Patrzyła na mnie przez dobre kilka sekund, najwyraźniej nie wierząc w
moje tandetne wytłumaczenie. W sumie jej się nie dziwiłem, sam raczej
bym nie łyknął takiej bajeczki.
- Dante, co się stało? - Uleciało ze mnie powietrze. Wiedziałem, że gdyby w końcu nie zadała tego pytania, świnie zaczęłyby latać. - Powiesz mi?
Speszony odwróciłem wzrok i odburknąłem:
- Nie ma o czym mówić, nieważne.
Na nowo zapanowała ta niezręczna cisza, w ciągu której szedłem dalej,
uparcie wpatrując się w swoje stopy. As pewnie podążała krok w krok za
mną. Wprost czułem na sobie jej spojrzenie.
- Może lepiej... E... - zacząłem - Poszukajmy jakieś trumny?
- Nie musimy szukać. Wracajmy lepiej do domu. - powiedziała ściszonym
głosem. Zaskoczony na nią popatrzyłem. Mimo, że zrobiła się dziwnie
blada, jednocześnie na jej policzkach pojawiły się dwie czerwone plamy. Nawet z tej odległości doskonale je widziałem.
Jedyny akcent w jej wyglądzie, który nie jest ani błękitem, ani
szarością, ani czernią, ani bielą. Róż dodawał jej jedynego w swoim
rodzaju uroku. - Na nic nie starczy nam pieniędzy. Nici z pogrzebu.
Musimy go po prostu zakopać bez trumny i innych takich typu rzeczy.
Włożyłem ręce do kieszeni i odwróciłem wzrok, nie chcąc być złapanym na
kolejnym wpatrywaniu się w nią jak cielę w malowane wrota.
- Dobre i tyle. Przynajmniej nie zgnije gdzieś pod drzewem - oznajmiłem
i skręciłem w prawo, bo to właśnie tam powinniśmy się kierować chcąc
wrócić do siebie. Na nowo zapanowała cisza. No może nie licząc gwaru
dobiegającego z wyjątkowo ruchliwej ulicy. Na nowo powróciło do mnie wspomnienie
wysokiego mężczyzny przyodzianego w czerń. Co było w nim takiego
niepokojącego? Nie sam fakt, że zawitał w zakładzie pogrzebowym, a
raczej jego spojrzenie i dziwnie znajome rysy twarzy. Zdecydowanie mi on
kogoś przypominał. Tylko kogo? Kątem oka popatrzyłem w witrynę
sklepową. Lalki, misie, samochodziki i inne zabawki... I średniej
wielkości lusterko w różowej, plastikowej ramie przytwierdzone do
"toaletki małej księżniczki". Widząc własną twarz moje serce zabiło dużo
mocniej. Wystarczył ten ułamek sekundy, bym już wiedział, z kim
kojarzyłem tamtego mężczyznę.
Ze mną samym.
Z zamyślenia wyrwała mnie moja przyjaciółka, a raczej jej dłoń, która
pochwyciła moją. Mocno zdezorientowany popatrzyłem na dziewczynę. Nic
nie powiedziała, tylko dalej szła, beznamiętnie patrząc przed siebie. Po
chwili czując na sobie moje spojrzenie uśmiechnęła się lekko i
popatrzyła na mnie. Zaglądając w jej oczy moje serce nie zwalniało,
tylko jeszcze bardziej przyspieszało. Czy to z nerwów? To był jeden z
tych momentów, kiedy myślę sam o sobie, zastanawiając się nad powodem
takiego zachowania. Odwróciłem głowę zaraz po tym, gdy ona to zrobiła.
Czułem się tak okropnie głupio. Bardziej niż zwykle. Nagle uświadomiłem sobie, że As
była dziewczyną, przy której zapominałem o swoich problemach, uważając
te jej za absolutny priorytet... Było to nie tyle co dziwne, co bardziej niezwykłe.
Myśli wirowały w mojej głowie jak szalone. Istny mętlik. Zlepek emocji i uczuć, w
efekcie czego mam już dość wrażeń i nie potrafię sobie niczego ułożyć
sensownie w swoim pustym łepku. Najpierw morderstwo, później ucieczka
przed wilkami z Watahy Asai, podszywanie się pod wroga, walka, próba
zorganizowania pogrzebu, zobaczenie osoby łudząco podobnej do mnie...
Już wszystko mi się miesza. Przypomniawszy sobie o tym wszystkim, na nowo
odczułem nieprzyjemne pieczenie w zranionych miejscach. To zdecydowanie
znak, abym wreszcie wypoczął. Mój organizm strajkuje przeciwko mnie i
dalszemu wysiłkowi. Teraz szedłem z As trzymając się za ręce. Nie jest w
tym nic szczególnie fascynującego, w końcu jesteśmy sobie bardzo bliscy...
Ale i tak zdawało mi się to dziwne. Może to przez tą "pozorną bliskość"?
Może nasza przyjaźń tak naprawdę nie wygląda tak, jak wyglądać powinna?
W końcu ona sama była w stanie o mnie zapomnieć. Czy tak robią
przyjaciele? Jakiś wewnętrzny głos we mnie krzyczał, że to była jej
chwila słabości i nie powinienem był jej obwiniać, więc zacząłem się w
duchu spierać sam ze sobą. To było okropnie irytujące i męczące za
razem. Mimo to nie potrafiłem zatrzymać natłoku myśli.
Tak, w końcu udało mi się opanować tę trudną sztukę myślenia. A przynajmniej tak mi się wydaje.
Wkroczyliśmy w końcu do Zielonego Lasu. Niespodziewanie As puściła moją dłoń. Przez opuszczające mnie jej ciepło
poczułem się dziwnie... nagi? Zupełnie jakby czegoś mi brakowało, jakiejś części mnie. Jej
bliskości.
- To... Chodźmy może głębiej w las i się przemieńmy. - oznajmiła, na co
ja odpowiedziałem skinieniem głowy. Kolejne kilka minut drogi
przemierzaliśmy w milczeniu. Wizja mężczyzny w płaszczu znowu do mnie
wróciła. Już wiem, że to wszystko nie pozwoli mi zasnąć, a ja nic na to
nie zaradzę. Ciekawe czy As ma jakieś zioła nasenne...?
Patrzyłem na plecy dziewczyny, sam już naprawdę nie wiedząc, co mam
sobie o tym wszystkim myśleć. Zaczynała mnie boleć głowa. Taka nagła
dawka logicznego myślenia nie działała na mnie dobrze.
As zmieniła się w wilka chwilę po tym, gdy ja to zrobiłem.
- Dalej się smucisz? - zapytała, po raz kolejny wyrywając mnie z
głębokiego zamyślenia. Patrzyła na mnie zatroskanym spojrzeniem. Dopiero
po chwili uświadomiłem sobie, że w oczach mam łzy.
- Co? Ja się wcale nie... - zacząłem, ale uświadomiwszy sobie, jak
bardzo mój głos jest żałosny, zamilknąłem. Zdecydowanie nie jest ze mną
dobrze. As widząc moje nieco wystraszone oczy, zbliżyła się i
przytuliła. Tak po prostu.
- To rany zaczęły zaczęły trochę boleć... Nie ma o co się martwić -
powiedziałem zgodnie z prawdą, choć nie całą. As
się nie odsunęła, a ja nawet nie chciałem, by to robiła. Staliśmy tak
dobre kilka minut, wsłuchując się w dmący wiatr. W końcu i jej grzbiet
otuliłem łapą, na co ona lekko zadrżała, ale nie protestowała. Pachniała
lasem, a w szczególności suszonym rumiankiem, którego zawsze miała całe mnóstwo w
swojej jaskini.
- As? - zapytałem, a mój głos przeciął ciszę jak bicz.
- Hm? - mruknęła wadera.
- Nie mieliśmy wracać?
- Nie... - odpowiedziała, wtulając pysk w moje futro. Miło było tak
postać i zapomnieć o wszystkich problemach. To trochę jak trafić do
jednej wielkiej nicości, w której nic, oprócz tej jednej jedynej osoby i
jej bliskości się nie liczy. Odetchnąłem z ulgą.
Nasz spokój naruszył jakiś dźwięk dochodzący z krzaków. Niepokojący
szelest. Od razu puściłem As, a ona mnie i obróciliśmy się w tamtym
kierunku. Nic się nie działo. Może to tylko zając? Najprawdopodobniej
tak. Kiedy już miałem jej coś oznajmić, dźwięk z zarośli się powtórzył.
Tym razem był dużo wyraźniejszy. Włosy mi się zjeżyły na karku. Instynkt mówił
mi, że jestem zbyt słaby, by przystąpić do walki. Nie chciałem tak
zostawiać As, ale chyba nie miałem innego wyjścia. Byłem ranny.
Odsunąłem się o dwa kroki do tyłu i popatrzyłem na nią. Była gotowa do
starcia. Wtedy z krzaków wyszedł wilk. Na pierwszy rzut oka wyglądał
normalnie i przede wszystkim niewinnie, nie licząc czegoś na piersi, co mogło być obrzydliwym,
napuchniętym popatrzeniem. Albo wielkim strupem. Patrzył to na mnie, to
na As z opuszczonymi uszami. Wyglądał na wystraszonego. Nie spodziewał się najwidoczniej tutaj obecności kogokolwiek.
- Kim jesteś? - warknęła nieufnie.
- Ja... - zaczął, wodząc wzrokiem między naszą dwójką - Ja...
- Mów.
- Ja... Jestem Kei.
- Kei? - powtórzyła moja przyjaciółka, na co wyjątkowo wątły basior przytaknął.
- Co tutaj robisz? - dopytywała.
- Em... Zgubiłem się - mruknął, spuszczając łeb. Wyglądał na wyjątkowo zawstydzonego.
- Skąd jesteś?
- Nie wiem... Moje stado jest watahą koczowniczą... Poszli beze mnie... -
wytłumaczył ledwie słyszalnie. Musiał mieć niecałe dwa lata. Ja i As
popatrzyliśmy na siebie, nie widząc, co zarządzić. Z jednej strony nie
mogliśmy go tak zostawić, ale z drugiej musieliśmy pochować ciało. On
nie mógł tego widzieć, bo by się zraził nie tylko do nas, ale i do całej watahy.
Mogliśmy go też odprawić do innego z członków... Ale kto zechciałby się
nim zająć? Na potencjalnego członka mi nie wyglądał. Basior zakaszlał.
- Jesteś chory? - zapytała As. Ponownie pokiwał głowa. Z płuc wadery
uleciało całe powietrze. Również nie wyglądała na zadowoloną tą
sytuacją. Jest lekarzem, powinna się nim zająć. Zawsze mógł to być
pielęgniarz, ale od dłuższego czasu nie widziałem Yusufa.
- Powiedz mi, co my mamy z tobą zrobić? - zapytała w końcu, na co ten popatrzył na nią wystraszony. Chyba sam nie wiedział.
- Kei... Dziwne imię... Trochę jak nasz Kai - postanowiłem przejąć
pałeczkę. - Dawno się tu plączesz? - Po tych słowach mrugnąłem do As na
znak, że ja się nim zajmę, a ona ma iść odprawić szybki pogrzeb. Chyba
zrozumiała, o co mi chodzi, bo odwróciła się na pięcie i odeszła żwawym
krokiem.
- Od kilku godzin...
- Tak? A jak ci się tu podoba? - dopytywałem, powoli ruszając w przeciwnym kierunku, niż As.
- Jest w porządku...
- I mówisz, że należysz do watahy koczowniczej? Jak się ona nazywa?
- Po prostu wataha...
- Należą do niej magiczne wilki?
- I tak i nie.
- A ma dużo członków?
- Nigdy nie miałem porównania. - Dopiero po tych słowach podążył za mną.
- Teraz masz - zaśmiałem się, na co on odpowiedział tym samym, choć
słyszałem, że był wymuszony. - U nas jest około trzysiestu członków, a u
was?
- Trochę mniej...
- To nieźle. Jak ma na imię wasza Alfa?
- Po prostu Alfa... - słysząc to, mimowolnie się skrzywiłem. Wyglądało
na to, że będziemy mieli poważne problemy z komunikacją. Moje próby
wyciągania z niego informacji kończyły się na niczym, więc żeby czymś go
zająć, zacząłem opowiadać o sobie. Cierpliwie mnie wysłuchał i
powiedział, że nasza wataha jest ładna. Nic więcej. Wydał mi się po
prostu dziwny. Biało-niebieski basior o niespokojnym spojrzeniu i
poparzonej piersi o imieniu Kei, który sam nie wie, jak się tu znalazł.
Nie wiedziałem tylko, jak mógłbym się wytłumaczyć przed Alfą, gdyby nas
zobaczyła. Ona nie lubi obcych. Zawsze uważa, że to szpiedzy... Teraz
doznałem prawdziwego olśnienia. A jeśli to BYŁ szpieg? Przecież
przekazałem mu tyle informacji o mnie i watasze. Popatrzyłem na niego.
Właśnie przyglądał się fantazyjnym roślinom, które porastały Magiczny
Ogród. Wyglądał tak niewinnie... Choć dostrzegłem w nim coś
niepokojącego. Nie zadawał żadnych pytań, pozwalał mi po prostu mówić.
Uniosłem łeb i między licznymi liśćmi drzew dostrzegłem, że słońce już
musi się chylić ku zachodowi. As powinna być już u siebie. Kei
zakaszlał.
- Musimy iść do lekarki. Ja na zmianę opatrunków, ty po jakieś leki.
Skinął głową, więc skręciłem w kierunku Góry.
Kilkadziesiąt minut później stanęliśmy w wejściu do wilczego szpitala.
Tak jak myślałem, As miała akurat dyżur. Od razu nas zauważyła. Nie
musiałem mówić, o co chodzi, bo ona już się zabrała do robienia wywaru
na kaszel. Kei grzecznie przysiadł pod ścianą, za to ja podszedłem do
As.
- I jak? - szepnęła. Jej głos częściowo zagłuszał syk ognia na palenisku.
- Ciężko powiedzieć. Mało mówił - powiedziałam równie cicho. - A tobie jak poszło?
<As? Wybacz, że tyle mi to zajęło>
Uwagi: brak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz