Wstałem rano z jaskini i poczłapałem w kierunku wrzosowej łąki. Liście
szeleściły, ptaki śpiewały wielką ilość melodii i piosenek, szumiały
knieje a żaby rechotały w pobliskim stawie. Tego ranka przyroda
przekroczyła swoje możliwości. Gdy wszedłem na polanę, rozglądałem się
nad sarnami lub królikami. Pustka. Zaczaiłem się w trawie z nadzieją że
jakiś królik tą dróżką przebiegnie. Lecz tak się nie stało. Wstałem z
bólem mięśni.
- Ile ja tam siedziałem? Chyba z godzinę! - powiedziałem na głos.
Nagle
na samym środku polany zobaczyłem czarnego królika. Czarny królik
zdarzał się bardzo rzadko. Zaczaiłem się, i zaraz zacząłem na niego
biec. Królik jak jakiś sprinter! Goniłem go długo. Mogłem wcześniej
odpuścić ale tak się na tego królika wkurzyłem, więc biegłem za nim
dalej. Ten królik był zaczarowany! Tylko po co? Wreszcie ssak gdzieś
mi uciekł. Znalazłem się w zupełnie nieznanym lesie.
- Gdzie ... Ja jestem? - zapytałem rozkojarzony.
Wyleciałem
z lasu zobaczyć gdzie jestem. Ani śladu terenów mojej watahy...
Postanowiłem się nie martwić. Szedłem przez las. Ale on był
nadzwyczajnie cichy. Nie było słychać ani jednego dźwięku! Muszę uznać
byłem trochę przerażony, ale nabrałem wilczej krwi. Wyszedłem na taką
samą cichą polanę. Zobaczyłem tam wilka. Była to wadera. Podszedłem do
niej.
- Hej. Jestem Desoto. Czy możesz mi powiedzieć gdzie jesteśmy? - zapytałem nieśmiało.
- Ja jestem Sea. Jesteś na terenach "Cichych Lasów''. Nie ma tu żadnej watahy w pobliżu... - powiedziała z dziwnym akcentem.
Nagle ciszę przerwało szczekanie psów. Ludzie...
- Uciekajmy! - krzyknąłem.
Nie
mogliśmy zmienić się w ludzi, bo co by oni sobie pomyśleli. Mocy też nie
mogliśmy używać, bo jak by ktoś przeżył ludzie by robili na nas
eksperymenty i inne paskudztwa.
Znikąd usłyszałem wystrzelony pocisk z karabinu. Trafił biedną Sea.
- Sea! Nie! - krzyczałem.
Chciałem ją ożywić lecz nie było wyjścia, zastrzelili by mnie.
- Biegnij! Trafię do mojej matki i sióstr. Ratuj swoje życie! - wypowiedziała ostatnie słowa...
Trochę zapłakałem ale biegłem dalej.
- Zobacz jaki kolorowy wilk! Sprzedamy jego futro za kupę forsy - usłyszałem krzyk kłusownika.
Trafili
mnie. Lecz nie pociskiem tylko jakby dziwnym zastrzykiem. Chciałem
uciekać lecz już nie zdołałem tego dokonać. Gdy byłem nieprzytomny
słyszałem tylko głuchy dźwięk, widziałem rozmazany obraz, czułem
odgłos wszystkiego w okół mnie. Obudziłem się. W okół mnie była polana. O
wiele inna niż nasza na terenie watahy. Wstałem. Było mi trochę nie
dobrze.
- Biedna Sea! - krzyknąłem trochę płacząc.
Nagle przerwałem mazgajenie i ujrzałem na ścieżce rysia.
- Hej. Ja jestem Desoto. Wiesz gdzie ja jestem? - zapytałem miło, by nie pomyślał że jestem wrogiem.
- Ja jestem Rysiek. Jesteś w rezerwacie dzikich zwierząt. Tutaj na pewno znajdziesz inne wilki. Powodzenia - odrzekł i odszedł.
Zacząłem
poszukiwania. Wszedłem w kolejny jakiś las. Było głośniej niż na
terenach "Cichych Lasów'' ale ciszej niż na terenie Watahy Magicznych Wilków. Przed sobą
zobaczyłem jaskinie. Postanowiłem ją przeczesać od środka. Jaskinia nie
była z jakieś skały lub kamienia. Grota była z kruchego materiału które
przypominało mi wapń. Usłyszałem wycie wilków. Dla innych to było jak
normalne wycie lecz dla mnie jak melodia do zbawienia, wręcz!
Zobaczyłem je. Były ich pięć.
- Witam. Jestem Desoto - powiedziałem miło.
- A my Rocca, Vitani, Mellani, Ja Issa i Youka. Miło Cię poznać - odpowiedziała jedna z wader.
Czemu akurat 5 wader zamiast 5 basiorów?! Ale uśmiechnąłem się i zapytałem.
- Czyżby wiecie jak się można stąd wydostać? - zapytałem miłym głosem.
-
Z parku? Nie jest to zbyt proste. Na każdej granicy terenu są ludzie
którzy pilnują czy żadne zwierzę nie wychodzi z parku - powiedziała
Rocca.
- Ale to łatwe! Wystarczy że zrobię się niewidzialny i jeszcze przelecę! - powiedziałem.
-
Tak. Tyle że my tu mamy raj. Nie musimy nigdzie wychodzić ani polować,
ludzie nam wszystko przynoszą. Naprawdę , chcesz odejść? - zapytała
Youka.
- Tak! Gdzieś tam jest moja wataha i ukochana! Nie mogę tu zostać - odrzekłem na raz, pożegnałem się i wybiegłem z jaskini.
Zrobiłem
się niewidzialny i leciałem. Z łatwością przekroczyłem terenu parku.
Wylądowałem i poszedłem w kierunku północnym. Tam stała wataha. Nagle
nadepnąłem na dziwne liście. One się pode mną ''zerwały'' i wleciałem go
głębokiej dziury. Bolało mnie to. Ale znów mogłem wylecieć. Ale tu,
co?! Nie mogę latać! Moje skrzydła były widocznie złamane, ale nie
poważnie.
- Mogę wyjść na pomocą teleportacji! - krzyknąłem bo się już wkurzyłem.
Ale
co tu?! Nie mogłem użyć jakiegokolwiek zaklęcia! Załamałem się... Nie
wiedziałem czemu nie mogę tego zrobić! Położyłem się i zasnąłem. W nocy
obudził mnie szelest. To był Nasari! Nie mogłem się opanować!
- Nasari! Jak dobrze Cię widzieć! - rzekłem z entuzjazmem.
- Ja Ciebie też! Gdzie byłeś? - zapytała.
- Za długa historia... - odrzekłem tajemniczo.
Nasari
czarowała jakieś zaklęcie. Nagle zobaczyłem strugę światła. Nasi
zerwała zaklęcie przez które nie mogłem wyjść. Wyszedłem za pomocą
wypełnienia dziury wodą tak bym wyszedł.
Rzuciłem jej się w ramiona!
- Kocham Cię - powiedziałem słodko
- Ja ciebie też - odpowiedziała.
Rano
wreszcie wróciliśmy na teren pięknej naszej watahy. Bez niej kłusownicy
by mnie zabili. Nie zapomnę tego do końca mojego całego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz