Był deszczowy dzień. Deszcz padał tak mocno, że było słychać jak każda
kropla uderza w ziemię. Było błotnisto. Nie mogłam iść po ziemi, bo już
bym się w niej ''zagrzebała''. Wyczarowałam sobie skrzydła i leciałam
sobie w deszczu. Byłam mokra do suchej nitki. Moja jaskinia była trochę
drogi stąd, wiec postanowiłam poszukać jakieś jaskini by spędzić w niej
noc. Nagle natknęłam się na nawet dużą jaskinię. Wylądowałam i weszłam
do niej. Nie byłam tam sama. Na końcu jaskini spał pewien basior.
- Przepraszam? - powiedziałam nieśmiało.
Nagle ruszył się jak torpeda.
- Kto ty jesteś?! - odrzekł twardym głosem.
- Jestem Tiffany. Myślałam że jaskinia jest pusta, nie będę Ci przeszkadzać - rzekłam szykując się do lotu.
- Czekaj! Ja Cię przecież nie wyganiam - uśmiechnął się.
- Naprawdę, mogę tu zostać do kiedy nie skończy się ta burza? - zapytałam odwracając się.
- Tak... Tylko uważaj jesteś skazana na mękę słuchania moich kawałów - usiadł rozkładając swoje skrzydła.
- No ok, lubię kawały - usiadłam i słuchałam.
<Dejan?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz