Nie mogłam uwierzyć w to, co się wydarzyło. Jednak nie miałam pewności,
co było dziwniejsze - moje rozklejenie się na jego widok, czy jego
obojętność. W mojej duszy kłębiły się mieszane uczucia, od szczęścia po
wściekłość. Biegłam za nim, nie do końca świadoma dlaczego. Często
miałam pod łapami ciepłą krew sączącą się powoli z jego rany. Czułam, że
nie da rady dobiec, ale duma nie pozwalała mu na odpoczynek. Już tylko
kilka kilometrów dzieliło nas od watahy. Głód i znużenie nasilało się.
Percy zwolnił, a ja gryząc się w wargi całkowicie zahamowałam. On
truchtem przemieszczał się dalej, ale po kilku metrach też stanął,
obracając łeb w moją stronę.
- Coś się stało? - zapytał oschle.
- Dasz radę dalej pójść? - starałam się przybrać wrogi ton, który i tak
się załamał po niedoszłych łzach. Kiwnął tylko głową i ruszył. W końcu
coś we mnie pękło. Wyprzedziłam go i wysuwając pazury uderzyłam go
zostawiając czerwony ślad.
- Pomyśleć, że ja za tobą czekałam. Że każdego cholernego dnia o tobie
myślałam. Że cię ku*** kocham! - wykrzyczałam najgłośniej jak mogłam i
pobiegłam w przeciwnym kierunku, stając się wcześniej niewidzialna.
<Percy? Wybacz ten ochrzan.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz