- Jak długo już tu leżę? - wycharczałam. Basior odezwał się dopiero po kilku chwilach:
- Kilka godzin.
Cisza.
- Skąd jesteś? - zapytał.
W mojej głowie rozpoczęła się istna wojna o to, czy powiedzieć mu o swoim prawdziwym pochodzeniu, wmówić mu kłamstwo, czy może przemilczeć ten temat... Zdecydowałam się na tą ostatnią opcję. Po raz kolejny w jaskini zapanowała cisza tak głęboka, że słyszałam bardzo wyraźnie własne myśli.
- Powinniśmy się stąd wynosić. Opary o tej porze robią się trujące - oznajmił. Usłyszałam, że podnosi się z miejsca.
- Gdzie? - stęknęłam. Nie uśmiechało mi się ruszać się stąd, będąc w tak złym stanie.
- Do Watahy Magicznych Wilków.
Zamarłam. Przecież to nie był ich dom. Jak wiele mnie ominęło? Czyżby ta wojna nie dobiegła jeszcze końca? Puls mi gwałtownie przyspieszył. Poczułam złość ogarniającą moje ciało. Miałam ochotę krzyczeć, wyżyć się na Alverlegu bez względu na to, że pewnie nie ma na to najmniejszego wpływu. Zrobiło mi się gorąco, a ja wykonałam gwałtowny ruch. Moje ciało wygięło się w łuk, na co kręgosłup szczęknął. Nie czułam bólu. Kiedy otworzyłam oczy, a mięśnie zelżały, dostrzegłam, że znowu widzę. Czyżbym ponownie dokonała przemiany? Tylko... dlaczego?
- X-xander? - wykrztusił basior. Podniosłam się z leżyska. Od razu czułam się dużo lepiej. W końcu będąc w jego postaci nie byłam ranna. Zwróciłam wzrok w kierunku ciemnego basiora z jasnopomarańczowymi znamionami. Musiał być nie nikim innym, jak Alvarlegiem.
- Co tutaj się wyrabia? - zapytałam, grzmiąc groźnie basem.
- Fermitate został wybrany na Alfę, a Shadow wygnany... - powiedział niepewnie samiec - Zanosi się na poważne zmiany w watasze. Ja zostałem wysłany do uwolnienia wszystkich więźniów bez względu na ich przewinienia. Shadow zamykał wszystkich, którzy powiedzieli mu "nie", a tych było sporo... powstał bunt.
- I co teraz robimy?
- Wataha Czarnego Kruka połączy się z Watahą Magicznych Wilków.
To był cios poniżej pasa. Co takiego? Jak wiele mnie ominęło przez ten cały czas, kiedy byłam w zamknięciu lub spałam? Patrzyłam na niego, wciąż nie do końca dowierzając w to, co usłyszałam.
- Alfa Watahy Magicznych Wilków zaręczy się z Fermitate... - dodał ostrożnie. Zrobiło mi się zimno. Co tu się w ogóle wyprawiało? O co w tym wszystkim chodzi? Czy ten ślub jest dobrowolny, czy może został zaaranżowany pod przymusem? - Zgodziła się na to. Przeprowadzamy się.
Tego było już za wiele. Zaczęło mi się kręcić w głowie od nadmiaru danych. Skąd te rewolucje? Przecież wszystko było do tej pory dobrze... dlaczego nagle dzieje się tak wiele?
- Kto tak zadecydował?
- Fermitate wraz ze starszyzną oraz Alfa Watahy Magicznych Wilków.
Miałam ochotę głośno przekląć, ale sobie odpuściłam. Wciąż nie mieściło mi się w głowie to, co miało nastąpić.
- Dlaczego ty... em... - urwał, nie wiedząc, jak dokończyć. Jedno spojrzenie starczyło, bym wiedziała, o co zamierza pytać.
- Nauczyłem się sztuki zmiany postaci.
Wciąż patrzył na mnie nierozumiejącym spojrzeniem, ale nie pytał o szczegóły lub powody takiego postępowania.
- Jesteś waderą - stwierdził po chwili. Już sądziłam, że nie skomentuje tego w żaden sposób, więc to mnie szczerze zdumiało.
- Nie.
- Wiem jak to działa. Gdybyś naprawdę był wtedy również tą samą osobą, nie cierpiałbyś. Umiałbyś się wydostać z więzienia. Sam je opracowywałeś. Gdzie jest Xander?
Zrobiło mi się zimno.
- Ja... - urwałam. Jak mam się mu wytłumaczyć. Patrzył na mnie tymi swoimi nieustępliwymi ślepiami, aż w końcu stwierdziłam, że ukrywanie prawdy jest bez sensu.
- Jestem córką Xandra - oznajmiłam, wracając do swojej pierwotnej postaci. Uniósł brwi wyraźnie zaszokowany.
- On miał...?
- Córkę? Tak. Wielu o mnie zapomniało, więc nic dziwnego, że nie zdawałeś sobie z tego sprawy. Należał kiedyś do Watahy Magicznych Wilków. Ja tam zostałam.
- Nie wiedziałem... - urwał, nie wiedząc, co powiedzieć dalej. Nic w sumie dziwnego. Wywróciłam oczami. Nagle na dworze rozległ się huk. Podskoczyłam wystraszona, a czując przyspieszający puls, na nowo przemieniłam się w Xandra.
- Co się dzieje?
- Jesteś zmiennokształtna? - dopytał.
- Tak. Teraz udawaj, że wciąż masz przed sobą mojego ojca.
Nie skomentował tego już w żaden sposób więcej.
- To był sygnał, że mamy wyruszać.
Szybkim krokiem wymaszerowałam z jaskini i dostrzegłam wyruszający pochód wilków wszelakiej maści. Było ich ponad sto.
Wataha Magicznych Wilków będzie miała trudny orzech do zgryzienia - przeszło mi przez myśl. Dołączyłam do stada. Szybko zostałam wypchnięta na przód. Najwidoczniej Xander pełnił tutaj jakąś ważną funkcję... Rozglądałam się za tym całym Fermitate, ale nigdzie nie zobaczyłam osoby o autorytecie Alfy. Kiedy minęliśmy granicę mroku i stanęliśmy na Wrzosowej Łące, usłyszeliśmy niknący okrzyk Suzanny:
- Wezwać wojsko!
Kilka innych wilków również prychnęło z dezaprobatą, a inne zaczęły się śmiać w głos. Ja się ograniczyłam do niemalże niesłyszalnego chichotu. Nie mogli nam w końcu nic złego zrobić... prawda? Nagle zebrał się mocniejszy wiatr, zasnuwający dokładniej ciemnymi chmurami niebo. Kiedy obserwowałam zjawisko zachodzące u góry, usłyszałam, że Alfa podbiegła do wilków stojących nieopodal mnie.
- Czego od nas chcecie?
- To znowu ty, mała? - odezwał się szary basior. Nagle usłyszeliśmy okrzyk przerażenia dobiegający gdzieś z głębi tłumu. Kiedy się odwróciłam, natychmiast dostrzegłam waderę przepychającą się z inną samicą, która najwidoczniej zaatakowała jej szczeniaka. Miałam ochotę rzucić się na pomoc, ale wcześniej zareagował inny z wilków, który cisnął w głowę tej jasnej dość spory kamień. Członkowie byłej Watahy Asai popatrzyły na mnie z przestrachem. Aha, chyba mam to jakoś skomentować.
- Wygraliście bitwę, ale przegracie wojnę - stwierdziłam. Do Suzanny podbiegło kilka wilków pełniących funkcję wojowników. Oni naprawdę sądzą, że zamierzamy ich skrzywdzić? Zaczęłam się w duchu wstydzić za własną watahę.
- Nie rozumiem. Nie tak się umawiałam z waszym przywódcą i...
- Doprawdy? Zdaje się, że jednak tak brzmiała umowa - roześmiał się ponownie szary basior.
- Ale...
- Nikt nie mówił nam, że ktokolwiek będzie robił zamachy na bezbronne matki z młodymi - skomentował jakiś wilk z tyłu tłumu.
- Przeprowadzka...?
- Zgadza się - potwierdziłam, wywracając oczami.
-
Ja... przepraszam. Wasze zachowanie nas zmyliło i... i... Alfie sądziła, że wasza
koleżanka zabiera naszego szczeniaka. Chciała bronić watahy.
-
Wybaczamy. To pierwszy krok do naszej zmiany, jaką nam obiecywano - odezwał się inny z wilków stada, pod członka którego się teraz podaję.
***
Suzanna zaprowadziła całą watahę na tyły Góry. Jak się okazało znajdowały się tam dziesiątki mniejszych jam, w których mieliśmy zamieszkać. Co najzabawniejsze ja również otrzymałam własną. Zawsze mieszkałam na dworze, a teraz nagle mam dom. Leżałam w cieniu jaskini i obserwowałam znudzona bawiące się szczeniaki, aż w końcu nie usłyszałam sygnału na obiad. O ile wszyscy inni rzucili się biegiem, tak ja powoli człapałam w tamtym kierunku. Głód wykręcał mi żołądek, lecz wiedziałam, że to im dużo bardziej należy się syty posiłek. Ponadto nadal miałam opory do jedzenia innych zwierząt, ale jako, że jestem wilkiem, długo bym nie wytrzymała na samych owocach i korzonkach.
Cały czas obserwowałam Alfę, więc od razu dostrzegłam, kiedy po krótkiej rozmowie z wilkiem, który miał na imię o ile dobrze usłyszałam Fort, oddaliła się od miejsca uczty. Na jej miejsce za to stawiła się wadera, którą pierwszy raz widziałam na oczy. Zaraz za nią człapała Suzanna.
- To jest Miniru. Będzie was szkolić w manierach i kulturze.
- Zatem witam - przywitał się Fort - Czy ty naprawdę myślisz, że ona podoła temu wyzwaniu?
- Nie zaszkodzi spróbować.
- Jest nas około stu...
- Proszę cię, nie zniechęcaj jej - wadera zwróciła się do samicy o imieniu Miniru - Poradzisz sobie, mała...
- Mam taką nadzieję... Chodź za mną, Miniru!
Ruszyliśmy w głąb Zielonego Lasu. Ku mojemu zaskoczeniu (i przerażeniu za razem) weszliśmy na łąkę, która jeszcze rok temu pełniła rolę mojego domu. Jakiś czas po osłabieniu wzroku przeniosłam się na inną, nieco mniejszą, ale za to znacznie słoneczniejszą.
- Teraz możecie się dobrać w pary... - odezwała się niska wadera, której imię z nieznanych mi przyczyn kojarzyłam z rybą.
- Jest nas nieparzysta liczba - stwierdził ktoś.
- To jeden wilk będzie ze mną... W tych duetach będziemy już
do końca szkolenia. Jeden wilk z pary stoi na dwóch łapach, a drugi go
łapie...
- Że co?! - wykrzyknął basior, który stanął u jej boku.
- No dobrze... Zademonstruję... Ty staniesz na dwie łapy, a ja ciebie
złapię - zarządziła Miniru - Teraz wy.
Spojrzałam na najbliżej stojącego wilka, a następnie na olbrzymiej wielkości waderę, która nie mogła znaleźć pary. Ten pierwszy poczłapał do kogoś innego, więc z westchnieniem zorientowałem się, że pozostała tylko ona. Uśmiechnęła się krzywo.
- Chyba tylko ty musisz mi zaufać. Ja mogłabym cię zabić.
Pokiwałam w zamyśleniu głową i chwiejnie stanęłam na dwóch łapach. Obróciłam się do niej tyłem... i upadłam na miękką poduszkę jej łapy. Była wielkości połowy mojego ciała!
- I jak mi poszło?
- Dobrze - powiedziałam, siląc się na brak emocji. Była bardzo wygodna, ale musiałam z niej zejść, bo jeszcze coś sobie pomyśli.
- Hej! - wszyscy spojrzeli w kierunku naszej "nauczycielki" - Przepraszam... Do rzeczy. Nie czas na
żarty! Musicie stać się godni zaufania!
Rozejrzałam się dookoła. Te kilka spojrzeń wystarczyło, żeby zorientować się, że wilki wcale nie łapały się nawzajem. Zdarzały się co prawda drobne wyjątki... ale tylko drobne.
- Na zaufanie trzeba zasłużyć. Ty! - wyciągnęła łapę w kierunku najbliżej stojącego samca - podejdź tu. Masz mnie złapać. Ja ci zaufałam. Nie zawiedź mnie!
Kiedy wilk zrobił dokładnie co kazała, ona na to niespodziewanie padła na ziemię i zaczęła się śmiać.
- Czy wszystko dobrze? - zapytała jakaś wadera.
- T-tak.
Wszystkie wilki z Watahy Asai sądząc, że to kolejne zadanie, zaczęły padać na ziemię i śmiać się swoimi psychicznymi śmiechami, włącznie z olbrzymką, której upadek spowodował lekki wstrząs ziemi. Ja wycofałam się w cień drzew i obserwowałam całe zjawisko z niemałym rozbawieniem.
- Co się tu stało?! - usłyszałam krzyk Suzanny. Zwróciłam w tamtym kierunku głowę z zainteresowaniem. Szybkim krokiem zmierzała ku Miniru. Jak zwykle... cała Suzanna. Nie umie się zająć nikim ani niczym, a kara za nie to, co trzeba. Jej podwładna natychmiast przestała się śmiać i jąkając się, próbowała wytłumaczyć waderze akcję z jej punktu widzenia. Z marnym skutkiem. Postanowiłam się odezwać, korzystając z autorytetu Xandra.
- Jest dobrze. W czym jest problem? Miniru jakoś daje radę... Daj jej
chociaż trochę się wykazać.
- Xander? Ty... ją bronisz?... - zapytała z niesmakiem - No dobrze... Miniru, ucz ich dalej dobroci
i kultury. Zatem ja wam nie przeszkadzam... Do
zobaczenia!
- To co teraz? - zadałam pytanie.
- Chodźcie się wykąpać. Za mną!
Po sowitej kąpieli w Wodospadzie, która trwała dobre kilka godzin, Miniru poprosiła mnie o odesłanie wilków do jaskiń. Tak zrobiłam. Dziwiłam się samej sobie, że potrafiłam tak długo trwać w postaci Xandra i ani razu się nie przemienić z powrotem... Najchętniej żyłabym już tak do końca moich dni. Takie traktowanie było spełnieniem marzeń.
Kiedy byliśmy niemalże u celu, na naszej drodze stanęła sama Suzanna.
- Dziś o pełni zarządzam spotkanie pod Pomarańczowym Drzewem. Poproście Miniru lub innego wilka z Watahy Magicznych Wilków o zaprowadzenie tam...
- Ja wiem, gdzie to jest - odezwałam się. Patrzyła na mnie w osłupieniu przez kilka dobrych chwil. Przypomniawszy sobie, że do watahy należał niegdyś wilk o imieniu Alexander, którym teoretycznie byłam, urwała i dodała:
- W takim razie do zobaczenia na miejscu!
Zniknęła za krzakami. Wilki nie były wcale zaskoczone tą nowiną. Właściwie to nic dziwnego. Zastanawiające było tylko to, czy przekazała reszcie watahy wytyczne odnośnie ślubu. Znając życie nie uczyniła tego wcale.
***
Krótko przed północą zrobiliśmy zbiórkę przed jaskiniami i idąc na czele grupy, poprowadziłam wszystkich do Pomarańczowego Drzewa. Zgromadziło się tam już wiele innych wilków, więc nie byliśmy pierwsi.
Po całej ceremonii opadły ze mnie siły, więc oddaliłam się między krzewy. Nikt prócz Alvarlega tego nie zauważył. Przemieniłam się z powrotem w Valkę. Czułam znowu się tak, jakby moje płuca płonęły żywym ogniem, więc tym prędzej się oddaliłam. Szybciej zauważą brak Xandra, niż mnie samej. Ciekawe, czy ktokolwiek dostrzegł moją nieobecność na ślubie...
Uwagi: brak