Kiedy otworzyłem oczy, spostrzegłem, że znajduję się... w lesie. Nerwowo obejrzałem się dookoła. Choć wyglądał stosunkowo podobnie do Zielonego Lasu, to miałem świadomość, że tutejsza flora jest całkiem inna. Zapach w dużej mierze był wytwarzany przez liczny mech, którego nie było w Watasze Magicznych Wilków tak wiele, jak tu. To zdecydowanie nie była pomyłka. Zastanawiające było jedynie to, dlaczego jestem sam. Ostrożnie zacząłem stąpać po miękkiej ściółce, raz po raz kontrolując, czy nikt mnie nie śledzi. Co na jakiś czas wytwarzałem za pomocą zaklęcia sygnały, które doszukiwały się myśli jakiekolwiek żywej istoty przypominającej posturą mnie, jednak odpowiadała mi tylko cisza. Nawet nigdzie nie było słychać ptaków.
Po jakimś czasie nabrałem ochoty, by zakrzyknąć chociażby "hop, hop", ale już po chwili stwierdziłem, że to jest na nic, gdyż tym sposobem mógłbym jedynie zdradzić swoje położenie. Westchnąłem cicho i powoli szedłem dalej. W pewnym momencie jednak do mojego umysłu dotarła jednak jakaś niewyraźna myśl. Przystanąłem i zacząłem nasłuchiwać. Aby zrozumieć, co mu chodzi po głowie, musiałem podejść nieco bliżej, więc właśnie to zrobiłem. Zacząłem się przybliżać do źródła sygnału... i spostrzegłem, że to, co usłyszałem jest niezwykle niepokojące. Ton głosu również nie mógł należeć do żadnego zrównoważonego wilka.
"Mięso, mięso, mięso, mięso..."
Z szeroko otwartymi oczami zacząłem się cofać. Nie, to zdecydowanie nie był to nikt z naszej ósemki. Wyglądało na to, że na tej arenie nie jesteśmy sami. Moje obawy jednak okazały się spełnić w jeszcze gorszy sposób, niż się początkowo tego spodziewałem. W tym samym momencie, gdy nastąpiłem na suchą gałązkę, cały las przeszył głuchy ryk. Aż przeszły mnie ciarki. Już ułamek sekundy później zza drzew wyłoniła się parszywa gęba stwora. Wrzasnąłem i zacząłem odruchowo uciekać. Stwór jednak na całe szczęście nie poruszał się nazbyt szybko, więc niedługo potem udało mi się stracić go z oczu. Przystanąłem, żeby odetchnąć, kiedy usłyszałem gardłowe warczenie. Nim zdążyłem się obrócić w tamtym kierunku, ktoś rzucił mi się całym swoim ciężarem w bok, przez co straciłem równowagę. Sturlaliśmy się ze zbocza. Pomiędzy widokiem zębów, wirującym futrem i wysłuchiwaniem dzikich warknięć, które wydobywały się nie tylko z jego, ale i z mojego gardła, spostrzegłem, że jest to tym razem zapewne mój prawdziwy przeciwnik - Tsume. Kiedy byliśmy już na dole zbocza, spróbowałem go z siebie zepchnąć, ale niestety był ode mnie dużo większy i wbił swoje pazury w moją skórę.
Szarpaliśmy się tak jeszcze przez dobre kilka minut - on atakował, ja starałem się robić uniki przed jego ostrymi kłami. Jakiś czas później jednak ja i Tsume przestaliśmy się przepychać na rzecz niespokojnego nasłuchiwania. W jednej chwili usłyszeliśmy jakiś mocno niepokojący dźwięk. Nim Tsu otworzył pysk, by zapytać, co to mogło być, został błyskawicznie zepchnięty z mojego ciała i ciśnięty razem z ciemnym, smukłym kształtem gdzieś w głąb krzaków. Błyskawicznie podniosłem się z ziemi i nawet nie zaprzątając głowy tym, że jestem cały brudny od piachu i krwi popędziłem do krzaków. Ryki wydobywające się z nich nie brzmiały zbyt obiecująco.
- TSUME! - krzyknąłem zaniepokojony. Bójka to jedno, ale nie chciałem, aby to coś zrobiło mu śmiertelną szkodę. W końcu znamy się od niemalże mojego dołączenia do watahy. Może przyjaciółmi nie jesteśmy, ale dobrymi kumplami już owszem. - TSUME!
Niespodziewanie zza krzaków pojawiło się światło. Istota z piskiem uciekła w przeciwnym kierunku. Ja dalej stałem jak słup soli w miejscu. Co się stało? Stałem tak dobre kilka chwil, ale nic się nie działo. Zdecydowałem się zajrzeć za gąszcz, ale Tsume... nie było. Zacząłem się nerwowo rozglądać na boki, gorączkowo rozmyślając, z której strony zaraz na mnie naskoczy. Nic takiego jednak się nie działo. Poczułem naprawdę silne zaniepokojenie. Coś się działo, co mi się wyjątkowo nie podobało. Ruszyłem biegiem na oślep, byle dalej od tego miejsca.
Pędziłem długo, aż do zmęczenia. Nie całkowitego wyczerpania. Tylko zmęczenia. Chciałem zachować jeszcze trochę siły do walki. Usiadłem i patrząc bezmyślnie w drzewo, zacząłem rozmyślać, co ja sobie myślałem, pakując się w to wszystko. Że będzie fajnie? Że w końcu zrobię coś, prócz przechadzania się po terenach i siedzenia we własnej jaskini? Teraz głowę zaprzątam sobie wyłącznie rozmyślaniami, czy Tsu przeżył. Czy to wszystko to nie jest wyjątkowo duży niewypał i wszyscy zginiemy? To jest również niewykluczony scenariusz. W końcu nikt nie chciał się przyznać, kto w ogóle wpadł na pomysł całych tych zawodów, co jest już z góry skazane na świadomość, iż to jeden wielki niewypał. Zacząłem się w duchu przeklinać. Wszystko znowu się sypie. Dlaczego mnie stąd nie wyciągną? Chcą mnie skazać na śmierć lub wieczną samotność? Porzucić na pastwę losu i obserwować jak sobie umieram?
Coś szarpnęło moim ciałem. Poczułem ból. Próbowałem się zamachnąć łapą, by strącić z siebie napastnika, ale raptownie zapanowała ciemność.
***
Kiedy się ocknąłem, pomyślałem, że już po wszystkim, mogę wrócić do jaskini, pogodzić się z przegraną i zapomnieć. Uśmiechnąłem się do siebie i otworzyłem oczy. Kiedy jednak dostrzegłem, że jestem w tym samym miejscu, gdzie na początku, miałem ochotę wrzasnąć. Ze złością dźwignąłem się na łapy i z tą samą furią zacząłem się wpatrywać w drzewo. Co się stało? Dlaczego to nie koniec? Poza tym jestem w tym samym miejscu, gdzie rozpoczynałem całą akcję, a nie gdzie skończyłem bieg. Co jeśli zwyczajnie przypadkowo cofnąłem się w czasie, a to wszystko się nie wydarzyło? Nerwowo obróciłem łeb w stronę pleców, na których wciąż widniały zadrapania i ślady po długich pazurach bliżej nieokreślonego stworzenia, które zaatakowało mnie przed utratą przytomności. Wtedy zauważyłem coś jeszcze... największa z ran została przykryta grubym bandażem. Czyżbym teleportował się do watahy i tam zostałem opatrzony? To w sumie miało sens. Nie zostałem pokonany przez Tsume, a przez te dziwne potwory. W mojej duszy zatliła się nadzieja. Możliwe, że i z nim stało się podobnie. Tylko gdzie jest?Nim zdążyłem się obejrzeć, zaryłem łbem o ziemię. Czując ciepłą łapę na głowie zorientowałem się, że to faktycznie mógł być Tsume. Mimowolnie poczułem ulgę. Teraz jesteśmy wrogami, stoimy po przeciwnych stronach, a i tak w duchu cieszyłem się z jego obecności. Nawet, jeśli dałem się w ten sposób upokorzyć. Chyba nie spodziewał się, że podetnę mu łapy. Upadł. Wykorzystałem ten moment na podniesienie się. On próbował zrobić to samo, a gdy dostrzegłem ogień złości palący się w jego oczach, automatycznie zatrzymałem czas. Co jak co, ale wolałem nie zaczynać się we wściekłego Tsume. Mogłem w tym czasie obmyślić strategię i sposób, jak by go tu położyć bez pomocy potworów, bo zdaje się, że w takiej sytuacji starcie jest niezaliczone.
Myślałem długo, aż w końcu nie zdecydowałem się użyć po prostu siły. Już chciałem poruszyć na nowo czasem, gdy doszedłem do wniosku, że to przecież nie ma sensu. Tsume ma przecież do dyspozycji żywioły, które z łatwością mnie odepchną i osłabią na tyle, że nie będę miał szans na wygraną. Teraz, kiedy zorientowałem się, że wcale te zawody nie są aż tak źle przeprowadzone pod względem organizacyjnym, poczułem ducha walki. Ku swojemu zaskoczeniu zdałem sobie z tego sprawę, że CHCĘ wygrać. Niewiele mi to da, ale i tak wiedziałem, że na zawsze pozostała we mnie namiastka "starego mnie", który całe swoje życie poświęcił na rywalizacji. Nie ważne o co - i tak chciałem być we wszystkim najlepszy. Niewiele rzeczy mi szczerze się udawało, ale próbowałem. Nigdy się nie poddawałem. Teraz ta cecha gdzieś zanikła... To niedobrze. Stanowczość w życiu i upartość w dążeniu do celu jest niezwykle istotna.
Popełniłem błąd. Wiedziałem, że jakiś zrobię. Stałem tyłem do Tsume, więc nawet nie spostrzegłem, kiedy omyłkowo przywróciłem normalny bieg czasu. Dopiero, kiedy poczułem uderzające gorąco, postanowiłem się odwrócić. Las zaczął płonąć. Gigantyczne słupy ognia niebezpiecznie zbliżały się do mnie. Zacząłem się wycofywać. Gdzieś spomiędzy nich mignęła mi sylwetka Tsume. To zdecydowanie była jego sprawka. Niech to szlag. Jak ja nie cierpiałem takich sytuacji. Że też musiałem się urodzić jako wilk o mocach psychicznych... Wtedy do mojej głowy przeszedł pewien pomysł. Zacisnąłem powieki i spróbowałem wejść do jego umysłu. Stawiał opór, ale w końcu się udało. Stanąłem przed całą zawartością jego wspomnień, ale zamierzałem zapuścić się nieco głębiej. W końcu znalazłem. Jego umysł. Miałem tylko nadzieję, że nie zrobię czegoś źle i nie wyjdzie z tego jako półgłówek. Jak ja dawno tego nie czyniłem... Zacząłem przebierać łapami między lśniącymi nićmi, zmieniając ich ułożenie na mniej chaotyczne. Później siłą woli zmieniłem ich kolor... i w tej chwili wyrzuciło mnie z jego głowy.
Przycisnąłem ciało do jednego z wilgotnych drzew, by odsunąć się jak najdalej od płomieni i patrzyłem, co się dzieje. Ku mojemu zaskoczeniu zaczęły stopniowo przygasać. Tsume z szeroko otwartymi oczami patrzył w moim kierunku, zupełnie jakby zastanawiał się, po co robi to wszystko. Udało się! Naprawdę się udało! Uśmiechnąłem się delikatnie i nie spuszczając go z oczu, ostrożnie zacząłem stąpać w jego kierunku. Spalona trawa wciąż była gorąca, ale starałem się to ignorować. Wbrew pozorom to nie było wcale aż takie proste. W końcu stanąłem tuż przed jego pyskiem. Byłem co prawda o głowę niższy, ale on zdawał się tego nie dostrzegać. Patrzył na mnie jak zaczarowany. Wtedy wyszeptałem życzenie do Wilczego Kła, który był cały czas zawieszony na mojej szyi.
- Niech przymiażdży go tuzin tłustych jeleni. Chcę je później zatrzymać dla siebie.
To było pierwsze, co mi przyszło do głowy, a jakże skuteczne. Upadł i w dodatku nie mógł się podnieść. Minęło dziesięć sekund i pochłonął nas blask. Ponownie poczułem odrętwienie i zaraz później trafiłem do jaskini w której panował półmrok. Usłyszałem oklaski przeplatane śmiechem i po przyzwyczajeniu oczu do odmiennego oświetlenia, zrobiłem delikatny ukłon. Wiedziałem, że nie do końca o to chodziło w bitwie, ale nawet na wiecznie skwaszonym pysku Suzanny pojawił się lekki uśmieszek. To już coś znaczyło.
- Gratuluję, jesteś pierwszym, który wrócił jako wygrany. Pozostali jeszcze nie zakończyli starcia - powiedziała, podchodząc do mnie - Teraz zapraszam do naszej loży zwycięzców na odpoczynek.
- Loży zwycięzców? - zapytałem z ekscytacją.
- Mam na myśli szpital - odrzekła, wywracając oczami.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz