Kilka skrzyżowań później w końcu stanęłam przed nie za dużym budynkiem mającym być hutą szkła. Zza ściany dobiegały śmiechy, oznaki przyjacielskich rozmów ludzi, którzy musieli tam pracować i znali się od lat. Wzięłam głęboki oddech, po czym wcisnęłam biały, rozpadający się już przycisk, przypominający włącznik światła. Za drzwiami rozległ się przecinający tę sielankę pisk. Krótko się naradzili, kto ma otworzyć, a już chwilę później wrota się otworzyły, a przede mną stanął niski staruszek z okazałym wąsem.
- O, nie spodziewałem się tak wątłej dziewczynki... sądziłem, że szef wyśle do nas kolejnego chłopa.
Zaśmiałam się lekko, starając się nie być niemiła. Nie lubiłam cudzego towarzystwa, a w szczególności ludzi. Nie miałam do nich zaufania. Wzrokiem zdążyłam już naliczyć pięć osób wbijających we mnie ciekawski wzrok. Machali jednocześnie długimi tykami, na końcu których mieli coś rozżarzonego. Czyżby szkło? Przypominało to raczej płonące węgielki.
- W takim razie odrobinkę się pomyliliście... - mruknęłam, niby to do siebie. Weszłam do środka przez otwarte drzwi i rozejrzałam się dookoła. Wszędzie stały różnorakie maszyny i piece, a na masywnych, drewnianych stołach porozrzucane były najrozmaitsze szczypce i blaszki, zaś o ich bok oparte były nieużywane tyki. Nieco zdezorientowana obserwowałam to wszystko.
- Może się nam przedstawisz i powiesz coś o sobie? - zaproponował wąsaty koleś, zamykając drzwi. Później uświadomił sobie, że rozglądam się za wieszakiem i wskazał mi go. Wisiało na nim już kilkanaście innych kurtek. Zdjęłam swoją i powiesiłam obok. Odwróciłam się w ich stronę, namyślając się, co miałabym niby powiedzieć. Dwóch hutników usiadło na kiwających się krzesełkach, a pozostali wrócili do pracy, jednak wydawało mi się, że wciąż uważnie nasłuchują tego, co mam do powiedzenia. Przewodzić watasze to jedno, ale rozmawiać twarzą w twarz z ludźmi, którzy chcą się ze mną zapoznać osobiście oraz poznać moje zainteresowania to drugie. Poczułam, że zaczynam się pocić. Nie ważne, że było tam gorąco. Wiedziałam, że to ze stresu.
- Więc... jestem Suzanna Wrońska i... - urwałam, nie mając zielonego pojęcia, co dodać jeszcze.
- Czym się interesujesz? - dopytywał jeden z gości siedzących na krzesełku.
- Sama nie wiem... - mruknęłam.
- Jak można nie wiedzieć, jakie ma się hobby? - zaśmiał się gość w czerwonej koszulce.
- Najwyraźniej można. Jestem wyjątkowa.
Zaczęli się śmiać, jednak ja cały czas byłam całkowicie poważna. Nie chciałam wyjść na pesymistkę, która nie cieszy się z życia, ale po prostu inaczej nie potrafię. Jestem realistką i tego nie zmienię. Lepiej zaliczać się do niektórych, niż do wszystkich. Choć przyznam, że kilkakrotnie próbowałam stać się nieco bardziej optymistyczna, to zawsze kończyło się na porażce. Jestem jaka jestem i już. Zawsze robię wszystko po swojemu. A to, że często moje zachowanie bawi innych jest czymś, na co kompletnie nie mam wpływu.
- W takim razie jak zaczęła się twoja historia z wyrobem szkła? - zapytał wąsaty, który cały czas stał z boku. Znowu się zamyśliłam. Musiałam zmyślić jakąś bzdurę, bo raczej nie powiem im, że jestem magicznym wilczkiem i potrafię czarować. Do szaleństwa mi jest tak niedaleko, tak samo jak stąd do najbliższego psychiatryka.
- Noo... byłam kiedyś z rodzicami w hucie szkła i bardzo mi się spodobało to, co ci ludzie robili... - wytłumaczyłam, choć wiedziałam, że moja wypowiedź nie była do końca zrozumiała. Tak to jest, gdy muszę coś zmyślać na poczekaniu. Ja tu przyszłam tylko po to, aby doskonalić swoje umiejętności w dziedzinie wyrobu czegokolwiek przy użyciu żywiołu.
- W takim razie pokaż nam, co potrafisz.
Zamarłam. Nie miałam zielonego pojęcia, jak obsługiwać to wszystko, ani też na co potrzebne są te wszystkie metalowe tyki, w które z tego co zdążyłam zauważyć, od czasu do czasu dmuchają.
- Ja... dopiero się uczę... Stworzyłam tylko kilka projektów na wazon... to tyle...
- Czyli rozumiem, że nauka od podstaw... - oznajmił wąsaty. Zdawało się, że w ogóle się tym nie przejął - Wiesiek z przyjemnością wytłumaczy ci, o co w tym biega. Pamiętaj, że dążenie do perfekcji trwa całe życie, a wprawę osiągniesz dopiero po kilku latach praktyki.
Skinęłam tylko głową na znak, że zrozumiałam. Nie chciałam już się wychwalać o tym, jakie cuda stworzyłam przed imprezą, kiedy stłukły się talerze. Tutaj jednak oni musieli się bardziej wysilić, aby stworzyć coś, co ja zrobiłam w przeciągu niecałej minuty siłą woli. Kto wie, ile im zajmowało zrobienie jednego wazoniku? Przynajmniej poćwiczę swoją silną wolę i cierpliwość. Koleś w czerwonej koszulce podniósł się z krzesełka i podszedł do mnie. Cudze spojrzenia w końcu ze mnie zeszły, a jedyna osoba, która się na mnie skupiała, był właśnie "Wiesiek".
- Rzadko kiedy trafia się nam ktoś tak młody... jak widzisz tutaj mamy same stare kaszaloty.
Lekko się uśmiechnęłam, chcąc ukryć rozbawienie. Może nie będzie tak źle...? Ale mimo wszystko czułam dyskomfort związany z obowiązkiem przebywania z innymi oraz rozmowy z nimi. Jestem introwertyczką, wolę być sama. Całkiem sama.
- W takim razie ile wiesz o wyrobie szkła?
Wskazałam na najbliższą tyczkę.
- Wiem tylko tyle, że w to się dmucha, gdy ma się rozżarzone szkło na drugim końcu. Wtedy się zaokrągla jak balonik.
Roześmiał się. Czy ja naprawdę jestem aż tak zabawna?
- Nie wystarczy, że tam dmuchniesz. Musisz się wczuć, poznać, kiedy przestać i w jakim natężeniu dmuchać. To trochę jak gra na instrumencie.
- No to mamy problem. Nie umiem grać na żadnym.
Na nowo się zaśmiał, a ja wciąż zachowałam swoją powagę. Chyba ze swoimi podkrążonymi oczami musiałam wyglądać na wyjątkowo zmęczoną i smutną za razem. To jednak chyba nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
- Nie trzeba umieć. Wszystkiego można się nauczyć. Nie wolno się poddawać. W każdym razie wyglądasz mi na kogoś upartego, kto jest za razem dość utalentowany i precyzyjny.
- Skąd to wiesz? - rzuciłam mu nieufne spojrzenie. Znowu się zaśmiał. Chyba wyjątkowo bardzo lubił to robić.
- Bo widzisz... mam już swoje lata i zdążyłem poznać już tylu ludzi, że po zachowaniu mogę poznać wiele cech człowieka.
***
Po południu, gdy wybiła szesnasta wąsaty, który jak się okazało na nazwisko miał Staniszewski, ogłosił, że możemy już zbierać się do domów. Wyszłam stamtąd jako pierwsza i szybkim krokiem ruszyłam w stronę watahy. Co prawda prędkość osiągana przeze mnie nie była jakaś wybitna przez krótkie nogi, lecz wystarczająca, by dotrzeć tam w pół godziny. Przemierzając przez Wrzosową Łąkę, kątem oka dostrzegłam jakąś małą istotkę przedzierającą się do mnie przez wysoką trawę. Przystanęłam w oczekiwaniu, co zobaczę. Wtedy poczułam coś, co ociera moją łapę. Spojrzałam w dół. Była to czarna bransoletka ze srebrną zawieszką. Założyłam ją pospiesznie akurat w momencie, gdy zwierzę zatrzymało się tuż pod moimi łapami i przemówiło.- Dzień dobry...
Lekko mi się zawróciło w głowie. Przed chwilą znalazłam coś, co ktoś mógł kiedyś zapodziać w trawie, bądź było magicznym przedmiotem, który pojawia się w różnych miejscach o różnej porze, a teraz przemawiają do mnie zwierzęta. Choć sama nim jestem. Ale to nie ważne. I tak w pierwszej chwili to uznałam za szczyt dziwactwa. Dopiero po chwili zrozumiałam, że był to tylko niewinny szczeniak, który najwyraźniej gdzieś się zapodział w okolicy. Powinien być na lekcjach, tak samo jak pozostali. Zawsze mógł jednak być z poza watahy...
- Dobry... Kim jesteś? Zdajesz sobie sprawę, że jesteś na terenie Watahy Magicznych Wilków? - zapytałam, oczekując na reakcję. Sama już dokładnie nie wiedziałam, kto należy do watahy, a kto nie, a tym bardziej szczeniaki, które pałętały się dosłownie wszędzie.
- Nie wiedziałem. Mam na imię Nico, a dokładniej Nicolas - przedstawił się - Znalazłem się tu przypadkowo, kiedy uciekałem przez jakiś taki trochę mroczny las. Moja poprzednia wataha chciała mnie zabić. Mógłbym dołączyć do tej?
Zamyśliłam się. Mroczny las? Może chodziło rzeczywiście o ulubione miejsce Kazumy? A tak właściwie o jedno z ulubionych, bo ponad wszystko ceniła Świat Mroku. A dalej było nie nic innego, jak wataha słynnej Asai...
- Jesteś z Watahy Asai?
- Że jakiej watahy? Nie słyszałem o niej nigdy. To co, mógłbym? - zapytał zaskoczony. Teraz udaje głupiego... Zapanowała cisza. Ja patrzyłam na niego zimnym spojrzeniem, a on cały czas wgapiał się we mnie.
- Jest pani Alfą? - spytał po chwili.
- Tak. - odpowiedziałam beznamiętnie.
- Tooo... mogę dołączyć?
- Już nam dość szczeniaków plączących się pod łapami, a szpiegów z wrogich watach po prostu sobie nie życzę.
- Jakich znowu szpiegów? - zapytał przestraszony.
- Nie udawaj idioty - po tych słowach odwróciłam się do niego tyłem i syknęłam: - Zmykaj mały.
- Ale czemu? - bulwersował się. Westchnęłam i ruszyłam przed siebie, lecz ten nie odpuszczał i podskakując, byleby do mnie dosięgnąć, próbował mnie dogonić. Może i wyglądało to dość zabawnie, to ja jedyne co czułam, to poirytowanie. Czy on nie może odpuścić? Nie rozumie, że nie chcę mieć z nim nic do czynienia? Najwyraźniej nie. Skoro małe, to też głupie i na to akurat nic nie poradzę.
- Idź sobie - zarządziłam nieco bardziej stanowczym tonem.
<Nico? Wiem, "bardzo dużo" dodałam :v>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz