- Nie wzywaj Pana Boga na daremno. - syczę oskarżycielskim tonem, ale podaję mu rękę, by wstał z moją pomocą. Najwyraźniej jest, lub ma jakieś powiązania z katolicyzmem. Mnie nigdy nie ciągnęło do modlitwy, gdyż jako dziewczynka wychowana w klasztorze, poznałam od każdej strony dwulicowe oblicze wiary. Mimo to, znam popularniejsze religie panujące na Ziemi i jestem zaznajomiona z zasadą niewymawiania imienia boskiego bez odpowiedniego powodu.
Yusuf wspomagany moją dłonią podnosi się z lekkim oporem. Krańce mych fioletowych, przydługich już włosów lądują delikatnie na jego twarzy dzięki lekkiemu powiewowi wiatru, a on sam rozszerza nozdrza... zaciągając się moim zapachem?
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo cię kocham... - szepcze, gdy stoi już o własnych siłach. Czuję, że nie jest do końca świadomy swych słów, a jego kolana lekko uginają się pod własnym ciężarem, najprawdopodobniej z przeholowania uzależniających trunków. Ściągam brwi i obracam się w kierunku stada, choć moje serce wykonuje kilka żwawszych uderzeń, spowodowanych zapewne zaskoczeniem niż radością.
- Chodź. - mruczę, upewniona, że da radę dojść bez mojej pomocy, a jedynie nie wie, w którą stronę się udać.
- Zaśpiewam ci coś... - słyszę i przewracam pobłażliwie oczami, czując, iż ilość spożytych dziś przez niego płynów jest większa, niż początkowo przypuszczałam. Mam zamiar uciszyć go, nim wymyśli jakąś żałosną balladę, jednak słowa, które zaraz wyśpiewuje, w połączeniu z przebijającym najśmielsze oczekiwania głosem, odbijają się echem w mej głowie jeszcze długi czas. Wsłuchuję się w każde słowo wydobyte z jego ust, prawie sama nie zwracając uwagi na to, gdzie właściwie idę. Zerkam na niego, odszukując spojrzenie przepełnione pożądaniem, lecz skierowane w niebo. Potrząsam głową na wzmiankę o łzach i próbuję skupić myśli, jednak gdy urywa, nie mogę pozostać obojętna, zaciekawiona dalszym tekstem piosenki.
- Dalej... - proszę, choć w tym momencie czuję się nieswojo, poniżając się poprzez pragnienie o dokończenie utworu. Dopiero gdy kończy, mój umysł wraca do normalności, a ja momentalnie trzeźwieję.
- Moja czarna gwiazdo zaranna. - skołowana odrobinę tym nietypowym określeniem mojej osoby, jak i wydarzeniami sprzed chwili, nie blokuję dostatecznie mocno rumieńca okalającego nieznacznie policzki.
- Choć może powinienem powiedzieć: biała. - krzyżuję z nim spojrzenie na te słowa. Biała? Czy to dlatego śpiewa, że moje włosy są czarne? Łączę wątki, by zaraz przypomnieć sobie o żywiole mężczyzny, jakim jest natura. Przefarbowane na fiolet włosy mogą być niezauważalne dla niego, gdyż widzi mój kolor po zstąpieniu na Ziemię. Więc dlaczego teraz ma przed oczami mój wygląd jeszcze z czasu pobytu w Htaraza'u? Zerknęłam na Księżyc, względnie szacując godzinę. Północ. Dokładnie o tej porze postawiłam pierwszy krok na planecie. Najwyraźniej w tym momencie doby widzi tą pierwszą, prawdziwą mnie. Żałuję, że sama nie pamiętam jak pierwotnie wyglądałam. Pewna jestem jedynie tego, iż w aktualnej postaci mogę być tylko niepotrzebnym cieniem dawnej formy.
Odchrząkuję, spuszczam wzrok i ponownie ruszam, nie racząc Yusufa nawet słowem wyjaśnienia.
- Pamiętaj, że pokochałem cię przed ujrzeniem teraz. - mówi, jakby rozszyfrowując moje myśli.
- Niedługo dotrzemy. - odpowiadam, udając, że nie słyszałam ostatniego wyznania i chowam niesforny kosmyk za uchem, próbując opanować lekkie drżenie dłoni. W milczeniu docieramy do jaskiń, jednak nie zmieniam postaci, nie chcąc, by zobaczył również moją wilczą formę. On także pozostaje człowiekiem, gdy przemierzamy próg jego groty.
- Zostań ze mną... - mruczy sennie, kładąc się na skalnej półce. Zmęczenie najwyraźniej dało mu się we znaki dopiero, gdy wrócił do domu, ale alkohol nadal podsuwa mu zbyt odważne, nieprzemyślane słowa.
- Jesteś pijany. Jutro nie będziesz pamiętał co mówisz. - stwierdzam z nutą goryczy.
- Na trzeźwo nie miałbym odwagi ci tego wyznać. - szepcze, ledwie poruszając wargami, po czym odpływa do krainy Morfeusza. Wzdycham wyciągając z torby, przez cały czas spoczywającej na moim ramieniu, fiolkę ze zmielonymi nasionami ostropestu, które posiadają właściwości przeciwbólowe, idealne na takie okoliczności. Będąc zaznajomiona z nieprzyjemnymi urokami poranków poprzedzanych przyjemnymi wieczorami, wiem, że mu się przydadzą. Z brakiem wody musi poradzić sobie sam.
- Idiotko, nie chcesz wpaść trzeci raz w tą samą pułapkę... - przekonuję się szeptem, choć mój umysł zaprząta tylko jego piosenka. Klękam przy nim, miarowo głaszcząc jego skroń i przeczesując palcami krucze, długie włosy. Opuszkami przejeżdżam po miłej w dotyku, pasiastej bandanie, którą decyduję się ściągnąć mu dla większej wygody snu.
- Z drugiej strony, czemu by nie okraść złodzieja? - z drobnym uśmieszkiem obwiązuję ozdobę wokół swojego nadgarstka. Naturalnie nie mam skłonności do kleptomanii, a jedynie wymierzam mu drobną karę za przesadzenie z ilością tego typu napojów. Odzyska ją, gdy uznam, że zasłuży. Z tą myślą odsuwam się niechętnie, staję niewidzialna i ruszam w kierunku swojej jaskini, gdzie wchodzę do ukrytego pomieszczenia, w którym znajduje się prowizoryczne laboratorium.
- Starzejesz się, Des... - mruczę wpatrzona w swoje odbicie. Woda, choć wzburzona delikatnymi falami dzięki wyskokom żywiołowych ryb, ukazuje mi własną, zmęczoną twarz pokrytą kolejną, niewielką zmarszczką wychodzącą z kącika oka. Następnie kieruję wzrok na włosy, gdzie w wyraźnie już czarnych odrostach zauważam kilka siwych nasad. Wstając, wyczuwam zmęczenie spowodowane przemianą w wilczą postać.
- Życie przecieka ci między palcami, a przecież nic w nim nie osiągnęłaś. - kieruję na siebie pogardliwe osądy. - Żaden z twoich związków nie wytrzymał roku... Twój syn, jedyna pozytywna odskocznia i sukces, najpewniej cię nienawidzi... Zgładziłaś Ojca, ocaliłaś Ziemię. Więc po co jeszcze istniejesz? - z cichym westchnieniem odchodzę od Jeziora, kierując się w stronę Jaskiń. Krótki spacer w promieniach budzącego świat do życia Słońca również we mnie stymuluje nową nadzieję. Nieco bardziej ożywiona wkraczam do mojej groty, zakładając przez głowę i przednią prawą łapę swoją ulubioną torbę, do której już wcześniej zapakowałam niezbędne mi dziś przedmioty. Wśród nich znajduje się sakiewka pełna zarobionych przeze mnie pieniędzy i zioła zebrane w Magicznym Ogrodzie z zamiarem przetransportowania ich do Wilczego Szpitala. Przelatuję wzrokiem po miejscu mojego zamieszkania i nie doszukuję niczego, co mogłoby mi się jeszcze przydać. Rozpoczynam wędrówkę między jaskiniami, w pierwszej kolejności odwiedzając Kai'ego. Początkowo zerkam tylko, czy jest u siebie, jednak widok jaki dane jest mi zobaczyć chwyta delikatnie moje znieczulone serce. Leżąc w cieniu pod kamienną ścianą toczy łapą po podłożu małą, kauczukową piłeczkę skupiając na niej szkliste od łez spojrzenie i mruczy coś, co najpewniej chciałby przekazać swoim dorosłym już szczeniętom. Znając jego niegdyś wesołe usposobienie postanowiłam przeszkodzić mu i wyrwać z otępiającego stanu melancholii.
- Kai? - odzywam się dość głośno, szurając pazurami po posadzce chcąc zwrócić jego uwagę.
- Cześć, Des. Co cię do mnie sprowadza? - uśmiecha się na tyle realistycznie, iż gdybym nie widziała sceny sprzed chwili, nie domyśliłabym się stanu jego samopoczucia. Muszę bardziej koncentrować się na jego mimice, gdyż po głębszym zastanowieniu tego rodzaju wyraz pyska nosi ze sobą już dłuższy czas.
- Teraz to nieistotne. Masz ochotę opowiedzieć mi co czujesz? - siadam naprzeciwko basiora, omiatając ogonem twardą skałę i owijając go sobie wokół łap.
- Chyba wolałbym tego nie robić... - mruczy, również podnosząc się do siadu i chowając zabawkę pod jedną z przednich kończyn.
- Więc nie będę cię zmuszać. Wiedz jednak, że nasze sytuacje są dosyć pokrewne i mam świadomość tego, co ciąży ci na sercu. Przeszłości nie da się zmienić. Jednak to my kierujemy przyszłością, a ciągłe, niesłuszne obwinianie się o to, co kiedyś nas spotkało, spowoduje, że nigdy nie ruszymy do przodu. Poznałam Kai'ego optymistę o niestandardowym, pozytywnym spojrzeniu na ten pełen okrucieństw świat. Nie każ mi zapamiętać się jako basiora o charakterze podobnym do mojego. Potrzebujemy twojego radosnego zapału, ja go potrzebuję. Chyba nie chcesz, żebym zgorzkniała do cna? - mimo, iż te słowa mają podnieść na duchu samca, ich sens uderza większą mocą w moim kierunku. Dlaczego wciąż zamartwiam się tym co było, nie myśląc o tym co może się wydarzyć? Muszę zacząć korzystać z życia, nie patrząc wstecz. Czemu tylko tak trudno jest zacząć od nowa...
- Oczywiście, że nie. Nie patrzyłem na to w ten sposób... - zamyśla się, choć nie mam pewności, czy zastanowi się nad moim monologiem lub też powróci do stanu apatii.
- W takim razie zostawię cię z tymi myślami. Wiem, jak prostacko to zabrzmi, lecz kiedyś musi być lepiej. Wszystko się ułoży, Kai. - gdy wstaję, na moim pysku gości lekki, choć najszczerszy uśmiech, który basior odwzajemnia, ale nie udaje mi się wykryć jego prawdziwości.
- Zanim się pożegnamy, powiedz po co naprawdę przyszłaś. Bo raczej nie pocieszać starego zrzędę. - przewracam złotymi, pozbawionymi źrenic ślepiami, jednak odpowiadam mu.
- Chciałam zrobić drobne zakupy i uszczuplić odrobinę zapasy Magicznych Przedmiotów.
- Naturalnie. Co znajduje się na twojej liście? - kieruje się w stronę półek, na których rozstawione są rzeczy przeznaczone do sprzedaży.
- Eliksir Wiecznej Młodości. - wyznaję, całkowicie świadoma skutków wypicia niezwykłego wywaru.
- Jesteś pewna tego zakupu? - pyta nieco zaskoczony, chwytając odpowiedni flakon.
- Żyje się tylko raz, Kai. Przybyłam tu trzy lata temu. Starzeję się. Jeśli będę dalej pozbywać się siwych włosów, w końcu wyłysieję. - prycham, na swój sposób dołączając się do krótkiego śmiechu wydobywającego się z jego pyska.
- Skoro tak twierdzisz. Zapłata w Srebrnych Gwiazdkach czy Złotych Księżycach? -
- W tych drugich. - mówię, unosząc nosem klapę swojej torby i wyciągając materiałowy woreczek wypełniony walutą płatniczą watahy. Otwieram ją wysypując kilka złotych monet w kształcie półksiężyca, z czego samiec zabiera odpowiednią kwotę. Chowam sakiewkę z powrotem, odbierając od niego kryształową buteleczkę przypominającą jabłko. Wyciągam szklany korek kłami i chwytam nimi szyjkę unosząc zdobioną karafkę do góry. Czuję jak słodki, szkarłatno-biały płyn wędruje do mojego żołądka wracając mi młodzieńcze, zapomniane przez zmęczony umysł siły. Opróżniam opakowanie i oddaję się odprężającemu uczuciu odradzania się zaginionej energii. Moc dociera do każdej strapionej komórki, prostuję się w przesiąkniętej zaciętością pozie. O ile nie wiem w jakim stopniu zmieniłam się zewnętrznie, o tyle moje wnętrze kipi niespożytymi połaciami werwy.
- I jak wrażenia? - dopytuje basior, być może lekko zaciekawiony moim aktualnym wyglądem.
- Nieziemskie. - stwierdzam, rozkoszując się resztką przemykającego po ciele ciepła i wkładam pusty flakon do listonoszki.
- W takim razie naciesz się długowiecznością. Ja chciałbym spędzić jeszcze trochę czasu wyłącznie w swoim towarzystwie. - przytakuję i żegnam się z wilkiem. Puszczam się biegiem do najbliższego źródła, by spojrzeć w swoje odmłodzone o osiem lat oczy. Gdy udaje mi się znaleźć drobny zbiornik, widzę wilczy łeb z gęstym, choć szorstkim, czarnym włosiem, długie, ruchliwe uszy, miękki nos o fioletowo-szarej barwie, białe kły i lśniące niczym najwyższej próby złoto ślepia. Przemieniam się w człowieka i klękam nad taflą, by ujrzeć naturalnie krucze włosy z fiołkowymi refleksami oraz młodą, emanującą świeżością twarz przekreślającą istnienie jakichkolwiek oznak starości, które jeszcze rano wprawiały mnie w przygnębienie.
- Od razu lepiej, co? - słyszę za swoimi plecami, a mojemu odbiciu zaczyna towarzyszyć ironiczna mina Tsume.
- Ty mi powiedz. Raczej nie sądzisz, że popadnę w samozachwyt. - odsuwam się od wody i mierzę mężczyznę wzrokiem. On również się zmienił, przypuszczam, że w dużej mierze przez tragedię, która go spotkała.
- Gdzieżbym śmiał. Desari zachowująca się jak narcyz jest mniej prawdopodobna niż śnieg w lipcu. - kręcę głową na to porównanie. - Chodź, przejdziemy się. Na pewno zgłodniałaś po tej miksturze. - rusza, a ja tuż za nim, nie wiedząc dokąd mnie prowadzi. Po chwili marszu przeplatanego rozmową docieramy do polany sprawiającej wrażenie leśnej restauracji. Stoły i dołączone do nich krzesła zastąpione zostały kłodami oraz odłamkami drzew podobnie jak barek i sąsiadujące mu stołki.
- Nie wiedziałam, że w watasze funkcjonuje knajpa. - stwierdzam odrobinę zaskoczona.
- Działa wyłącznie na czas festynu. - wyjaśnia Tsu, szarmancko stając za przeznaczonym dla mnie pieńkiem i przysuwając go nieco, gdy siadam. Sam zajmuje drugie z miejsc.
- Prawdziwy dżentelmen. - szydzę, choć uśmiechnięta.
- Skąd, przyprowadziłem cię tutaj tylko po to, żeby sprawdzić jak zachowujesz się spita. - odgryza zanosząc się cichym, mrukliwym śmiechem.
- Sprawdźmy więc na ile mogę sobie pozwolić. - kiwam dłonią na kelnerkę zamawiając sałatkę, krwisty stek i dwa kieliszki wilczej wódki.
- Naturalnie ty stawiasz, prawda? - pytam zbierając się na słodycz w tonie głosu, kiedy nieznana mi wadera przynosi pożywienie i trunek. Mężczyzna syczy coś pod nosem, po czym podaje zniecierpliwionej wilczycy zapłatę. Po kilku minutach milczenia jedzenie na naszych talerzach znika, aż w końcu prócz płonącej świeczki i słoiczka z latającymi wewnątrz świetlikami na stole zostają dwa wypełnione szkła.
- Nasze zdrowie. - w powietrzu roznosi się dźwięk cichego zderzenia i płyn ląduje w moich ustach. Gorycz napoju wywołuje grymas połączony z krótkim sykiem, lecz ciepło rozprzestrzeniające się po ciele sprawia, iż wkrótce rozpoczynamy drugą kolejkę.
- Na razie się trzymasz. - wnioskuje mój towarzysz po spożyciu drugiej porcji i poproszeniu o trzecią.
- Myślałeś, że od razu spadnę z krzesła? - na moją twarz znów wstępuje sarkastyczny uśmieszek.
- Myślałem, że będziesz już tańczyć na stole. - jego śmiech jest śmielszy i trwa dłużej niż zwykle, co oznacza, iż alkohol powoli zaczyna uderzać mu do głowy. Ja co prawda czuję duże rozluźnienie, a mój umysł wolno zaćmiewa wódka, jednak jestem w stanie przyjąć jeszcze kilka głębszych.
- Dobra. Na tyle się już upiłaś, że szczerze odpowiesz, skąd na twojej ręce wzięła się opaska Yusufa. - wytyka na mnie palcem po opróżnieniu czwartego kieliszka.
- Pożyczyłam ją sobie. - odpowiadam, opierając głowę na dłoni na łokieć na stole.
- I tak po prostu ci na to pozwolił? - swoje podejrzenia kończy czknięciem, które zaraz przeradza się w całą salwę tego typu odgłosów.
- Nie usłyszałam od niego słowa sprzeciwu. - mówiąc to otrzymujemy kolejne kusztyczki. Krzywię się na myśl o następnym zalaniu gardła niesmacznym napitkiem, jednak przyjmuję to wyzwanie i odkładam go pustego. W przeciwieństwie do Tsu, który po wypiciu pada jak długi na drewniany odpowiednik stolika.
- Wygrałam. - mruczę, podnosząc się z pomocą rąk. Ruszam lekko niestabilnym krokiem do baru by spożyć ostatni, zwycięski shot, lecz gdy otrzymuję Uderzenie pioruna z rąk Yusa sama czuję się jak rażona błyskawicą.
- Jesteś tu barmanem?!
< Yusuf? Trzeba Tsu odprowadzić do domu >
Uwagi: Wyłapałam tylko kilka literówek.
- Cześć, Des. Co cię do mnie sprowadza? - uśmiecha się na tyle realistycznie, iż gdybym nie widziała sceny sprzed chwili, nie domyśliłabym się stanu jego samopoczucia. Muszę bardziej koncentrować się na jego mimice, gdyż po głębszym zastanowieniu tego rodzaju wyraz pyska nosi ze sobą już dłuższy czas.
- Teraz to nieistotne. Masz ochotę opowiedzieć mi co czujesz? - siadam naprzeciwko basiora, omiatając ogonem twardą skałę i owijając go sobie wokół łap.
- Chyba wolałbym tego nie robić... - mruczy, również podnosząc się do siadu i chowając zabawkę pod jedną z przednich kończyn.
- Więc nie będę cię zmuszać. Wiedz jednak, że nasze sytuacje są dosyć pokrewne i mam świadomość tego, co ciąży ci na sercu. Przeszłości nie da się zmienić. Jednak to my kierujemy przyszłością, a ciągłe, niesłuszne obwinianie się o to, co kiedyś nas spotkało, spowoduje, że nigdy nie ruszymy do przodu. Poznałam Kai'ego optymistę o niestandardowym, pozytywnym spojrzeniu na ten pełen okrucieństw świat. Nie każ mi zapamiętać się jako basiora o charakterze podobnym do mojego. Potrzebujemy twojego radosnego zapału, ja go potrzebuję. Chyba nie chcesz, żebym zgorzkniała do cna? - mimo, iż te słowa mają podnieść na duchu samca, ich sens uderza większą mocą w moim kierunku. Dlaczego wciąż zamartwiam się tym co było, nie myśląc o tym co może się wydarzyć? Muszę zacząć korzystać z życia, nie patrząc wstecz. Czemu tylko tak trudno jest zacząć od nowa...
- Oczywiście, że nie. Nie patrzyłem na to w ten sposób... - zamyśla się, choć nie mam pewności, czy zastanowi się nad moim monologiem lub też powróci do stanu apatii.
- W takim razie zostawię cię z tymi myślami. Wiem, jak prostacko to zabrzmi, lecz kiedyś musi być lepiej. Wszystko się ułoży, Kai. - gdy wstaję, na moim pysku gości lekki, choć najszczerszy uśmiech, który basior odwzajemnia, ale nie udaje mi się wykryć jego prawdziwości.
- Zanim się pożegnamy, powiedz po co naprawdę przyszłaś. Bo raczej nie pocieszać starego zrzędę. - przewracam złotymi, pozbawionymi źrenic ślepiami, jednak odpowiadam mu.
- Chciałam zrobić drobne zakupy i uszczuplić odrobinę zapasy Magicznych Przedmiotów.
- Naturalnie. Co znajduje się na twojej liście? - kieruje się w stronę półek, na których rozstawione są rzeczy przeznaczone do sprzedaży.
- Eliksir Wiecznej Młodości. - wyznaję, całkowicie świadoma skutków wypicia niezwykłego wywaru.
- Jesteś pewna tego zakupu? - pyta nieco zaskoczony, chwytając odpowiedni flakon.
- Żyje się tylko raz, Kai. Przybyłam tu trzy lata temu. Starzeję się. Jeśli będę dalej pozbywać się siwych włosów, w końcu wyłysieję. - prycham, na swój sposób dołączając się do krótkiego śmiechu wydobywającego się z jego pyska.
- Skoro tak twierdzisz. Zapłata w Srebrnych Gwiazdkach czy Złotych Księżycach? -
- W tych drugich. - mówię, unosząc nosem klapę swojej torby i wyciągając materiałowy woreczek wypełniony walutą płatniczą watahy. Otwieram ją wysypując kilka złotych monet w kształcie półksiężyca, z czego samiec zabiera odpowiednią kwotę. Chowam sakiewkę z powrotem, odbierając od niego kryształową buteleczkę przypominającą jabłko. Wyciągam szklany korek kłami i chwytam nimi szyjkę unosząc zdobioną karafkę do góry. Czuję jak słodki, szkarłatno-biały płyn wędruje do mojego żołądka wracając mi młodzieńcze, zapomniane przez zmęczony umysł siły. Opróżniam opakowanie i oddaję się odprężającemu uczuciu odradzania się zaginionej energii. Moc dociera do każdej strapionej komórki, prostuję się w przesiąkniętej zaciętością pozie. O ile nie wiem w jakim stopniu zmieniłam się zewnętrznie, o tyle moje wnętrze kipi niespożytymi połaciami werwy.
- I jak wrażenia? - dopytuje basior, być może lekko zaciekawiony moim aktualnym wyglądem.
- Nieziemskie. - stwierdzam, rozkoszując się resztką przemykającego po ciele ciepła i wkładam pusty flakon do listonoszki.
- W takim razie naciesz się długowiecznością. Ja chciałbym spędzić jeszcze trochę czasu wyłącznie w swoim towarzystwie. - przytakuję i żegnam się z wilkiem. Puszczam się biegiem do najbliższego źródła, by spojrzeć w swoje odmłodzone o osiem lat oczy. Gdy udaje mi się znaleźć drobny zbiornik, widzę wilczy łeb z gęstym, choć szorstkim, czarnym włosiem, długie, ruchliwe uszy, miękki nos o fioletowo-szarej barwie, białe kły i lśniące niczym najwyższej próby złoto ślepia. Przemieniam się w człowieka i klękam nad taflą, by ujrzeć naturalnie krucze włosy z fiołkowymi refleksami oraz młodą, emanującą świeżością twarz przekreślającą istnienie jakichkolwiek oznak starości, które jeszcze rano wprawiały mnie w przygnębienie.
- Od razu lepiej, co? - słyszę za swoimi plecami, a mojemu odbiciu zaczyna towarzyszyć ironiczna mina Tsume.
- Ty mi powiedz. Raczej nie sądzisz, że popadnę w samozachwyt. - odsuwam się od wody i mierzę mężczyznę wzrokiem. On również się zmienił, przypuszczam, że w dużej mierze przez tragedię, która go spotkała.
- Gdzieżbym śmiał. Desari zachowująca się jak narcyz jest mniej prawdopodobna niż śnieg w lipcu. - kręcę głową na to porównanie. - Chodź, przejdziemy się. Na pewno zgłodniałaś po tej miksturze. - rusza, a ja tuż za nim, nie wiedząc dokąd mnie prowadzi. Po chwili marszu przeplatanego rozmową docieramy do polany sprawiającej wrażenie leśnej restauracji. Stoły i dołączone do nich krzesła zastąpione zostały kłodami oraz odłamkami drzew podobnie jak barek i sąsiadujące mu stołki.
- Nie wiedziałam, że w watasze funkcjonuje knajpa. - stwierdzam odrobinę zaskoczona.
- Działa wyłącznie na czas festynu. - wyjaśnia Tsu, szarmancko stając za przeznaczonym dla mnie pieńkiem i przysuwając go nieco, gdy siadam. Sam zajmuje drugie z miejsc.
- Prawdziwy dżentelmen. - szydzę, choć uśmiechnięta.
- Skąd, przyprowadziłem cię tutaj tylko po to, żeby sprawdzić jak zachowujesz się spita. - odgryza zanosząc się cichym, mrukliwym śmiechem.
- Sprawdźmy więc na ile mogę sobie pozwolić. - kiwam dłonią na kelnerkę zamawiając sałatkę, krwisty stek i dwa kieliszki wilczej wódki.
- Naturalnie ty stawiasz, prawda? - pytam zbierając się na słodycz w tonie głosu, kiedy nieznana mi wadera przynosi pożywienie i trunek. Mężczyzna syczy coś pod nosem, po czym podaje zniecierpliwionej wilczycy zapłatę. Po kilku minutach milczenia jedzenie na naszych talerzach znika, aż w końcu prócz płonącej świeczki i słoiczka z latającymi wewnątrz świetlikami na stole zostają dwa wypełnione szkła.
- Nasze zdrowie. - w powietrzu roznosi się dźwięk cichego zderzenia i płyn ląduje w moich ustach. Gorycz napoju wywołuje grymas połączony z krótkim sykiem, lecz ciepło rozprzestrzeniające się po ciele sprawia, iż wkrótce rozpoczynamy drugą kolejkę.
- Na razie się trzymasz. - wnioskuje mój towarzysz po spożyciu drugiej porcji i poproszeniu o trzecią.
- Myślałeś, że od razu spadnę z krzesła? - na moją twarz znów wstępuje sarkastyczny uśmieszek.
- Myślałem, że będziesz już tańczyć na stole. - jego śmiech jest śmielszy i trwa dłużej niż zwykle, co oznacza, iż alkohol powoli zaczyna uderzać mu do głowy. Ja co prawda czuję duże rozluźnienie, a mój umysł wolno zaćmiewa wódka, jednak jestem w stanie przyjąć jeszcze kilka głębszych.
- Dobra. Na tyle się już upiłaś, że szczerze odpowiesz, skąd na twojej ręce wzięła się opaska Yusufa. - wytyka na mnie palcem po opróżnieniu czwartego kieliszka.
- Pożyczyłam ją sobie. - odpowiadam, opierając głowę na dłoni na łokieć na stole.
- I tak po prostu ci na to pozwolił? - swoje podejrzenia kończy czknięciem, które zaraz przeradza się w całą salwę tego typu odgłosów.
- Nie usłyszałam od niego słowa sprzeciwu. - mówiąc to otrzymujemy kolejne kusztyczki. Krzywię się na myśl o następnym zalaniu gardła niesmacznym napitkiem, jednak przyjmuję to wyzwanie i odkładam go pustego. W przeciwieństwie do Tsu, który po wypiciu pada jak długi na drewniany odpowiednik stolika.
- Wygrałam. - mruczę, podnosząc się z pomocą rąk. Ruszam lekko niestabilnym krokiem do baru by spożyć ostatni, zwycięski shot, lecz gdy otrzymuję Uderzenie pioruna z rąk Yusa sama czuję się jak rażona błyskawicą.
- Jesteś tu barmanem?!
< Yusuf? Trzeba Tsu odprowadzić do domu >
Uwagi: Wyłapałam tylko kilka literówek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz