Ocieram ranę łapą. Patrzę w jej stronę. Moje zachowanie było okropne,
zgadzam się, ale to wszystko przez te wspomnienia... Kiedyś było
inaczej. Codzienne obowiązki nie pozwalały mi na zajmowanie się sprawami
prywatnymi. Mimo to, byłem szczęśliwy. Matka i brat przy boku, to ja
nimi się tak naprawdę zajmowałem. Teraz... mam dużo swobody, praktycznie
0 obowiązków... I... nie ma przy mnie rodziny. Gdybym tylko wiedział,
co się z nimi dzieje... A może oni też przeżyli? Mało prawdopodobne,
ale nadzieja umiera ostatnia...
Leżę w jaskini oświetlonej przez płomienie. Po raz kolejny wymiotuję.
Chwilę potem wypłukuję okropny osad z ust pobierając nieco wody, po czym
wypluwam ją. Czołgam się bliżej ognia, oglądam ranę. Zakażenie, jestem
pewien. Rana na pysku zaczyna się goić. Wtem znów zwracam pokarm... To
będzie długa noc.
O wschodzie gaszę tlące się ognisko. Jeszcze raz spoglądam na ranę, przy
świetle słońca. Muszę jak najszybciej dotrzeć do watahy...
A co z Desari? Czy jej słowa były szczere, czy tylko napłynęły jej do
ust pod wpływem emocji? Możliwe, że tego już się nie dowiem... W sumie,
mam moc uleczania samego siebie, ale nie poznałem, jej jeszcze na tyle,
że zadziała perfekcyjnie. Postanawiam jednak spróbować. Z zakażeniem na
pewno nie dam sobie rady, ale może rana na policzku się zagoi?
Jestem już w drodze. Łapę owinąłem w duże liście... Prowizoryczny
bandaż. Ślad po ranie na łbie jeszcze widać, lecz nie płynie z niej
krew. Idę energicznym krokiem na północ. Szukam
Desari... Wątpię w to, abym ją znalazł, lecz warto próbować.
<Des?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz