Po niebie znów tańczyły chmury, prowadzone przez ciepły południowy
wiatr. Trawy unosiły się i opadały, wyrażając szelestem swe zadowolenie.
Siedziałam właśnie wokół nich i słuchałam, jak nieopodal sędziwy dąb
opowiadał o tym jak o mały włos uniknął życia jako mały stoliczek do
herbaty. Nie do końca go słuchałam, wpatrywałam się bowiem w rosnący
nieopodal kwiat. Czarna lilia, taka lśniąca w ciągu dnia, świecąca w
ciemną noc i wskazująca drogę. Nie raz próbowałam z nią rozmawiać, ale
była zbyt pyszna by mi odpowiedzieć.
- Aramiso?
Potrząsnęłam głową na wszystkie strony i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę ze to mówi do mnie dąb.
- Wybacz mi, zamyśliłam się. Teraz... Teraz muszę już niestety iść-
wstałam powoli i miałam zamiar pobiec na zachód. Ruszyłam więc nie
śpiesząc się i śpiewając:
"Zabrał cię wiatr daleko z tąd
gdzie jest twój ojczysty dom
i zaniósł na manowce
daleko z tąd..."- przerwałam, bo usłyszałam niespodziewanie jakiś
szelest po swojej prawej. Szybko skoczyłam za stojący nieopodal głaz i
zaczęłam nasłuchiwać. Przez chwilę nic się nie działo, a potem z lasu
wyszła jakaś postać. Wilk, samiec o czarnym futrze węszył w powietrzu.
Chwilę tak stał, aż w końcu znów wrócił do lasu. Wyszłam powoli zza
głazu i stałam tak, nie wiedząc co dalej zrobić.
"Interesujące" - pomyślałam i powoli wkroczyłam do lasu.
<chętny>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz