Oparłam się o jedno z drzew, obserwując dziewczynę podczas budowy. Szybko kombinowała, jednak skończona wersja kompletnie do mnie nie przemawiała. Oplątując sobie palce łańcuszkiem medalionu w zamyśleniu patrzyłam na to, co stworzyła.
- Zrobione.
- Powiedz mi... co to ma niby być?
- Dom. Nie widać?
- To coś? - zaśmiałam się ironicznie odrywając się od drzewa i podchodząc bliżej. - Czy ty chcesz mi wmówić, że TO ma być moim domem?
- Zbudowałam. Nie rozwala się? Nie rozwala się. Czego ode mnie jeszcze chcesz? Pałacyku? - zadrwiła. Z nerwów otwierałam i zamykałam dłonie, aż zapominając o naszyjniku przerwał mi się łańcuszek, a medalion upadł na ziemię. Syknęłam kilka słów pod nosem i zaczęłam zbierać biżuterię.
- To w końcu dostanę tego smoka?
- Wynoś się stąd. - warknęłam.
- Co? - zapytała zaskoczona. Wstałam, ściskając w dłoni reszki po przedmiocie.
- Wynoś się stąd, słyszysz?! - krzyknęłam. Zrobiła się czerwona ze złości na twarzy.
- Nie! Obiecywałaś mi smoka i póki go nie dostanę...
- Dawaj pieniądze i spływaj, pókim dobra! JUŻ!
Nasze ciała szybko płynęła parząca czarna mgła. Cicho pisnęła z przestrachem, posłała mi nieco speszone spojrzenie i zaczęła grzebać w kieszeni.
- Ile...
- Sto dwadzieścia - oznajmiłam, unosząc butnie podbródek. Wyciągnęła drżącymi rękoma portmonetkę i położyła garść monet na moją dłoń. Na szybko je przeliczyła, a następnie dołożyła kolejną. Dopiero wtedy niechętnie oświadczyłam jej:
- Decyduj się. Byle szybko. - Kiedy posłała mi niewiedzące spojrzenie, westchnęłam z dezaprobatą i dodałam: - Którego chcesz? Tego młodego, na którym mi zrujnowałaś dom?
- Em... tak, tego - wydusiła. Mgła parząca jej ciało zniknęła. Przyłożyłam dwa palce do ust, następnie dmuchnęłam w nie. Na tak wysoki dźwięk reaguje tylko ten jeden młody smok, który dopiero co skończył sto dwadzieścia sześć lat. Stanął u mojego boku i patrząc na dziewczynę swoimi bystrymi, złotymi oczami, przekręcił nieco łeb. Aż mi się robiło niedobrze, widząc tą dwójkę. Miałam wrażenie, że zaraz porzygam się krwią.
Właściwie gwizdać nauczył mnie sam... Rafael. Kiedy przybyłam do Watahy Błękitnej Róży jako Amzuka spędziliśmy razem trochę czasu.
- Ma jakieś imię? - zapytała ostrożnie, podchodząc do niego bliżej.
- Nie.
Równie delikatnie przytuliła się do jego szyi. Zastanawiało mnie tylko to, jak na rozłąkę z dzieckiem zareaguje Vronti, jego matka.
- Dla twojej informacji to chłopiec. Teraz wypad stąd. - Po tych słowach uniosłam wolną dłoń i sprawiłam, że tuż za jej plecami rozwarł się portal wielkości młodego smoka. Popatrzyła na mnie jeszcze przez ułamek sekundy i przeszła przez teleport. Mały był bardziej zaniepokojony, ale dając mu znak głową, aby uczynił to samo, w końcu zdobył się na odwagę i podążył w ślad za swoją nową panią. Odetchnęłam z ulgą i nieco zatoczyłam się do tyłu. Nie miałam pojęcia, że nerwy powodują u mnie aż takie zmęczenie.
- Wszystko w porządku? - zapytał Valto, który dopiero teraz się materializował. Najwidoczniej przez ten czas wolał pozostać niewidoczny dla oczu dziewczyny. Dotknęłam dłonią swoje czoło.
- Tak... zaraz mi przejdzie.
- Jesteś strasznie blada... - Mówiąc to, chwycił swoimi łapskami moje ramiona. Stał tuż za mną.
- Ja zawsze jestem blada, kołku. - mruknęłam, wyrywając się z jego uścisku, jednak to nie było najlepszą decyzją, bo ponownie zawróciło mi się w głowie. Prawie upadłam, ale chłopak mnie złapał. Monety wypadły z mojej dłoni i rozsypały się na ziemi. Uchyliłam oczy, patrząc na jego uśmiechniętą twarz.
- Czego się cieszysz?
- Chyba trzeba będzie skombinować ci łóżko do tej twojej nowej chatki.
Westchnęłam niezadowolona.
- Przecież czuję się dobrze.
- Nie wydaje mi się... pozwól sobie pomóc.
- Nie zmieniaj się w Carlo, co? - mruknęłam niezadowolona, przypomniawszy sobie o starym znajomym.
- Kogo? To jakiś twój ukochany? A może były?
- Nie... - odrzekłam, stając chwiejnie na nogach. Zrzuciłam ze stóp szpilki. Coś czułam, że porobiłam sobie od nich odciski. Zwykle nie chodziłam w nich tak długo. - Znajomy. Wymieniliśmy kilka zdań, nic poza tym.
- Tęsknisz za nim?
Znieruchomiałam. Na takie pytanie nie byłam przygotowana. Carlo miał olbrzymią charyzmę, a mimo dziwnych upodobań, miał w sobie coś, co przyciągało do niego ludzi. Nie tylko kochanki, ale i zwyczajnie przyszłych kolegów. Każdy intuicyjnie darzył mu zaufaniem. Jego wrodzony dar umożliwiał również wyciągnięcie od innych dowolnych informacji... mógł wiedzieć o innych wszystko, bo sami mu to zdradzili, a inni o nim nic.
- Nie.
Ruszyłam zataczając się jak pijana w stronę domku. Usiadłam w środku, opierając się o ścianę tuż przy drzwiach wejściowych.
- Coś mi się zdaje, że jednak tak - powiedział, zbierając z ziemi Srebrne Gwiazdki oraz mój szmaragdowy medalion. Gdy mi je przyniósł, niechętnie skinęłam mu głową na znak, że mu dziękuję za pomoc. Popatrzyłam na pieniądze będące walutą w Watasze Magicznych Wilków. Trzydzieści z nich trafi do watahy, dziewięćdziesiąt będę mogła zatrzymać dla siebie... to i tak całkiem sporo. Zacisnęłam je w pięści i zamknęłam oczy. Czułam, jak ostre elementy gwiazdek wbijają mi się w skórę. Valto usiadł tuż obok mnie.
- Opowiesz mi coś o tym Carlo?
- Nie.
- Dlaczego? Wstydzisz się? A może po prostu ci się spodobał? - podjuszał Valto.
- Nie zaczepiaj się jak dwulatek. To żałosne. - mruknęłam, podnosząc się z podłogi. Przez chwilę chodziłam po mieszkaniu, a gdy stanęłam w miejscu uświadomiłam sobie, że mężczyzna patrzył na mnie jak zaczarowany. Typowe. Udałam, że tego nie zauważyłam. - Chyba powinnam wracać, i ty również.
- Chyba tak. - Odpowiedział, wbijając klingę miecza w podłogę i za jego pomocą wstając z ziemi. Popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Czy ty w ogóle wiesz do czego to służy? - Wskazałam na miecz.
- Tak... do walki z potworami i tak dalej. Dlaczego pytasz?
- Zdaje mi się, że raczej traktujesz to jako laskę. Dla twojej informacji możesz sobie taką zrobić z patyka. Niszczysz doskonale wykonane ostrze i przy okazji podłogę.
- Taak? - zapytał, podpierając się całym ciężarem ciała na mieczu. Mogłam się tego spodziewać, że mnie wyśmieje. - Nie wiedziałem. To opowiesz mi coś o tym Carlo?
- Nie! - powiedziałam nieco ostrzej. Do niego chyba już nic nie docierało.
- No dobra, dobra... Po prostu ciekawi mnie to, kto był w stanie poruszyć tak nieczułą kobietę. - Mówiąc to, oparł miecz na swoim ramieniu. Obracając się w stronę wyjścia, zrobił duże zadrapanie na ścianie. - Ups...
- Nic nie szkodzi - westchnęłam zrezygnowana. Już i tak nie miałam na nic siły. Jedyne co chodziło mi po głowie, było zaszycie się gdzieś w cieniu i ucięcie sobie drzemki. - A teraz znikaj. Mam już dość wrażeń na dziś.
- No dobra... czyli jednak nie opowiesz mi o Carlo?
- Valto! - krzyknęłam, spoglądając na niego z udawaną złością. Ten się tylko zaśmiał i zniknął. Odetchnęłam. Stałam tak jeszcze przez dobre kilka minut, po czym wyszłam na zewnątrz i wyczarowałam czarne, mizernie zdobione pudełko na pieniądze. Z tym skromnym pakunkiem stworzyłam portal i na nowo wylądowałam na terenach watahy. Na nowo poczułam w płucach świeże powietrze, które tak bardzo było przeze mnie znienawidzone.
Szybkim krokiem potruchtałam do Alfy, córki mojej starszej siostry, której tak samo darzyłam taką samą niechęcią, co całą tą watahę. Wcisnęłam jej monety mówiąc tylko "ktoś kupił smoka". Na pytanie, kto to był, już nie odpowiedziałam, tylko zawróciłam w stronę Mrocznego Lasu. Miałam olbrzymią chętkę na schowanie się za jednym z drzew i niewychodzenie przez najbliższy miesiąc.
Jednak moje szczęście nie trwało długo. Będąc już prawie u celu ktoś dał się we znaki. Ktoś, kto jak się domyśliłam, śledził mnie od dłuższego czasu. Udając, że go nie dostrzegłam, usłyszałam w końcu, że postanowił się odezwać:
- Cześć, dawno się nie widzieliśmy. - Z wrażenia aż przystanęłam. Ten miękki, pełen siły i delikatności za razem głos. - To ta twoja wataha?
Powoli odwróciłam się za siebie... i ujrzałam wysokiego, granatowego basiora z jaśniejszymi pasami na grzbiecie oraz grzywce. Mrugnął do mnie czerwono-pomarańczowym ślepiem, błyskając przy tym zielonym.
- Co ty tu... - syknęłam, ale przerwało mi jego machanie potężnymi, niebieskimi skrzydłami z pojedynczymi czerwonymi i zielonymi piórami, które spowodowały, że wszystkie liście zaczęły wirować w powietrzu. Jak zwykle "dyskretnie" pokazuje, jaki to on nie jest wspaniały. Ech...
- A, tak jakoś przechodziłem. Chciałem trochę czasu spędzić wśród wilków i szukam watahy. Pomyślałem, że może ci potowarzyszę. - Uśmiechnął się czarująco.
- Jak ty mnie... - Kiedy otworzył usta, żeby mi wszystko wyjaśnić, ja mu przerwałam uniesieniem łapy - Nic nie mów. Nie chcę wiedzieć. Idź sobie stąd.
- Skoro mnie tutaj nie chcecie... może przynajmniej powiesz mi, gdzie znajdę jakąś inną watahę?
Zamyśliłam się w duchu i wtedy do mojej głowy przyszedł iście szatański plan.
- Tam - wskazałam na północ. Basior popatrzył w tamtym kierunku, po czym w głębokim namyśle skinął głową. Uśmiechnęłam się złowieszczo. Ciekawa jestem, co z nim zrobią w watasze Asai.
- Zatem ruszam. Pamiętaj, że w razie jakbyś mnie oszukała, wrócę do ciebie z pretensjami, a następnie osobiście pójdę do waszej Alfy złożyć moje papiery odnośnie członkostwa. - Mówiąc to, ruszył we wskazanym przeze mnie kierunku. Przez chwilę stałam oniemiała, ale szedł na tyle szybko, że nawet nie miałam chęci, by za nim gnać i skierować gdzie indziej, w bardziej bezpieczne tereny. Pozostaje mi mieć jedynie nadzieję, że jednak ominie te tereny lub uda mu się przez nie przemknąć bez zbędnego szumu. Gdyby przerobili niczego nie świadomego Carlo na kabanosy, chyba bym sobie tego nie wybaczyła... z drugiej jednak strony chyba nie jest aż takim idiotą jak Valto i sam sobie z tym wszystkim poradzi.
<Yuki? Nie musisz mi już odpisywać. Możesz po prostu zakończyć serię lub dać chętnemu. ;z;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz