Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Od Kai'ego "Watson, mamy problem! Cały świat się wali!" cz. 2 (cd. Sierra)

Otworzyłem oczy, obudzony przez kolejny koszmar, będący wspomnieniem, tego, co już zdążyłem przeżyć. Skurcz łapy za każdym razem, gdy o tym pomyślałem, natychmiast wracał. Był łudząco podobny do tego, który odczuwałem tuż po wypadku. Jednak to nie on był tutaj najważniejszy. Liczył się sposób, w jaki zostałem zostawiony przez osobę, którą pozornie kochałem. Jej jak się okazało nie obchodziło to nawet w najmniejszym stopniu. Nigdy nie sądziłem, że mogłem się aż tak mylić w stosunku do kogoś, kogo sądziłem, że znam na wylot. Jakże ulotne może być wrażenie, że rzeczywiście ma się rację, a tak naprawdę myli się pod każdym możliwym względem... To nie była moja wina, a jednak zadręczające mnie wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju. To było naprawdę straszne uczucie. Tępym spojrzeniem lustrowałem las, zdający się być niezwykle mroczny i tajemniczy pod osłoną nocy. Nieustannie szumiał u podnóża Góry. Zamknąłem oczy, próbując uspokoić drżący oddech. Góry, z których upadek podsycił ogień nienawiści między mną a moją partnerką. Na nowo uniosłem powieki. Nie miałem najmniejszego zamiaru po raz kolejny oglądać wizji, w ciągu której to poślizgnąłem się na kamieniu i spadłem w dół... Wiedząc, że już nie ma szans, abym zdołał zasnąć, dźwignąłem się na łapy i powoli wyszedłem na zewnątrz.
Zaczerpnąłem świeżego powietrza, po czym zacząłem schodzić na dół jak najmniej stromą ścieżką. Nie miałem nastroju, by się po prostu teleportować, wolałem się nieco przejść i dotlenić mózg... może po tym będę mógł uciąć sobie drzemkę trwającą aż do południa. Nim spostrzegłem, przedarłem się przez wysokie trawy Wrzosowej Łąki i wkroczyłem do uśpionego Zielonego Lasu. Do moich uszu dobiegało tylko pohukiwanie sowy oraz świst wiatru. Najwidoczniej zdecydowana część wilków nie prowadziła nocnego trybu życia, na jaki ja byłem już od dłuższego czasu skazany. Noc pozwalała mi lepiej myśleć i funkcjonować, dawała orzeźwienie umysłu oraz spokój od wszelakich kłótni i sporów. Nie czułem się obserwowany, więc na mój temat nie mogły powstawać coraz to nowsze plotki, jak to było w przypadku większości wilków. Nie raz dawało się posłyszeć, jak nawet osoby, którym ufało się najbardziej oraz te, które zdawały się być najbardziej wiarygodne zaraz po utracie kontaktu z tobą zaczynały cię nazywać od najgorszych. To była codzienność.
Ciekawiło mnie tylko to, czy w innych rejonach Zjednoczonego Królestwa również wilki były tak zdemoralizowane, czy może czasem była to tylko wina tego, że niemalże sąsiadowaliśmy z Miastem. Dzieliła nas jedynie siatka, pod którą łatwo było się podkopać... ja osobiście w Mieście nigdy nie byłem i chyba nie będę, gdyż nie posiadam umiejętności zmiany w człowieka. Bardziej od tych istot i ich życia intryguje mnie to, jak wszystko funkcjonuje w przykładowo Białym Królestwie. Biorąc pod uwagę to, jakie opowieści o tym legendarnym mieście posłyszałem, dochodziłem do wniosku, że to jest rzeczywiście godne zobaczenia. Muszę kiedyś zorganizować tam wycieczkę... zebrać chętne wilki i wraz z nimi udać się w podróż.
Niespodziewanie coś zmiażdżyło mnie, przez co zaryłem pyskiem w ziemię, wydając z siebie zduszony jęk. Jak zdążyłem się zorientować, musiał to być wilk. Charakterystyczny, drwiący chichot wydobywał się z osoby, która postanowiła na mnie skoczyć. Mruknąłem, uświadamiając sobie, że musiałem się uderzyć w głowę, gdyż niemiłosiernie bolała, w szczególności szczęka. Podjąłem próbę wygramolenia się spod brzucha wilka. Kiedy już mi się to udało, otrzepałem się z grudek ziemi i popatrzyłem na ciemną waderę, która wciąż leżała sobie na ziemi i obserwowała mnie z rozbawieniem.
- Powinnaś uważać, laluniu - powiedziałem całkowicie poważnie. Nie miałem nastroju na żarty. Samica się skrzywiła i odpowiedziała:
- Przymknij, proszę, swój szanowny pyszczek.
Po tych słowach wstała, odwróciła się na pięcie i zaczęła odchodzić. Wciąż rozzłoszczony czekałem, aż sobie łaskawie pójdzie, kiedy nagle uświadomiłem sobie, że owa wadera nie przypominała mi żadnej zamieszkującej tereny.
- Ej! Poczekaj! - krzyknąłem i pobiegłem za nią. Zwolniłem dopiero, gdy byłem u jej boku - Ty jesteś z jakiejś watahy?
- Nie. Jestem sama.
- Skoro nie, to chodź za mną. - zaproponowałem, na co ta niechętnie skinęła głową i podążyła za moim ogonem. Szliśmy przez las, mijając kolejne to występy i nierówności, aż w końcu naszym oczom okazała się Wrzosowa Łąka zalana srebrnym blaskiem księżyca. O dziwo na samym jej środku stała Suzanna i patrzyła w jego kierunku, jakby dostrzegła tam coś niezwykle interesującego. Kątem oka również na niego popatrzyłem, by zorientować się, że księżyc jest obecnie w ostatniej kwadrze. Czyżby na coś oczekiwała? Może na nadejście pełni? Kiedy wysoka trawa zaszurała poruszona naszymi ciałami, Alfa odwróciła w tym kierunku pysk. Lekko na nią skinąłem głową. Zaczęła się do nas przedzierać, nieufnie patrząc na obcą waderę.
- Słucham? Kai? Wytłumacz mi.
Uniosłem łapą, dając znak, aby się zatrzymała, po czym znacząco popatrzyłem w kierunku zarośli. Szybko pojęła, że chcę z nią porozmawiać na osobności. Marszczyła brwi w głębokim zamyśleniu, zapewne zastanawiając się, o co może mi chodzić. Kiedy upewniłem się, że obca nas nie podsłuchuje, zacząłem mówić:
- Znalazłem ją... tfu, ona mnie znalazła, kiedy poszedłem na przechadzkę po Zielonym Lesie. Mimo ciętego humoru zdaje się być niegroźna. Co o niej sądzisz?
Suzanna rozchyliła łapą gałąź, by zobaczyć ciemną sylwetkę, wyraźnie patrzącą w naszym kierunku.
- Podsłuchuje - oznajmiła. Wywróciłem oczami.
- To właściwie nic tajnego, jeśli chce, niech sobie podsłuchuje.
- To nie jest zbyt miłe - syknęła, jeszcze bardziej ściszając głos. Popatrzyłem na nią z ukosa, lekko się uśmiechając. Ta szybko pojęła o co mi chodzi. Dla niej podsłuchiwanie cudzych rozmów stanowiło codzienność, bo jak tłumaczyła - "ona nad tym nie panuje".
- Nieważne... Czyli mam rozumieć, że chcesz ją przyjąć? - westchnęła.
- Zgadza się.
- Ale to już na twoją odpowiedzialność. Masz mi jej pilnować, aby nie podłożyła bomby atomowej pod moją jaskinią.
Uniosłem brwi. O czym ona wygaduje?
- Jaka znowu bomba? Atomowa?
- No... tak - odpowiedziała i dopiero po chwili przypomniała sobie, że nigdy nie byłem w Mieście i nie posiadam podstawowej wiedzy, jaką nabywają ludzie już za młodu. Dla mnie to było zwyczajnie zbędne.
- Nieważne, zapomnijmy o tym... - pokiwała w zamyśleniu głową - Możesz do niej iść i przekazać, że należy do stada. Ja mam jeszcze coś do załatwienia.
- Ok. - Po tych słowach ona podążyła udeptaną ścieżką w głąb Zielonego Lasu, a ja wygrzebałem się z zarośli i z uśmiechem powiedziałem w kierunku wadery:
- Jesteś z nami. Witaj w Watasze Magicznych Wilków.
- Super - odpowiedziała bez entuzjazmu.
- Chcesz iść spać czy wolałabyś, abym cię oprowadził?
Zamyśliła się na chwilę, po czym odpowiedziała, uśmiechając się drwiąco:
- Prowadź, dżentelmenie. Tylko pamiętaj, że chcę poznać każdy zakamarek Watahy Magicznych Słoni.
- Nie słoni, tylko wilków. Magicznych wilków - odpowiedziałem ze spokojem. Ruszyłem przez Wrzosową Łąkę, a ona prędko mnie dogoniła.
- Tak właściwie, to jak ci na imię? - zapytałem.
- Najpierw ty powinieneś się przedstawić, geniuszu.
- Jestem Kai - odparłem krótko.
- A ja Sierra.
- Wyszliśmy z Zielonego Lasu, a obecnie znajdujemy się na Wrzosowej Łące - odwróciłem głowę w stronę najwyższego punktu na całych terenach - A górę nazywamy... Górą.
- Cóż za oryginalna nazwa.
- Tu akurat przyznam ci rację - zaśmiałem się lekko - To właśnie tam przygotowaliśmy jaskinie mieszkalne oraz urządziliśmy wilczy szpital.
Przytaknęła rozumiejąc. Łąka zaczęła się zmieniać w Zielony Las, z którego za chwilę mieliśmy przejść do Wodopoju, następnie na Wschodni Klif, z którego zejdziemy w połowie drogi w celu zwiedzenia Wschodniej Plaży. Gdzie później się wybierzemy, to już zależy od niej. Podejrzewam, że gdy dotrzemy na wschód, zacznie już świtać.
***
Stało się dokładnie tak, jak myślałem. Stanęliśmy na Wschodnim Klifie akurat wtedy, kiedy słońce budziło się do życia, aby oświetlić tereny watahy. Zdawało się wydobywać z wody, więc Sierra z zachwytem obserwowała to zdarzenie. Ja również przystanąłem zaraz przy krawędzi i patrzyłem.
- Co o tym sądzisz? - zapytałem. Nie odpowiedziała. Rozumiejąc, że nie warto zadawać większej ilości pytań, po prostu zamilknąłem. Wiosenne słońce ogrzewało mój pysk. Zamknąłem oczy. Po chwili jednak poczułem niespodziewane klepnięcie mnie w bok, przez co lekko się zachwiałem. Zaskoczony popatrzyłem na roześmianą Sjere.
- Byś widział swoją miną! - wykrzyknęła, ocierając łzy śmiechu. Przekrzywiłem głowę i ją też lekko szturchnąłem, na co ona odpowiedziała tym samym. Mimowolnie również zacząłem się śmiać. Może i robiłem się na to nieco za stary, ale mimo to i tak miło było sobie powspominać stare, dobre czasy.
Kiedy już spoważnieliśmy, wadera popatrzyła na mnie szczerym spojrzeniem, jakby miała coś ważnego do przekazania. Nadstawiłem uszu.
- O co chodzi? - zapytałem.
- Już mam cię dosyć na dziś. Idź sobie.
Lekko się uśmiechnąłem, jednocześnie unosząc brwi. Mimo tego posłuchałem jej i odwróciłem się na pięcie, po czym na odchodnym jeszcze rzuciłem:
- Do zobaczenia.
Jak to mawiają - kobieta zmienną jest, a niewykluczone, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Przeczucie mówiło mi, że zdarzy się to już niebawem.
***
Następnego dnia... a właściwie nocy nie mogłem zasnąć. W dzień również coś nie dawało mi zasnąć, więc mimo faktu, że byłem padnięty, udałem się na spacer. Nieprzytomnie mrugałem oczami, ziewając na przemian. Ta bezsenność była dobijająca. Idąc przed siebie, zastanawiałem się, gdzie mógłbym się wybrać. Zdecydowałem się na miejsce, gdzie ostatnio byłem z Sjere. Swoją drogą ciekawe, czy wciąż tam będzie...
Niespełna godzinę później byłem już na miejscu. Wciąż idąc na sam jego kraniec, moje oko zarejestrowało ruch. Pomimo zmęczenia, zdobyłem się na maleńką sztuczkę, jaką było podsłuchanie czyiś myśli. To, jakiego rodzaju one będą, zależy od tego, czy mam do czynienia z wilkiem, czy jakąkolwiek inną żywą istotą. Już chwilę później w mojej głowie rozbrzmiał znajomy głos: "Oby mnie nie zobaczył... a właściwie nie ma jak". Zbliżając się do skały, w której była wydrążona mała jama, myśl stawała się wyraźniejsza. Kiedy tam zajrzałem, wszystko zdawało się być nienaturalnie ciemne. Wiedziałem, że ona tam jest.
- Ty, jak ty tam miałaś na imię? Sjere? - parsknąłem. Samica wygramoliła się na zewnątrz.
- Sierra, inteligencie inaczej.
Uśmiechnąłem się szarmancko, starając się jakoś ukryć błąd, którego trzymałem się przez dobrą dobę. Ciężko będzie się teraz przestawić.
- Miło mi cię widzieć, madame. - mówiąc to, skłoniłem się lekko, wciąż nie pozbywając się uśmiechu z pyska.
- Watson, mamy problem - ułożyła usta w dzióbek, po czym zaczęła się głośno śmiać. Uniosłem brwi.
- Cooo?... - mruknąłem zdezorientowany. - Kimże jest ten Watson?
Na to ona zaczęła się śmiać jeszcze głośniej, a ja wciąż nie bardzo znałem powód jej rozbawienia.

<Sierra? Wiem, naprawdę dodałam mnóstwo akcji. xD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz