegła na zewnątrz. Przez najnowsze okno obserwowałam, jak znika mi z widoku, a następnie wzdychając zeszłam na dół. Nie miałam najmniejszej ochoty oberwać jakąś przestarzałą deską w łeb, jak jak to było ostatnio, tym bardziej, że obecnie można było uznać tę sytuację za awaryjną. Tym razem mogłam dostać nie deską, a całym sufitem. Intrygowało mnie tylko to, kto zbudował tutaj ten dom i skąd wziął do tego materiały. Stanęłam przed od dawna wyłamanymi drzwiami wejściowymi i popatrzyłam w górę. Był wyjątkowo krzywy i niedbale wykonany... nic nie wróżyło tego, aby osoba, która go zbudowała wyróżniała się jakimś szczególnym talentem architektonicznym, a co jedynie zasobem gwoździ, młotkiem oraz toną desek. Aby czymś się zająć, usiadłam na najniższym i za razem jedynym schodkiem przed dworkiem. Oparłam głowę o nadgarstku, a łokieć z kolei na kolanie. Patrzyłam w nicość, zastanawiając się, czy ta w ogóle wróci.
- Cześć... - usłyszałam nagle nieśmiały głos. Nie odwracając się za siebie mruknęłam:
- Valto, czego tutaj szukasz?
Chłopak podszedł bliżej mnie i usiadł tuż obok, obserwując mój każdy, nawet najmniejszy ruch. Zapewne zastanawiał się, co jest powodem mojego zamyślenia i na co oczekuję.
- Właściwie to niczego... dawno się nie widzieliśmy - uśmiechnął się, lecz ja to zignorowałam, nie szczycąc go nawet ani jednym spojrzeniem. Na nowo zapadła cisza, po chwili przerwana przeszywającym rykiem jednej z istot. Znudzona wciąż patrzyłam w jednym kierunku, Valto jednak drgnął poważnie zaniepokojony. Nic się nie zmienił przez ten cały czas. Wiecznie podenerwowany i przede wszystkim strachliwy. A ja głupia sądziłam, że zmądrzał.
- Co to było? - zapytał.
- Nic... Może ją zeżre...
- Ją? To znaczy kogo? - dopytywał, a jego niebieskie oczy zdawały się być tak szeroko otwarte, jakby zaraz miały wypaść z orbit.
- Taką małą, białą dziewczynkę.
- Że co?! - wykrzyknął spanikowany, a następnie wstał i wyciągnął z pochwy srebrny miecz.
- Trzeba jej pomóc!
Wygląda na to, że tym razem był nieco lepiej wyposażony, niż ostatnio. Być może to Biały Kieł wynagrodził go za naszą pierwszą i ostatnią wspólną przygodę... no chyba, że w międzyczasie czymś jeszcze zdążył się poszczycić lub zwyczajnie sam go sobie skądś załatwił. Zawsze mógł go komuś ukraść, choć szczerze w to wątpię, bacząc na jego dobre serce. Teoretycznie gdybyśmy poznali się kilka lat wcześniej, można byłoby nas uznać za najlepszych przyjaciół o identycznym zachowaniu oraz zainteresowaniach. Jednak czas i doświadczenie zmienia więcej, niż by się początkowo zdawało. Z wiekiem możemy rozstać się z rzeczami, bez których niegdyś nie wyobrażaliśmy sobie życia.
- Uspokój się, przyszła tu z własnej woli, a jeśli zginie, to nie moja wina. Jest totalną wariatką i ja za nią nie odpowiadam - odpowiedziałam. Popatrzył na mnie w osłupieniu, opuszczając swój ciężki, dwuręczny miecz.
- Ale... jak to? Nie pamiętasz naszego układu? Nie możesz tutaj nikogo zabijać.
Wzruszyłam ramionami.
- Ja jej nie zabijam, tylko ona sama się naraża. Jeśli tam zginie, ja nie będę miała na to wpływu. Uparła się, przylazła, więc nie będę jej wyganiać.
- No to jak mi to wytłumaczysz, że tak nagle tutaj przyszła? Skąd spadła? Z Księżyca? - zaśmiał się wciąż podenerwowany. Bardzo nieostrożnie wbił klingę miecza tuż obok swojego sandała, o mały włos nie rozcinając sobie dużego palca. Obecnie jego broń najwidoczniej pełniła funkcję podpórki.
- Wlazła za mną przez portal, narzekając, że koniecznie chce mieć na własność Posłańca Mroku - mówiąc to, pokręciłam głową, wciąż nie mogąc pojąć jej wyjątkowo dziwacznego rozumowania - To z góry jest skazane na klęskę.
Valto po chwili zastanowienia przyznał mi rację.
- Czyli po prostu na nią czekasz? - zapytał.
- Zgadza się. Jeśli nie przyjdzie za kilkanaście godzin, oznacza to, że posłużyła za obiad moich podwładnych.
Niebieskowłosy zaśmiał się pokrótce. Posłałam mu rozgniewane spojrzenie, które zdawało się pytać, co go aż tak śmieszy.
- Czyli będziesz tak bezczynnie siedzieć przez nie wiadomo ile?
- Nie... w międzyczasie pójdę na spacer, później do cukierni, na basen i kręgle.
Wybałbuszył na mnie oczy, coraz mniej zorientowany w sytuacji.
- Zaraz... macie tutaj cukiernię? I basen? Kręgielnię?
- No jasne - odpowiedziałam z ironicznym uśmiechem. Był większym głąbem, niż się spodziewałam.
- Pozwolisz mi się tutaj wprowadzić? - zapytał, na co ja o dziwo wybuchnęłam zdrowym śmiechem. On za to nie wiedział, o co mi chodzi, lecz również odpowiedział tym samym.
Po upływie kilkunastu minut spędzonych na beztroskiej pogawędce z Valto, który był ostatnią osobą, od którą darzyłam zaufaniem, usłyszałam niespodziewanie trzepotanie skrzydeł gdzieś w oddali. Moje mięśnie się napięły, a ja nadstawiłam słuch.
- Też to słyszysz? - zapytał zaniepokojony, ale już chwilę później z impetem, kilka metrów od nas wylądował kilkudniowy Posłaniec Mroku, nieostrożnie uderzając długim ogonem w już sypiącą się ścianę chaty. Ta niebezpiecznie się zachwiała, więc pierwsze co zrobiłam, było chwycenie chłopaka za nadgarstek i ucieczka od budynku. W ostatniej chwili zdążyliśmy się uratować. Deski runęły na ziemię, a zamiast starego domu mogliśmy podziwiać istną ruinę. Moje zdumienie ustało na rzecz wściekłości.
- Masz mi to odbudować! Już!! - wrzasnęłam do przerażonej nastolatki, która siedziała na grzbiecie smoka. Ten tak jeszcze bardziej wystraszony zrzucił ją z grzbietu i najszybciej, jak tylko potrafił odleciał do matki, zostawiając ją na pastwę losu. Siedziała tak na ziemi i patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Moje zaciśnięte pięści, z których buchnął czarny, ostrzegawczy ogień chyba jej uświadomiły, że nieźle mi zadziałała na nerwy, a ja mówię całkowicie poważnie.

<Yuko? W końcu się doczekałaś :I>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz