- Rafael... - wykrztusiłam do jeszcze śpiącego partnera. Wyglądało na to, że jego sen był płytki, bo od razu podniósł łeb i na mnie bystro popatrzył, zupełnie jakby wcale przed chwilą jeszcze nie drzemał.
- Tak?
- Już chyba czas... - odrzekłam opuszczając trochę łeb, gdyż zaczynał się ból jeszcze mniej znośny. Napięte mięśnie nie polepszały sprawy.
- To szybko, chodźmy do Ice. - powiedział automatycznie podnosząc się z ziemi.
- Nie mogę się podnieść... Niech lepiej ona przyjdzie tutaj. - odpowiedziałam czując płynące po moim ciele grube krople potu, wynikające z dużego wysiłku, stworzonego przez mój organizm, by trochę ulżyć ból. Drżałam, ledwo co znosząc te męczarnie. Wyglądało na to, że tego rodzaju bólu Medalion się nie pozbędzie... Tak dawno już nie czułam tego, jak to jest cierpieć fizycznie.
- Ok. - rzekł od razu wybiegając z jaskini tak, że aż się za nim kurzyło. Ja opuściłam łeb na łapy, piszcząc cicho, wmawiając sobie w duchu, że za jakiś czas będzie po wszystkim i że będę już miała ukochanego szczeniaka.
***
- Bardzo mi przykro... - wyszeptała Ice patrząc na nieruchomego basiorka. Ja i Rafael również się w niego wpatrywaliśmy. Do moich oczy pocisnęły się pieczące łzy, nie starałam się nawet ich zatrzymać. Pozwoliłam im płynąć po policzkach.
- Mój Michaelek... Mój mały synuś... Nie żyje! - wrzasnęłam w wyraźnym szoku, smutku i wściekłości. Wtuliłam roztrzęsiony łeb w pierś partnera i głośno szlochałam.
<Rafael? Nie dokończyłeś jeszcze op. o ciąży, a już masz o narodzinach...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz