Szłam do siebie z wiklinowym koszykiem pełnym aromatycznych ziół, gdy usłyszałam znajomy głos za krzakami.
- Możesz mi powiedzieć dlaczego za mną łazisz? Nie mogę się przez Ciebie skupić!
Wadera, bo to właśnie do niej musiał należeć okrzyk, wystraszył mnie na tyle, że aż odskoczyłam w bok. Odkąd całkiem oślepłam, funkcjonuję na podstawie zapachu i dźwięku, niczego więcej. Stałam tak z bijącym sercem jeszcze przez chwilę, zastanawiając się nad sensem tych słów. Nie potrafiłam sobie jednak przypomnieć, do kogo mógł należeć ów głos, przez co nie wiedziałam również, do kogo był skierowany. Wciąż jednak do moich uszu dochodził dźwięk poruszania się na ścieżce. Przyspieszyłam kroku, by za nim nadążyć.
- To twoja wina, w końcu byłaś osobą z której brałam przykład w
dzieciństwie, a po tym jak zapomniałam podświadomie stawałam się coraz
mroczniejszym wilkiem - zaśmiała się samica. Moje serce ponownie zaczęło łomotać. Dziwne wydawało się również to, że mówiła coś tylko wtedy, kiedy byłam blisko. Niemożliwe zdawało mi się również, aby ktokolwiek brał ze mnie jakikolwiek przykład. Usłyszałam, że postać przystanęła. Odruchowo wyciągnęłam pysk zza krzaków, by powąchać wilka i dowiedzieć się, kim jest, ale wtedy wadera się musiała odwrócić.
- Valka? Co ty tu robisz? - Zrobiła krótką pauzę. Teraz zorientowałam się, że była to Mizuki, ta sama wadera, przez którą odbyłam pewną, bardzo niemiłą przygodę w moim życiu. - Ty już lepiej nic nie mieszaj i tak mam już niemałe problemy przez
Ciebie! - Wydałam z siebie dziwny, zdławiony odgłos, po którym samica dodała: -
Przepraszam za nią.
Chwilę temu zorientowałam się, że Mizuki rzeczywiście była sama. Nie czułam zapachu ani nie słyszałam oddechu żadnego wilka, ani losowego innego zwierzęcia, z którym mogłaby odbyć pogawędkę. Zaczęłam się trząść, czując na ciele nieprzyjemny chłód. Coś cuchnęło. To mój strach. Zrobiłam kilka kroków w tył, napinając wszystkie mięśnie. Zaczęłam się pocić.
- Co z tobą nie tak? Gadasz sama do siebie.
- Że co? - Kamienie na ścieżce zaszurały.
Oszalała. Mizuki oszalała. - to była ostatnia myśl, która pojawiła się w mojej głowie, nim rzuciłam się do ucieczki w przeciwnym kierunku, byle dalej od tego obłędu. Intuicyjnie omijałam krzewy i drzewa - doszłam w tym już do prawdziwej perfekcji. Mówiąc, że znam ten las na pamięć, nie kłamię. Jedyny problem, który się pojawia jest tylko w momencie, kiedy jestem poza Zielonym Lasem. Tam przydałby mi się przewodnik... ale ja, jako samotniczka starałam się polegać na moim węchu.
- Valka! Zaczekaj!
Nie zwalniaj. Uciekaj byle dalej od niej. Nie chcesz zwariować, tak jak ona. Nie chcesz tego. - myślałam, biegnąc dosłownie na oślep. - Już ci dość bólu w życiu podarowała. Nie chcesz przez nią teraz stracić wszystkiego, co nabyłaś w życiu.
Kilkaset metrów dalej zorientowałam się, że zgubiłam gdzieś po drodze mój śliczny koszyczek, który kiedyś mama uplotła wraz z tatą. Do oczu pocisnęły mi się łzy. Jedyna pamiątka po rodzicach leży gdzieś teraz pod drzewem, a ja jej pewnie nie odnajdę. Wykonałam ostry zwrot i zaczęłam pędzić z powrotem, z nosem niemalże przyciśniętym do ziemi. Już po chwili trafiłam na własny trop i zaczęłam nim podążać już truchtem.
- Valka? - zapytała Mizuki, która najwidoczniej nie miała zielonego pojęcia, co wyprawiam. - Valka, co ty robisz?
Nie zwracałam na nią uwagi. Łzy łaskotały mój pysk, a zaraz po tym następowało nieprzyjemne swędzenie. Nie cierpiałam płakać... ale MUSZĘ znaleźć ten koszyk. Bez niego... bez niego zapomnę kim jestem i dlaczego żyję. Mając go przy sobie mogę udawać, że jestem po prostu cichą zielarką, która nie lubi obecności innych. Bez niego czułam się znowu ojcobójczynią. Kimś bez uczuć, kto nie kochał własnej rodziny i chce o niej jak najprędzej zapomnieć.
W końcu mój nos delikatnie uderzył w coś uplecionego z zaschniętych gałązek. Przedmiot cicho skrzypnął. Koszyk. Mój koszyk. Drżąc, podniosłam go z ziemi i odwróciłam się w stronę, gdzie powinna stać Mizuki. Nie miałam pojęcia co teraz zrobić. Uciekać? Tylko gdzie?
- Po prostu zgubiłaś... koszyk? - zapytała zaskoczona. Opuściłam głowę, chcąc jedynie ją wyminąć i odejść. Nie było to jednak takie proste, bo Mizuki ponowiła pytanie. Odpowiedziałam jej jedynie skinieniem głowy. Czułam się wyjątkowo dziwnie. Miałam wrażenie, że w duchu się ze mnie śmieje.
- Dlaczego? - Nie odpowiedziałam. Czekałam, aż sobie odpuści i pójdzie. Tak się jednak nie stało. - Odpowiesz mi wreszcie czy nie?
- A co? Bawi cię to? - mruknęłam przez wiklinę wepchniętą do pyska, a następnie zwyczajnie ominęłam ją szerokim łukiem. Pewnie zastanawiało ją to, dlaczego już nie uciekam przed nią w panice i dlaczego jestem w stanie jej się postawić. Mam pięć lat. Potrafię zadbać o siebie. Muszę zacząć zwalczać własne lęki. Poza tym poczułam ogarniającą mnie złość. Zaczęłam zwyczajnie jej... nie lubić. Po raz pierwszy w życiu zaczęłam odczuwać coś takiego. Nie była to nienawiść. Zwyczajna niechęć. Wcześniej już zabiłam wilka. To był pierwszy krok do chociażby delikatnej wewnętrznej zmiany. Kilka osób udowodniło mi, że nie warto się lękać nieznanego, oraz że niekiedy trzeba poświęcić komuś trochę czasu. Chociażby tą maleńką cząstkę, aby dać mu do zrozumienia, że nie jest się nic nie znaczącą dla świata żywą duszą. Znam swoją wartość.
Nagle przez ziemię przeszedł delikatny wstrząs. Zatrzymałam się, strzygąc uszami. Co to było? Trzęsienie ziemi? Zwierzęta leśne nie poinformowały mnie o tym, więc to nie może być to. W takim razie co? Autentycznie dobiegało to zza mnie, możliwe, że spowodowane przez moc Mizuki. Uniosłam głowę. Przez ziemię przeszły kolejne wstrząsy, tym razem mocniejsze. Usłyszałam, że do lotu podrywają się ptaki, które dotychczas przesiadywały w gniazdach. To skłoniło mnie do dokładnie tego samego. Po raz kolejny rzuciłam się do biegu. Kiedy jednak się ruszyłam, wstrząsy się nasiliły, przez co już po chwili upadłam. W mojej głowie rozległo się echo szaleńczego śmiechu.
- Nie! Przestań! - słyszałam głos Mizuki jakby z daleka. Trochę niczym ktoś postawił między nami szklaną szybę. Spróbowałam się podnieść, ale coś mnie przydusiło do ziemi. - Ona nie zmienia się w człowieka! Zosta... - W połowie jej wypowiedzi zapanowała całkowita cisza. Poczułam w tej samej chwili przeszywający ból w klatce piersiowej, zupełnie jakby moje płuca zostały napełnione ogniem. Z wrażenia upuściłam pamiątkę, po którą jeszcze przed chwilą się wracałam.
- Mój... koszyk... - wykrztusiłam, próbując wyciągnąć po niego łapę. Nie miałam siły sięgnąć po przedmiot, przez co poczułam się za równo bezradna, zła i smutna. Skoro nie mogłam wstać, usiłowałam się do niego przyczołgać, ale to również kończyło się na niczym. Cokolwiek mnie przytrzymywało, było zdecydowanie silniejsze ode mnie. Nie czułam wyraźnej dłoni, tylko chłód, zupełnie jakby przytrzymywał mnie wiatr, choć nie było tu żadnych podmuchów.
Niespodziewanie usłyszałam głośne skrzypnięcie. Pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy było to, że... mój koszyk. Mój koszyk jest zmiażdżony. Dopiero wtedy poczułam, że siła mnie puszcza, ale wciąż czułam, że jestem otoczona przez zimno. Szybko podniosłam się z ziemi i podeszłam do miejsca, gdzie zdawało mi się, że powinien być upuszczony przedmiot. Zaczęłam go obwąchiwać, a później obmacywać łapą. Z rozpaczą zorientowałam się, że miałam rację i coraz bardziej spanikowana spróbowałam ułożyć szczątki do jednej kupy. To na nic. Wszystko się rozlatywało. Kiedy stwierdziłam, że to rzeczywiście wszystko na nic, zadarłam głowę do góry i z mojego gardła wydobył się straszny, wyjątkowo żałosny wrzask przez łzy.
- Dlaczego?! - krzyczałam, choć wiedziałam, że nikt mi nie odpowie. Powtarzałam to jeszcze wielokrotnie: raz głośniej, raz ciszej, jak to zawsze bywało podczas głębokiego żalu. Śmiech, który odbijał się echem w taki sposób, jakbym moja głowa była pustym pomieszczeniem, ponowił się. Zdenerwowana wrzasnęłam: - To nie jest śmieszne!
To jednak spowodowało jeszcze gwałtowniejsze salwy śmiechu. Teraz dołączyły do tego kolejne i kolejne głosy. Nie miałam pojęcia, skąd się brały, dlatego też usiadłam i ukryłam pysk w łapach.
- Stop! Przestańcie! To nikogo nie bawi! - krzyczałam przez łzy, ale czułam coraz większą bezradność ogarniającą moje ciało. Wydawało mi się, że stałam się niewidzialna, ale to w niczym nie pomogło. "Widownia" stała się jeszcze bardziej rozbawiona. Zaczęłam się miotać na boki, orząc przy tym ziemię pazurami. - NIE!! NIE ŚMIEJCIE SIĘ!
Nikt mnie jednak nie słuchał, dlatego skuliłam się na ziemi i po prostu płakałam, przytulona do zgniecionego koszyczka. Wydobywał się z niego zapach mięty, który od zawsze kojarzyłam z tatą... on mi jednak już nie pomoże.
<Mizuki? Nie miałam kompletnie na to pomysłu, dlatego wyszło... dziwne. Valka dla jasności została po części opętana... a może i w zupełności. To już zależy od Ciebie.>
Uwagi: brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz