Po upolowaniu i zjedzeniu zwierzyny chwilę leżałem jeszcze na trawie. Zauważyłem, iż Kirke oddala się gdzieś.
-Gdzie idziesz? - zapytałem, doganiając ją.
- Przejść się. - odparła
- Mogę pójść z tobą?
- Jeśli chcesz. - mruknęła
Szliśmy lasem w ciszy. Szedłem obok wadery cicho nucąc piosenkę. Jak na
razie Kirke nie sprawiała wrażenia, jakby jej to przeszkadzało.
Przechodziliśmy przez polanę, wpadłem na pewien pomysł...
- Gonisz! - zawołałem, uciekając przed waderą, zachęcając ją tym samym do zabawy.
Szła, nie zwracając nawet uwagi na moje zachowanie. Stanąłem naprzeciw niej, zagradzając przy tym jej drogę.
- Daj spokój. - mruknęła.
- Nie dam, dopóki dzień się nie skończy. - odparłem z uśmiechem.
Ominęła mnie i szła dalej, dogoniłem ją dorównując kroku. Dalej znów
szliśmy w ciszy, nudziło mnie to już. Znów zagrodziłem jej drogę, tym
razem zatrzymała się.
- Co znowu? - zapytała, jakby zażenowana moją postawą.
Milczałem patrząc się na nią.
- No co? - znów zapytała.
- Gonisz! - krzyknąłem i zacząłem uciekać. Wadera od niechcenia podążyła
wolno za mną. - No weź! - mruknąłem niezadowolony z jej postawy.
Ta na to tylko prychnęła, ja siedziałem teraz przygnębiony. Nudziło mi
się okropnie, a ona nawet nie chce się bawić. Wiem, brzmi to jak słowa
szczeniaka, no ale co poradzę?
- A ty co taki przygnębiony? - zapytała nagle
Ja tylko mruknąłem cicho w jej stronę coś typu "nie domyślasz się?" i dalej siedziałem.
- Chyba czas coś zjeść. - powiedziałem od niechcenia i ruszyłem w stronę
najbliższej polany, Kirke ruszyła za mną. Zauważyłem sarnę, po dużym
śniadaniu to powinno wystarczyć. Po chwili skradaniu się i zbliżaniu do
ofiary, zaatakowałem. Zwierzyna zdezorientowana po krótkim czasie
zaczęła uciekać.
- Nie chciałaś się bawić w berka? Teraz musisz. - uśmiechnąłem się i
powiedziałem to cicho do Kirke. Ruszyliśmy za sarną, lecz dla mnie była
to bardziej zabawa i trening niż pogoń za jedzeniem. W końcu dogoniliśmy
ją, zatarasowałem jej drogę, a ta zatrzymała się na chwilę. Kirke
zaatakowała ją, gdy ta była nadal oszołamiała. Zaczęliśmy posiłek.
Kirke?
Uwagi: Powtórzenia Gdy mamy dwa czasowniki, mówiące o tym, że przykładowo coś ktoś powiedział, jednocześnie robiąc coś jeszcze, należy między nimi postawić przecinek, np. "zapytałem, doganiając ją", "zawołałem, uciekając przed waderą", "Szła, nie zwracając nawet uwagi na moje zachowanie".
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
niedziela, 31 lipca 2016
Od Yuki "Adopcja" cz. 1 (c.d Chętny szczeniak, który szuka opiekuna)
Brakuje mi czegoś. Zaczyna być mi smutno z powodu samotności. Nie mogę znieść ciągłej ciszy. Brakuje mi z kim dzielić posiłki, brakuję mi kogoś z kim mogłabym pogadać. Zaczęłam myśleć czy zaprzyjaźnić się z jakąś waderą, czy pozostać tak, jak jestem. Nagle zaświtała mi jedna myśl. Gdy byłam szczeniakiem szukałam opiekuna, lecz go nie znalazłam. Wpadł mi pomysł by zaadoptować jednego ze szczeniaków, jeżeli taki jest. Ruszyłam w stronę jaskini Alfy. Będąc na miejscu zastałam Kiiyuko.
- Witam - przywitałam się
- Cześć - powiedziała radośnie wadera
- Gdzie jest Suzanna? - zapytałam
- Poszła sprawdzać co się dzieje w watasze - odpowiedziała - a z czym do niej przychodzisz?- zawahałam się.
-Wpadłam na pomysł by zaopiekować się jednym z szczeniaków... - wiedziałam jak zareaguje Suzanna na takie zdanie. Bardzo dobrze mnie zna, jak z resztą wszystkich członków watahy.
- Suzi powinna za chwilę przyjść - rzekła
- Dziękuje za informacje, do widzenia - pożegnałam się
- Witam - rzekłam - mam pewną sprawę...
- Witaj - odrzekła - Jaką sprawę? - słyszałam znudzenie w jej głosie.
- Chciałabym... zaopiekować się szczeniakiem...- ostatnie zdanie powiedziałam wręcz szeptem.
- Że ty? - zdziwiła się - Zdecydowanie nie.
- Proszę! - powiedziałam rozpaczliwym tonem - Jeżeli mi nie wierzysz, mogę ci udowodnić, że będę miła dla niego - zaproponowałam
- Niby jak?! - prychnęła
- No nie wiem... Na przykład tydzień próbny - mówiłam - a po tygodniu szczeniak opowie ci wszystko... - wadera patrzała na mnie podejrzliwie
- A jaki szczeniak chciał by mieszkać z tobą? - i tego się najbardziej obawiałam - Musi być jakiś chory psychicznie by zamieszkać w jaskini razem z waderą, która nie dość, że porywa to umie wytwarzać potwory...
- Proszę... - łzy zaczęły napływać mi do oczu.
- Nie wiem co knujesz, ale dobra... - powiedziała - lecz najpierw musisz znaleźć szczeniaka, który jest taki porąbany, że się zgodzi.
- Umowa stoi - odpowiedziałam już trochę bardziej radosna.
<Chętny? Proszę, by ktoś sie znalazł .-. Yuki umrze z samotności>
Uwagi: Mnóstwo literówek. Jest za dużo Enterów. "Zawahałam" piszemy przez "h". "Pożegnałam się" piszemy przez "rz". "Do widzenia" piszemy osobno. "Alfa" w WMW piszemy z wielkiej litery! Każde zdanie, nawet będące końcem narracji kończ kropką!
- Witam - przywitałam się
- Cześć - powiedziała radośnie wadera
- Gdzie jest Suzanna? - zapytałam
- Poszła sprawdzać co się dzieje w watasze - odpowiedziała - a z czym do niej przychodzisz?- zawahałam się.
-Wpadłam na pomysł by zaopiekować się jednym z szczeniaków... - wiedziałam jak zareaguje Suzanna na takie zdanie. Bardzo dobrze mnie zna, jak z resztą wszystkich członków watahy.
- Suzi powinna za chwilę przyjść - rzekła
- Dziękuje za informacje, do widzenia - pożegnałam się
***
Po długich poszukiwaniach natknęłam się na Alfę.- Witam - rzekłam - mam pewną sprawę...
- Witaj - odrzekła - Jaką sprawę? - słyszałam znudzenie w jej głosie.
- Chciałabym... zaopiekować się szczeniakiem...- ostatnie zdanie powiedziałam wręcz szeptem.
- Że ty? - zdziwiła się - Zdecydowanie nie.
- Proszę! - powiedziałam rozpaczliwym tonem - Jeżeli mi nie wierzysz, mogę ci udowodnić, że będę miła dla niego - zaproponowałam
- Niby jak?! - prychnęła
- No nie wiem... Na przykład tydzień próbny - mówiłam - a po tygodniu szczeniak opowie ci wszystko... - wadera patrzała na mnie podejrzliwie
- A jaki szczeniak chciał by mieszkać z tobą? - i tego się najbardziej obawiałam - Musi być jakiś chory psychicznie by zamieszkać w jaskini razem z waderą, która nie dość, że porywa to umie wytwarzać potwory...
- Proszę... - łzy zaczęły napływać mi do oczu.
- Nie wiem co knujesz, ale dobra... - powiedziała - lecz najpierw musisz znaleźć szczeniaka, który jest taki porąbany, że się zgodzi.
- Umowa stoi - odpowiedziałam już trochę bardziej radosna.
<Chętny? Proszę, by ktoś sie znalazł .-. Yuki umrze z samotności>
Uwagi: Mnóstwo literówek. Jest za dużo Enterów. "Zawahałam" piszemy przez "h". "Pożegnałam się" piszemy przez "rz". "Do widzenia" piszemy osobno. "Alfa" w WMW piszemy z wielkiej litery! Każde zdanie, nawet będące końcem narracji kończ kropką!
Od Kai'ego "Główny powód" cz. 3 (cd. Yuki)
- Słodki jeżu w morelach... - stęknąłem, czując niesamowity smród. Spróbowałem się podnieść, ale moją czaszkę przeszył ból.
- I coś ty zrobił? - usłyszałem syk. Dopiero po chwili zrozumiałem, co ktoś chciał mi powiedzieć. Nie byłem w stanie odpowiedzieć, więc tylko otworzyłem oczy. Nade mną stała ciemna wadera, która wtapiała się w mrok jaskini za jej plecami. - Jesteś obrzydliwy.
Zmarszczyłem nos. O czym ona mówiła? Ponownie spróbowałem się poruszyć. Dopiero unosząc głowę zorientowałem się, że zasnąłem we własnych wymiocinach. Mruknąłem coś zniesmaczony i popatrzyłem ponownie na samicę, która wciąż stała i patrzyła na mnie z wyższością. Jej pysk oświetlały pierwsze promienie słońca. Kim ona jest i co tutaj robiłem? Nagle zesztywniałem i otworzyłem szerzej oczy. A co jeśli stało się coś... coś absolutnie nieprzyzwoitego? Pomijając tą kałużę wymiocin. Odchrząknąłem.
- Możesz mi powiedzieć... co mnie "ominęło"?
Posłała mi długie spojrzenie, po czym odpowiedziała:
- Nazywałeś mnie Margaret. Sypałeś sucharami. Kłóciłeś się z Kirke. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
Pokręciłem przecząco głową. W duchu radowałem się, że nie wydarzyło się coś, przez co mógłbym się nabawić dodatkowego potomstwa.
- A, no i chciałeś mnie zaprowadzić do krzaków - warknęła. Miałem wrażenie, że moje serce stanęło w miejscu.
- Chciałem? I tylko chciałem?
- Tak. Później uwaliłeś się w mojej jaskini i zacząłeś głośno chrapać. Gdybym tylko nie miała twardego snu, ukatrupiłabym cię za to. Jesteś obleśny, wiesz?
- Taa... wiem - mruknąłem, spuszczając wzrok. Westchnęła z dezaprobatą, obróciła się i skierowała do wyjścia.
- Zgaduję, że teraz widzisz podwójnie. Przynieść ci coś do jedzenia lub picia? - powiedziała od niechcenia - Byle nie wódkę.
- Poproszę...
- W takim razie w czasie gdy mnie nie będzie masz posprzątać to, co zwróciłeś.
Ostrożnie pokiwałem głową, nie chcąc się narażać na kolejną falę bólu spowodowanego kacem. Najlepsze było chyba to, że wciąż nie miałem pojęcia, jak ma na imię.
- I co? Było tyle pić? - syknęła. Podniosłem na nią wzrok. W jej oczach odbijały się wesołe iskierki. To chyba taki typ osoby, który cieszy się z cudzego nieszczęścia.
- Źle zrobiłem, nie musisz mi tego wypominać - westchnąłem i położyłem łeb na ziemi. Podniosła brwi zaskoczona. Najwidoczniej rzadko kiedy ktoś się przy niej przyznawał do błędów. Nie powiedziała nic jednak na ten temat. Chwyciła ponownie zębami nogę sarny, którą taszczyła przez znaczną część drogi i przysunęła tuż pod mój pysk. Podobnie postąpiła z butelką wody, którą z kolei włożyła w małą, skórzaną torbę założoną na grzbiecie. Uśmiechnąłem się do niej z wdzięcznością i zacząłem pić. Nie było to takie proste jak sądziłem, bo część wylałem, ale ważne, że ugasiłem pragnienie. Chcąc przeczekać kolejną falę mdłości, nim zabiorę się za napełnianie żołądka, zapytałem:
- Dostałaś tą torbę, gdy byłaś mała? Nie sądzę, aby dorosły wilk nosił na co dzień coś tak niewielkiego. Nie pasuje do twojego grzbietu.
Speszyła się nieco i syknęła tylko:
- Nie twoja sprawa, stary grzybie.
- Widzę duży szacunek do starszych - westchnąłem, próbując ułożyć się w wygodniejszej pozycji. Usiadła naprzeciwko mnie. - Tak poza tym... jak ci na imię? Nie potrafię go sobie przypomnieć.
Ponownie popatrzyła na mnie z wyższością i odparła:
- Jestem Yuko.
Już otworzyłem pysk, by się przedstawić, ale ta mnie wyprzedziła, mówiąc:
- Wiem jak się nazywasz.
Zapanowała niezręczna cisza. Zacząłem skubać zębami przyniesione przez nią mięso. Cały czas mnie obserwowała. Miałem wrażenie, że chce coś powiedzieć, a mimo to tego nie robiła. Zastanawiałem się, jak wielką czuje do mnie niechęć.
- Kim jest Margaret? - zapytała po chwili.
- Co proszę? - wymamrotałem, podnosząc na nią spojrzenie.
- Kim jest Margaret? Ja ci przyniosłam jedzenie i uratowałam cię przed zrobieniem czegoś głupiego, więc odwdzięcz mi się jakoś.
Sapnąłem niezadowolony.
- Po prostu podoba mi się to imię.
- A mimo to z czego mi wiadomo nazwałeś całkiem inaczej swoją córkę.
- Moja partnerka nalegała na "Achitę", więc tak zostało.
- Już nie kłam i opowiadaj.
Wciąż bolała mnie głowa. Z trudem przypomniałem sobie, kim mogła być ta cała... Margaret. Sapnąłem jeszcze kilkakrotnie, choć wiedziałem, że to w niczym nie pomoże. I tak kaca się nie pozbędę przez najbliższe kilka godzin.
- Szkoda gadać. Było, minęło.
- Mów.
Milczałem, uparcie wpatrując się w posadzkę.
- Słyszysz? Inaczej rozgłoszę całej watasze, że się porzygałeś.
Westchnąłem. Przekonała mnie.
- Miała takie same oczy, jak twoje. Wadera, która cholernie mi się spodobała i chciałem ją poderwać.
- Czemu jej nie poderwałeś? Jakoś pamiętam cię z inną waderą o imieniu Nari.
- To było jeszcze przed dołączeniem do Watahy Magicznych Wilków. Nie znałem Nari. Byłem młody i głupi. Miałem różne dziwne odpały wśród wilków z poprzedniej watahy.
- A więc czemu dołączyłeś do Watahy Magicznych Wilków, jeżeli tam miałeś "Margaret"? Nie mogłeś tam zostać? - dopytywała.
- Możemy już skończyć ten temat? - przerwałem jej, mówiąc chłodnym tonem.
- Co cię gryzie? - W tym momencie się diabolicznie uśmiechnęła - Teraz jak zacząłeś paplać, to musisz skończyć.
- Skoro nie chcę, to nie muszę. - Wstałem na równe łapy. Zaczęło mi dzwonić w uszach, ale postanowiłem to zignorować. - Powinienem już iść.
- To idź. Tylko nie licz, że ci pomogę jak znajdę cię zemdlałego w krzakach - Prychnęła. Nie odpowiadając, powoli wyszedłem z jaskini. Chwiałem się lekko. Łapy wciąż mi drżały. Taka nagła dawka alkoholu nie była dobrym pomysłem. Po kilkunastu krokach oparłem się o skalną ścianę, a po odetchnięciu ruszyłem dalej w drogę.
Dotarcie do swojej jaskini okazało się trudniejsze, niż mi się początkowo wydawało. Nawet wchodząc do środka nie miałem pewności, czy to aby na pewno moje mieszkanie. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po przyjściu było uwalenie się na ziemi i bezmyślne wpatrywanie się z wyjścia na błękitne niebo, po którym płynęło tylko kilka białych chmurek. Pod przymrużonymi oczami pojawił mi się obraz wadery o rudobrązowym futrze i równie zarozumiałym spojrzeniu, co Yuki. Zamknąłem ślepia i pozwoliłem się porwać wspomnieniu, które uleciało z mojej głowy na ponad pięć lat.
- I co? Co chcesz mi niby pokazać? - zapytała Alfa, niecierpliwie wyglądając za mój bok.
- Zobaczysz - Uśmiechnąłem się szeroko.
- No weź... długo jeszcze mam czekać? - Roześmiałem się. - Kai! No już! Streszczaj się, póki jesteś trzeźwy!
- Uważaj, bo poczuję się urażony... no ale niech ci będzie. - Odsunąłem się. - Za tą wierzbą jest prezent dla ciebie.
Zachwycona zamachała ogonem. Ucieszyła się najbardziej chyba na słowo "prezent". Szybkim krokiem, choć nie biegiem przemierzyła zasłonę liści utworzoną przez wierzbę płaczącą. Podążyłem w ślad za nią. Widząc to, co dla niej przygotowałem, aż pisnęła z zachwytu.
- O mój Boże! Czy to... czy to... - mówiła i odwróciła się w moim kierunku. Jej oczy się iskrzyły radością.
- Malutki jednorożec? Owszem - Uśmiechnąłem się do niej szeroko. - Podoba ci się?
- Tak! - pisnęła i rzuciła mi się na szyję. Pod jej ciężarem aż upadłem. Śmiała się tak głośno, że mały kucyk z zainteresowaniem podszedł do nas i zaczął obwąchiwać swoją nową panią - Skąd go wytrzasnąłeś?
- Hm... Był w jakimś stadzie jednorożców. Podobno bardzo lubią jagody, więc urwałem jedną gałąź i...
- Czy ty mi właśnie chcesz powiedzieć, że odciągnąłeś tego malucha od matki? - jej oczy się rozszerzyły.
- Chyba tak. A co? - wzruszyłem nonszalancko ramionami.
- To, że teraz wataha jest zagrożona atakiem rozgoryczonych jednorożców! - natychmiast ze mnie zlazła. Powoli podniosłem się z ziemi, odpychając łapą łeb jednorożka.
- Margaret, nie dramatyzuj - Zaczęła nerwowo chodzić w kółko - Kiedy to będzie? Za miesiąc? Przecież przez ten czas będziesz się nim ładnie opiekować. Nawet nam za to podziękują.
- Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz?! - wrzasnęła, obracając się w moją stronę. W jej oczach pojawiły się łzy - Jesteśmy skończeni!
- Zdążymy przecież oddać malucha, nim zauważą - powiedziałem spokojnie, nadal się do niej uśmiechając - Tymczasem możemy porobić coś innego...
- To znaczy co?! Wesoło sobie hasać po łące?!
Odchrząknąłem, posyłając jej znaczące spojrzenie.
- Nie do końca... myślałem raczej o czymś... hm, innym.
Patrząc na moje przymrużone powieki, natychmiast domyśliła się, o czym myślę. Zdenerwowała się jeszcze bardziej. Przez chwilę drżała ze złości, a następnie wrzasnęła:
- WYNOŚ SIĘ STĄD! NIE CHCĘ CIĘ JUŻ WIDZIEĆ!
- To znaczy skąd...? Z lasu...?
- NIE! Z CAŁEJ WATAHY! NATYCHMIAST!
Patrzyłem na nią przez dobrą chwilę, ale nie wyglądało na to, aby żartowała, więc z przerażeniem podniosłem się z ziemi.
- Przecież...
- JUŻ! - przerwała mi. Po jej policzkach płynęły łzy.
Otworzyłem oczy. Serce łomotało mi jak szalone. Zdecydowanie nie byłem przygotowany do powrotu do tej wyjątkowo niekomfortowej sytuacji, w której zatrważała mnie aktualnie własna głupota. Pamiętam, że byłem wtedy lekko podpity, jednak nie na tyle, aby było ode mnie to czuć na kilometr. Zamknąłem oczy. Próbowałem się uspokoić. Moje życie jest szeregiem błędów. Jeżeli kiedyś ktoś mi powie, że podjąłem dobrą decyzję, wówczas go głośno wyśmieję.
- Obudziłeś się. - Usłyszałem głos. Zrobiło mi się w jednej chwili zimno. Echo, które się rozległo było niepokojące. Moja jaskinia była za mała, by się ono tam pojawiało. Otworzyłem oczy. Dopiero teraz zorientowałem się, że było za ciemno nawet jak na noc. Byłem w kompletnych ciemnościach. Na szczęście miałem w miarę dobry wzrok, więc mrużąc oczy zorientowałem się, że była to smukła wadera. Kiedy się zbliżyła o kilka kroków, dostrzegłem, że była to... Yuki. Westchnąłem cicho.
- Coś ty znowu wymyśliła? - Spróbowałem się poruszyć, ale niestety moje łapy były czymś spętane. - Co do...
- Jesteś teraz moim więźniem. Póki nie opowiesz mi, jak było z tą twoją ukochaną, nadal będziesz związany.
- Była Alfą - Powiedziałem bez ogródek. Uznałem, że już chyba nie mam nic do ukrycia - Zrobiłem pewną głupotę, przez którą cała jej wataha była zagrożona. Zdenerwowała się i mnie wygnała.
- Cóż to była za głupota? - zadrwiła, a ja po chwili wahania odpowiedziałem cicho:
- Odciągnąłem małego jednorożca od matki i zabrałem na tereny watahy.
Yuki wybuchnęła śmiechem, a coś, co mnie wiązało w jednej chwili pękło.
- Jesteś jeszcze głupszy, niż myślałam.
<Yuki? Chciałaś to porwanie, to proszę bardzo .-.>
- I coś ty zrobił? - usłyszałem syk. Dopiero po chwili zrozumiałem, co ktoś chciał mi powiedzieć. Nie byłem w stanie odpowiedzieć, więc tylko otworzyłem oczy. Nade mną stała ciemna wadera, która wtapiała się w mrok jaskini za jej plecami. - Jesteś obrzydliwy.
Zmarszczyłem nos. O czym ona mówiła? Ponownie spróbowałem się poruszyć. Dopiero unosząc głowę zorientowałem się, że zasnąłem we własnych wymiocinach. Mruknąłem coś zniesmaczony i popatrzyłem ponownie na samicę, która wciąż stała i patrzyła na mnie z wyższością. Jej pysk oświetlały pierwsze promienie słońca. Kim ona jest i co tutaj robiłem? Nagle zesztywniałem i otworzyłem szerzej oczy. A co jeśli stało się coś... coś absolutnie nieprzyzwoitego? Pomijając tą kałużę wymiocin. Odchrząknąłem.
- Możesz mi powiedzieć... co mnie "ominęło"?
Posłała mi długie spojrzenie, po czym odpowiedziała:
- Nazywałeś mnie Margaret. Sypałeś sucharami. Kłóciłeś się z Kirke. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
Pokręciłem przecząco głową. W duchu radowałem się, że nie wydarzyło się coś, przez co mógłbym się nabawić dodatkowego potomstwa.
- A, no i chciałeś mnie zaprowadzić do krzaków - warknęła. Miałem wrażenie, że moje serce stanęło w miejscu.
- Chciałem? I tylko chciałem?
- Tak. Później uwaliłeś się w mojej jaskini i zacząłeś głośno chrapać. Gdybym tylko nie miała twardego snu, ukatrupiłabym cię za to. Jesteś obleśny, wiesz?
- Taa... wiem - mruknąłem, spuszczając wzrok. Westchnęła z dezaprobatą, obróciła się i skierowała do wyjścia.
- Zgaduję, że teraz widzisz podwójnie. Przynieść ci coś do jedzenia lub picia? - powiedziała od niechcenia - Byle nie wódkę.
- Poproszę...
- W takim razie w czasie gdy mnie nie będzie masz posprzątać to, co zwróciłeś.
Ostrożnie pokiwałem głową, nie chcąc się narażać na kolejną falę bólu spowodowanego kacem. Najlepsze było chyba to, że wciąż nie miałem pojęcia, jak ma na imię.
***
Kiedy wadera wróciła do jaskini, na wpół siedziałem, na wpół leżałem i trzymałem się jedną łapą za pulsujący łeb. Kręciło mi się w głowie.- I co? Było tyle pić? - syknęła. Podniosłem na nią wzrok. W jej oczach odbijały się wesołe iskierki. To chyba taki typ osoby, który cieszy się z cudzego nieszczęścia.
- Źle zrobiłem, nie musisz mi tego wypominać - westchnąłem i położyłem łeb na ziemi. Podniosła brwi zaskoczona. Najwidoczniej rzadko kiedy ktoś się przy niej przyznawał do błędów. Nie powiedziała nic jednak na ten temat. Chwyciła ponownie zębami nogę sarny, którą taszczyła przez znaczną część drogi i przysunęła tuż pod mój pysk. Podobnie postąpiła z butelką wody, którą z kolei włożyła w małą, skórzaną torbę założoną na grzbiecie. Uśmiechnąłem się do niej z wdzięcznością i zacząłem pić. Nie było to takie proste jak sądziłem, bo część wylałem, ale ważne, że ugasiłem pragnienie. Chcąc przeczekać kolejną falę mdłości, nim zabiorę się za napełnianie żołądka, zapytałem:
- Dostałaś tą torbę, gdy byłaś mała? Nie sądzę, aby dorosły wilk nosił na co dzień coś tak niewielkiego. Nie pasuje do twojego grzbietu.
Speszyła się nieco i syknęła tylko:
- Nie twoja sprawa, stary grzybie.
- Widzę duży szacunek do starszych - westchnąłem, próbując ułożyć się w wygodniejszej pozycji. Usiadła naprzeciwko mnie. - Tak poza tym... jak ci na imię? Nie potrafię go sobie przypomnieć.
Ponownie popatrzyła na mnie z wyższością i odparła:
- Jestem Yuko.
Już otworzyłem pysk, by się przedstawić, ale ta mnie wyprzedziła, mówiąc:
- Wiem jak się nazywasz.
Zapanowała niezręczna cisza. Zacząłem skubać zębami przyniesione przez nią mięso. Cały czas mnie obserwowała. Miałem wrażenie, że chce coś powiedzieć, a mimo to tego nie robiła. Zastanawiałem się, jak wielką czuje do mnie niechęć.
- Kim jest Margaret? - zapytała po chwili.
- Co proszę? - wymamrotałem, podnosząc na nią spojrzenie.
- Kim jest Margaret? Ja ci przyniosłam jedzenie i uratowałam cię przed zrobieniem czegoś głupiego, więc odwdzięcz mi się jakoś.
Sapnąłem niezadowolony.
- Po prostu podoba mi się to imię.
- A mimo to z czego mi wiadomo nazwałeś całkiem inaczej swoją córkę.
- Moja partnerka nalegała na "Achitę", więc tak zostało.
- Już nie kłam i opowiadaj.
Wciąż bolała mnie głowa. Z trudem przypomniałem sobie, kim mogła być ta cała... Margaret. Sapnąłem jeszcze kilkakrotnie, choć wiedziałem, że to w niczym nie pomoże. I tak kaca się nie pozbędę przez najbliższe kilka godzin.
- Szkoda gadać. Było, minęło.
- Mów.
Milczałem, uparcie wpatrując się w posadzkę.
- Słyszysz? Inaczej rozgłoszę całej watasze, że się porzygałeś.
Westchnąłem. Przekonała mnie.
- Miała takie same oczy, jak twoje. Wadera, która cholernie mi się spodobała i chciałem ją poderwać.
- Czemu jej nie poderwałeś? Jakoś pamiętam cię z inną waderą o imieniu Nari.
- To było jeszcze przed dołączeniem do Watahy Magicznych Wilków. Nie znałem Nari. Byłem młody i głupi. Miałem różne dziwne odpały wśród wilków z poprzedniej watahy.
- A więc czemu dołączyłeś do Watahy Magicznych Wilków, jeżeli tam miałeś "Margaret"? Nie mogłeś tam zostać? - dopytywała.
- Możemy już skończyć ten temat? - przerwałem jej, mówiąc chłodnym tonem.
- Co cię gryzie? - W tym momencie się diabolicznie uśmiechnęła - Teraz jak zacząłeś paplać, to musisz skończyć.
- Skoro nie chcę, to nie muszę. - Wstałem na równe łapy. Zaczęło mi dzwonić w uszach, ale postanowiłem to zignorować. - Powinienem już iść.
- To idź. Tylko nie licz, że ci pomogę jak znajdę cię zemdlałego w krzakach - Prychnęła. Nie odpowiadając, powoli wyszedłem z jaskini. Chwiałem się lekko. Łapy wciąż mi drżały. Taka nagła dawka alkoholu nie była dobrym pomysłem. Po kilkunastu krokach oparłem się o skalną ścianę, a po odetchnięciu ruszyłem dalej w drogę.
Dotarcie do swojej jaskini okazało się trudniejsze, niż mi się początkowo wydawało. Nawet wchodząc do środka nie miałem pewności, czy to aby na pewno moje mieszkanie. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po przyjściu było uwalenie się na ziemi i bezmyślne wpatrywanie się z wyjścia na błękitne niebo, po którym płynęło tylko kilka białych chmurek. Pod przymrużonymi oczami pojawił mi się obraz wadery o rudobrązowym futrze i równie zarozumiałym spojrzeniu, co Yuki. Zamknąłem ślepia i pozwoliłem się porwać wspomnieniu, które uleciało z mojej głowy na ponad pięć lat.
- I co? Co chcesz mi niby pokazać? - zapytała Alfa, niecierpliwie wyglądając za mój bok.
- Zobaczysz - Uśmiechnąłem się szeroko.
- No weź... długo jeszcze mam czekać? - Roześmiałem się. - Kai! No już! Streszczaj się, póki jesteś trzeźwy!
- Uważaj, bo poczuję się urażony... no ale niech ci będzie. - Odsunąłem się. - Za tą wierzbą jest prezent dla ciebie.
Zachwycona zamachała ogonem. Ucieszyła się najbardziej chyba na słowo "prezent". Szybkim krokiem, choć nie biegiem przemierzyła zasłonę liści utworzoną przez wierzbę płaczącą. Podążyłem w ślad za nią. Widząc to, co dla niej przygotowałem, aż pisnęła z zachwytu.
- O mój Boże! Czy to... czy to... - mówiła i odwróciła się w moim kierunku. Jej oczy się iskrzyły radością.
- Malutki jednorożec? Owszem - Uśmiechnąłem się do niej szeroko. - Podoba ci się?
- Tak! - pisnęła i rzuciła mi się na szyję. Pod jej ciężarem aż upadłem. Śmiała się tak głośno, że mały kucyk z zainteresowaniem podszedł do nas i zaczął obwąchiwać swoją nową panią - Skąd go wytrzasnąłeś?
- Hm... Był w jakimś stadzie jednorożców. Podobno bardzo lubią jagody, więc urwałem jedną gałąź i...
- Czy ty mi właśnie chcesz powiedzieć, że odciągnąłeś tego malucha od matki? - jej oczy się rozszerzyły.
- Chyba tak. A co? - wzruszyłem nonszalancko ramionami.
- To, że teraz wataha jest zagrożona atakiem rozgoryczonych jednorożców! - natychmiast ze mnie zlazła. Powoli podniosłem się z ziemi, odpychając łapą łeb jednorożka.
- Margaret, nie dramatyzuj - Zaczęła nerwowo chodzić w kółko - Kiedy to będzie? Za miesiąc? Przecież przez ten czas będziesz się nim ładnie opiekować. Nawet nam za to podziękują.
- Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz?! - wrzasnęła, obracając się w moją stronę. W jej oczach pojawiły się łzy - Jesteśmy skończeni!
- Zdążymy przecież oddać malucha, nim zauważą - powiedziałem spokojnie, nadal się do niej uśmiechając - Tymczasem możemy porobić coś innego...
- To znaczy co?! Wesoło sobie hasać po łące?!
Odchrząknąłem, posyłając jej znaczące spojrzenie.
- Nie do końca... myślałem raczej o czymś... hm, innym.
Patrząc na moje przymrużone powieki, natychmiast domyśliła się, o czym myślę. Zdenerwowała się jeszcze bardziej. Przez chwilę drżała ze złości, a następnie wrzasnęła:
- WYNOŚ SIĘ STĄD! NIE CHCĘ CIĘ JUŻ WIDZIEĆ!
- To znaczy skąd...? Z lasu...?
- NIE! Z CAŁEJ WATAHY! NATYCHMIAST!
Patrzyłem na nią przez dobrą chwilę, ale nie wyglądało na to, aby żartowała, więc z przerażeniem podniosłem się z ziemi.
- Przecież...
- JUŻ! - przerwała mi. Po jej policzkach płynęły łzy.
Otworzyłem oczy. Serce łomotało mi jak szalone. Zdecydowanie nie byłem przygotowany do powrotu do tej wyjątkowo niekomfortowej sytuacji, w której zatrważała mnie aktualnie własna głupota. Pamiętam, że byłem wtedy lekko podpity, jednak nie na tyle, aby było ode mnie to czuć na kilometr. Zamknąłem oczy. Próbowałem się uspokoić. Moje życie jest szeregiem błędów. Jeżeli kiedyś ktoś mi powie, że podjąłem dobrą decyzję, wówczas go głośno wyśmieję.
- Obudziłeś się. - Usłyszałem głos. Zrobiło mi się w jednej chwili zimno. Echo, które się rozległo było niepokojące. Moja jaskinia była za mała, by się ono tam pojawiało. Otworzyłem oczy. Dopiero teraz zorientowałem się, że było za ciemno nawet jak na noc. Byłem w kompletnych ciemnościach. Na szczęście miałem w miarę dobry wzrok, więc mrużąc oczy zorientowałem się, że była to smukła wadera. Kiedy się zbliżyła o kilka kroków, dostrzegłem, że była to... Yuki. Westchnąłem cicho.
- Coś ty znowu wymyśliła? - Spróbowałem się poruszyć, ale niestety moje łapy były czymś spętane. - Co do...
- Jesteś teraz moim więźniem. Póki nie opowiesz mi, jak było z tą twoją ukochaną, nadal będziesz związany.
- Była Alfą - Powiedziałem bez ogródek. Uznałem, że już chyba nie mam nic do ukrycia - Zrobiłem pewną głupotę, przez którą cała jej wataha była zagrożona. Zdenerwowała się i mnie wygnała.
- Cóż to była za głupota? - zadrwiła, a ja po chwili wahania odpowiedziałem cicho:
- Odciągnąłem małego jednorożca od matki i zabrałem na tereny watahy.
Yuki wybuchnęła śmiechem, a coś, co mnie wiązało w jednej chwili pękło.
- Jesteś jeszcze głupszy, niż myślałam.
<Yuki? Chciałaś to porwanie, to proszę bardzo .-.>
sobota, 30 lipca 2016
Od Miniru "Mój nowy dom?"
- Mamo, proszę Ciebie... Zanim jej pomożemy, musimy się o niej
więcej dowiedzieć... - zza pleców energicznej postaci pojawiła się
wadera.
- Masz rację... Zatem kochana jak się nazywasz? - zwróciła się do mnie.
- Ja mam na imię... Uch... - no nie. Znowu mi to wyleciało z głowy... Nie wiedziałam co powiedzieć... Zrobiło mi się słabo... Moje łapy były jak z galarety. Wadery najwidoczniej do zauważyły.
- Spokojnie. Ja jestem Pestka, Alfa watahy. Powiesz nam coś o sobie? - zapytała się.
- Nie, nie mogę... - zaczęłam po cichu płakać.
- Czemu?
- Bo zapomniałam...
- Może ci się przypomni, jak pospacerujesz? Przyjdź do nas później. Dobrze?
- Dobrze... A jak się zgubię?
- Nie odchodź daleko, to się nie zgubisz.
- Do zobaczenia... - powiedziałam na pożegnanie i poszłam się uspokoić.
Pochodziłam z tą i z powrotem, próbując przypomnieć sobie, jak się nazywam. Moje pierwsze wrażenie nie było najlepsze... Boję się, że już straciłam szansę przyjaźni z Alfą i tą drugą wilczycą...
Nie przedstawiła mi się. Wygląda na taką młodą i pełną życia waderę... Nagle głowa zaczęła mnie boleć. Znowu te okropne głosy... Ja nie chcę... Po chwili ból ustał, a ja zobaczyłam obraz. Młody wilk, o czarnych skrzydłach i sierści. Gałąź odłamuje się od drzewa i przygniata malca!
- O nie! Muszę go znaleźć! - krzyknęłam zwracając na siebie uwagę innych wilków. Nie przejmowałam się tym. Zaczęłam biec ile sił w łapach. Nie mogłam go nigdzie dostrzec. Bałam się, że już będzie za późno.
- Jest tam! Mały uważaj! Odsuń się od tego drzewa!
- Słucham? - odpowiedział mi szczeniak. Szybko ruszyłam w jego stronę i w ostatniej chwili popchnęłam malca w bok. Wielka gałąź przygniotła mój ogon, a ja cicho syknęłam z bólu. Dopiero teraz zobaczyłam, ile wilków przyglądało się tej akcji. Próbowałam szybko uwolnić ogon i schować się gdzieś, bo nie bardzo lubię być w centrum uwagi...
- Pomóc Ci? - zapytał się mnie basior.
- Tak...
- Jestem Itachi. A Ty? Widzę Ciebie tu pierwszy raz.
- Ja jestem Miniru...Miniru! Pamiętam!
- Czy coś się stało? - Itachi był trochę niepewny co do mojego wybuchu szczęścia...
- Przypomniałam sobie jak mam na imię! Chodźmy do Pestki!
- Do Suzanny?
- Kogo?
- Pestka ma na imię Suzanna... Ale nienawidzi swojego imienia...
- Aha... Idziemy?
- Dobrze...
- Pestka? Czy ktoś tu jest? - zapytałam, wchodząc do jaskini.
- Jestem! Co się stało? - odpowiedziała Suzanna.
- Już pamiętam!
- To opowiedz coś o sobie.
- Mam na imię Miniru i mam trzy lata. Moja poprzednia wataha została przejęta przez ludzi... Nie wiem gdzie rodzina teraz jest... Proszę o przyjecie mnie do watahy... Wiem, że pierwsze wrażenie nie było najlepsze...
- Dobrze... Możemy uznać, że kartę masz czystą - Pestka mrugnęła do mnie. A ja się próbowałam uśmiechnąć. - Witamy w watasze!
- Dziękuję, Suzy! Pestka... - poprawiłam się, ponieważ czułam wrogie spojrzenie... Chwilę po tym wyszliśmy z jaskini.
- Alfa ma dziś dobry humor... - odezwał się Itachi.
- Dziś?
- Zwykle nie jest taka miła... Ale ciesz się, że akurat teraz prosisz ją o wstąpienie do watahy.
- Pomożesz mi znaleźć takiego basiora?
- Jakiego?
- No... Na pewno miał nieśmiertelnik... To on mnie znalazł... Tuż przed tym jak miałam popełnić samobójstwo... - i tu ściszyłam ton... Nie chciałam, bowiem wracać do tamtych zdarzeń...
- Miniru... Może poszukamy go jutro? Tak będzie lepiej... Prześpij się z tym... wszystkim. To dobrze ci zrobi... - powiedział Itachi i ruszył z powrotem w stronę jaskiń...
Rano obudziłam się z bólem głowy. Znowu... Zobaczyłam, że Itachi jeszcze spał, więc postanowiłam sama poszukać tego wilka. Chodziłam w tak bez końca. Bałam się też, że się zgubię. W końcu jednak znalazłam go.
- Cześć...
- Co chcesz? - zapytał obojętnie
- Chciałam tylko podziękować...
- To Ty? Ten nędzny wilk, który nie chce już żyć? - zdziwił się nieco.
- Tak... Jestem Miniru... A Ty?
- Kai... Suzy przyjęła Cię?
- Tak. Cieszę się...
- To dobrze... Liczą się dobre chęci...
- Do zobaczenia! - powiedziałam mu, ale odpowiedzi już nie dostałam...
Mam nadzieję, że znajdę tu wielu nowych przyjaciół. Chcę by to był mój nowy i prawdziwy dom.
Uwagi: "pomoďż˝źemy", "juďż˝ź" - chyba coś Ci się porobiło z polskimi znakami. Spróbuj to naprawić. "Alfa" w WMW jest zapisywanie z wielkiej litery. Litery i cyfry w op. zapisujemy słownie. "Z powrotem" oraz "do zobaczenia" piszemy osobno.
- Masz rację... Zatem kochana jak się nazywasz? - zwróciła się do mnie.
- Ja mam na imię... Uch... - no nie. Znowu mi to wyleciało z głowy... Nie wiedziałam co powiedzieć... Zrobiło mi się słabo... Moje łapy były jak z galarety. Wadery najwidoczniej do zauważyły.
- Spokojnie. Ja jestem Pestka, Alfa watahy. Powiesz nam coś o sobie? - zapytała się.
- Nie, nie mogę... - zaczęłam po cichu płakać.
- Czemu?
- Bo zapomniałam...
- Może ci się przypomni, jak pospacerujesz? Przyjdź do nas później. Dobrze?
- Dobrze... A jak się zgubię?
- Nie odchodź daleko, to się nie zgubisz.
- Do zobaczenia... - powiedziałam na pożegnanie i poszłam się uspokoić.
Pochodziłam z tą i z powrotem, próbując przypomnieć sobie, jak się nazywam. Moje pierwsze wrażenie nie było najlepsze... Boję się, że już straciłam szansę przyjaźni z Alfą i tą drugą wilczycą...
Nie przedstawiła mi się. Wygląda na taką młodą i pełną życia waderę... Nagle głowa zaczęła mnie boleć. Znowu te okropne głosy... Ja nie chcę... Po chwili ból ustał, a ja zobaczyłam obraz. Młody wilk, o czarnych skrzydłach i sierści. Gałąź odłamuje się od drzewa i przygniata malca!
- O nie! Muszę go znaleźć! - krzyknęłam zwracając na siebie uwagę innych wilków. Nie przejmowałam się tym. Zaczęłam biec ile sił w łapach. Nie mogłam go nigdzie dostrzec. Bałam się, że już będzie za późno.
- Jest tam! Mały uważaj! Odsuń się od tego drzewa!
- Słucham? - odpowiedział mi szczeniak. Szybko ruszyłam w jego stronę i w ostatniej chwili popchnęłam malca w bok. Wielka gałąź przygniotła mój ogon, a ja cicho syknęłam z bólu. Dopiero teraz zobaczyłam, ile wilków przyglądało się tej akcji. Próbowałam szybko uwolnić ogon i schować się gdzieś, bo nie bardzo lubię być w centrum uwagi...
- Pomóc Ci? - zapytał się mnie basior.
- Tak...
- Jestem Itachi. A Ty? Widzę Ciebie tu pierwszy raz.
- Ja jestem Miniru...Miniru! Pamiętam!
- Czy coś się stało? - Itachi był trochę niepewny co do mojego wybuchu szczęścia...
- Przypomniałam sobie jak mam na imię! Chodźmy do Pestki!
- Do Suzanny?
- Kogo?
- Pestka ma na imię Suzanna... Ale nienawidzi swojego imienia...
- Aha... Idziemy?
- Dobrze...
- Pestka? Czy ktoś tu jest? - zapytałam, wchodząc do jaskini.
- Jestem! Co się stało? - odpowiedziała Suzanna.
- Już pamiętam!
- To opowiedz coś o sobie.
- Mam na imię Miniru i mam trzy lata. Moja poprzednia wataha została przejęta przez ludzi... Nie wiem gdzie rodzina teraz jest... Proszę o przyjecie mnie do watahy... Wiem, że pierwsze wrażenie nie było najlepsze...
- Dobrze... Możemy uznać, że kartę masz czystą - Pestka mrugnęła do mnie. A ja się próbowałam uśmiechnąć. - Witamy w watasze!
- Dziękuję, Suzy! Pestka... - poprawiłam się, ponieważ czułam wrogie spojrzenie... Chwilę po tym wyszliśmy z jaskini.
- Alfa ma dziś dobry humor... - odezwał się Itachi.
- Dziś?
- Zwykle nie jest taka miła... Ale ciesz się, że akurat teraz prosisz ją o wstąpienie do watahy.
- Pomożesz mi znaleźć takiego basiora?
- Jakiego?
- No... Na pewno miał nieśmiertelnik... To on mnie znalazł... Tuż przed tym jak miałam popełnić samobójstwo... - i tu ściszyłam ton... Nie chciałam, bowiem wracać do tamtych zdarzeń...
- Miniru... Może poszukamy go jutro? Tak będzie lepiej... Prześpij się z tym... wszystkim. To dobrze ci zrobi... - powiedział Itachi i ruszył z powrotem w stronę jaskiń...
Rano obudziłam się z bólem głowy. Znowu... Zobaczyłam, że Itachi jeszcze spał, więc postanowiłam sama poszukać tego wilka. Chodziłam w tak bez końca. Bałam się też, że się zgubię. W końcu jednak znalazłam go.
- Cześć...
- Co chcesz? - zapytał obojętnie
- Chciałam tylko podziękować...
- To Ty? Ten nędzny wilk, który nie chce już żyć? - zdziwił się nieco.
- Tak... Jestem Miniru... A Ty?
- Kai... Suzy przyjęła Cię?
- Tak. Cieszę się...
- To dobrze... Liczą się dobre chęci...
- Do zobaczenia! - powiedziałam mu, ale odpowiedzi już nie dostałam...
Mam nadzieję, że znajdę tu wielu nowych przyjaciół. Chcę by to był mój nowy i prawdziwy dom.
Uwagi: "pomoďż˝źemy", "juďż˝ź" - chyba coś Ci się porobiło z polskimi znakami. Spróbuj to naprawić. "Alfa" w WMW jest zapisywanie z wielkiej litery. Litery i cyfry w op. zapisujemy słownie. "Z powrotem" oraz "do zobaczenia" piszemy osobno.
Od Kirke "Nawiązać kontakt" cz.2 (c.d Luke)
Siedziałam spokojnie w jaskini. Leżałam na plecach, patrząc w sufit.
- Nie uważasz, że powinnaś znaleźć sobie kogoś to towarzystwa? - spytał Riven.
- Nope - odparłam - już mi wystarcz twój dobijający głos.
- Ha, ha, ha - mruknął i rzucił we mnie małym kamyczkiem.
- RIVEN! - krzyknęłam, ale po chwili zobaczyłam jakiegoś basiora.
-
A ty tu skąd? I po co? - spytałam, ale ten natychmiast wziął mnie za
łapę i gdzieś pociągnął. Czy on umie mówić? W ogóle jakie ma prawo, mnie
zabierać gdziekolwiek?! Po chwili byliśmy przed jeziorem.
- Lubisz pływać? - zapytał zdyszany. Popatrzyłam na niego podnosząc brew - Lubisz pływać? - powtórzył pytanie.
- Taa... - mruknęłam, wciąż patrząc na niego dziwnie.
-
To chodź! - powiedział i zanim cokolwiek powiedziałam, wskoczył do
wody. On NAPRAWDĘ się dziwnie zachowywał... Stałam wciąż na pomoście,
patrząc na niego. Po chwili skuł wzrok na mnie i podpłynął wychodząc z
wody.
- Idziesz, czy mam cię tam wrzucić? - zapytał - a tak w
ogóle to Luke jestem - odparł z śmiechem. Popatrzyłam na wilka jak na
potuczonego. Wiem, że próbował być miły, ale zachowywał się dziwnie...
- Kirke - zmusiłam się na wielki uśmiech.
- To... pływasz? - spytał.
- Ech... - zamknęłam oczy, biorąc głęboki wdech i wskoczyłam do wody. Zrobię mu tą przyjemność...
- Zawsze tak każdego wyrywasz? - spytałam. Nienawidzę rozmawiać z wilkami, które widzę po raz pierwszy.
- Czasami - uśmiechnął się. Wywróciłam oczami.
- Cóż... - wyszłam z wody i się wysuszyłam - to dużo wyjaśnia.
- Byłaś w wodzie raptem pięć minut!
- Nie przepadam za... - ten wyszedł z wody i mnie znowu wepchnął. Zaczął się śmiać, gdy popatrzyłam na niego nieco groźną miną.
-
Ż... żałuj, że nie widzisz swojej miny! - na złość złapała go cieniem
za łapę i wciągnęłam do wody. Miał taki wyraz pyska, że naprawdę
chciałam się śmiać, ale jakoś nie mogłam uśmiechnąć. W tym momencie
Riven zaczął nawijać.
- Znam go raptem piętnaście minut, Riven! Nie mam zamiaru jak na razie mu ufać - odpowiedziałam mu w myślach i wyszłam z wody - jesteś głodny?
- A czemu pytasz? - spytał, także wychodząc, najwyraźniej nie pytając, co to były za szumy.
- Poszłabym coś upolować.
- Pójdę z tobą. W grupie raźniej, nie? - uśmiechnął się, a ja wywróciłam oczami.
-
Niech będzie - mruknęłam i pobiegliśmy do lasu. Cicho zaczęliśmy się
rozglądać za jakąś zwierzyną. W pewnym momencie ujrzałam dość potężnego
jelenia.
- Cii... - powiedziałam mu i zaczęłam się skradać do
zwierzyny. Moje opuszki lekko lądowały po ziemi, a ciało było najniżej
jak mogłam. W pewnym momencie wbiłam pazury w ziemię i skoczyłam na
grzbiet jelenia, gryząc go w kark. Zaczął się miotać, próbując mnie
zrzucić, ale mocno wbiłam mu się w tchawice. Po chwili, Luke ugryzł
zwierzę w kopyto. Zwierze upadło, prawie martwe.
- Czyń honory - powiedziałam, a ten podszedł do zwierzyny i dobił.
- Dobre polowanie.
-
Już ty się nie nakręcaj... - mruknęłam i podeszłam od drugiej strony,
by zacząć jeść. Było pyszne... dawno nie jadłam tak dobrego
mięsa...
<Luke? Ostrzegam! Bardzo ciężko zdobyć jej zaufanie xP>
Uwagi: "Popatrzyłam na wilka jak na potuczonego" - co znaczy słowo "potuczony"? Po raz pierwszy widzę taki zwrot. "Zaczął się łomotać" - "łomotać" znaczy "uderzać", "bić", więc nie bardzo pasuje do zdania.
<Luke? Ostrzegam! Bardzo ciężko zdobyć jej zaufanie xP>
Uwagi: "Popatrzyłam na wilka jak na potuczonego" - co znaczy słowo "potuczony"? Po raz pierwszy widzę taki zwrot. "Zaczął się łomotać" - "łomotać" znaczy "uderzać", "bić", więc nie bardzo pasuje do zdania.
Ciekawostka #20
SG pojawiły się dość niedawno... Kiedyś walutę stanowiły po protu
punkty. Można było zdobyć kolosalną sumę pisząc jedno op.: za część 20
jakiegoś op. można było zdobyć aż 50 pkt., a 30 część blisko 80! Z
czasem jednak, gdy wilków przybywało (było ich ok. 80, a 15 pisało) nie
miałam najmniejszej ochoty wpisywać tych pkt. i każdy miał po ok. 0-20,
mimo tego, że dużo pisał.
czwartek, 28 lipca 2016
Od Luke'a "Nawiązać kontakt" cz. 1 (cd. Kirke)
Kolejny piękny dzień, trzeba go jakoś wykorzystać. Postanowiłem udać się
gdzieś popływać, ale nie sam oczywiście. Wparuje komuś do jaskini i
wyciągnę aby popływał ze mną. Świetny pomysł! Pobiegłem w miejsce gdzie
znajdują się jaskinie, zapukałem szybka aby nie było i nie czekając na
odpowiedź wbiegłem do niej. Zobaczyłem waderę w niebiesko-fioletowym
futrze.
- A ty tu skąd? I po co? - zapytała lekko zdziwiona moją obecnością
Złapałem ją za łapę i bez jakichkolwiek tłumaczeń pobiegłem z nią nad jezioro.
- Lubisz pływać? - zapytałem zdyszany
- Lubisz pływać? - powtórzyłem pytanie.
- Taa... - powiedziała patrząc jak na kosmitę.
- To chodź! - powiedziałem i nie czekając na nic wskoczyłem do wody. Ona nadal stała na małym pomoście i chyba nie zamierzała się ruszyć. Podpłynąłem tam i wlazłem na pomost.
- Idziesz czy mam cię wrzucić? - zapytałem - A tak w ogóle to Luke jestem. - Uśmiechnąłem się.
Kirke?
Uwagi: Mnóstwo powtórzeń. Mam wrażenie, że nawet nie myślisz, co piszesz. Niektóre zdania są za długie, przez co tracą sens. Twoje op. są wciąż niesamowicie krótkie. Spróbuj coś z tym zrobić.
Wadera patrzyłasię na mnie jak na kosmitę.
(...)
- (...) - powiedziała nadal patrzącsię jak na kosmitę.
- A ty tu skąd? I po co? - zapytała lekko zdziwiona moją obecnością
Złapałem ją za łapę i bez jakichkolwiek tłumaczeń pobiegłem z nią nad jezioro.
- Lubisz pływać? - zapytałem zdyszany
- Lubisz pływać? - powtórzyłem pytanie.
- Taa... - powiedziała patrząc jak na kosmitę.
- To chodź! - powiedziałem i nie czekając na nic wskoczyłem do wody. Ona nadal stała na małym pomoście i chyba nie zamierzała się ruszyć. Podpłynąłem tam i wlazłem na pomost.
- Idziesz czy mam cię wrzucić? - zapytałem - A tak w ogóle to Luke jestem. - Uśmiechnąłem się.
Kirke?
Uwagi: Mnóstwo powtórzeń. Mam wrażenie, że nawet nie myślisz, co piszesz. Niektóre zdania są za długie, przez co tracą sens. Twoje op. są wciąż niesamowicie krótkie. Spróbuj coś z tym zrobić.
Wadera patrzyła
(...)
- (...) - powiedziała nadal patrząc
środa, 27 lipca 2016
Ciekawostka #19
Towarzysze pojawiły się na WMW już na samym początku! Jednak były one
darmowe, a zostały usunięte, ponieważ... niekiedy były silniejsze od
właściciela.
niedziela, 24 lipca 2016
Ciekawostka #18
Jeszcze nie tak dawno (może rok temu?) zamiast Alf, Bet, Gamm i
Delt były jeszcze dalsze stanowiska główne, czyli kolejno: Alfa, Beta,
Gamma, Delta, Epsilon, Dzeta, Eta, Teta, Jota, Kappa, Lambda, Mi, Ksi,
Omnikron, Pi, Ro, Sigma, Tau, Ypsilon, Phi, Chi, Psi, Omega. Sporo tego,
prawda? Stanowisko to było zależne od tego, ile wilk dostał głosów
(demokratyczne wybory za pomocą ankiety na blogu), a Omegą były
wszystkie pozostałe wilki, które jeszcze nie dostały się na żadne
"wyższe" stanowisko.
czwartek, 21 lipca 2016
Ciekawostka #17
Początkowo na WMW nie było ograniczenia, do kiedy musisz napisać op., by nie być wyrzuconym z bloga. Nie było także regulaminu.
środa, 20 lipca 2016
Od Nigrum "Jak trafiłem do watahy" cz. 1
Obudził mnie huk. Mama coś krzyczała, potem złapała mnie i siostrę. Próbowała uciec z nami, ale jej się nie udało: została zabita
na moich oczach, tak jak siostra. Wilk, który nas zaatakował był ogromny. Miał wiele blizn: jedną na oku, a jego drugie oko było czarne jak smoła. Próbował
mnie ugryźć, ale zrobiłem unik i uciekłem do Zielonego Lasu. Chodziłem
tu i tam po lesie aż znalazłem jakąś watahę. Podszedłem do wilka ze skrzydłami jak u wrony. Okazało się że to Alfa. Super, zrobiłem złe
wrażenie na tej Alfie - pomyślałem.
- Nie przyjmujemy przybłęd. - Powiedział Alfa z przekąsem, więc odszedłem i poszedłem w drugą stronę. Burczało mi w brzuchu niemiłosiernie. Zacząłem się rozglądać za jakimś królikiem, jednak go nie znalazłem, ale za to rzekę z rybami tak. Złowiłem jedną, tylko mi się wyślizgnęła z łapy. Drugą już mi się udało złapać w zęby. Mama mówiła bym nie jadł surowych ryb bo się rozchoruje - po tych myślach poszedłem po patyki i kamienie zrobiłem ognisko, tylko brakowało ognia. Zacząłem pocierać patyk o patyk, aż w końcu zrobił się ogień. Upiekłem rybę nad ogniskiem i ją zjadłem ze smakiem. Przeciągnąłem się i zasnąłem. Następnego dnia obudziłem się niedawno po zachodzie słońca, poszedłem się wykąpać w rzece. Po krótkiej kąpieli ruszyłem w drogę.
Gdy słońce było wysoko na niebie spotkałem w końcu jakąś watahę. Spotkałem się z Alfą. Zgodził się mnie przyjąć. Ukłoniłem się nisko i powiedziałem:
- Mam pytanie: w której jaskini mogę zamieszkać? - Alfa się uśmiechnął i odpowiedział:
- W której chcesz, tam są jaskinie. - I pokazał drogę do jaskiń. Ruszyłem w tam tą stronę i wybrałem tą, która mi się najbardziej spodobała.
Uwagi: Powtórzenia. Nie uznajesz przecinków... poczytaj o nich nieco, bo ich brak pozbawia zdania sensu. Niektóre zdania są zdecydowanie za długie. Nie pisz wszystkiego w jednym ciągu. Do robienia wypowiedzi służy Enter. Znalazłam mnóstwo błędów technicznych: W Zielonym Lesie nie mieści się żadna inna wataha, teren ten należy w całości do WMW. Suzanna to Alfa, a nie jakiś basior... choć z drugiej strony jakoś to ujdzie. Uznajmy, że akcja toczy się w niedalekiej przyszłości... Każdy wilk ma jednakową jaskinie. Nie dzielą się na one na "mroku", "światła", "tęczy" czy Bóg wie co jeszcze.
- Nie przyjmujemy przybłęd. - Powiedział Alfa z przekąsem, więc odszedłem i poszedłem w drugą stronę. Burczało mi w brzuchu niemiłosiernie. Zacząłem się rozglądać za jakimś królikiem, jednak go nie znalazłem, ale za to rzekę z rybami tak. Złowiłem jedną, tylko mi się wyślizgnęła z łapy. Drugą już mi się udało złapać w zęby. Mama mówiła bym nie jadł surowych ryb bo się rozchoruje - po tych myślach poszedłem po patyki i kamienie zrobiłem ognisko, tylko brakowało ognia. Zacząłem pocierać patyk o patyk, aż w końcu zrobił się ogień. Upiekłem rybę nad ogniskiem i ją zjadłem ze smakiem. Przeciągnąłem się i zasnąłem. Następnego dnia obudziłem się niedawno po zachodzie słońca, poszedłem się wykąpać w rzece. Po krótkiej kąpieli ruszyłem w drogę.
Gdy słońce było wysoko na niebie spotkałem w końcu jakąś watahę. Spotkałem się z Alfą. Zgodził się mnie przyjąć. Ukłoniłem się nisko i powiedziałem:
- Mam pytanie: w której jaskini mogę zamieszkać? - Alfa się uśmiechnął i odpowiedział:
- W której chcesz, tam są jaskinie. - I pokazał drogę do jaskiń. Ruszyłem w tam tą stronę i wybrałem tą, która mi się najbardziej spodobała.
Uwagi: Powtórzenia. Nie uznajesz przecinków... poczytaj o nich nieco, bo ich brak pozbawia zdania sensu. Niektóre zdania są zdecydowanie za długie. Nie pisz wszystkiego w jednym ciągu. Do robienia wypowiedzi służy Enter. Znalazłam mnóstwo błędów technicznych: W Zielonym Lesie nie mieści się żadna inna wataha, teren ten należy w całości do WMW. Suzanna to Alfa, a nie jakiś basior... choć z drugiej strony jakoś to ujdzie. Uznajmy, że akcja toczy się w niedalekiej przyszłości... Każdy wilk ma jednakową jaskinie. Nie dzielą się na one na "mroku", "światła", "tęczy" czy Bóg wie co jeszcze.
Od Kirke “Odkrycie” cz.6 (C.D. Sarah)
Popatrzyłam na siebie i na wystraszoną Sarah. Byłyśmy ludźmi, jak to w Mrocznym Lesie. Ona najwyraźniej bała się ich.
- Sarah. Uspokój się - rękoma złapałam ją za ramiona. - Patrz na mnie, patrz na mnie! - popatrzyła na mnie przerażona - Teraz się uspokój… wdech - zrobiłyśmy głęboki wdech - i wydech - zrobiłyśmy to równocześnie.
- Dobrze… teraz zamknij oczy i policz powoli do pięciu - Sarah przerażona robiła to, co mówię. Po chwili jej oddech się uspokoił.
- Lepiej… Dzięki - powiedziała Sarah z lekkim uśmiechem.
- To jest Mroczny Las. Tutaj bez względu na wszystko zmieniamy się w ludzi. Trzymaj zimną krew, a będzie dobrze - powoli szliśmy dalej. Las z każdą sekundą był coraz mroczniejszy.
- Kirke…
- Co? - spytałam.
- Nie czujesz się dziwnie? Tak… nic nie pamiętać, a chodzisz jakby nigdy nic.
- Da się przywyknąć - w tym momencie zaczęła spadać na nas gałąź z drzewa. Schyliłyśmy się, a Riven zrobił nad nami pole, które nas obroniło przed kłopotami.
- Kirke?! Co tu się dzieje?! - spytała przerażona. Wzięłam głęboki wdech.
- Sarah… poznaj Rivena. Mojego... “przyjaciela” - Riven odepchnął gałąź i napisał na ziemi “Cześć”.
Wpatrywała się w litery pojawiające się na glebie. W jej oczach można było zobaczyć ciekawość zmieszaną z zaskoczeniem. Zdumiona popatrzyła na mnie.
– Porozumiewasz się z nim telepatycznie?
– Można tak to ująć...
– Wow.
Na jej jakże rozbudowane stwierdzenie po prostu się uśmiechnęłam.
- To… idziemy dalej? - spytałam.
- To… idziemy dalej? - spytałam.
- Owszem - odpowiedziała. Natychmiast ruszyłyśmy dalej, a Riven mi biadolił o tym, jak jestem nierozważna. On nie umie się zamknąć… NAWET NA CHWILĘ!
<Sarah?>
Uwagi: Błędy techniczne... Za chwile powinny wpaść na Kazię, która je stamtąd wyrzuci. Świat Mroku to nie Mroczny Las. Już powinny się wykrwawiać. Tamtejsze zwierzaczki nie są tak potulne jak te z WMW. .-.
<Sarah?>
Uwagi: Błędy techniczne... Za chwile powinny wpaść na Kazię, która je stamtąd wyrzuci. Świat Mroku to nie Mroczny Las. Już powinny się wykrwawiać. Tamtejsze zwierzaczki nie są tak potulne jak te z WMW. .-.
Od Yui "Wakacyjna przygoda" cz. 1 (CD. Chętny)
Gwałtownie wyrwałam się ze snu. Chociaż, zakładając moją reakcję, mógł
być to równie dobrze koszmar. Ciężko określić, gdyż wspomnienia wydarzeń
uleciały tak szybko, jak zdążyłam się obudzić. Westchnęłam zamyślona i
rozciągnęłam się. Musiałam niewygodnie leżeć, gdyż przez kark
przechodził nieprzyjemny ból. Wyszczerzyłam pysk w lekkim uśmiechu na
myśl o kolejnym, letnim poranku. Dni upływały niemiłosiernie wolno,
jednak można było nazwać to zaletą. Uwielbiałam spokojne wędrówki po
terenach watahy, lub leniwe pluskanie się w wodzie. Jednak dzisiejszy
dzień nie zachęcał do tych czynności w żaden możliwy sposób. Krążyłam
między cieniami rozłożystych drzew, nie wiedząc, co ze sobą począć.
Wtedy przypomniałam sobie, iż dawno nie odwiedzałam miasta. Lato to
świetna okazja, by nieco odświeżyć sobie ludzką część świata, zwłaszcza
że młodzież obecnie ma wakacje. Bez dłuższego zwlekania, ruszyłam
biegiem w stronę zabudowań, przemieniając swoją postać już w lesie.
Dosyć długo jej nie używałam, więc przez pierwszą część drogi potykałam
się o wszystko na ścieżce, jednak później było tylko lepiej.
Podskoczyłam z radości i, mimo zmęczenia, przyspieszyłam jeszcze, chcąc
jak najszybciej dojść do wyznaczonego celu. Tylko czym tak właściwie
chciałam zająć swój wolny czas? Zatrzymałam się zdyszana na obrzeżach
miasta i zgięłam w pół, próbując złapać oddech. Ludzka postać była o
wiele słabsza od tej wilczej, ale mogło być gorzej. Przejrzałam się w
szybie sklepowej. Nie było źle. Z uśmiechem poszłam w głąb miasta,
wstępując po drodze do kilku sklepów, niestety nie znalazłam w nich
niczego interesującego. Włóczyłam się jakiś czas bez celu, aż w końcu
postanowiłam odwiedzić park. Spokojne miejsce... Usiadłam pod jednym z
drzew, wsłuchując się w kroki i rozmowy przechodniów, ćwierkanie ptaków,
czy chociażby szum spowodowany delikatnym, przyjemnie chłodnym
wiaterkiem. Jakiś czas później do moich uszu dobiegł dźwięk
instrumentów, a dokładniej gitar. Widocznie ktoś próbował zarobić, jak
to latem w takich miejscach bywa. Po krótkim namyśle, podniosłam się i
wytężyłam wzrok, próbując dostrzec źródło muzyki. Nie musiałam się długo
rozglądać, gdyż grajkowie rozstawili swój sprzęt niemal w centrum
parku. Podbiegłam do nich radośnie i zapytałam o pożyczenie gitary.
Zaczęło mi już tego brakować... Młody chłopak, który był właścicielem
pożądanej przeze mnie rzeczy nie zachwycił się tym pomysłem, ale po
chwili namów i wprawiania w życie smutnych oczu zbitego szczeniaczka,
niechętnie zgodził się i podał mi gitarę. Stanęłam nieco pewniej przed
mikrofonem i ku uciesze ludzi, zagrałam solo kilka znanych kawałków.
Grajkowie również nie mieli niczego przeciwko, dzięki czemu mogłam na
zmianę grać razem z nimi. Czas zleciał zaskakująco szybko. Gdy wyjęłam
komórkę, na ekranie wyświetlała się dwudziesta godzina. Podziękowałam za
możliwość grania i wróciłam do miasta. Na zakończenie dnia wstąpiłam do
pobliskiego lokalu, zamawiając bezalkoholowy napój, po czym rozejrzałam
się po pomieszczeniu. Wtedy mój wzrok padł na osobę, która wydawała mi
się dziwnie znajoma. Przytknęłam dłoń do podbródka w zamyśleniu, by
chwilę potem uświadomić sobie, iż był to jeden z wilków należących do
watahy. Podeszłam do postaci z uśmiechem na ustach.
- No cześć, mogę się dosiąść?
< Ktoś? >
Uwagi: brak
- No cześć, mogę się dosiąść?
< Ktoś? >
Uwagi: brak
wtorek, 19 lipca 2016
Od Sarah “Odkrycie” cz. 5 (C.D. Kirke)
Kirke powoli odwróciła się i wyszła z jaskini. Podniosłam się i
uczyniłam to samo. W milczeniu brnęłyśmy przez Góry, a moją głowę
zaprzątały tysiące myśli. Jaka była jej przeszłość? Opuszczono ją?
Odebrano jej pamięć? Jakim cudem straciła skrzydła? Jak ktoś mógł być
tak podły? To wszystko mnie przerastało, a na domiar złego korciło mnie,
by spotkać się z Draken’em.
Biedna Kirke. Kiedy straciła Kasume, musiało jej być okropnie… - pomyślałam. - I jeszcze te skrzydła.
- Słuchaj... - zaczęłam. - Bolało cię to?
- Nie pamiętam - odpowiedziała - I chyba akurat tego nie chcę pamiętać… - poczułam jak wiatr szeleści każdym źdźbłem trawy. W końcu stanęłyśmy przed Mrocznym Lasem.
- Jesteś pewna? - spytała.
- Mamy inne wyjście?
- Ja mam, ale nie zostawię cię w tym samej - uśmiechnęła się lekko i weszłyśmy do lasu.
Zagłębiałyśmy się coraz dalej w las. Mijałyśmy kolejne, martwe drzewa. Przeszłyśmy obok miejsca, w którym zobaczyłam Drake’a. Po przejściu jeszcze kilkunastu kroków, poczułam się bardzo dziwnie. Jakby coś się ze mną działo… Zamknęłam na chwilę oczy, a gdy je otworzyłam, mój punkt widzenia stał się jakby… wyższy? Spojrzałam w dół, a to, co zobaczyłam sprawiło, że o mało nie zemdlałam ze strachu. Miałam nogi.
- CO TO JEST? - wydarłam się na cały las. - CO SIĘ ZE MNĄ STAŁO?!
Uniosłam przednią łapę, aby obejrzeć jej stan. Problem tkwił w tym, że to nie była łapa.
- I DLACZEGO JA MAM RĘCE? - wykrzyczałam. Przeniosłam wzrok na Kirke, która stała obok mnie. Ona również była inna. Była człowiekiem. - Co tu się, do cholery, wyprawia?
<Kirke?>
Uwagi: "Góry" w WMW to nazwa miejsca, więc powinnaś ją zapisywać z wielkiej litery.
Biedna Kirke. Kiedy straciła Kasume, musiało jej być okropnie… - pomyślałam. - I jeszcze te skrzydła.
- Słuchaj... - zaczęłam. - Bolało cię to?
- Nie pamiętam - odpowiedziała - I chyba akurat tego nie chcę pamiętać… - poczułam jak wiatr szeleści każdym źdźbłem trawy. W końcu stanęłyśmy przed Mrocznym Lasem.
- Jesteś pewna? - spytała.
- Mamy inne wyjście?
- Ja mam, ale nie zostawię cię w tym samej - uśmiechnęła się lekko i weszłyśmy do lasu.
Zagłębiałyśmy się coraz dalej w las. Mijałyśmy kolejne, martwe drzewa. Przeszłyśmy obok miejsca, w którym zobaczyłam Drake’a. Po przejściu jeszcze kilkunastu kroków, poczułam się bardzo dziwnie. Jakby coś się ze mną działo… Zamknęłam na chwilę oczy, a gdy je otworzyłam, mój punkt widzenia stał się jakby… wyższy? Spojrzałam w dół, a to, co zobaczyłam sprawiło, że o mało nie zemdlałam ze strachu. Miałam nogi.
- CO TO JEST? - wydarłam się na cały las. - CO SIĘ ZE MNĄ STAŁO?!
Uniosłam przednią łapę, aby obejrzeć jej stan. Problem tkwił w tym, że to nie była łapa.
- I DLACZEGO JA MAM RĘCE? - wykrzyczałam. Przeniosłam wzrok na Kirke, która stała obok mnie. Ona również była inna. Była człowiekiem. - Co tu się, do cholery, wyprawia?
<Kirke?>
Uwagi: "Góry" w WMW to nazwa miejsca, więc powinnaś ją zapisywać z wielkiej litery.
Od Mizuki "Upadłe bóstwo, czy po prostu demon?" cz.3 (C.D. Valka)
Po nie długim biegu udało mi się dogonić Valkę, a raczej to ona się wróciła. Szła z nosem bardzo blisko ziemi.
- Valka? Valka, co ty robisz? - zapytałam ze zdziwieniem.
Wilczyca olała moje pytanie i szła dalej. Po chwili podniosła z ziemi tajemniczy koszyk. Wtedy już zrozumiałam, uciekając przede mną zgubiła tą ważną rzecz. Jej zachowanie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Przestała się mnie bać, a nawet zaczęła si stawiać. Chciałam zostawić ją w spokoju i pozwolić jej odejść. Jednak Emilia miała inny plan. Ziemia się zatrzęsła, ptaki odleciały a ziemie okrył mrok jakby była noc. Emilia pozbawiła równowagi Valkę i szybko na nią naskoczyła.
- Nie! Przestań! - krzyczałam biegnąc w ich stronę.
W połowie drogi odbiłam się od niewidzialnej przeszkody.
- Emilia, zdejmij tą barierę! - Wydarłam się.
Emilia udawała jednak że mnie nie słyszy. Próbowałam rozwalić barierę. Używałam lodu i ognia, jednak wszystko na nic. Niebo stało się jeszcze ciemniejsze, ptaki ucichły, wszystko... jakby umarło. Nagle koło Emili pojawiło się kilka innych demonów. Każdy z nich zaczął się psychopatycznie śmiać. Bezradnie patrzyłam jak jeden z nich wszedł do ciała Valki. Nie wytrzymałam, poczułam nagły przypływ nie znanych mi emocji i siły której nigdy nie posiadałam. Moje oczy zmieniły kolor na czarny, a moje futro zaczęło świecić dziwnym czarnym światłem. Z niewiadomych przyczyn na moim ciele pojawiło się wiele ran, z których zaczęła lecieć krew. Dookoła mnie powstał pentagram, utworzony z mojej krwi.
- Emilia! To rozkaz, zdejmij barierę! - Wydarłam się na całe gardło
Zgodnie z moim rozkazem bariera znikła, istoty znikły a natura znowu odżyła. Podeszłam do Emilii i spojrzałam jej w oczy.
- Dosyć tego! Możesz mi powiedzieć do diabła, coś ty odwaliła!? - Powiedziałam spoglądając na Valkę.
- Chciałam Cię chronić... - Wydukała.
- "Chronić"? Według Ciebie "to" jest ochrona!? Sama umiem o siebie zadbać. Nie zrobisz już nic bez mojej zgody, rozumiesz?
- Tak, pani - Po tych słowach Emila weszła w moje ciało i zasnęła.
Moja czarna aura zniknęła, oczy wróciły do normalnego niebieskiego koloru, jednak rany nie zniknęły. Zaczęłam kaszleć krwią. Dopiero teraz zauważyłam jaki wielkie mam obrażenia: Pocięte łapy, brzuch, ogon oraz głowa z której cały czas kapała krew. W tamtym momencie nie miało to dla mnie znaczenia. Ostatnimi siłami doczłapałam się do wilczycy. Nachyliłam się nad nią i wyszeptałam jej do ucha:
- Nie proszę Cię o wybaczenie, jednak błagam, nie możesz ulec demonowi. Jeśli to zrobisz, będziesz patrzeć jak demon zabiera twoje ciało by pozabijać wszystkich, a następnie w bardzo bolesny sposób zabierze i pożre ci duszę. Po takiej śmierci nie pójdziesz ani do piekła ani do nieba. Staniesz się istotą gorszą od demona, a nawet od szatana. Dlatego... proszę... nie poddawaj się! - Ostatnie zdanie mówiłam ledwie oddychając.
Straciłam przytomność. W głębi dusze przeklinałam zarówno siebie jak i demona którego niegdyś tak podziwiałam. Obudziłam się w swojej podświadomości, obok mnie stała Emilia. Wydawała się jakby była zdziwiona całą tą sytuacją.
- Cudownie, lepiej być nie mogło - wydukałam, przewracając oczami.
- Gorzej raczej też - powiedziała, patrząc w ziemie. - Używając tej mocy, twoje ciało nie wytrzymało.
- Co chcesz mi powiedzieć?
- Zapadłaś w śpiączkę.
- Że co proszę!? - podniosłam głos.
- Będziesz w niej przez co najmniej trzy dni.
- Nie! Tak nie może być! Musze jej pomóc! Sama nie da rady pokonać demona! Ja muszę... - powiedziałam ze łzami w oczach
- Pomóc? Z tego co wyczytałam z jej głowy, już dosyć jej pomogłaś. Czy to nie przez ciebie ona oślepła? - Zapytała i zaczęła się psychopatycznie śmiać.
- To... nieprawda! - Wykrzyczałam. Mimo tego, co powiedziałam doskonale wiedziałam, że to była prawda i że to przeze mnie teraz została opętana. Zaczęłam płakać. Nagle poczułam jak Emilia mnie przytula.
- Zapomnij o niej, zapomnij o emocjach, zapomnij i od teraz ufaj tylko mi. Patrz tylko na mnie i tylko mnie proś o pomoc. - Powiedziała najdelikatniejszym głosem jaki w życiu słyszałam. Zasnęłam. Jednak już wtedy wiedziałam że gdy się obudzę, moje życie nigdy już nie będzie takie samo.
(Valka? W jakim jesteś stanie?)
Uwagi: W niektórych formach wyrazów powinno się pisać dwa "i" na końcu. Poczytaj może nieco o tym. Poza tym cały czas nieprawidłowo zapisujesz wypowiedzi. "Nieprawda" piszemy razem.
- Valka? Valka, co ty robisz? - zapytałam ze zdziwieniem.
Wilczyca olała moje pytanie i szła dalej. Po chwili podniosła z ziemi tajemniczy koszyk. Wtedy już zrozumiałam, uciekając przede mną zgubiła tą ważną rzecz. Jej zachowanie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Przestała się mnie bać, a nawet zaczęła si stawiać. Chciałam zostawić ją w spokoju i pozwolić jej odejść. Jednak Emilia miała inny plan. Ziemia się zatrzęsła, ptaki odleciały a ziemie okrył mrok jakby była noc. Emilia pozbawiła równowagi Valkę i szybko na nią naskoczyła.
- Nie! Przestań! - krzyczałam biegnąc w ich stronę.
W połowie drogi odbiłam się od niewidzialnej przeszkody.
- Emilia, zdejmij tą barierę! - Wydarłam się.
Emilia udawała jednak że mnie nie słyszy. Próbowałam rozwalić barierę. Używałam lodu i ognia, jednak wszystko na nic. Niebo stało się jeszcze ciemniejsze, ptaki ucichły, wszystko... jakby umarło. Nagle koło Emili pojawiło się kilka innych demonów. Każdy z nich zaczął się psychopatycznie śmiać. Bezradnie patrzyłam jak jeden z nich wszedł do ciała Valki. Nie wytrzymałam, poczułam nagły przypływ nie znanych mi emocji i siły której nigdy nie posiadałam. Moje oczy zmieniły kolor na czarny, a moje futro zaczęło świecić dziwnym czarnym światłem. Z niewiadomych przyczyn na moim ciele pojawiło się wiele ran, z których zaczęła lecieć krew. Dookoła mnie powstał pentagram, utworzony z mojej krwi.
- Emilia! To rozkaz, zdejmij barierę! - Wydarłam się na całe gardło
Zgodnie z moim rozkazem bariera znikła, istoty znikły a natura znowu odżyła. Podeszłam do Emilii i spojrzałam jej w oczy.
- Dosyć tego! Możesz mi powiedzieć do diabła, coś ty odwaliła!? - Powiedziałam spoglądając na Valkę.
- Chciałam Cię chronić... - Wydukała.
- "Chronić"? Według Ciebie "to" jest ochrona!? Sama umiem o siebie zadbać. Nie zrobisz już nic bez mojej zgody, rozumiesz?
- Tak, pani - Po tych słowach Emila weszła w moje ciało i zasnęła.
Moja czarna aura zniknęła, oczy wróciły do normalnego niebieskiego koloru, jednak rany nie zniknęły. Zaczęłam kaszleć krwią. Dopiero teraz zauważyłam jaki wielkie mam obrażenia: Pocięte łapy, brzuch, ogon oraz głowa z której cały czas kapała krew. W tamtym momencie nie miało to dla mnie znaczenia. Ostatnimi siłami doczłapałam się do wilczycy. Nachyliłam się nad nią i wyszeptałam jej do ucha:
- Nie proszę Cię o wybaczenie, jednak błagam, nie możesz ulec demonowi. Jeśli to zrobisz, będziesz patrzeć jak demon zabiera twoje ciało by pozabijać wszystkich, a następnie w bardzo bolesny sposób zabierze i pożre ci duszę. Po takiej śmierci nie pójdziesz ani do piekła ani do nieba. Staniesz się istotą gorszą od demona, a nawet od szatana. Dlatego... proszę... nie poddawaj się! - Ostatnie zdanie mówiłam ledwie oddychając.
Straciłam przytomność. W głębi dusze przeklinałam zarówno siebie jak i demona którego niegdyś tak podziwiałam. Obudziłam się w swojej podświadomości, obok mnie stała Emilia. Wydawała się jakby była zdziwiona całą tą sytuacją.
- Cudownie, lepiej być nie mogło - wydukałam, przewracając oczami.
- Gorzej raczej też - powiedziała, patrząc w ziemie. - Używając tej mocy, twoje ciało nie wytrzymało.
- Co chcesz mi powiedzieć?
- Zapadłaś w śpiączkę.
- Że co proszę!? - podniosłam głos.
- Będziesz w niej przez co najmniej trzy dni.
- Nie! Tak nie może być! Musze jej pomóc! Sama nie da rady pokonać demona! Ja muszę... - powiedziałam ze łzami w oczach
- Pomóc? Z tego co wyczytałam z jej głowy, już dosyć jej pomogłaś. Czy to nie przez ciebie ona oślepła? - Zapytała i zaczęła się psychopatycznie śmiać.
- To... nieprawda! - Wykrzyczałam. Mimo tego, co powiedziałam doskonale wiedziałam, że to była prawda i że to przeze mnie teraz została opętana. Zaczęłam płakać. Nagle poczułam jak Emilia mnie przytula.
- Zapomnij o niej, zapomnij o emocjach, zapomnij i od teraz ufaj tylko mi. Patrz tylko na mnie i tylko mnie proś o pomoc. - Powiedziała najdelikatniejszym głosem jaki w życiu słyszałam. Zasnęłam. Jednak już wtedy wiedziałam że gdy się obudzę, moje życie nigdy już nie będzie takie samo.
(Valka? W jakim jesteś stanie?)
Uwagi: W niektórych formach wyrazów powinno się pisać dwa "i" na końcu. Poczytaj może nieco o tym. Poza tym cały czas nieprawidłowo zapisujesz wypowiedzi. "Nieprawda" piszemy razem.
poniedziałek, 18 lipca 2016
Ciekawostka #16
Przez jakiś czas na WMW można było składać formularze nowych wilków i
op. tylko za pomocą formularzy do uzupełnienia. Działało to w tej
sposób, że przykładowo chcesz dać wilkowi imię, więc wpisujesz imię w
białe pole. Tak samo z wiekiem i całą resztą... Na końcu klikasz
"WYŚLIJ" i nawet nie wiesz, kto to otrzymał. Formularze te oczywiście
trafiały do mojej skrzynki e-mail, które następnie wstawiałam na bloga.
Fajnie to brzmi tylko w teorii, bo w rzeczywistości nie każdy miał dostęp do linku, formularze nie zawsze się wysyłały (znikały po drodze)... Zrezygnowałam z tego nie tylko z powodu błędów, ale i także dlatego, że wiele osób podawało nieprawdziwy login lub e-mail, gdyż mieli poczucie animowości, robiło formy na żarty czy po prostu stwierdziłam, że jest to... niepraktyczne. Jak się po jakimś czasie okazało - nie mogłam wszystkiego skopiować na raz, a przepisywanie każdego pola z osobna, przeskakując między kartami pożerało mnóstwo czasu.
Fajnie to brzmi tylko w teorii, bo w rzeczywistości nie każdy miał dostęp do linku, formularze nie zawsze się wysyłały (znikały po drodze)... Zrezygnowałam z tego nie tylko z powodu błędów, ale i także dlatego, że wiele osób podawało nieprawdziwy login lub e-mail, gdyż mieli poczucie animowości, robiło formy na żarty czy po prostu stwierdziłam, że jest to... niepraktyczne. Jak się po jakimś czasie okazało - nie mogłam wszystkiego skopiować na raz, a przepisywanie każdego pola z osobna, przeskakując między kartami pożerało mnóstwo czasu.
piątek, 15 lipca 2016
Od Serill'a "Stado" cz.3 (C.D. Mizuki)
- Może troszkę - zachichotałem cicho. - Halo, panie strażniku! Mamy tu demona!
Zaśmiała się i ugasiła pobliski ogień. Na jego miejscu od razu pojawił się śnieg.
- Chodźmy już.
Ruszyliśmy w dalszą drogę, a ja skupiłem się na podziwianiu terenów watahy. Postanowiłem nawiązać wcześniej utraconą rozmowę.
- Jak tu jest? - spytałem.
- W sensie?
- W sensie jak się tu żyje i te sprawy.
- Mhm... więc - zaczęła. - Opowiem ci raczej ogólnie. Żyje się tu naprawdę dobrze, są duże jaskinie, raczej miłe towarzystwo. Rozległe tereny. Mamy dużo zwierzyny. Opowiadać dalej?
- Chyba wystarczy.
Uśmiechnęła się, jednak po wyjściu z Śnieżnego Lasu zrzedła jej mina.
- Co się stało? - spytałem.
- Eh, po prostu nie cierpię tego skwaru.
W niezręcznym milczeniu ruszyliśmy dalej.
- To tutaj - orzekła w końcu. - Jaskinia Alfy. Ishi, jesteś zajęta? - zawołała, wsuwając pysk do jej chłodnego wnętrza.
- Nie! - usłyszeliśmy w odpowiedzi.
- Wbijaj do środka. Masz przed sobą "rozmowę kwalifikacyjną" - powiedziała do mnie Mizuki, po czym położyła się na skraju jaskini. Wszedłem do niej i zobaczyłem jasnobrązową sylwetkę Alfy.
Po kilkunastu minutach opuściłem chłodne wnętrze.
- I jak? - Mizuki podniosła się i podeszła do mnie.
- Jestem na okresie próbnym, że tak powiem.
- Super! - uśmiechnęła się.
Odwzajemniłem uśmiech.
- To co robimy?
<Mizuki? Miałam to napisane dawno temu, ale zapomniałam wysłać xD>
Uwagi: "Po prostu" i "nie cierpię" piszemy osobno.
Zaśmiała się i ugasiła pobliski ogień. Na jego miejscu od razu pojawił się śnieg.
- Chodźmy już.
Ruszyliśmy w dalszą drogę, a ja skupiłem się na podziwianiu terenów watahy. Postanowiłem nawiązać wcześniej utraconą rozmowę.
- Jak tu jest? - spytałem.
- W sensie?
- W sensie jak się tu żyje i te sprawy.
- Mhm... więc - zaczęła. - Opowiem ci raczej ogólnie. Żyje się tu naprawdę dobrze, są duże jaskinie, raczej miłe towarzystwo. Rozległe tereny. Mamy dużo zwierzyny. Opowiadać dalej?
- Chyba wystarczy.
Uśmiechnęła się, jednak po wyjściu z Śnieżnego Lasu zrzedła jej mina.
- Co się stało? - spytałem.
- Eh, po prostu nie cierpię tego skwaru.
W niezręcznym milczeniu ruszyliśmy dalej.
- To tutaj - orzekła w końcu. - Jaskinia Alfy. Ishi, jesteś zajęta? - zawołała, wsuwając pysk do jej chłodnego wnętrza.
- Nie! - usłyszeliśmy w odpowiedzi.
- Wbijaj do środka. Masz przed sobą "rozmowę kwalifikacyjną" - powiedziała do mnie Mizuki, po czym położyła się na skraju jaskini. Wszedłem do niej i zobaczyłem jasnobrązową sylwetkę Alfy.
Po kilkunastu minutach opuściłem chłodne wnętrze.
- I jak? - Mizuki podniosła się i podeszła do mnie.
- Jestem na okresie próbnym, że tak powiem.
- Super! - uśmiechnęła się.
Odwzajemniłem uśmiech.
- To co robimy?
<Mizuki? Miałam to napisane dawno temu, ale zapomniałam wysłać xD>
Uwagi: "Po prostu" i "nie cierpię" piszemy osobno.
Od Alexandra "Jak najdalej stąd" #7 (cd. Yuki)
Oto siódma część op. od wilków spoza CK. Aby dowiedzieć się nieco więcej o
nich oraz o powodzie ich ucieczki, możecie również przeczytać serię op.
"Nowy dom?" z BK, w której to Alexander oraz Kira poznają się ze sobą i
szybko zaprzyjaźniają się, choć nie jest to widoczne na pierwszy rzut
oka.
Op. powstaje ze współpracą CK.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ciekawostka #15
Początkowo narzeczonym Kiiyuko miał być Onurix, lecz zrezygnowałam z
tego pomysłu. Dlaczego? Sama nie wiem. Nie pamiętam. Właśnie przez to
Kii była sama przez ponad nasz realny rok.
czwartek, 14 lipca 2016
Od Valki "Upadłe bóstwo, czy po prostu demon?" cz. 2 (C.D. Mizuki)
Szłam do siebie z wiklinowym koszykiem pełnym aromatycznych ziół, gdy usłyszałam znajomy głos za krzakami.
- Możesz mi powiedzieć dlaczego za mną łazisz? Nie mogę się przez Ciebie skupić!
Wadera, bo to właśnie do niej musiał należeć okrzyk, wystraszył mnie na tyle, że aż odskoczyłam w bok. Odkąd całkiem oślepłam, funkcjonuję na podstawie zapachu i dźwięku, niczego więcej. Stałam tak z bijącym sercem jeszcze przez chwilę, zastanawiając się nad sensem tych słów. Nie potrafiłam sobie jednak przypomnieć, do kogo mógł należeć ów głos, przez co nie wiedziałam również, do kogo był skierowany. Wciąż jednak do moich uszu dochodził dźwięk poruszania się na ścieżce. Przyspieszyłam kroku, by za nim nadążyć.
- To twoja wina, w końcu byłaś osobą z której brałam przykład w dzieciństwie, a po tym jak zapomniałam podświadomie stawałam się coraz mroczniejszym wilkiem - zaśmiała się samica. Moje serce ponownie zaczęło łomotać. Dziwne wydawało się również to, że mówiła coś tylko wtedy, kiedy byłam blisko. Niemożliwe zdawało mi się również, aby ktokolwiek brał ze mnie jakikolwiek przykład. Usłyszałam, że postać przystanęła. Odruchowo wyciągnęłam pysk zza krzaków, by powąchać wilka i dowiedzieć się, kim jest, ale wtedy wadera się musiała odwrócić.
- Valka? Co ty tu robisz? - Zrobiła krótką pauzę. Teraz zorientowałam się, że była to Mizuki, ta sama wadera, przez którą odbyłam pewną, bardzo niemiłą przygodę w moim życiu. - Ty już lepiej nic nie mieszaj i tak mam już niemałe problemy przez Ciebie! - Wydałam z siebie dziwny, zdławiony odgłos, po którym samica dodała: - Przepraszam za nią.
Chwilę temu zorientowałam się, że Mizuki rzeczywiście była sama. Nie czułam zapachu ani nie słyszałam oddechu żadnego wilka, ani losowego innego zwierzęcia, z którym mogłaby odbyć pogawędkę. Zaczęłam się trząść, czując na ciele nieprzyjemny chłód. Coś cuchnęło. To mój strach. Zrobiłam kilka kroków w tył, napinając wszystkie mięśnie. Zaczęłam się pocić.
- Co z tobą nie tak? Gadasz sama do siebie.
- Że co? - Kamienie na ścieżce zaszurały.
Oszalała. Mizuki oszalała. - to była ostatnia myśl, która pojawiła się w mojej głowie, nim rzuciłam się do ucieczki w przeciwnym kierunku, byle dalej od tego obłędu. Intuicyjnie omijałam krzewy i drzewa - doszłam w tym już do prawdziwej perfekcji. Mówiąc, że znam ten las na pamięć, nie kłamię. Jedyny problem, który się pojawia jest tylko w momencie, kiedy jestem poza Zielonym Lasem. Tam przydałby mi się przewodnik... ale ja, jako samotniczka starałam się polegać na moim węchu.
- Valka! Zaczekaj!
Nie zwalniaj. Uciekaj byle dalej od niej. Nie chcesz zwariować, tak jak ona. Nie chcesz tego. - myślałam, biegnąc dosłownie na oślep. - Już ci dość bólu w życiu podarowała. Nie chcesz przez nią teraz stracić wszystkiego, co nabyłaś w życiu.
Kilkaset metrów dalej zorientowałam się, że zgubiłam gdzieś po drodze mój śliczny koszyczek, który kiedyś mama uplotła wraz z tatą. Do oczu pocisnęły mi się łzy. Jedyna pamiątka po rodzicach leży gdzieś teraz pod drzewem, a ja jej pewnie nie odnajdę. Wykonałam ostry zwrot i zaczęłam pędzić z powrotem, z nosem niemalże przyciśniętym do ziemi. Już po chwili trafiłam na własny trop i zaczęłam nim podążać już truchtem.
- Valka? - zapytała Mizuki, która najwidoczniej nie miała zielonego pojęcia, co wyprawiam. - Valka, co ty robisz?
Nie zwracałam na nią uwagi. Łzy łaskotały mój pysk, a zaraz po tym następowało nieprzyjemne swędzenie. Nie cierpiałam płakać... ale MUSZĘ znaleźć ten koszyk. Bez niego... bez niego zapomnę kim jestem i dlaczego żyję. Mając go przy sobie mogę udawać, że jestem po prostu cichą zielarką, która nie lubi obecności innych. Bez niego czułam się znowu ojcobójczynią. Kimś bez uczuć, kto nie kochał własnej rodziny i chce o niej jak najprędzej zapomnieć.
W końcu mój nos delikatnie uderzył w coś uplecionego z zaschniętych gałązek. Przedmiot cicho skrzypnął. Koszyk. Mój koszyk. Drżąc, podniosłam go z ziemi i odwróciłam się w stronę, gdzie powinna stać Mizuki. Nie miałam pojęcia co teraz zrobić. Uciekać? Tylko gdzie?
- Po prostu zgubiłaś... koszyk? - zapytała zaskoczona. Opuściłam głowę, chcąc jedynie ją wyminąć i odejść. Nie było to jednak takie proste, bo Mizuki ponowiła pytanie. Odpowiedziałam jej jedynie skinieniem głowy. Czułam się wyjątkowo dziwnie. Miałam wrażenie, że w duchu się ze mnie śmieje.
- Dlaczego? - Nie odpowiedziałam. Czekałam, aż sobie odpuści i pójdzie. Tak się jednak nie stało. - Odpowiesz mi wreszcie czy nie?
- A co? Bawi cię to? - mruknęłam przez wiklinę wepchniętą do pyska, a następnie zwyczajnie ominęłam ją szerokim łukiem. Pewnie zastanawiało ją to, dlaczego już nie uciekam przed nią w panice i dlaczego jestem w stanie jej się postawić. Mam pięć lat. Potrafię zadbać o siebie. Muszę zacząć zwalczać własne lęki. Poza tym poczułam ogarniającą mnie złość. Zaczęłam zwyczajnie jej... nie lubić. Po raz pierwszy w życiu zaczęłam odczuwać coś takiego. Nie była to nienawiść. Zwyczajna niechęć. Wcześniej już zabiłam wilka. To był pierwszy krok do chociażby delikatnej wewnętrznej zmiany. Kilka osób udowodniło mi, że nie warto się lękać nieznanego, oraz że niekiedy trzeba poświęcić komuś trochę czasu. Chociażby tą maleńką cząstkę, aby dać mu do zrozumienia, że nie jest się nic nie znaczącą dla świata żywą duszą. Znam swoją wartość.
Nagle przez ziemię przeszedł delikatny wstrząs. Zatrzymałam się, strzygąc uszami. Co to było? Trzęsienie ziemi? Zwierzęta leśne nie poinformowały mnie o tym, więc to nie może być to. W takim razie co? Autentycznie dobiegało to zza mnie, możliwe, że spowodowane przez moc Mizuki. Uniosłam głowę. Przez ziemię przeszły kolejne wstrząsy, tym razem mocniejsze. Usłyszałam, że do lotu podrywają się ptaki, które dotychczas przesiadywały w gniazdach. To skłoniło mnie do dokładnie tego samego. Po raz kolejny rzuciłam się do biegu. Kiedy jednak się ruszyłam, wstrząsy się nasiliły, przez co już po chwili upadłam. W mojej głowie rozległo się echo szaleńczego śmiechu.
- Nie! Przestań! - słyszałam głos Mizuki jakby z daleka. Trochę niczym ktoś postawił między nami szklaną szybę. Spróbowałam się podnieść, ale coś mnie przydusiło do ziemi. - Ona nie zmienia się w człowieka! Zosta... - W połowie jej wypowiedzi zapanowała całkowita cisza. Poczułam w tej samej chwili przeszywający ból w klatce piersiowej, zupełnie jakby moje płuca zostały napełnione ogniem. Z wrażenia upuściłam pamiątkę, po którą jeszcze przed chwilą się wracałam.
- Mój... koszyk... - wykrztusiłam, próbując wyciągnąć po niego łapę. Nie miałam siły sięgnąć po przedmiot, przez co poczułam się za równo bezradna, zła i smutna. Skoro nie mogłam wstać, usiłowałam się do niego przyczołgać, ale to również kończyło się na niczym. Cokolwiek mnie przytrzymywało, było zdecydowanie silniejsze ode mnie. Nie czułam wyraźnej dłoni, tylko chłód, zupełnie jakby przytrzymywał mnie wiatr, choć nie było tu żadnych podmuchów.
Niespodziewanie usłyszałam głośne skrzypnięcie. Pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy było to, że... mój koszyk. Mój koszyk jest zmiażdżony. Dopiero wtedy poczułam, że siła mnie puszcza, ale wciąż czułam, że jestem otoczona przez zimno. Szybko podniosłam się z ziemi i podeszłam do miejsca, gdzie zdawało mi się, że powinien być upuszczony przedmiot. Zaczęłam go obwąchiwać, a później obmacywać łapą. Z rozpaczą zorientowałam się, że miałam rację i coraz bardziej spanikowana spróbowałam ułożyć szczątki do jednej kupy. To na nic. Wszystko się rozlatywało. Kiedy stwierdziłam, że to rzeczywiście wszystko na nic, zadarłam głowę do góry i z mojego gardła wydobył się straszny, wyjątkowo żałosny wrzask przez łzy.
- Dlaczego?! - krzyczałam, choć wiedziałam, że nikt mi nie odpowie. Powtarzałam to jeszcze wielokrotnie: raz głośniej, raz ciszej, jak to zawsze bywało podczas głębokiego żalu. Śmiech, który odbijał się echem w taki sposób, jakbym moja głowa była pustym pomieszczeniem, ponowił się. Zdenerwowana wrzasnęłam: - To nie jest śmieszne!
To jednak spowodowało jeszcze gwałtowniejsze salwy śmiechu. Teraz dołączyły do tego kolejne i kolejne głosy. Nie miałam pojęcia, skąd się brały, dlatego też usiadłam i ukryłam pysk w łapach.
- Stop! Przestańcie! To nikogo nie bawi! - krzyczałam przez łzy, ale czułam coraz większą bezradność ogarniającą moje ciało. Wydawało mi się, że stałam się niewidzialna, ale to w niczym nie pomogło. "Widownia" stała się jeszcze bardziej rozbawiona. Zaczęłam się miotać na boki, orząc przy tym ziemię pazurami. - NIE!! NIE ŚMIEJCIE SIĘ!
Nikt mnie jednak nie słuchał, dlatego skuliłam się na ziemi i po prostu płakałam, przytulona do zgniecionego koszyczka. Wydobywał się z niego zapach mięty, który od zawsze kojarzyłam z tatą... on mi jednak już nie pomoże.
<Mizuki? Nie miałam kompletnie na to pomysłu, dlatego wyszło... dziwne. Valka dla jasności została po części opętana... a może i w zupełności. To już zależy od Ciebie.>
Uwagi: brak.
- Możesz mi powiedzieć dlaczego za mną łazisz? Nie mogę się przez Ciebie skupić!
Wadera, bo to właśnie do niej musiał należeć okrzyk, wystraszył mnie na tyle, że aż odskoczyłam w bok. Odkąd całkiem oślepłam, funkcjonuję na podstawie zapachu i dźwięku, niczego więcej. Stałam tak z bijącym sercem jeszcze przez chwilę, zastanawiając się nad sensem tych słów. Nie potrafiłam sobie jednak przypomnieć, do kogo mógł należeć ów głos, przez co nie wiedziałam również, do kogo był skierowany. Wciąż jednak do moich uszu dochodził dźwięk poruszania się na ścieżce. Przyspieszyłam kroku, by za nim nadążyć.
- To twoja wina, w końcu byłaś osobą z której brałam przykład w dzieciństwie, a po tym jak zapomniałam podświadomie stawałam się coraz mroczniejszym wilkiem - zaśmiała się samica. Moje serce ponownie zaczęło łomotać. Dziwne wydawało się również to, że mówiła coś tylko wtedy, kiedy byłam blisko. Niemożliwe zdawało mi się również, aby ktokolwiek brał ze mnie jakikolwiek przykład. Usłyszałam, że postać przystanęła. Odruchowo wyciągnęłam pysk zza krzaków, by powąchać wilka i dowiedzieć się, kim jest, ale wtedy wadera się musiała odwrócić.
- Valka? Co ty tu robisz? - Zrobiła krótką pauzę. Teraz zorientowałam się, że była to Mizuki, ta sama wadera, przez którą odbyłam pewną, bardzo niemiłą przygodę w moim życiu. - Ty już lepiej nic nie mieszaj i tak mam już niemałe problemy przez Ciebie! - Wydałam z siebie dziwny, zdławiony odgłos, po którym samica dodała: - Przepraszam za nią.
Chwilę temu zorientowałam się, że Mizuki rzeczywiście była sama. Nie czułam zapachu ani nie słyszałam oddechu żadnego wilka, ani losowego innego zwierzęcia, z którym mogłaby odbyć pogawędkę. Zaczęłam się trząść, czując na ciele nieprzyjemny chłód. Coś cuchnęło. To mój strach. Zrobiłam kilka kroków w tył, napinając wszystkie mięśnie. Zaczęłam się pocić.
- Co z tobą nie tak? Gadasz sama do siebie.
- Że co? - Kamienie na ścieżce zaszurały.
Oszalała. Mizuki oszalała. - to była ostatnia myśl, która pojawiła się w mojej głowie, nim rzuciłam się do ucieczki w przeciwnym kierunku, byle dalej od tego obłędu. Intuicyjnie omijałam krzewy i drzewa - doszłam w tym już do prawdziwej perfekcji. Mówiąc, że znam ten las na pamięć, nie kłamię. Jedyny problem, który się pojawia jest tylko w momencie, kiedy jestem poza Zielonym Lasem. Tam przydałby mi się przewodnik... ale ja, jako samotniczka starałam się polegać na moim węchu.
- Valka! Zaczekaj!
Nie zwalniaj. Uciekaj byle dalej od niej. Nie chcesz zwariować, tak jak ona. Nie chcesz tego. - myślałam, biegnąc dosłownie na oślep. - Już ci dość bólu w życiu podarowała. Nie chcesz przez nią teraz stracić wszystkiego, co nabyłaś w życiu.
Kilkaset metrów dalej zorientowałam się, że zgubiłam gdzieś po drodze mój śliczny koszyczek, który kiedyś mama uplotła wraz z tatą. Do oczu pocisnęły mi się łzy. Jedyna pamiątka po rodzicach leży gdzieś teraz pod drzewem, a ja jej pewnie nie odnajdę. Wykonałam ostry zwrot i zaczęłam pędzić z powrotem, z nosem niemalże przyciśniętym do ziemi. Już po chwili trafiłam na własny trop i zaczęłam nim podążać już truchtem.
- Valka? - zapytała Mizuki, która najwidoczniej nie miała zielonego pojęcia, co wyprawiam. - Valka, co ty robisz?
Nie zwracałam na nią uwagi. Łzy łaskotały mój pysk, a zaraz po tym następowało nieprzyjemne swędzenie. Nie cierpiałam płakać... ale MUSZĘ znaleźć ten koszyk. Bez niego... bez niego zapomnę kim jestem i dlaczego żyję. Mając go przy sobie mogę udawać, że jestem po prostu cichą zielarką, która nie lubi obecności innych. Bez niego czułam się znowu ojcobójczynią. Kimś bez uczuć, kto nie kochał własnej rodziny i chce o niej jak najprędzej zapomnieć.
W końcu mój nos delikatnie uderzył w coś uplecionego z zaschniętych gałązek. Przedmiot cicho skrzypnął. Koszyk. Mój koszyk. Drżąc, podniosłam go z ziemi i odwróciłam się w stronę, gdzie powinna stać Mizuki. Nie miałam pojęcia co teraz zrobić. Uciekać? Tylko gdzie?
- Po prostu zgubiłaś... koszyk? - zapytała zaskoczona. Opuściłam głowę, chcąc jedynie ją wyminąć i odejść. Nie było to jednak takie proste, bo Mizuki ponowiła pytanie. Odpowiedziałam jej jedynie skinieniem głowy. Czułam się wyjątkowo dziwnie. Miałam wrażenie, że w duchu się ze mnie śmieje.
- Dlaczego? - Nie odpowiedziałam. Czekałam, aż sobie odpuści i pójdzie. Tak się jednak nie stało. - Odpowiesz mi wreszcie czy nie?
- A co? Bawi cię to? - mruknęłam przez wiklinę wepchniętą do pyska, a następnie zwyczajnie ominęłam ją szerokim łukiem. Pewnie zastanawiało ją to, dlaczego już nie uciekam przed nią w panice i dlaczego jestem w stanie jej się postawić. Mam pięć lat. Potrafię zadbać o siebie. Muszę zacząć zwalczać własne lęki. Poza tym poczułam ogarniającą mnie złość. Zaczęłam zwyczajnie jej... nie lubić. Po raz pierwszy w życiu zaczęłam odczuwać coś takiego. Nie była to nienawiść. Zwyczajna niechęć. Wcześniej już zabiłam wilka. To był pierwszy krok do chociażby delikatnej wewnętrznej zmiany. Kilka osób udowodniło mi, że nie warto się lękać nieznanego, oraz że niekiedy trzeba poświęcić komuś trochę czasu. Chociażby tą maleńką cząstkę, aby dać mu do zrozumienia, że nie jest się nic nie znaczącą dla świata żywą duszą. Znam swoją wartość.
Nagle przez ziemię przeszedł delikatny wstrząs. Zatrzymałam się, strzygąc uszami. Co to było? Trzęsienie ziemi? Zwierzęta leśne nie poinformowały mnie o tym, więc to nie może być to. W takim razie co? Autentycznie dobiegało to zza mnie, możliwe, że spowodowane przez moc Mizuki. Uniosłam głowę. Przez ziemię przeszły kolejne wstrząsy, tym razem mocniejsze. Usłyszałam, że do lotu podrywają się ptaki, które dotychczas przesiadywały w gniazdach. To skłoniło mnie do dokładnie tego samego. Po raz kolejny rzuciłam się do biegu. Kiedy jednak się ruszyłam, wstrząsy się nasiliły, przez co już po chwili upadłam. W mojej głowie rozległo się echo szaleńczego śmiechu.
- Nie! Przestań! - słyszałam głos Mizuki jakby z daleka. Trochę niczym ktoś postawił między nami szklaną szybę. Spróbowałam się podnieść, ale coś mnie przydusiło do ziemi. - Ona nie zmienia się w człowieka! Zosta... - W połowie jej wypowiedzi zapanowała całkowita cisza. Poczułam w tej samej chwili przeszywający ból w klatce piersiowej, zupełnie jakby moje płuca zostały napełnione ogniem. Z wrażenia upuściłam pamiątkę, po którą jeszcze przed chwilą się wracałam.
- Mój... koszyk... - wykrztusiłam, próbując wyciągnąć po niego łapę. Nie miałam siły sięgnąć po przedmiot, przez co poczułam się za równo bezradna, zła i smutna. Skoro nie mogłam wstać, usiłowałam się do niego przyczołgać, ale to również kończyło się na niczym. Cokolwiek mnie przytrzymywało, było zdecydowanie silniejsze ode mnie. Nie czułam wyraźnej dłoni, tylko chłód, zupełnie jakby przytrzymywał mnie wiatr, choć nie było tu żadnych podmuchów.
Niespodziewanie usłyszałam głośne skrzypnięcie. Pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy było to, że... mój koszyk. Mój koszyk jest zmiażdżony. Dopiero wtedy poczułam, że siła mnie puszcza, ale wciąż czułam, że jestem otoczona przez zimno. Szybko podniosłam się z ziemi i podeszłam do miejsca, gdzie zdawało mi się, że powinien być upuszczony przedmiot. Zaczęłam go obwąchiwać, a później obmacywać łapą. Z rozpaczą zorientowałam się, że miałam rację i coraz bardziej spanikowana spróbowałam ułożyć szczątki do jednej kupy. To na nic. Wszystko się rozlatywało. Kiedy stwierdziłam, że to rzeczywiście wszystko na nic, zadarłam głowę do góry i z mojego gardła wydobył się straszny, wyjątkowo żałosny wrzask przez łzy.
- Dlaczego?! - krzyczałam, choć wiedziałam, że nikt mi nie odpowie. Powtarzałam to jeszcze wielokrotnie: raz głośniej, raz ciszej, jak to zawsze bywało podczas głębokiego żalu. Śmiech, który odbijał się echem w taki sposób, jakbym moja głowa była pustym pomieszczeniem, ponowił się. Zdenerwowana wrzasnęłam: - To nie jest śmieszne!
To jednak spowodowało jeszcze gwałtowniejsze salwy śmiechu. Teraz dołączyły do tego kolejne i kolejne głosy. Nie miałam pojęcia, skąd się brały, dlatego też usiadłam i ukryłam pysk w łapach.
- Stop! Przestańcie! To nikogo nie bawi! - krzyczałam przez łzy, ale czułam coraz większą bezradność ogarniającą moje ciało. Wydawało mi się, że stałam się niewidzialna, ale to w niczym nie pomogło. "Widownia" stała się jeszcze bardziej rozbawiona. Zaczęłam się miotać na boki, orząc przy tym ziemię pazurami. - NIE!! NIE ŚMIEJCIE SIĘ!
Nikt mnie jednak nie słuchał, dlatego skuliłam się na ziemi i po prostu płakałam, przytulona do zgniecionego koszyczka. Wydobywał się z niego zapach mięty, który od zawsze kojarzyłam z tatą... on mi jednak już nie pomoże.
<Mizuki? Nie miałam kompletnie na to pomysłu, dlatego wyszło... dziwne. Valka dla jasności została po części opętana... a może i w zupełności. To już zależy od Ciebie.>
Uwagi: brak.
Od Kazumy "Próba mroku" cz. 6 (cd. Yuki)
Oparłam się o jedno z drzew, obserwując dziewczynę podczas budowy. Szybko kombinowała, jednak skończona wersja kompletnie do mnie nie przemawiała. Oplątując sobie palce łańcuszkiem medalionu w zamyśleniu patrzyłam na to, co stworzyła.
- Zrobione.
- Powiedz mi... co to ma niby być?
- Dom. Nie widać?
- To coś? - zaśmiałam się ironicznie odrywając się od drzewa i podchodząc bliżej. - Czy ty chcesz mi wmówić, że TO ma być moim domem?
- Zbudowałam. Nie rozwala się? Nie rozwala się. Czego ode mnie jeszcze chcesz? Pałacyku? - zadrwiła. Z nerwów otwierałam i zamykałam dłonie, aż zapominając o naszyjniku przerwał mi się łańcuszek, a medalion upadł na ziemię. Syknęłam kilka słów pod nosem i zaczęłam zbierać biżuterię.
- To w końcu dostanę tego smoka?
- Wynoś się stąd. - warknęłam.
- Co? - zapytała zaskoczona. Wstałam, ściskając w dłoni reszki po przedmiocie.
- Wynoś się stąd, słyszysz?! - krzyknęłam. Zrobiła się czerwona ze złości na twarzy.
- Nie! Obiecywałaś mi smoka i póki go nie dostanę...
- Dawaj pieniądze i spływaj, pókim dobra! JUŻ!
Nasze ciała szybko płynęła parząca czarna mgła. Cicho pisnęła z przestrachem, posłała mi nieco speszone spojrzenie i zaczęła grzebać w kieszeni.
- Ile...
- Sto dwadzieścia - oznajmiłam, unosząc butnie podbródek. Wyciągnęła drżącymi rękoma portmonetkę i położyła garść monet na moją dłoń. Na szybko je przeliczyła, a następnie dołożyła kolejną. Dopiero wtedy niechętnie oświadczyłam jej:
- Decyduj się. Byle szybko. - Kiedy posłała mi niewiedzące spojrzenie, westchnęłam z dezaprobatą i dodałam: - Którego chcesz? Tego młodego, na którym mi zrujnowałaś dom?
- Em... tak, tego - wydusiła. Mgła parząca jej ciało zniknęła. Przyłożyłam dwa palce do ust, następnie dmuchnęłam w nie. Na tak wysoki dźwięk reaguje tylko ten jeden młody smok, który dopiero co skończył sto dwadzieścia sześć lat. Stanął u mojego boku i patrząc na dziewczynę swoimi bystrymi, złotymi oczami, przekręcił nieco łeb. Aż mi się robiło niedobrze, widząc tą dwójkę. Miałam wrażenie, że zaraz porzygam się krwią.
Właściwie gwizdać nauczył mnie sam... Rafael. Kiedy przybyłam do Watahy Błękitnej Róży jako Amzuka spędziliśmy razem trochę czasu.
- Ma jakieś imię? - zapytała ostrożnie, podchodząc do niego bliżej.
- Nie.
Równie delikatnie przytuliła się do jego szyi. Zastanawiało mnie tylko to, jak na rozłąkę z dzieckiem zareaguje Vronti, jego matka.
- Dla twojej informacji to chłopiec. Teraz wypad stąd. - Po tych słowach uniosłam wolną dłoń i sprawiłam, że tuż za jej plecami rozwarł się portal wielkości młodego smoka. Popatrzyła na mnie jeszcze przez ułamek sekundy i przeszła przez teleport. Mały był bardziej zaniepokojony, ale dając mu znak głową, aby uczynił to samo, w końcu zdobył się na odwagę i podążył w ślad za swoją nową panią. Odetchnęłam z ulgą i nieco zatoczyłam się do tyłu. Nie miałam pojęcia, że nerwy powodują u mnie aż takie zmęczenie.
- Wszystko w porządku? - zapytał Valto, który dopiero teraz się materializował. Najwidoczniej przez ten czas wolał pozostać niewidoczny dla oczu dziewczyny. Dotknęłam dłonią swoje czoło.
- Tak... zaraz mi przejdzie.
- Jesteś strasznie blada... - Mówiąc to, chwycił swoimi łapskami moje ramiona. Stał tuż za mną.
- Ja zawsze jestem blada, kołku. - mruknęłam, wyrywając się z jego uścisku, jednak to nie było najlepszą decyzją, bo ponownie zawróciło mi się w głowie. Prawie upadłam, ale chłopak mnie złapał. Monety wypadły z mojej dłoni i rozsypały się na ziemi. Uchyliłam oczy, patrząc na jego uśmiechniętą twarz.
- Czego się cieszysz?
- Chyba trzeba będzie skombinować ci łóżko do tej twojej nowej chatki.
Westchnęłam niezadowolona.
- Przecież czuję się dobrze.
- Nie wydaje mi się... pozwól sobie pomóc.
- Nie zmieniaj się w Carlo, co? - mruknęłam niezadowolona, przypomniawszy sobie o starym znajomym.
- Kogo? To jakiś twój ukochany? A może były?
- Nie... - odrzekłam, stając chwiejnie na nogach. Zrzuciłam ze stóp szpilki. Coś czułam, że porobiłam sobie od nich odciski. Zwykle nie chodziłam w nich tak długo. - Znajomy. Wymieniliśmy kilka zdań, nic poza tym.
- Tęsknisz za nim?
Znieruchomiałam. Na takie pytanie nie byłam przygotowana. Carlo miał olbrzymią charyzmę, a mimo dziwnych upodobań, miał w sobie coś, co przyciągało do niego ludzi. Nie tylko kochanki, ale i zwyczajnie przyszłych kolegów. Każdy intuicyjnie darzył mu zaufaniem. Jego wrodzony dar umożliwiał również wyciągnięcie od innych dowolnych informacji... mógł wiedzieć o innych wszystko, bo sami mu to zdradzili, a inni o nim nic.
- Nie.
Ruszyłam zataczając się jak pijana w stronę domku. Usiadłam w środku, opierając się o ścianę tuż przy drzwiach wejściowych.
- Coś mi się zdaje, że jednak tak - powiedział, zbierając z ziemi Srebrne Gwiazdki oraz mój szmaragdowy medalion. Gdy mi je przyniósł, niechętnie skinęłam mu głową na znak, że mu dziękuję za pomoc. Popatrzyłam na pieniądze będące walutą w Watasze Magicznych Wilków. Trzydzieści z nich trafi do watahy, dziewięćdziesiąt będę mogła zatrzymać dla siebie... to i tak całkiem sporo. Zacisnęłam je w pięści i zamknęłam oczy. Czułam, jak ostre elementy gwiazdek wbijają mi się w skórę. Valto usiadł tuż obok mnie.
- Opowiesz mi coś o tym Carlo?
- Nie.
- Dlaczego? Wstydzisz się? A może po prostu ci się spodobał? - podjuszał Valto.
- Nie zaczepiaj się jak dwulatek. To żałosne. - mruknęłam, podnosząc się z podłogi. Przez chwilę chodziłam po mieszkaniu, a gdy stanęłam w miejscu uświadomiłam sobie, że mężczyzna patrzył na mnie jak zaczarowany. Typowe. Udałam, że tego nie zauważyłam. - Chyba powinnam wracać, i ty również.
- Chyba tak. - Odpowiedział, wbijając klingę miecza w podłogę i za jego pomocą wstając z ziemi. Popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Czy ty w ogóle wiesz do czego to służy? - Wskazałam na miecz.
- Tak... do walki z potworami i tak dalej. Dlaczego pytasz?
- Zdaje mi się, że raczej traktujesz to jako laskę. Dla twojej informacji możesz sobie taką zrobić z patyka. Niszczysz doskonale wykonane ostrze i przy okazji podłogę.
- Taak? - zapytał, podpierając się całym ciężarem ciała na mieczu. Mogłam się tego spodziewać, że mnie wyśmieje. - Nie wiedziałem. To opowiesz mi coś o tym Carlo?
- Nie! - powiedziałam nieco ostrzej. Do niego chyba już nic nie docierało.
- No dobra, dobra... Po prostu ciekawi mnie to, kto był w stanie poruszyć tak nieczułą kobietę. - Mówiąc to, oparł miecz na swoim ramieniu. Obracając się w stronę wyjścia, zrobił duże zadrapanie na ścianie. - Ups...
- Nic nie szkodzi - westchnęłam zrezygnowana. Już i tak nie miałam na nic siły. Jedyne co chodziło mi po głowie, było zaszycie się gdzieś w cieniu i ucięcie sobie drzemki. - A teraz znikaj. Mam już dość wrażeń na dziś.
- No dobra... czyli jednak nie opowiesz mi o Carlo?
- Valto! - krzyknęłam, spoglądając na niego z udawaną złością. Ten się tylko zaśmiał i zniknął. Odetchnęłam. Stałam tak jeszcze przez dobre kilka minut, po czym wyszłam na zewnątrz i wyczarowałam czarne, mizernie zdobione pudełko na pieniądze. Z tym skromnym pakunkiem stworzyłam portal i na nowo wylądowałam na terenach watahy. Na nowo poczułam w płucach świeże powietrze, które tak bardzo było przeze mnie znienawidzone.
Szybkim krokiem potruchtałam do Alfy, córki mojej starszej siostry, której tak samo darzyłam taką samą niechęcią, co całą tą watahę. Wcisnęłam jej monety mówiąc tylko "ktoś kupił smoka". Na pytanie, kto to był, już nie odpowiedziałam, tylko zawróciłam w stronę Mrocznego Lasu. Miałam olbrzymią chętkę na schowanie się za jednym z drzew i niewychodzenie przez najbliższy miesiąc.
Jednak moje szczęście nie trwało długo. Będąc już prawie u celu ktoś dał się we znaki. Ktoś, kto jak się domyśliłam, śledził mnie od dłuższego czasu. Udając, że go nie dostrzegłam, usłyszałam w końcu, że postanowił się odezwać:
- Cześć, dawno się nie widzieliśmy. - Z wrażenia aż przystanęłam. Ten miękki, pełen siły i delikatności za razem głos. - To ta twoja wataha?
Powoli odwróciłam się za siebie... i ujrzałam wysokiego, granatowego basiora z jaśniejszymi pasami na grzbiecie oraz grzywce. Mrugnął do mnie czerwono-pomarańczowym ślepiem, błyskając przy tym zielonym.
- Co ty tu... - syknęłam, ale przerwało mi jego machanie potężnymi, niebieskimi skrzydłami z pojedynczymi czerwonymi i zielonymi piórami, które spowodowały, że wszystkie liście zaczęły wirować w powietrzu. Jak zwykle "dyskretnie" pokazuje, jaki to on nie jest wspaniały. Ech...
- A, tak jakoś przechodziłem. Chciałem trochę czasu spędzić wśród wilków i szukam watahy. Pomyślałem, że może ci potowarzyszę. - Uśmiechnął się czarująco.
- Jak ty mnie... - Kiedy otworzył usta, żeby mi wszystko wyjaśnić, ja mu przerwałam uniesieniem łapy - Nic nie mów. Nie chcę wiedzieć. Idź sobie stąd.
- Skoro mnie tutaj nie chcecie... może przynajmniej powiesz mi, gdzie znajdę jakąś inną watahę?
Zamyśliłam się w duchu i wtedy do mojej głowy przyszedł iście szatański plan.
- Tam - wskazałam na północ. Basior popatrzył w tamtym kierunku, po czym w głębokim namyśle skinął głową. Uśmiechnęłam się złowieszczo. Ciekawa jestem, co z nim zrobią w watasze Asai.
- Zatem ruszam. Pamiętaj, że w razie jakbyś mnie oszukała, wrócę do ciebie z pretensjami, a następnie osobiście pójdę do waszej Alfy złożyć moje papiery odnośnie członkostwa. - Mówiąc to, ruszył we wskazanym przeze mnie kierunku. Przez chwilę stałam oniemiała, ale szedł na tyle szybko, że nawet nie miałam chęci, by za nim gnać i skierować gdzie indziej, w bardziej bezpieczne tereny. Pozostaje mi mieć jedynie nadzieję, że jednak ominie te tereny lub uda mu się przez nie przemknąć bez zbędnego szumu. Gdyby przerobili niczego nie świadomego Carlo na kabanosy, chyba bym sobie tego nie wybaczyła... z drugiej jednak strony chyba nie jest aż takim idiotą jak Valto i sam sobie z tym wszystkim poradzi.
<Yuki? Nie musisz mi już odpisywać. Możesz po prostu zakończyć serię lub dać chętnemu. ;z;>
- Zrobione.
- Powiedz mi... co to ma niby być?
- Dom. Nie widać?
- To coś? - zaśmiałam się ironicznie odrywając się od drzewa i podchodząc bliżej. - Czy ty chcesz mi wmówić, że TO ma być moim domem?
- Zbudowałam. Nie rozwala się? Nie rozwala się. Czego ode mnie jeszcze chcesz? Pałacyku? - zadrwiła. Z nerwów otwierałam i zamykałam dłonie, aż zapominając o naszyjniku przerwał mi się łańcuszek, a medalion upadł na ziemię. Syknęłam kilka słów pod nosem i zaczęłam zbierać biżuterię.
- To w końcu dostanę tego smoka?
- Wynoś się stąd. - warknęłam.
- Co? - zapytała zaskoczona. Wstałam, ściskając w dłoni reszki po przedmiocie.
- Wynoś się stąd, słyszysz?! - krzyknęłam. Zrobiła się czerwona ze złości na twarzy.
- Nie! Obiecywałaś mi smoka i póki go nie dostanę...
- Dawaj pieniądze i spływaj, pókim dobra! JUŻ!
Nasze ciała szybko płynęła parząca czarna mgła. Cicho pisnęła z przestrachem, posłała mi nieco speszone spojrzenie i zaczęła grzebać w kieszeni.
- Ile...
- Sto dwadzieścia - oznajmiłam, unosząc butnie podbródek. Wyciągnęła drżącymi rękoma portmonetkę i położyła garść monet na moją dłoń. Na szybko je przeliczyła, a następnie dołożyła kolejną. Dopiero wtedy niechętnie oświadczyłam jej:
- Decyduj się. Byle szybko. - Kiedy posłała mi niewiedzące spojrzenie, westchnęłam z dezaprobatą i dodałam: - Którego chcesz? Tego młodego, na którym mi zrujnowałaś dom?
- Em... tak, tego - wydusiła. Mgła parząca jej ciało zniknęła. Przyłożyłam dwa palce do ust, następnie dmuchnęłam w nie. Na tak wysoki dźwięk reaguje tylko ten jeden młody smok, który dopiero co skończył sto dwadzieścia sześć lat. Stanął u mojego boku i patrząc na dziewczynę swoimi bystrymi, złotymi oczami, przekręcił nieco łeb. Aż mi się robiło niedobrze, widząc tą dwójkę. Miałam wrażenie, że zaraz porzygam się krwią.
Właściwie gwizdać nauczył mnie sam... Rafael. Kiedy przybyłam do Watahy Błękitnej Róży jako Amzuka spędziliśmy razem trochę czasu.
- Ma jakieś imię? - zapytała ostrożnie, podchodząc do niego bliżej.
- Nie.
Równie delikatnie przytuliła się do jego szyi. Zastanawiało mnie tylko to, jak na rozłąkę z dzieckiem zareaguje Vronti, jego matka.
- Dla twojej informacji to chłopiec. Teraz wypad stąd. - Po tych słowach uniosłam wolną dłoń i sprawiłam, że tuż za jej plecami rozwarł się portal wielkości młodego smoka. Popatrzyła na mnie jeszcze przez ułamek sekundy i przeszła przez teleport. Mały był bardziej zaniepokojony, ale dając mu znak głową, aby uczynił to samo, w końcu zdobył się na odwagę i podążył w ślad za swoją nową panią. Odetchnęłam z ulgą i nieco zatoczyłam się do tyłu. Nie miałam pojęcia, że nerwy powodują u mnie aż takie zmęczenie.
- Wszystko w porządku? - zapytał Valto, który dopiero teraz się materializował. Najwidoczniej przez ten czas wolał pozostać niewidoczny dla oczu dziewczyny. Dotknęłam dłonią swoje czoło.
- Tak... zaraz mi przejdzie.
- Jesteś strasznie blada... - Mówiąc to, chwycił swoimi łapskami moje ramiona. Stał tuż za mną.
- Ja zawsze jestem blada, kołku. - mruknęłam, wyrywając się z jego uścisku, jednak to nie było najlepszą decyzją, bo ponownie zawróciło mi się w głowie. Prawie upadłam, ale chłopak mnie złapał. Monety wypadły z mojej dłoni i rozsypały się na ziemi. Uchyliłam oczy, patrząc na jego uśmiechniętą twarz.
- Czego się cieszysz?
- Chyba trzeba będzie skombinować ci łóżko do tej twojej nowej chatki.
Westchnęłam niezadowolona.
- Przecież czuję się dobrze.
- Nie wydaje mi się... pozwól sobie pomóc.
- Nie zmieniaj się w Carlo, co? - mruknęłam niezadowolona, przypomniawszy sobie o starym znajomym.
- Kogo? To jakiś twój ukochany? A może były?
- Nie... - odrzekłam, stając chwiejnie na nogach. Zrzuciłam ze stóp szpilki. Coś czułam, że porobiłam sobie od nich odciski. Zwykle nie chodziłam w nich tak długo. - Znajomy. Wymieniliśmy kilka zdań, nic poza tym.
- Tęsknisz za nim?
Znieruchomiałam. Na takie pytanie nie byłam przygotowana. Carlo miał olbrzymią charyzmę, a mimo dziwnych upodobań, miał w sobie coś, co przyciągało do niego ludzi. Nie tylko kochanki, ale i zwyczajnie przyszłych kolegów. Każdy intuicyjnie darzył mu zaufaniem. Jego wrodzony dar umożliwiał również wyciągnięcie od innych dowolnych informacji... mógł wiedzieć o innych wszystko, bo sami mu to zdradzili, a inni o nim nic.
- Nie.
Ruszyłam zataczając się jak pijana w stronę domku. Usiadłam w środku, opierając się o ścianę tuż przy drzwiach wejściowych.
- Coś mi się zdaje, że jednak tak - powiedział, zbierając z ziemi Srebrne Gwiazdki oraz mój szmaragdowy medalion. Gdy mi je przyniósł, niechętnie skinęłam mu głową na znak, że mu dziękuję za pomoc. Popatrzyłam na pieniądze będące walutą w Watasze Magicznych Wilków. Trzydzieści z nich trafi do watahy, dziewięćdziesiąt będę mogła zatrzymać dla siebie... to i tak całkiem sporo. Zacisnęłam je w pięści i zamknęłam oczy. Czułam, jak ostre elementy gwiazdek wbijają mi się w skórę. Valto usiadł tuż obok mnie.
- Opowiesz mi coś o tym Carlo?
- Nie.
- Dlaczego? Wstydzisz się? A może po prostu ci się spodobał? - podjuszał Valto.
- Nie zaczepiaj się jak dwulatek. To żałosne. - mruknęłam, podnosząc się z podłogi. Przez chwilę chodziłam po mieszkaniu, a gdy stanęłam w miejscu uświadomiłam sobie, że mężczyzna patrzył na mnie jak zaczarowany. Typowe. Udałam, że tego nie zauważyłam. - Chyba powinnam wracać, i ty również.
- Chyba tak. - Odpowiedział, wbijając klingę miecza w podłogę i za jego pomocą wstając z ziemi. Popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Czy ty w ogóle wiesz do czego to służy? - Wskazałam na miecz.
- Tak... do walki z potworami i tak dalej. Dlaczego pytasz?
- Zdaje mi się, że raczej traktujesz to jako laskę. Dla twojej informacji możesz sobie taką zrobić z patyka. Niszczysz doskonale wykonane ostrze i przy okazji podłogę.
- Taak? - zapytał, podpierając się całym ciężarem ciała na mieczu. Mogłam się tego spodziewać, że mnie wyśmieje. - Nie wiedziałem. To opowiesz mi coś o tym Carlo?
- Nie! - powiedziałam nieco ostrzej. Do niego chyba już nic nie docierało.
- No dobra, dobra... Po prostu ciekawi mnie to, kto był w stanie poruszyć tak nieczułą kobietę. - Mówiąc to, oparł miecz na swoim ramieniu. Obracając się w stronę wyjścia, zrobił duże zadrapanie na ścianie. - Ups...
- Nic nie szkodzi - westchnęłam zrezygnowana. Już i tak nie miałam na nic siły. Jedyne co chodziło mi po głowie, było zaszycie się gdzieś w cieniu i ucięcie sobie drzemki. - A teraz znikaj. Mam już dość wrażeń na dziś.
- No dobra... czyli jednak nie opowiesz mi o Carlo?
- Valto! - krzyknęłam, spoglądając na niego z udawaną złością. Ten się tylko zaśmiał i zniknął. Odetchnęłam. Stałam tak jeszcze przez dobre kilka minut, po czym wyszłam na zewnątrz i wyczarowałam czarne, mizernie zdobione pudełko na pieniądze. Z tym skromnym pakunkiem stworzyłam portal i na nowo wylądowałam na terenach watahy. Na nowo poczułam w płucach świeże powietrze, które tak bardzo było przeze mnie znienawidzone.
Szybkim krokiem potruchtałam do Alfy, córki mojej starszej siostry, której tak samo darzyłam taką samą niechęcią, co całą tą watahę. Wcisnęłam jej monety mówiąc tylko "ktoś kupił smoka". Na pytanie, kto to był, już nie odpowiedziałam, tylko zawróciłam w stronę Mrocznego Lasu. Miałam olbrzymią chętkę na schowanie się za jednym z drzew i niewychodzenie przez najbliższy miesiąc.
Jednak moje szczęście nie trwało długo. Będąc już prawie u celu ktoś dał się we znaki. Ktoś, kto jak się domyśliłam, śledził mnie od dłuższego czasu. Udając, że go nie dostrzegłam, usłyszałam w końcu, że postanowił się odezwać:
- Cześć, dawno się nie widzieliśmy. - Z wrażenia aż przystanęłam. Ten miękki, pełen siły i delikatności za razem głos. - To ta twoja wataha?
Powoli odwróciłam się za siebie... i ujrzałam wysokiego, granatowego basiora z jaśniejszymi pasami na grzbiecie oraz grzywce. Mrugnął do mnie czerwono-pomarańczowym ślepiem, błyskając przy tym zielonym.
- Co ty tu... - syknęłam, ale przerwało mi jego machanie potężnymi, niebieskimi skrzydłami z pojedynczymi czerwonymi i zielonymi piórami, które spowodowały, że wszystkie liście zaczęły wirować w powietrzu. Jak zwykle "dyskretnie" pokazuje, jaki to on nie jest wspaniały. Ech...
- A, tak jakoś przechodziłem. Chciałem trochę czasu spędzić wśród wilków i szukam watahy. Pomyślałem, że może ci potowarzyszę. - Uśmiechnął się czarująco.
- Jak ty mnie... - Kiedy otworzył usta, żeby mi wszystko wyjaśnić, ja mu przerwałam uniesieniem łapy - Nic nie mów. Nie chcę wiedzieć. Idź sobie stąd.
- Skoro mnie tutaj nie chcecie... może przynajmniej powiesz mi, gdzie znajdę jakąś inną watahę?
Zamyśliłam się w duchu i wtedy do mojej głowy przyszedł iście szatański plan.
- Tam - wskazałam na północ. Basior popatrzył w tamtym kierunku, po czym w głębokim namyśle skinął głową. Uśmiechnęłam się złowieszczo. Ciekawa jestem, co z nim zrobią w watasze Asai.
- Zatem ruszam. Pamiętaj, że w razie jakbyś mnie oszukała, wrócę do ciebie z pretensjami, a następnie osobiście pójdę do waszej Alfy złożyć moje papiery odnośnie członkostwa. - Mówiąc to, ruszył we wskazanym przeze mnie kierunku. Przez chwilę stałam oniemiała, ale szedł na tyle szybko, że nawet nie miałam chęci, by za nim gnać i skierować gdzie indziej, w bardziej bezpieczne tereny. Pozostaje mi mieć jedynie nadzieję, że jednak ominie te tereny lub uda mu się przez nie przemknąć bez zbędnego szumu. Gdyby przerobili niczego nie świadomego Carlo na kabanosy, chyba bym sobie tego nie wybaczyła... z drugiej jednak strony chyba nie jest aż takim idiotą jak Valto i sam sobie z tym wszystkim poradzi.
<Yuki? Nie musisz mi już odpisywać. Możesz po prostu zakończyć serię lub dać chętnemu. ;z;>
środa, 13 lipca 2016
Od Kazumy "Co tu się..." cz. 2 (cd. chętny)
Smukła dziewczyna przemieszczająca się między krzakami. Coś zbierała. Spostrzegła, że jest obserwowana dopiero w momencie, gdy upadła pod naporem przeciwnika. Strasznie się wierciła, jednak nie udało jej się strącić ciężaru. Minęło dobre kilka chwil, kiedy napastniczka odskoczyła od niej na kilka metrów i wciąż warcząc przybrała pozę oznaczającą gotowość do dalszego starcia. Zaczęła uciekać, piszcząc przy tym przeraźliwie, na co i ja się lekko uśmiechnęłam. Przeciwniczka zaczęła kłapać zębami, przygryzając jej odrobinę nogi. Zaczęła kuleć. W końcu uświadomiła sobie, że może się zmienić w wilka i to właśnie zrobiła. Dopiero w tej formie postanowiła zaatakować.
Ciemniejsza wadera jednak uderza ją z całej siły w pysk, na co ta się zatoczyła, a z jej ust popłynęła strużka krwi. Krzyczała coś, ale nie wiedziałam co. Tylko te głośniejsze dźwięki do mnie docierały pod postacią niewyraźnego echa. Z każdym uderzeniem jej wroga stawała się coraz słabsza, w pewnym momencie zaczęła nawet płakać, błagając o litość.
W końcu powiedziałam sobie "stop", gdyż ta zabawa zaczęła mnie powoli nużyć. Cały obraz wokół nich zaczął się zmieniać. Wszystko się rozmyło, aż w końcu zmieniło się w plamy podobne do soku wlewanego do czystej wody. Na końcu została biel, która w końcu przemieniła się w czerń. Poprawiłam się w moim leżysku. Teraz jest zdana na moją władzę. Nic nie poradzi na to, co się zadzieje. Muszę szybko coś wymyślić, abym miała lepszą rozrywkę.
Ludzie mają te swoje telewizory, a ja mam przed sobą wizję zwaną "Lustrem Niezgody". Mimo, że fizycznie znacznie osłabłam, to moja moc stawała się coraz to potężniejsza. Szybko zorientowałam się, że mogę spowodować dowolne złudzenia w dowolnych miejscach. Wystarczyło, że wyślę do losowych wilków moją silniejszą kopię, którą wszyscy znają i się jej lękają. Spowoduję, że z kimś ją skłócę aż do nienawiści... i bum, jest w mojej garści. Leżąc sobie w jaskini mogłam wymordować psychicznie lub fizycznie wszystkie wilki. To było wprost wspaniałe uczucie.
Przeniosłam waderę do Świata Mroku. Najpierw wyglądała na przestraszoną, a później próbowała wypatrzyć mojego klona, jednak z marnym skutkiem. Przed nią wyrósł spod ziemi Vernietiger. Chyba wrzasnęła, po czym zaczęła uciekać na oślep w przeciwnym kierunku. Aż się uśmiechnęłam. Teraz przynajmniej coś się działo. Smok ryknął, po czym wzbił się w powietrze i rzucił się w pościg za nią. Nie uciekła daleko, dlatego nie dość, że pochwycił ją w łapy, to jeszcze wyrwał przy tym kilka drzew, do których była miażdżona. Zapewne dalej krzyczała i usiłowała się wyrwać z uścisku, jednak nic z tego.
Dopiero po kilku minutach wypuścił ją na ziemię. Zaczęła spadać w zawrotnym tempie, jednak według mojego polecenia nie spadła na korony drzew i w ten sposób nie zakończyła swego życia, gdyż teren pod nią się zdematerializował przez co zaczęła wpadać w czarną nicość. W końcu światło przed nią się całkiem skończyło, a ona się zorientowała, że jest pod wodą (a raczej w cieczy bardzo ją przypominającej) i coś spętało jej gardło. Zaczęła się miotać. Nie mogła oddychać, gdyż to nie była znany jej związek chemiczny, gdyż ten powstał z mroku.
W pewnym momencie udało jej się złapać oddech i upadła na ziemię. Gdy otworzyła oczy, nad nią ponownie stał mój klon, który uśmiechał się szyderczo. Skuliła się i zapewne piszcząc cichutko, błagała o darowanie życia. Jednak jej przeciwniczka nie chciała tak szybko odpuścić. Nakazałam jej chwycić ją zębami za pierś i cisnąć gdzieś na bok. Wadera straciła przytomność.
Odetchnęłam i znowu przewróciłam się na drugi bok. Znowu kręciło mi się w głowie. Chyba pozwolę jej odsapnąć, gdyż nie dam rady dłużej utrzymywać czaru. Niech się pojawi w tym nieszczęsnym Magicznym Ogrodzie i dalej zbiera poziomki. Zamknęłam oczy i położyłam łeb na łapach. Zaczęłam myśleć nad tym, jak może smakować ten przysmak. W Królestwie Pór Roku nie mieliśmy żadnych ziemskich owoców, warzyw oraz nie jadaliśmy mięsa. Nigdy nie było mi dane zasmakować tego pożywienia. Będąc jeszcze młoda, często kładłam się na chmurze i spoglądając w dół, na wszechobecną zieleń lub błękit, rozmyślałam nad tym, jak tam musi wyglądać życie. Opowieści o ziemskich istotach mnie nigdy nie nasyciły. Ciekawość zawsze nie dawała mi spokoju. Jednak pojawienie się tutaj nie było tak miłe, jak to sobie wyśniłam. Teraz trochę tego żałuję... mogłam jednak umrzeć w tym wybuchu.
Zostało mi jeszcze kilka dni i jak każda inna śmiertelniczka umrę. Moje ciało się tutaj rozłoży i zostanie zjedzone przez te wszystkie padlinożerne stwory z tego lasu. Doprawdy mile postrzegam ten koniec. Nikt mnie nie pożałuje. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, ale już chwilę później zostałam zaatakowana przez napad nagłego kaszlu. Zaczęłam się dusić, a z mojego wnętrza wydobył się znajomy dźwięk przelewania. Wykrztusiłam z siebie całkiem sporą kałużę krwi, w której pływały jakieś małe cząstki wielkości kijanek. Na nowo padłam bez życia na kamień. Czułam, że jestem cała ubrudzona od czerwieni, która spływa po mojej brodzie. Właściwie to nikomu nie zrobi różnicy. W moim futrze, a tak właściwie jego resztkach, zalęgły się pchły. Zacharczałam kilkakrotnie, chcąc wykrztusić resztkę zaległej w gardle krwi, ale z marnym skutkiem.
Nim zauważyłam, po prostu zasnęłam. Byłam zbyt wyczerpana, by dalej utrzymywać całkowitą świadomość. Gdy się tylko ocknęłam, zauważyłam, że było jeszcze ciemniej, niż zwykle. Wygląda na to, że zapadła noc. W duchu przeklęłam. Pewnie wszyscy śpią, a ja nie będę miała kogo podręczyć.
Leżałam tak przez dłuższą chwilę, przymykając ślepia i rozkoszując się ciszą. Niespodziewanie ta została przerwana przez przeciągły ryk. Zaczęłam przeklinać pod nosem. Tylko tego mi brakowało. Zaczęłam się wycofywać do jaskini, co kilka sekund nerwowo się obracając, aby tylko nie wleźć na ścianę. O ucieczce nie było mowy, mogłam się tylko ukryć i poczekać, aż monstrum sobie pójdzie. Skulona w najciemniejszym zakątku skromnej jaskini, będąc tylko częściowo ukryta, dostrzegłam, że zza mojej kryjówki wyłania się warcząca istota podobna do konia. Po chwili obserwacji zorientowałam się, że to faktycznie było koń, a raczej istota do niej pokrewna - mroczny unipeg. Z wrażenia aż mi zamarło oddech w piersi. Jeżeli wykonam jakiś gwałtowny ruch, a ten mnie dostrzeże, mam marne szanse na przeżycie. Wciąż nie zebrałam dość siły na rzucanie silniejszych zaklęć.
W milczeniu patrzyłam, jak ten obskubuje zębami pobliskie gałęzie, aż w końcu spomiędzy nich wygrzebał kość pokryta czymś, co mogło być gnijącym mięsem. Wciąż trzymając to w pysku parsknął, a ja usłyszałam stukot wielu innych kopyt. Niech to szlag. Z jednej strony mam niebywałe szczęście, a z drugiej to jednak fatalny w skutkach pech. Spotkanie stada mrocznych unipegów jest równoznaczne ze śmiercią.
Gdy byłam mała, często prosiłam Kiiyuko o to, byśmy kiedyś poszły do króla z propozycją zaadoptowania na spółkę małego tęczowego unipega bądź pegaza. Kilka razy prawie się udało, ale moja starsza siostra prędzej czy później znajdowała sobie jakąś wymówkę. Nawet biegając po ziemi za równo będąc sobą, jak i Kazumą, gdzieś z tyłu głowy pozostała mi ta myśl. Mimo nieczułego serca wciąż uważałam te zwierzęta za cudowne, choć zwykle brzydziło mnie wszystko, co kolorowe. Los jednak zadecydował inaczej - ja na własność otrzymałam trzy olbrzymie i niezwykle rzadkie smoki oraz pewien wyjątkowo smętny wymiar. Choć na co dzień cieszyłam się z tego, co w życiu osiągnęłam, i tak gdzieś pozostało mi to głupiutkie marzenie.
Chciałabym przed śmiercią przynajmniej pogłaskać tęczowego unipega.
Leżąc tak i bezmyślnie wpatrując się w stado, w pewnym momencie po prostu westchnęłam rozmarzona. To wystarczyło, aby zwrócić na siebie całą uwagę. Serce stanęło w mojej piersi, a ja patrzyłam szeroko otwartymi oczami w stronę parzystokopytnych. Miałam cichą nadzieję, że zaraz wrócą do dzikiego posilania się padliną, ale nic z tego. Zaczęły syczeć, a ich wyliniałe futro zjeżyło się ostrzegawczo. Ich przywódca ryknął, na co pozostałe stanęły dęba i rzuciły się w moim kierunku.
- Nie! Nie! - zacharczałam, próbując się wycofać, ale wiedziałam, że to wszystko na nic, gdyż już miałam za sobą ścianę. W ostatniej chwili wyczarowałam przy wejściu tarczę ochronną, na którą wpadły dwa unipegi. Roztrzęsiona przełknęłam ślinę. Zwierzęta zaczęły walić kopytami, czaszkami, rogami oraz zaklęciami, chcąc zrujnować moje ostatnie koło ratunku. Po raz pierwszy od tak dawna zaczęłam odczuwać tak żywy strach... ten przeszywał mnie do szpiku kości. Miałam ochotę krzyczeć, aby się wynosiły stąd, ale wiedziałam, że to na nic. Gdybym mogła, od razu przeniosłabym się do bezpiecznego Świata Mroku, nad którym mam bezwzględną władzę... ale nawet na czar przeniesienia nie mam już dość siły.
Tarcza również zaraz rozsypie się w proch, a ja zostanę rozszarpana przez te drapieżniki. Wizja najbliższej przyszłości zanosi się dla mnie wyjątkowo żałośnie. Wielka Kazuma zginie przez istoty, które uważała za swoich podwładnych... aż dziwię się samej sobie, że wcześniej jakoś nie miałam okazji, by stoczyć bój ze wszystkimi gatunkami tego lasu, choć przebywałam w nim niemalże cały czas. Może to kwestia tego, że od zawsze byłam niesamowitą szczęściarą.
Kiedy tarcza zaczęła się sypać, ja usłyszałam krzyk, który mógł się wydrzeć tylko z gardła wilka bądź człowieka:
- Do bojuuu!
Z wrażenia aż znieruchomiałam i wstrzymując oddech, patrzyłam, jak dwa, może trzy wilki rzuciły się na mroczne unipegi. Przywarły do grzbietów potworów i wgryzając się w ich zapewne wyjątkowo niesmaczne mięso, warczały ostrzegawczo. Konie stawały dęba, albo fikały, usiłując je zrzucić. Choć miało to swój komizm, to jednak stojąc tak i patrząc na to wszystko z bliska, czuło się jedynie przerażenie ową sytuacją. Ryzykowały przy tym swoje życie... jednak w chwili, kiedy rzuciły jakieś zaklęcie, istoty w jednej chwili padły na ziemię i znieruchomiały.
Ja z bijącym sercem pośpiesznie sprawiłam, że tarcza nie dość, że się naprawiła, to jeszcze pociemniała w taki sposób, że oni mnie nie zobaczą, a ja ich owszem. Tak jak się spodziewałam, niemalże natychmiast zauważyli mój czar i podeszli bliżej. Z tego co się orientowałam, były to wilki z mojej watahy.
- Halo! Jest tam kto? - wykrzyknął jeden z nich. Ja w razie czego wycofałam się jeszcze bardziej do tyłu, choć nie bardzo było to możliwe. Dzielił mnie od nich zaledwie jeden, może dwa metry. Zapukał łapą w tarczę.
- Proszę, daj nam znak, że żyjesz i nic ci nie jest... - odezwał się inny błagalnym tonem. - Byliśmy na patrolu i usłyszeliśmy, że dzieje się coś złego. Chcemy ci jedynie pomóc. Unipegi zaraz się ockną. Musimy stąd uciekać.
Chciałam odkrzyknąć, iż nie potrzebuję cudzej pomocy, ale już przy pierwszym dźwięku zakrztusiłam się krwią, którą zbryzgałam ponownie posadzkę jaskini. Nie mogłam oddychać, krew ugrzęzła mi w gardle. Czułam się dosłownie jak ryba wyciągnięta na ląd. Oczy wywróciły mi się do góry białkami, a mnie zaczęło się gwałtownie kręcić w głowie. Wywracając ślepiami dostrzegłam, że tarcza pęka, a ja upadam na ziemię.
W ostatniej chwili świadomości zorientowałam się, że owe postacie dostrzegły mnie - na wpół łysego, starego wilka, z zapchlonymi i posklejanymi brudem resztkami futra, pokrytego różnego rodzaju bruzdami, chorobliwie chudego, którego łapy były grubości średniej gałęzi i można było przez nie obejrzeć dokładnie układ kostny, z przygaszonymi, niegdyś świecącymi w ciemności zielonymi ślepiami, które nie posiadały tęczówek, tylko malutkie źrenice oraz nadgryzionego miejscami przez padlinożerne robaki. Już nie miałam w ogóle czucia w ogonie, więc wolałam nie wiedzieć, w jakim jest stanie.
Miałam niemalże pewność, że mnie nawet nie rozpoznały. W końcu znali inną, silną Kazumę, a nie taką, na która nie jest w stanie zrobić ani jednego kroku...
<Chętny? Najlepiej wilki z patrolu (czyli Yui lub Vanessa), ale niewykluczone, że to może być ktoś, kto się na nim zjawił na zastępstwo>
Ciemniejsza wadera jednak uderza ją z całej siły w pysk, na co ta się zatoczyła, a z jej ust popłynęła strużka krwi. Krzyczała coś, ale nie wiedziałam co. Tylko te głośniejsze dźwięki do mnie docierały pod postacią niewyraźnego echa. Z każdym uderzeniem jej wroga stawała się coraz słabsza, w pewnym momencie zaczęła nawet płakać, błagając o litość.
W końcu powiedziałam sobie "stop", gdyż ta zabawa zaczęła mnie powoli nużyć. Cały obraz wokół nich zaczął się zmieniać. Wszystko się rozmyło, aż w końcu zmieniło się w plamy podobne do soku wlewanego do czystej wody. Na końcu została biel, która w końcu przemieniła się w czerń. Poprawiłam się w moim leżysku. Teraz jest zdana na moją władzę. Nic nie poradzi na to, co się zadzieje. Muszę szybko coś wymyślić, abym miała lepszą rozrywkę.
Ludzie mają te swoje telewizory, a ja mam przed sobą wizję zwaną "Lustrem Niezgody". Mimo, że fizycznie znacznie osłabłam, to moja moc stawała się coraz to potężniejsza. Szybko zorientowałam się, że mogę spowodować dowolne złudzenia w dowolnych miejscach. Wystarczyło, że wyślę do losowych wilków moją silniejszą kopię, którą wszyscy znają i się jej lękają. Spowoduję, że z kimś ją skłócę aż do nienawiści... i bum, jest w mojej garści. Leżąc sobie w jaskini mogłam wymordować psychicznie lub fizycznie wszystkie wilki. To było wprost wspaniałe uczucie.
Przeniosłam waderę do Świata Mroku. Najpierw wyglądała na przestraszoną, a później próbowała wypatrzyć mojego klona, jednak z marnym skutkiem. Przed nią wyrósł spod ziemi Vernietiger. Chyba wrzasnęła, po czym zaczęła uciekać na oślep w przeciwnym kierunku. Aż się uśmiechnęłam. Teraz przynajmniej coś się działo. Smok ryknął, po czym wzbił się w powietrze i rzucił się w pościg za nią. Nie uciekła daleko, dlatego nie dość, że pochwycił ją w łapy, to jeszcze wyrwał przy tym kilka drzew, do których była miażdżona. Zapewne dalej krzyczała i usiłowała się wyrwać z uścisku, jednak nic z tego.
Dopiero po kilku minutach wypuścił ją na ziemię. Zaczęła spadać w zawrotnym tempie, jednak według mojego polecenia nie spadła na korony drzew i w ten sposób nie zakończyła swego życia, gdyż teren pod nią się zdematerializował przez co zaczęła wpadać w czarną nicość. W końcu światło przed nią się całkiem skończyło, a ona się zorientowała, że jest pod wodą (a raczej w cieczy bardzo ją przypominającej) i coś spętało jej gardło. Zaczęła się miotać. Nie mogła oddychać, gdyż to nie była znany jej związek chemiczny, gdyż ten powstał z mroku.
W pewnym momencie udało jej się złapać oddech i upadła na ziemię. Gdy otworzyła oczy, nad nią ponownie stał mój klon, który uśmiechał się szyderczo. Skuliła się i zapewne piszcząc cichutko, błagała o darowanie życia. Jednak jej przeciwniczka nie chciała tak szybko odpuścić. Nakazałam jej chwycić ją zębami za pierś i cisnąć gdzieś na bok. Wadera straciła przytomność.
Odetchnęłam i znowu przewróciłam się na drugi bok. Znowu kręciło mi się w głowie. Chyba pozwolę jej odsapnąć, gdyż nie dam rady dłużej utrzymywać czaru. Niech się pojawi w tym nieszczęsnym Magicznym Ogrodzie i dalej zbiera poziomki. Zamknęłam oczy i położyłam łeb na łapach. Zaczęłam myśleć nad tym, jak może smakować ten przysmak. W Królestwie Pór Roku nie mieliśmy żadnych ziemskich owoców, warzyw oraz nie jadaliśmy mięsa. Nigdy nie było mi dane zasmakować tego pożywienia. Będąc jeszcze młoda, często kładłam się na chmurze i spoglądając w dół, na wszechobecną zieleń lub błękit, rozmyślałam nad tym, jak tam musi wyglądać życie. Opowieści o ziemskich istotach mnie nigdy nie nasyciły. Ciekawość zawsze nie dawała mi spokoju. Jednak pojawienie się tutaj nie było tak miłe, jak to sobie wyśniłam. Teraz trochę tego żałuję... mogłam jednak umrzeć w tym wybuchu.
Zostało mi jeszcze kilka dni i jak każda inna śmiertelniczka umrę. Moje ciało się tutaj rozłoży i zostanie zjedzone przez te wszystkie padlinożerne stwory z tego lasu. Doprawdy mile postrzegam ten koniec. Nikt mnie nie pożałuje. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, ale już chwilę później zostałam zaatakowana przez napad nagłego kaszlu. Zaczęłam się dusić, a z mojego wnętrza wydobył się znajomy dźwięk przelewania. Wykrztusiłam z siebie całkiem sporą kałużę krwi, w której pływały jakieś małe cząstki wielkości kijanek. Na nowo padłam bez życia na kamień. Czułam, że jestem cała ubrudzona od czerwieni, która spływa po mojej brodzie. Właściwie to nikomu nie zrobi różnicy. W moim futrze, a tak właściwie jego resztkach, zalęgły się pchły. Zacharczałam kilkakrotnie, chcąc wykrztusić resztkę zaległej w gardle krwi, ale z marnym skutkiem.
Nim zauważyłam, po prostu zasnęłam. Byłam zbyt wyczerpana, by dalej utrzymywać całkowitą świadomość. Gdy się tylko ocknęłam, zauważyłam, że było jeszcze ciemniej, niż zwykle. Wygląda na to, że zapadła noc. W duchu przeklęłam. Pewnie wszyscy śpią, a ja nie będę miała kogo podręczyć.
Leżałam tak przez dłuższą chwilę, przymykając ślepia i rozkoszując się ciszą. Niespodziewanie ta została przerwana przez przeciągły ryk. Zaczęłam przeklinać pod nosem. Tylko tego mi brakowało. Zaczęłam się wycofywać do jaskini, co kilka sekund nerwowo się obracając, aby tylko nie wleźć na ścianę. O ucieczce nie było mowy, mogłam się tylko ukryć i poczekać, aż monstrum sobie pójdzie. Skulona w najciemniejszym zakątku skromnej jaskini, będąc tylko częściowo ukryta, dostrzegłam, że zza mojej kryjówki wyłania się warcząca istota podobna do konia. Po chwili obserwacji zorientowałam się, że to faktycznie było koń, a raczej istota do niej pokrewna - mroczny unipeg. Z wrażenia aż mi zamarło oddech w piersi. Jeżeli wykonam jakiś gwałtowny ruch, a ten mnie dostrzeże, mam marne szanse na przeżycie. Wciąż nie zebrałam dość siły na rzucanie silniejszych zaklęć.
W milczeniu patrzyłam, jak ten obskubuje zębami pobliskie gałęzie, aż w końcu spomiędzy nich wygrzebał kość pokryta czymś, co mogło być gnijącym mięsem. Wciąż trzymając to w pysku parsknął, a ja usłyszałam stukot wielu innych kopyt. Niech to szlag. Z jednej strony mam niebywałe szczęście, a z drugiej to jednak fatalny w skutkach pech. Spotkanie stada mrocznych unipegów jest równoznaczne ze śmiercią.
Gdy byłam mała, często prosiłam Kiiyuko o to, byśmy kiedyś poszły do króla z propozycją zaadoptowania na spółkę małego tęczowego unipega bądź pegaza. Kilka razy prawie się udało, ale moja starsza siostra prędzej czy później znajdowała sobie jakąś wymówkę. Nawet biegając po ziemi za równo będąc sobą, jak i Kazumą, gdzieś z tyłu głowy pozostała mi ta myśl. Mimo nieczułego serca wciąż uważałam te zwierzęta za cudowne, choć zwykle brzydziło mnie wszystko, co kolorowe. Los jednak zadecydował inaczej - ja na własność otrzymałam trzy olbrzymie i niezwykle rzadkie smoki oraz pewien wyjątkowo smętny wymiar. Choć na co dzień cieszyłam się z tego, co w życiu osiągnęłam, i tak gdzieś pozostało mi to głupiutkie marzenie.
Chciałabym przed śmiercią przynajmniej pogłaskać tęczowego unipega.
Leżąc tak i bezmyślnie wpatrując się w stado, w pewnym momencie po prostu westchnęłam rozmarzona. To wystarczyło, aby zwrócić na siebie całą uwagę. Serce stanęło w mojej piersi, a ja patrzyłam szeroko otwartymi oczami w stronę parzystokopytnych. Miałam cichą nadzieję, że zaraz wrócą do dzikiego posilania się padliną, ale nic z tego. Zaczęły syczeć, a ich wyliniałe futro zjeżyło się ostrzegawczo. Ich przywódca ryknął, na co pozostałe stanęły dęba i rzuciły się w moim kierunku.
- Nie! Nie! - zacharczałam, próbując się wycofać, ale wiedziałam, że to wszystko na nic, gdyż już miałam za sobą ścianę. W ostatniej chwili wyczarowałam przy wejściu tarczę ochronną, na którą wpadły dwa unipegi. Roztrzęsiona przełknęłam ślinę. Zwierzęta zaczęły walić kopytami, czaszkami, rogami oraz zaklęciami, chcąc zrujnować moje ostatnie koło ratunku. Po raz pierwszy od tak dawna zaczęłam odczuwać tak żywy strach... ten przeszywał mnie do szpiku kości. Miałam ochotę krzyczeć, aby się wynosiły stąd, ale wiedziałam, że to na nic. Gdybym mogła, od razu przeniosłabym się do bezpiecznego Świata Mroku, nad którym mam bezwzględną władzę... ale nawet na czar przeniesienia nie mam już dość siły.
Tarcza również zaraz rozsypie się w proch, a ja zostanę rozszarpana przez te drapieżniki. Wizja najbliższej przyszłości zanosi się dla mnie wyjątkowo żałośnie. Wielka Kazuma zginie przez istoty, które uważała za swoich podwładnych... aż dziwię się samej sobie, że wcześniej jakoś nie miałam okazji, by stoczyć bój ze wszystkimi gatunkami tego lasu, choć przebywałam w nim niemalże cały czas. Może to kwestia tego, że od zawsze byłam niesamowitą szczęściarą.
Kiedy tarcza zaczęła się sypać, ja usłyszałam krzyk, który mógł się wydrzeć tylko z gardła wilka bądź człowieka:
- Do bojuuu!
Z wrażenia aż znieruchomiałam i wstrzymując oddech, patrzyłam, jak dwa, może trzy wilki rzuciły się na mroczne unipegi. Przywarły do grzbietów potworów i wgryzając się w ich zapewne wyjątkowo niesmaczne mięso, warczały ostrzegawczo. Konie stawały dęba, albo fikały, usiłując je zrzucić. Choć miało to swój komizm, to jednak stojąc tak i patrząc na to wszystko z bliska, czuło się jedynie przerażenie ową sytuacją. Ryzykowały przy tym swoje życie... jednak w chwili, kiedy rzuciły jakieś zaklęcie, istoty w jednej chwili padły na ziemię i znieruchomiały.
Ja z bijącym sercem pośpiesznie sprawiłam, że tarcza nie dość, że się naprawiła, to jeszcze pociemniała w taki sposób, że oni mnie nie zobaczą, a ja ich owszem. Tak jak się spodziewałam, niemalże natychmiast zauważyli mój czar i podeszli bliżej. Z tego co się orientowałam, były to wilki z mojej watahy.
- Halo! Jest tam kto? - wykrzyknął jeden z nich. Ja w razie czego wycofałam się jeszcze bardziej do tyłu, choć nie bardzo było to możliwe. Dzielił mnie od nich zaledwie jeden, może dwa metry. Zapukał łapą w tarczę.
- Proszę, daj nam znak, że żyjesz i nic ci nie jest... - odezwał się inny błagalnym tonem. - Byliśmy na patrolu i usłyszeliśmy, że dzieje się coś złego. Chcemy ci jedynie pomóc. Unipegi zaraz się ockną. Musimy stąd uciekać.
Chciałam odkrzyknąć, iż nie potrzebuję cudzej pomocy, ale już przy pierwszym dźwięku zakrztusiłam się krwią, którą zbryzgałam ponownie posadzkę jaskini. Nie mogłam oddychać, krew ugrzęzła mi w gardle. Czułam się dosłownie jak ryba wyciągnięta na ląd. Oczy wywróciły mi się do góry białkami, a mnie zaczęło się gwałtownie kręcić w głowie. Wywracając ślepiami dostrzegłam, że tarcza pęka, a ja upadam na ziemię.
W ostatniej chwili świadomości zorientowałam się, że owe postacie dostrzegły mnie - na wpół łysego, starego wilka, z zapchlonymi i posklejanymi brudem resztkami futra, pokrytego różnego rodzaju bruzdami, chorobliwie chudego, którego łapy były grubości średniej gałęzi i można było przez nie obejrzeć dokładnie układ kostny, z przygaszonymi, niegdyś świecącymi w ciemności zielonymi ślepiami, które nie posiadały tęczówek, tylko malutkie źrenice oraz nadgryzionego miejscami przez padlinożerne robaki. Już nie miałam w ogóle czucia w ogonie, więc wolałam nie wiedzieć, w jakim jest stanie.
Miałam niemalże pewność, że mnie nawet nie rozpoznały. W końcu znali inną, silną Kazumę, a nie taką, na która nie jest w stanie zrobić ani jednego kroku...
<Chętny? Najlepiej wilki z patrolu (czyli Yui lub Vanessa), ale niewykluczone, że to może być ktoś, kto się na nim zjawił na zastępstwo>
Od Sierry "Watson, mamy problem! Cały świat się wali!" cz. 5 (Cd. Kai)
Przerażenie mieszało się u mnie z irytacją, kiedy ten bufon - mimo
próśb, gróźb i wszelkich tego typu rzeczy - dalej leżał bezwładnie na
ziemi. Nie zamierzałam próbować u niego resuscytacji, prawdopodobnie
dlatego, że przeznaczona jest dla ludzi, a tenże osobnik nawet nie umiał
się w istotę ludzką zamienić. Trzepnęłam go z całej siły łapą po pysku.
Nic. Chwyciłam jego pysk nagle w obie łapy i potrząsnęłam, mrucząc
rozpaczliwie:
- Obudź się, błagam, teraz!
Nieświadomie podzieliłam się z nim moją mocą, i - do teraz nie wiem, jakim cudem - wilk rozwarł oczy tak szeroko, jakoby miały mu wyskoczyć z orbit. Zacharczał i zerknął na mnie znacząco. Zejść z niego?
- Głupcze, ja tutaj wychodzę z siebie, żebyś żył, a… - zaśmiałam się histerycznie i odsunęłam od zdezorientowanego Kai’a.
- Śniadanie czeka. - dodałam, odzyskując siłę głosu. Uśmiechnęłam się uśmiechem
godnym samej Kazumy (mam nadzieję, że zrozumiecie, co mam na myśli), po czym odwróciłam się tyłem do mojego towarzysza i zaczęłam jeść. Niedługo po tym ta kreatura dołączyła do mnie i w milczeniu posilała się wraz ze mną. Co ja mu mam za złe?, zapytałam siebie samą. To, że zemdlał? Zganiłam się surowo w myślach. Sierra, masz mózg.
- Kai, dobrze się czujesz? - przerwałam milczenie, odsuwając się od zupełnie wypatroszonej sarny. Słońce oświetliło jego pysk, wyrażający wahanie. Wahanie?
- Tak dobrze, jak mogę. - odparł, uśmiechając się szarmancko. Odetchnęłam z ulgą.
Wrócił dawny Kai, więc jest dobrze. Prychnęłam, mierząc go wzrokiem. Zdrowy jak ryba, no, nie da się ukryć! Nie powstrzymałam uśmiechu, który cisnął mi się na wargi. Znów żyje, otóż to.
- Jest jeszcze wcześnie. - zauważył Kai.
- Ameryka, Watsonie, Ameryka! - wywróciłam oczami. Kai popatrzył na mnie wzrokiem małego dziecka.
- Ameryka? - powtórzył po mnie, nic nie rozumiejąc. No tak. On to chyba zna tylko las, w którym mieszkamy. - Kolejne, co trzeba dodać do listy tego, czego muszę się dowiedzieć.
Zachichotałam. Pocieszne z niego istnienie, zaiste.
- Pewnie tak. - palnęłam. Po namyśle dodałam - Co robimy?
Nie odpowiedział. Obrócił się i spojrzał na niebo. Przygniotłam trawę całym swoim ciężarem, przewracając się na grzbiet. On nie uraczył mnie spojrzeniem, ale spytał:
- Tak robią ludzie, prawda? - po tych słowach usłyszałam, jak on ląduje plecami na
trawie. Byliśmy blisko siebie, ale on tego nie widział - w przeciwieństwie do mnie. Źdźbła trawy łaskotały mnie, słońce raziło, a obecność basiora - elektryzowała. Wbiłam tylko swoje oczy, czarne niczym noc, w dzienne niebo, upstrzone obłokami. Co my tutaj robimy?, pytała kpiarska część mojej osoby.
- Co my tutaj robimy? - powtórzyłam cicho, patrząc gdzieś wyżej, ponad chmury. - Co
my tutaj…
- Nie zadawaj pytań. - przerwał Kai. - Muszę odpocząć.
Westchnęłam. Czyli to nie był żaden moment rodem z romansidła, a zwykły czas na nabranie sił. Zdawało mi się, że nawet ptak, który siedział na pobliskim drzewie, zaczął ćwierkać z oburzeniem. Muszę wrócić do rzeczywistości. Uniosłam się z zamiarem odejścia. Po co nam tyle czasu razem? Przecież możemy zająć się tym, co dla nas mniej ważne - przynajmniej dla mnie. Oświadczyłam tylko:
- Idę, muszę coś załatwić.
Kai podniósł się.
- Gdzie? Po co?
Zaśmiałam się szyderczo.
- Załatwić potrzeby fizjologiczne, głupcze!
Mina Kai’a była bezcenna, i wydaje mi się, że zaczerwienił się pod futrem. Machnęłam więc ogonem z ostentacją i potruchtałam.
Słońce igrało ostatnimi jego promieniami na moim ciemnym futrze, gdy stanęłam przed moją jaskinią. Nie oczekiwałam niczyjej wizyty, a szczególnie…
- Dosyć długo wracasz zza krzaka.
Kai, on wszędzie jest!
<Wyszło źle, ale wena = 0>
Uwagi: Nie wiem, gdzie pisałaś to op., ale chcę, żebyś wiedziała, że zeżarło Ci wszystkie myślniki oraz porobiło więcej akapitów niż trzeba.
- Obudź się, błagam, teraz!
Nieświadomie podzieliłam się z nim moją mocą, i - do teraz nie wiem, jakim cudem - wilk rozwarł oczy tak szeroko, jakoby miały mu wyskoczyć z orbit. Zacharczał i zerknął na mnie znacząco. Zejść z niego?
- Głupcze, ja tutaj wychodzę z siebie, żebyś żył, a… - zaśmiałam się histerycznie i odsunęłam od zdezorientowanego Kai’a.
- Śniadanie czeka. - dodałam, odzyskując siłę głosu. Uśmiechnęłam się uśmiechem
godnym samej Kazumy (mam nadzieję, że zrozumiecie, co mam na myśli), po czym odwróciłam się tyłem do mojego towarzysza i zaczęłam jeść. Niedługo po tym ta kreatura dołączyła do mnie i w milczeniu posilała się wraz ze mną. Co ja mu mam za złe?, zapytałam siebie samą. To, że zemdlał? Zganiłam się surowo w myślach. Sierra, masz mózg.
- Kai, dobrze się czujesz? - przerwałam milczenie, odsuwając się od zupełnie wypatroszonej sarny. Słońce oświetliło jego pysk, wyrażający wahanie. Wahanie?
- Tak dobrze, jak mogę. - odparł, uśmiechając się szarmancko. Odetchnęłam z ulgą.
Wrócił dawny Kai, więc jest dobrze. Prychnęłam, mierząc go wzrokiem. Zdrowy jak ryba, no, nie da się ukryć! Nie powstrzymałam uśmiechu, który cisnął mi się na wargi. Znów żyje, otóż to.
- Jest jeszcze wcześnie. - zauważył Kai.
- Ameryka, Watsonie, Ameryka! - wywróciłam oczami. Kai popatrzył na mnie wzrokiem małego dziecka.
- Ameryka? - powtórzył po mnie, nic nie rozumiejąc. No tak. On to chyba zna tylko las, w którym mieszkamy. - Kolejne, co trzeba dodać do listy tego, czego muszę się dowiedzieć.
Zachichotałam. Pocieszne z niego istnienie, zaiste.
- Pewnie tak. - palnęłam. Po namyśle dodałam - Co robimy?
Nie odpowiedział. Obrócił się i spojrzał na niebo. Przygniotłam trawę całym swoim ciężarem, przewracając się na grzbiet. On nie uraczył mnie spojrzeniem, ale spytał:
- Tak robią ludzie, prawda? - po tych słowach usłyszałam, jak on ląduje plecami na
trawie. Byliśmy blisko siebie, ale on tego nie widział - w przeciwieństwie do mnie. Źdźbła trawy łaskotały mnie, słońce raziło, a obecność basiora - elektryzowała. Wbiłam tylko swoje oczy, czarne niczym noc, w dzienne niebo, upstrzone obłokami. Co my tutaj robimy?, pytała kpiarska część mojej osoby.
- Co my tutaj robimy? - powtórzyłam cicho, patrząc gdzieś wyżej, ponad chmury. - Co
my tutaj…
- Nie zadawaj pytań. - przerwał Kai. - Muszę odpocząć.
Westchnęłam. Czyli to nie był żaden moment rodem z romansidła, a zwykły czas na nabranie sił. Zdawało mi się, że nawet ptak, który siedział na pobliskim drzewie, zaczął ćwierkać z oburzeniem. Muszę wrócić do rzeczywistości. Uniosłam się z zamiarem odejścia. Po co nam tyle czasu razem? Przecież możemy zająć się tym, co dla nas mniej ważne - przynajmniej dla mnie. Oświadczyłam tylko:
- Idę, muszę coś załatwić.
Kai podniósł się.
- Gdzie? Po co?
Zaśmiałam się szyderczo.
- Załatwić potrzeby fizjologiczne, głupcze!
Mina Kai’a była bezcenna, i wydaje mi się, że zaczerwienił się pod futrem. Machnęłam więc ogonem z ostentacją i potruchtałam.
***
Słońce igrało ostatnimi jego promieniami na moim ciemnym futrze, gdy stanęłam przed moją jaskinią. Nie oczekiwałam niczyjej wizyty, a szczególnie…
- Dosyć długo wracasz zza krzaka.
Kai, on wszędzie jest!
<Wyszło źle, ale wena = 0>
Uwagi: Nie wiem, gdzie pisałaś to op., ale chcę, żebyś wiedziała, że zeżarło Ci wszystkie myślniki oraz porobiło więcej akapitów niż trzeba.
wtorek, 12 lipca 2016
Ciekawostka #14
Dlaczego w adresie www WMW jest wwataha, a nie wataha?
Stało się to tak, ponieważ już jakaś inna wataha zajęła ten adres. Tak
samo, żeby zobaczyć wszystkie profile nowych wilków wystarczy dopisać na
początku linku jedno "w" (wwwataha...).
sobota, 9 lipca 2016
Od Felix'a "Nowa wataha?" cz.1 (c.d Chętny basior)
Zaburczało mi w brzuchu. Pora coś upolować. Wstałem i się otrzepałem z
starej kory. Musiałem spać w starym pniaku, w którym było pełno
spróchniałego drewna i korników. Nie jestem dobry w tropieniu, lecz
miałem takie szczęście że mój pniak był blisko rzeki. Zacząłem łowić
ryby. Było dosyć łatwe, ponieważ od szczeniaka łowie ryby. Złowiłem
piętnaście sztuk łososi. Zjadłem połowę z nich, a to co zostało
wrzuciłem do torby. Mam ją odkąd moja wataha została zabita. W ucieczce
zabrałem ją. Niegdyś była pełna prowiantu, ponieważ konflikt między
wilkami wschodnimi, a zachodnimi był już pewny. Torba była spakowana już
tydzień przed tragedią. Plan był taki że jak zacznie się mord, moja
rodzina ucieknie stamtąd jednak zginęli. Poszedłem dalej.
Usłyszałem wycie. Rozejrzałem się. Zobaczyłem masywnego basiora pędzącego w moją stronę. Miał agresywne oczy. Wiedziałem co się stanie. Nie tracąc czasu zaszarżowałem na niego. Obnażyłem się w kły. Skoczyłem na basiora, a on zrobił to samo.
<Chętny?>
Uwagi: "Poszedłem", a nie "poszłem". Następnym razem napisz dłuższe op.
Usłyszałem wycie. Rozejrzałem się. Zobaczyłem masywnego basiora pędzącego w moją stronę. Miał agresywne oczy. Wiedziałem co się stanie. Nie tracąc czasu zaszarżowałem na niego. Obnażyłem się w kły. Skoczyłem na basiora, a on zrobił to samo.
<Chętny?>
Uwagi: "Poszedłem", a nie "poszłem". Następnym razem napisz dłuższe op.
Od Desari "Fiołkowe oczy mokre od łez" cz. 2 (c.d Yusuf)
-
Chryste Panie! - strzygę przydługimi uszami słysząc bezsilne
nawoływanie o Boga chrześcijan. Właśnie wracam z Miasta, gdyż
potrzebowałam kilku składników znajdujących się w moim starym
mieszkaniu, a które potrzebne są mi do ukończenia jednego z wytwarzanych
przeze mnie wywarów. I gdyby nie fakt, iż głos ten wydaje mi się
dziwnie znajomy, przemierzałabym dalej las tworząc własne szlaki z dala
od drogi głównej, prowadzącej do Watahy. Zbliżam się niezauważenie do
źródła błagalnego dźwięku i rozpoznaję w nim Yusufa, leżącego
bezwładnie, wokół którego roztacza się aura alkoholowego zapachu. Mierzę
go krytycznie, spod przymkniętych ślepi, lecz w końcu lituję się nad
nim i nie zostawiam go za karę na pastwę losu. Podchodzę doń, zmieniając
w ruchu swą postać na dwunożną.
- Nie wzywaj Pana Boga na daremno. - syczę oskarżycielskim tonem, ale podaję mu rękę, by wstał z moją pomocą. Najwyraźniej jest, lub ma jakieś powiązania z katolicyzmem. Mnie nigdy nie ciągnęło do modlitwy, gdyż jako dziewczynka wychowana w klasztorze, poznałam od każdej strony dwulicowe oblicze wiary. Mimo to, znam popularniejsze religie panujące na Ziemi i jestem zaznajomiona z zasadą niewymawiania imienia boskiego bez odpowiedniego powodu.
Yusuf wspomagany moją dłonią podnosi się z lekkim oporem. Krańce mych fioletowych, przydługich już włosów lądują delikatnie na jego twarzy dzięki lekkiemu powiewowi wiatru, a on sam rozszerza nozdrza... zaciągając się moim zapachem?
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo cię kocham... - szepcze, gdy stoi już o własnych siłach. Czuję, że nie jest do końca świadomy swych słów, a jego kolana lekko uginają się pod własnym ciężarem, najprawdopodobniej z przeholowania uzależniających trunków. Ściągam brwi i obracam się w kierunku stada, choć moje serce wykonuje kilka żwawszych uderzeń, spowodowanych zapewne zaskoczeniem niż radością.
- Chodź. - mruczę, upewniona, że da radę dojść bez mojej pomocy, a jedynie nie wie, w którą stronę się udać.
- Zaśpiewam ci coś... - słyszę i przewracam pobłażliwie oczami, czując, iż ilość spożytych dziś przez niego płynów jest większa, niż początkowo przypuszczałam. Mam zamiar uciszyć go, nim wymyśli jakąś żałosną balladę, jednak słowa, które zaraz wyśpiewuje, w połączeniu z przebijającym najśmielsze oczekiwania głosem, odbijają się echem w mej głowie jeszcze długi czas. Wsłuchuję się w każde słowo wydobyte z jego ust, prawie sama nie zwracając uwagi na to, gdzie właściwie idę. Zerkam na niego, odszukując spojrzenie przepełnione pożądaniem, lecz skierowane w niebo. Potrząsam głową na wzmiankę o łzach i próbuję skupić myśli, jednak gdy urywa, nie mogę pozostać obojętna, zaciekawiona dalszym tekstem piosenki.
- Dalej... - proszę, choć w tym momencie czuję się nieswojo, poniżając się poprzez pragnienie o dokończenie utworu. Dopiero gdy kończy, mój umysł wraca do normalności, a ja momentalnie trzeźwieję.
- Moja czarna gwiazdo zaranna. - skołowana odrobinę tym nietypowym określeniem mojej osoby, jak i wydarzeniami sprzed chwili, nie blokuję dostatecznie mocno rumieńca okalającego nieznacznie policzki.
- Choć może powinienem powiedzieć: biała. - krzyżuję z nim spojrzenie na te słowa. Biała? Czy to dlatego śpiewa, że moje włosy są czarne? Łączę wątki, by zaraz przypomnieć sobie o żywiole mężczyzny, jakim jest natura. Przefarbowane na fiolet włosy mogą być niezauważalne dla niego, gdyż widzi mój kolor po zstąpieniu na Ziemię. Więc dlaczego teraz ma przed oczami mój wygląd jeszcze z czasu pobytu w Htaraza'u? Zerknęłam na Księżyc, względnie szacując godzinę. Północ. Dokładnie o tej porze postawiłam pierwszy krok na planecie. Najwyraźniej w tym momencie doby widzi tą pierwszą, prawdziwą mnie. Żałuję, że sama nie pamiętam jak pierwotnie wyglądałam. Pewna jestem jedynie tego, iż w aktualnej postaci mogę być tylko niepotrzebnym cieniem dawnej formy.
Odchrząkuję, spuszczam wzrok i ponownie ruszam, nie racząc Yusufa nawet słowem wyjaśnienia.
- Pamiętaj, że pokochałem cię przed ujrzeniem teraz. - mówi, jakby rozszyfrowując moje myśli.
- Niedługo dotrzemy. - odpowiadam, udając, że nie słyszałam ostatniego wyznania i chowam niesforny kosmyk za uchem, próbując opanować lekkie drżenie dłoni. W milczeniu docieramy do jaskiń, jednak nie zmieniam postaci, nie chcąc, by zobaczył również moją wilczą formę. On także pozostaje człowiekiem, gdy przemierzamy próg jego groty.
- Zostań ze mną... - mruczy sennie, kładąc się na skalnej półce. Zmęczenie najwyraźniej dało mu się we znaki dopiero, gdy wrócił do domu, ale alkohol nadal podsuwa mu zbyt odważne, nieprzemyślane słowa.
- Jesteś pijany. Jutro nie będziesz pamiętał co mówisz. - stwierdzam z nutą goryczy.
- Na trzeźwo nie miałbym odwagi ci tego wyznać. - szepcze, ledwie poruszając wargami, po czym odpływa do krainy Morfeusza. Wzdycham wyciągając z torby, przez cały czas spoczywającej na moim ramieniu, fiolkę ze zmielonymi nasionami ostropestu, które posiadają właściwości przeciwbólowe, idealne na takie okoliczności. Będąc zaznajomiona z nieprzyjemnymi urokami poranków poprzedzanych przyjemnymi wieczorami, wiem, że mu się przydadzą. Z brakiem wody musi poradzić sobie sam.
- Idiotko, nie chcesz wpaść trzeci raz w tą samą pułapkę... - przekonuję się szeptem, choć mój umysł zaprząta tylko jego piosenka. Klękam przy nim, miarowo głaszcząc jego skroń i przeczesując palcami krucze, długie włosy. Opuszkami przejeżdżam po miłej w dotyku, pasiastej bandanie, którą decyduję się ściągnąć mu dla większej wygody snu.
- Z drugiej strony, czemu by nie okraść złodzieja? - z drobnym uśmieszkiem obwiązuję ozdobę wokół swojego nadgarstka. Naturalnie nie mam skłonności do kleptomanii, a jedynie wymierzam mu drobną karę za przesadzenie z ilością tego typu napojów. Odzyska ją, gdy uznam, że zasłuży. Z tą myślą odsuwam się niechętnie, staję niewidzialna i ruszam w kierunku swojej jaskini, gdzie wchodzę do ukrytego pomieszczenia, w którym znajduje się prowizoryczne laboratorium.
- Starzejesz się, Des... - mruczę wpatrzona w swoje odbicie. Woda, choć wzburzona delikatnymi falami dzięki wyskokom żywiołowych ryb, ukazuje mi własną, zmęczoną twarz pokrytą kolejną, niewielką zmarszczką wychodzącą z kącika oka. Następnie kieruję wzrok na włosy, gdzie w wyraźnie już czarnych odrostach zauważam kilka siwych nasad. Wstając, wyczuwam zmęczenie spowodowane przemianą w wilczą postać.
- Życie przecieka ci między palcami, a przecież nic w nim nie osiągnęłaś. - kieruję na siebie pogardliwe osądy. - Żaden z twoich związków nie wytrzymał roku... Twój syn, jedyna pozytywna odskocznia i sukces, najpewniej cię nienawidzi... Zgładziłaś Ojca, ocaliłaś Ziemię. Więc po co jeszcze istniejesz? - z cichym westchnieniem odchodzę od Jeziora, kierując się w stronę Jaskiń. Krótki spacer w promieniach budzącego świat do życia Słońca również we mnie stymuluje nową nadzieję. Nieco bardziej ożywiona wkraczam do mojej groty, zakładając przez głowę i przednią prawą łapę swoją ulubioną torbę, do której już wcześniej zapakowałam niezbędne mi dziś przedmioty. Wśród nich znajduje się sakiewka pełna zarobionych przeze mnie pieniędzy i zioła zebrane w Magicznym Ogrodzie z zamiarem przetransportowania ich do Wilczego Szpitala. Przelatuję wzrokiem po miejscu mojego zamieszkania i nie doszukuję niczego, co mogłoby mi się jeszcze przydać. Rozpoczynam wędrówkę między jaskiniami, w pierwszej kolejności odwiedzając Kai'ego. Początkowo zerkam tylko, czy jest u siebie, jednak widok jaki dane jest mi zobaczyć chwyta delikatnie moje znieczulone serce. Leżąc w cieniu pod kamienną ścianą toczy łapą po podłożu małą, kauczukową piłeczkę skupiając na niej szkliste od łez spojrzenie i mruczy coś, co najpewniej chciałby przekazać swoim dorosłym już szczeniętom. Znając jego niegdyś wesołe usposobienie postanowiłam przeszkodzić mu i wyrwać z otępiającego stanu melancholii.
- Nie wzywaj Pana Boga na daremno. - syczę oskarżycielskim tonem, ale podaję mu rękę, by wstał z moją pomocą. Najwyraźniej jest, lub ma jakieś powiązania z katolicyzmem. Mnie nigdy nie ciągnęło do modlitwy, gdyż jako dziewczynka wychowana w klasztorze, poznałam od każdej strony dwulicowe oblicze wiary. Mimo to, znam popularniejsze religie panujące na Ziemi i jestem zaznajomiona z zasadą niewymawiania imienia boskiego bez odpowiedniego powodu.
Yusuf wspomagany moją dłonią podnosi się z lekkim oporem. Krańce mych fioletowych, przydługich już włosów lądują delikatnie na jego twarzy dzięki lekkiemu powiewowi wiatru, a on sam rozszerza nozdrza... zaciągając się moim zapachem?
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo cię kocham... - szepcze, gdy stoi już o własnych siłach. Czuję, że nie jest do końca świadomy swych słów, a jego kolana lekko uginają się pod własnym ciężarem, najprawdopodobniej z przeholowania uzależniających trunków. Ściągam brwi i obracam się w kierunku stada, choć moje serce wykonuje kilka żwawszych uderzeń, spowodowanych zapewne zaskoczeniem niż radością.
- Chodź. - mruczę, upewniona, że da radę dojść bez mojej pomocy, a jedynie nie wie, w którą stronę się udać.
- Zaśpiewam ci coś... - słyszę i przewracam pobłażliwie oczami, czując, iż ilość spożytych dziś przez niego płynów jest większa, niż początkowo przypuszczałam. Mam zamiar uciszyć go, nim wymyśli jakąś żałosną balladę, jednak słowa, które zaraz wyśpiewuje, w połączeniu z przebijającym najśmielsze oczekiwania głosem, odbijają się echem w mej głowie jeszcze długi czas. Wsłuchuję się w każde słowo wydobyte z jego ust, prawie sama nie zwracając uwagi na to, gdzie właściwie idę. Zerkam na niego, odszukując spojrzenie przepełnione pożądaniem, lecz skierowane w niebo. Potrząsam głową na wzmiankę o łzach i próbuję skupić myśli, jednak gdy urywa, nie mogę pozostać obojętna, zaciekawiona dalszym tekstem piosenki.
- Dalej... - proszę, choć w tym momencie czuję się nieswojo, poniżając się poprzez pragnienie o dokończenie utworu. Dopiero gdy kończy, mój umysł wraca do normalności, a ja momentalnie trzeźwieję.
- Moja czarna gwiazdo zaranna. - skołowana odrobinę tym nietypowym określeniem mojej osoby, jak i wydarzeniami sprzed chwili, nie blokuję dostatecznie mocno rumieńca okalającego nieznacznie policzki.
- Choć może powinienem powiedzieć: biała. - krzyżuję z nim spojrzenie na te słowa. Biała? Czy to dlatego śpiewa, że moje włosy są czarne? Łączę wątki, by zaraz przypomnieć sobie o żywiole mężczyzny, jakim jest natura. Przefarbowane na fiolet włosy mogą być niezauważalne dla niego, gdyż widzi mój kolor po zstąpieniu na Ziemię. Więc dlaczego teraz ma przed oczami mój wygląd jeszcze z czasu pobytu w Htaraza'u? Zerknęłam na Księżyc, względnie szacując godzinę. Północ. Dokładnie o tej porze postawiłam pierwszy krok na planecie. Najwyraźniej w tym momencie doby widzi tą pierwszą, prawdziwą mnie. Żałuję, że sama nie pamiętam jak pierwotnie wyglądałam. Pewna jestem jedynie tego, iż w aktualnej postaci mogę być tylko niepotrzebnym cieniem dawnej formy.
Odchrząkuję, spuszczam wzrok i ponownie ruszam, nie racząc Yusufa nawet słowem wyjaśnienia.
- Pamiętaj, że pokochałem cię przed ujrzeniem teraz. - mówi, jakby rozszyfrowując moje myśli.
- Niedługo dotrzemy. - odpowiadam, udając, że nie słyszałam ostatniego wyznania i chowam niesforny kosmyk za uchem, próbując opanować lekkie drżenie dłoni. W milczeniu docieramy do jaskiń, jednak nie zmieniam postaci, nie chcąc, by zobaczył również moją wilczą formę. On także pozostaje człowiekiem, gdy przemierzamy próg jego groty.
- Zostań ze mną... - mruczy sennie, kładąc się na skalnej półce. Zmęczenie najwyraźniej dało mu się we znaki dopiero, gdy wrócił do domu, ale alkohol nadal podsuwa mu zbyt odważne, nieprzemyślane słowa.
- Jesteś pijany. Jutro nie będziesz pamiętał co mówisz. - stwierdzam z nutą goryczy.
- Na trzeźwo nie miałbym odwagi ci tego wyznać. - szepcze, ledwie poruszając wargami, po czym odpływa do krainy Morfeusza. Wzdycham wyciągając z torby, przez cały czas spoczywającej na moim ramieniu, fiolkę ze zmielonymi nasionami ostropestu, które posiadają właściwości przeciwbólowe, idealne na takie okoliczności. Będąc zaznajomiona z nieprzyjemnymi urokami poranków poprzedzanych przyjemnymi wieczorami, wiem, że mu się przydadzą. Z brakiem wody musi poradzić sobie sam.
- Idiotko, nie chcesz wpaść trzeci raz w tą samą pułapkę... - przekonuję się szeptem, choć mój umysł zaprząta tylko jego piosenka. Klękam przy nim, miarowo głaszcząc jego skroń i przeczesując palcami krucze, długie włosy. Opuszkami przejeżdżam po miłej w dotyku, pasiastej bandanie, którą decyduję się ściągnąć mu dla większej wygody snu.
- Z drugiej strony, czemu by nie okraść złodzieja? - z drobnym uśmieszkiem obwiązuję ozdobę wokół swojego nadgarstka. Naturalnie nie mam skłonności do kleptomanii, a jedynie wymierzam mu drobną karę za przesadzenie z ilością tego typu napojów. Odzyska ją, gdy uznam, że zasłuży. Z tą myślą odsuwam się niechętnie, staję niewidzialna i ruszam w kierunku swojej jaskini, gdzie wchodzę do ukrytego pomieszczenia, w którym znajduje się prowizoryczne laboratorium.
- Starzejesz się, Des... - mruczę wpatrzona w swoje odbicie. Woda, choć wzburzona delikatnymi falami dzięki wyskokom żywiołowych ryb, ukazuje mi własną, zmęczoną twarz pokrytą kolejną, niewielką zmarszczką wychodzącą z kącika oka. Następnie kieruję wzrok na włosy, gdzie w wyraźnie już czarnych odrostach zauważam kilka siwych nasad. Wstając, wyczuwam zmęczenie spowodowane przemianą w wilczą postać.
- Życie przecieka ci między palcami, a przecież nic w nim nie osiągnęłaś. - kieruję na siebie pogardliwe osądy. - Żaden z twoich związków nie wytrzymał roku... Twój syn, jedyna pozytywna odskocznia i sukces, najpewniej cię nienawidzi... Zgładziłaś Ojca, ocaliłaś Ziemię. Więc po co jeszcze istniejesz? - z cichym westchnieniem odchodzę od Jeziora, kierując się w stronę Jaskiń. Krótki spacer w promieniach budzącego świat do życia Słońca również we mnie stymuluje nową nadzieję. Nieco bardziej ożywiona wkraczam do mojej groty, zakładając przez głowę i przednią prawą łapę swoją ulubioną torbę, do której już wcześniej zapakowałam niezbędne mi dziś przedmioty. Wśród nich znajduje się sakiewka pełna zarobionych przeze mnie pieniędzy i zioła zebrane w Magicznym Ogrodzie z zamiarem przetransportowania ich do Wilczego Szpitala. Przelatuję wzrokiem po miejscu mojego zamieszkania i nie doszukuję niczego, co mogłoby mi się jeszcze przydać. Rozpoczynam wędrówkę między jaskiniami, w pierwszej kolejności odwiedzając Kai'ego. Początkowo zerkam tylko, czy jest u siebie, jednak widok jaki dane jest mi zobaczyć chwyta delikatnie moje znieczulone serce. Leżąc w cieniu pod kamienną ścianą toczy łapą po podłożu małą, kauczukową piłeczkę skupiając na niej szkliste od łez spojrzenie i mruczy coś, co najpewniej chciałby przekazać swoim dorosłym już szczeniętom. Znając jego niegdyś wesołe usposobienie postanowiłam przeszkodzić mu i wyrwać z otępiającego stanu melancholii.
- Kai? - odzywam się dość głośno, szurając pazurami po posadzce chcąc zwrócić jego uwagę.
- Cześć, Des. Co cię do mnie sprowadza? - uśmiecha się na tyle realistycznie, iż gdybym nie widziała sceny sprzed chwili, nie domyśliłabym się stanu jego samopoczucia. Muszę bardziej koncentrować się na jego mimice, gdyż po głębszym zastanowieniu tego rodzaju wyraz pyska nosi ze sobą już dłuższy czas.
- Teraz to nieistotne. Masz ochotę opowiedzieć mi co czujesz? - siadam naprzeciwko basiora, omiatając ogonem twardą skałę i owijając go sobie wokół łap.
- Chyba wolałbym tego nie robić... - mruczy, również podnosząc się do siadu i chowając zabawkę pod jedną z przednich kończyn.
- Więc nie będę cię zmuszać. Wiedz jednak, że nasze sytuacje są dosyć pokrewne i mam świadomość tego, co ciąży ci na sercu. Przeszłości nie da się zmienić. Jednak to my kierujemy przyszłością, a ciągłe, niesłuszne obwinianie się o to, co kiedyś nas spotkało, spowoduje, że nigdy nie ruszymy do przodu. Poznałam Kai'ego optymistę o niestandardowym, pozytywnym spojrzeniu na ten pełen okrucieństw świat. Nie każ mi zapamiętać się jako basiora o charakterze podobnym do mojego. Potrzebujemy twojego radosnego zapału, ja go potrzebuję. Chyba nie chcesz, żebym zgorzkniała do cna? - mimo, iż te słowa mają podnieść na duchu samca, ich sens uderza większą mocą w moim kierunku. Dlaczego wciąż zamartwiam się tym co było, nie myśląc o tym co może się wydarzyć? Muszę zacząć korzystać z życia, nie patrząc wstecz. Czemu tylko tak trudno jest zacząć od nowa...
- Oczywiście, że nie. Nie patrzyłem na to w ten sposób... - zamyśla się, choć nie mam pewności, czy zastanowi się nad moim monologiem lub też powróci do stanu apatii.
- W takim razie zostawię cię z tymi myślami. Wiem, jak prostacko to zabrzmi, lecz kiedyś musi być lepiej. Wszystko się ułoży, Kai. - gdy wstaję, na moim pysku gości lekki, choć najszczerszy uśmiech, który basior odwzajemnia, ale nie udaje mi się wykryć jego prawdziwości.
- Zanim się pożegnamy, powiedz po co naprawdę przyszłaś. Bo raczej nie pocieszać starego zrzędę. - przewracam złotymi, pozbawionymi źrenic ślepiami, jednak odpowiadam mu.
- Chciałam zrobić drobne zakupy i uszczuplić odrobinę zapasy Magicznych Przedmiotów.
- Naturalnie. Co znajduje się na twojej liście? - kieruje się w stronę półek, na których rozstawione są rzeczy przeznaczone do sprzedaży.
- Eliksir Wiecznej Młodości. - wyznaję, całkowicie świadoma skutków wypicia niezwykłego wywaru.
- Jesteś pewna tego zakupu? - pyta nieco zaskoczony, chwytając odpowiedni flakon.
- Żyje się tylko raz, Kai. Przybyłam tu trzy lata temu. Starzeję się. Jeśli będę dalej pozbywać się siwych włosów, w końcu wyłysieję. - prycham, na swój sposób dołączając się do krótkiego śmiechu wydobywającego się z jego pyska.
- Skoro tak twierdzisz. Zapłata w Srebrnych Gwiazdkach czy Złotych Księżycach? -
- W tych drugich. - mówię, unosząc nosem klapę swojej torby i wyciągając materiałowy woreczek wypełniony walutą płatniczą watahy. Otwieram ją wysypując kilka złotych monet w kształcie półksiężyca, z czego samiec zabiera odpowiednią kwotę. Chowam sakiewkę z powrotem, odbierając od niego kryształową buteleczkę przypominającą jabłko. Wyciągam szklany korek kłami i chwytam nimi szyjkę unosząc zdobioną karafkę do góry. Czuję jak słodki, szkarłatno-biały płyn wędruje do mojego żołądka wracając mi młodzieńcze, zapomniane przez zmęczony umysł siły. Opróżniam opakowanie i oddaję się odprężającemu uczuciu odradzania się zaginionej energii. Moc dociera do każdej strapionej komórki, prostuję się w przesiąkniętej zaciętością pozie. O ile nie wiem w jakim stopniu zmieniłam się zewnętrznie, o tyle moje wnętrze kipi niespożytymi połaciami werwy.
- I jak wrażenia? - dopytuje basior, być może lekko zaciekawiony moim aktualnym wyglądem.
- Nieziemskie. - stwierdzam, rozkoszując się resztką przemykającego po ciele ciepła i wkładam pusty flakon do listonoszki.
- W takim razie naciesz się długowiecznością. Ja chciałbym spędzić jeszcze trochę czasu wyłącznie w swoim towarzystwie. - przytakuję i żegnam się z wilkiem. Puszczam się biegiem do najbliższego źródła, by spojrzeć w swoje odmłodzone o osiem lat oczy. Gdy udaje mi się znaleźć drobny zbiornik, widzę wilczy łeb z gęstym, choć szorstkim, czarnym włosiem, długie, ruchliwe uszy, miękki nos o fioletowo-szarej barwie, białe kły i lśniące niczym najwyższej próby złoto ślepia. Przemieniam się w człowieka i klękam nad taflą, by ujrzeć naturalnie krucze włosy z fiołkowymi refleksami oraz młodą, emanującą świeżością twarz przekreślającą istnienie jakichkolwiek oznak starości, które jeszcze rano wprawiały mnie w przygnębienie.
- Od razu lepiej, co? - słyszę za swoimi plecami, a mojemu odbiciu zaczyna towarzyszyć ironiczna mina Tsume.
- Ty mi powiedz. Raczej nie sądzisz, że popadnę w samozachwyt. - odsuwam się od wody i mierzę mężczyznę wzrokiem. On również się zmienił, przypuszczam, że w dużej mierze przez tragedię, która go spotkała.
- Gdzieżbym śmiał. Desari zachowująca się jak narcyz jest mniej prawdopodobna niż śnieg w lipcu. - kręcę głową na to porównanie. - Chodź, przejdziemy się. Na pewno zgłodniałaś po tej miksturze. - rusza, a ja tuż za nim, nie wiedząc dokąd mnie prowadzi. Po chwili marszu przeplatanego rozmową docieramy do polany sprawiającej wrażenie leśnej restauracji. Stoły i dołączone do nich krzesła zastąpione zostały kłodami oraz odłamkami drzew podobnie jak barek i sąsiadujące mu stołki.
- Nie wiedziałam, że w watasze funkcjonuje knajpa. - stwierdzam odrobinę zaskoczona.
- Działa wyłącznie na czas festynu. - wyjaśnia Tsu, szarmancko stając za przeznaczonym dla mnie pieńkiem i przysuwając go nieco, gdy siadam. Sam zajmuje drugie z miejsc.
- Prawdziwy dżentelmen. - szydzę, choć uśmiechnięta.
- Skąd, przyprowadziłem cię tutaj tylko po to, żeby sprawdzić jak zachowujesz się spita. - odgryza zanosząc się cichym, mrukliwym śmiechem.
- Sprawdźmy więc na ile mogę sobie pozwolić. - kiwam dłonią na kelnerkę zamawiając sałatkę, krwisty stek i dwa kieliszki wilczej wódki.
- Naturalnie ty stawiasz, prawda? - pytam zbierając się na słodycz w tonie głosu, kiedy nieznana mi wadera przynosi pożywienie i trunek. Mężczyzna syczy coś pod nosem, po czym podaje zniecierpliwionej wilczycy zapłatę. Po kilku minutach milczenia jedzenie na naszych talerzach znika, aż w końcu prócz płonącej świeczki i słoiczka z latającymi wewnątrz świetlikami na stole zostają dwa wypełnione szkła.
- Nasze zdrowie. - w powietrzu roznosi się dźwięk cichego zderzenia i płyn ląduje w moich ustach. Gorycz napoju wywołuje grymas połączony z krótkim sykiem, lecz ciepło rozprzestrzeniające się po ciele sprawia, iż wkrótce rozpoczynamy drugą kolejkę.
- Na razie się trzymasz. - wnioskuje mój towarzysz po spożyciu drugiej porcji i poproszeniu o trzecią.
- Myślałeś, że od razu spadnę z krzesła? - na moją twarz znów wstępuje sarkastyczny uśmieszek.
- Myślałem, że będziesz już tańczyć na stole. - jego śmiech jest śmielszy i trwa dłużej niż zwykle, co oznacza, iż alkohol powoli zaczyna uderzać mu do głowy. Ja co prawda czuję duże rozluźnienie, a mój umysł wolno zaćmiewa wódka, jednak jestem w stanie przyjąć jeszcze kilka głębszych.
- Dobra. Na tyle się już upiłaś, że szczerze odpowiesz, skąd na twojej ręce wzięła się opaska Yusufa. - wytyka na mnie palcem po opróżnieniu czwartego kieliszka.
- Pożyczyłam ją sobie. - odpowiadam, opierając głowę na dłoni na łokieć na stole.
- I tak po prostu ci na to pozwolił? - swoje podejrzenia kończy czknięciem, które zaraz przeradza się w całą salwę tego typu odgłosów.
- Nie usłyszałam od niego słowa sprzeciwu. - mówiąc to otrzymujemy kolejne kusztyczki. Krzywię się na myśl o następnym zalaniu gardła niesmacznym napitkiem, jednak przyjmuję to wyzwanie i odkładam go pustego. W przeciwieństwie do Tsu, który po wypiciu pada jak długi na drewniany odpowiednik stolika.
- Wygrałam. - mruczę, podnosząc się z pomocą rąk. Ruszam lekko niestabilnym krokiem do baru by spożyć ostatni, zwycięski shot, lecz gdy otrzymuję Uderzenie pioruna z rąk Yusa sama czuję się jak rażona błyskawicą.
- Jesteś tu barmanem?!
< Yusuf? Trzeba Tsu odprowadzić do domu >
Uwagi: Wyłapałam tylko kilka literówek.
- Cześć, Des. Co cię do mnie sprowadza? - uśmiecha się na tyle realistycznie, iż gdybym nie widziała sceny sprzed chwili, nie domyśliłabym się stanu jego samopoczucia. Muszę bardziej koncentrować się na jego mimice, gdyż po głębszym zastanowieniu tego rodzaju wyraz pyska nosi ze sobą już dłuższy czas.
- Teraz to nieistotne. Masz ochotę opowiedzieć mi co czujesz? - siadam naprzeciwko basiora, omiatając ogonem twardą skałę i owijając go sobie wokół łap.
- Chyba wolałbym tego nie robić... - mruczy, również podnosząc się do siadu i chowając zabawkę pod jedną z przednich kończyn.
- Więc nie będę cię zmuszać. Wiedz jednak, że nasze sytuacje są dosyć pokrewne i mam świadomość tego, co ciąży ci na sercu. Przeszłości nie da się zmienić. Jednak to my kierujemy przyszłością, a ciągłe, niesłuszne obwinianie się o to, co kiedyś nas spotkało, spowoduje, że nigdy nie ruszymy do przodu. Poznałam Kai'ego optymistę o niestandardowym, pozytywnym spojrzeniu na ten pełen okrucieństw świat. Nie każ mi zapamiętać się jako basiora o charakterze podobnym do mojego. Potrzebujemy twojego radosnego zapału, ja go potrzebuję. Chyba nie chcesz, żebym zgorzkniała do cna? - mimo, iż te słowa mają podnieść na duchu samca, ich sens uderza większą mocą w moim kierunku. Dlaczego wciąż zamartwiam się tym co było, nie myśląc o tym co może się wydarzyć? Muszę zacząć korzystać z życia, nie patrząc wstecz. Czemu tylko tak trudno jest zacząć od nowa...
- Oczywiście, że nie. Nie patrzyłem na to w ten sposób... - zamyśla się, choć nie mam pewności, czy zastanowi się nad moim monologiem lub też powróci do stanu apatii.
- W takim razie zostawię cię z tymi myślami. Wiem, jak prostacko to zabrzmi, lecz kiedyś musi być lepiej. Wszystko się ułoży, Kai. - gdy wstaję, na moim pysku gości lekki, choć najszczerszy uśmiech, który basior odwzajemnia, ale nie udaje mi się wykryć jego prawdziwości.
- Zanim się pożegnamy, powiedz po co naprawdę przyszłaś. Bo raczej nie pocieszać starego zrzędę. - przewracam złotymi, pozbawionymi źrenic ślepiami, jednak odpowiadam mu.
- Chciałam zrobić drobne zakupy i uszczuplić odrobinę zapasy Magicznych Przedmiotów.
- Naturalnie. Co znajduje się na twojej liście? - kieruje się w stronę półek, na których rozstawione są rzeczy przeznaczone do sprzedaży.
- Eliksir Wiecznej Młodości. - wyznaję, całkowicie świadoma skutków wypicia niezwykłego wywaru.
- Jesteś pewna tego zakupu? - pyta nieco zaskoczony, chwytając odpowiedni flakon.
- Żyje się tylko raz, Kai. Przybyłam tu trzy lata temu. Starzeję się. Jeśli będę dalej pozbywać się siwych włosów, w końcu wyłysieję. - prycham, na swój sposób dołączając się do krótkiego śmiechu wydobywającego się z jego pyska.
- Skoro tak twierdzisz. Zapłata w Srebrnych Gwiazdkach czy Złotych Księżycach? -
- W tych drugich. - mówię, unosząc nosem klapę swojej torby i wyciągając materiałowy woreczek wypełniony walutą płatniczą watahy. Otwieram ją wysypując kilka złotych monet w kształcie półksiężyca, z czego samiec zabiera odpowiednią kwotę. Chowam sakiewkę z powrotem, odbierając od niego kryształową buteleczkę przypominającą jabłko. Wyciągam szklany korek kłami i chwytam nimi szyjkę unosząc zdobioną karafkę do góry. Czuję jak słodki, szkarłatno-biały płyn wędruje do mojego żołądka wracając mi młodzieńcze, zapomniane przez zmęczony umysł siły. Opróżniam opakowanie i oddaję się odprężającemu uczuciu odradzania się zaginionej energii. Moc dociera do każdej strapionej komórki, prostuję się w przesiąkniętej zaciętością pozie. O ile nie wiem w jakim stopniu zmieniłam się zewnętrznie, o tyle moje wnętrze kipi niespożytymi połaciami werwy.
- I jak wrażenia? - dopytuje basior, być może lekko zaciekawiony moim aktualnym wyglądem.
- Nieziemskie. - stwierdzam, rozkoszując się resztką przemykającego po ciele ciepła i wkładam pusty flakon do listonoszki.
- W takim razie naciesz się długowiecznością. Ja chciałbym spędzić jeszcze trochę czasu wyłącznie w swoim towarzystwie. - przytakuję i żegnam się z wilkiem. Puszczam się biegiem do najbliższego źródła, by spojrzeć w swoje odmłodzone o osiem lat oczy. Gdy udaje mi się znaleźć drobny zbiornik, widzę wilczy łeb z gęstym, choć szorstkim, czarnym włosiem, długie, ruchliwe uszy, miękki nos o fioletowo-szarej barwie, białe kły i lśniące niczym najwyższej próby złoto ślepia. Przemieniam się w człowieka i klękam nad taflą, by ujrzeć naturalnie krucze włosy z fiołkowymi refleksami oraz młodą, emanującą świeżością twarz przekreślającą istnienie jakichkolwiek oznak starości, które jeszcze rano wprawiały mnie w przygnębienie.
- Od razu lepiej, co? - słyszę za swoimi plecami, a mojemu odbiciu zaczyna towarzyszyć ironiczna mina Tsume.
- Ty mi powiedz. Raczej nie sądzisz, że popadnę w samozachwyt. - odsuwam się od wody i mierzę mężczyznę wzrokiem. On również się zmienił, przypuszczam, że w dużej mierze przez tragedię, która go spotkała.
- Gdzieżbym śmiał. Desari zachowująca się jak narcyz jest mniej prawdopodobna niż śnieg w lipcu. - kręcę głową na to porównanie. - Chodź, przejdziemy się. Na pewno zgłodniałaś po tej miksturze. - rusza, a ja tuż za nim, nie wiedząc dokąd mnie prowadzi. Po chwili marszu przeplatanego rozmową docieramy do polany sprawiającej wrażenie leśnej restauracji. Stoły i dołączone do nich krzesła zastąpione zostały kłodami oraz odłamkami drzew podobnie jak barek i sąsiadujące mu stołki.
- Nie wiedziałam, że w watasze funkcjonuje knajpa. - stwierdzam odrobinę zaskoczona.
- Działa wyłącznie na czas festynu. - wyjaśnia Tsu, szarmancko stając za przeznaczonym dla mnie pieńkiem i przysuwając go nieco, gdy siadam. Sam zajmuje drugie z miejsc.
- Prawdziwy dżentelmen. - szydzę, choć uśmiechnięta.
- Skąd, przyprowadziłem cię tutaj tylko po to, żeby sprawdzić jak zachowujesz się spita. - odgryza zanosząc się cichym, mrukliwym śmiechem.
- Sprawdźmy więc na ile mogę sobie pozwolić. - kiwam dłonią na kelnerkę zamawiając sałatkę, krwisty stek i dwa kieliszki wilczej wódki.
- Naturalnie ty stawiasz, prawda? - pytam zbierając się na słodycz w tonie głosu, kiedy nieznana mi wadera przynosi pożywienie i trunek. Mężczyzna syczy coś pod nosem, po czym podaje zniecierpliwionej wilczycy zapłatę. Po kilku minutach milczenia jedzenie na naszych talerzach znika, aż w końcu prócz płonącej świeczki i słoiczka z latającymi wewnątrz świetlikami na stole zostają dwa wypełnione szkła.
- Nasze zdrowie. - w powietrzu roznosi się dźwięk cichego zderzenia i płyn ląduje w moich ustach. Gorycz napoju wywołuje grymas połączony z krótkim sykiem, lecz ciepło rozprzestrzeniające się po ciele sprawia, iż wkrótce rozpoczynamy drugą kolejkę.
- Na razie się trzymasz. - wnioskuje mój towarzysz po spożyciu drugiej porcji i poproszeniu o trzecią.
- Myślałeś, że od razu spadnę z krzesła? - na moją twarz znów wstępuje sarkastyczny uśmieszek.
- Myślałem, że będziesz już tańczyć na stole. - jego śmiech jest śmielszy i trwa dłużej niż zwykle, co oznacza, iż alkohol powoli zaczyna uderzać mu do głowy. Ja co prawda czuję duże rozluźnienie, a mój umysł wolno zaćmiewa wódka, jednak jestem w stanie przyjąć jeszcze kilka głębszych.
- Dobra. Na tyle się już upiłaś, że szczerze odpowiesz, skąd na twojej ręce wzięła się opaska Yusufa. - wytyka na mnie palcem po opróżnieniu czwartego kieliszka.
- Pożyczyłam ją sobie. - odpowiadam, opierając głowę na dłoni na łokieć na stole.
- I tak po prostu ci na to pozwolił? - swoje podejrzenia kończy czknięciem, które zaraz przeradza się w całą salwę tego typu odgłosów.
- Nie usłyszałam od niego słowa sprzeciwu. - mówiąc to otrzymujemy kolejne kusztyczki. Krzywię się na myśl o następnym zalaniu gardła niesmacznym napitkiem, jednak przyjmuję to wyzwanie i odkładam go pustego. W przeciwieństwie do Tsu, który po wypiciu pada jak długi na drewniany odpowiednik stolika.
- Wygrałam. - mruczę, podnosząc się z pomocą rąk. Ruszam lekko niestabilnym krokiem do baru by spożyć ostatni, zwycięski shot, lecz gdy otrzymuję Uderzenie pioruna z rąk Yusa sama czuję się jak rażona błyskawicą.
- Jesteś tu barmanem?!
< Yusuf? Trzeba Tsu odprowadzić do domu >
Uwagi: Wyłapałam tylko kilka literówek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)