Uwagi: Przede wszystkim op. jest bardzo krótkie. Staraj się o dłuższe.
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
sobota, 29 lipca 2017
Od Leah "Polowania" cz. 1
Uwagi: Przede wszystkim op. jest bardzo krótkie. Staraj się o dłuższe.
Od Lind "Wybacz, nie chciałam!" cz. 1 (cd. Scirron)
Od Leah "W świecie mroku" cz. 6 (cd. Nergal)
<Nergal?>
Uwagi: "Nie dowierzałam" piszemy osobno. "Ach" piszemy przez "ch".
Od Lind "Spadłam z nieba, a właściwie ze szczytu góry" cz. 5
środa, 26 lipca 2017
Od Manahane "Czy ja jestem inny?" cz. 2 (CD. Desperado)
<Desperado?>
Uwagi: "Niedobrze" piszemy razem. W niektórych zdaniach było za dużo przecinków, a w innych z kolei za mało. W tym drugim przypadku wykładałaś się w tej samej sytuacji - gdy w jednym zdaniu mowa była o dwóch czynnościach. Przykład: Dalej nie ujawniając się, kroczyłam bezszelestnie za nim.
niedziela, 23 lipca 2017
Od Lind "Spadłam z nieba, a właściwie ze szczytu góry" cz. 4
Kwiecień 2020
Dzień upadku
Spałam bardzo niespokojnie, zrywałam się z miejsca na każdy najdrobniejszy dźwięk. Wrażliwy słuch jest przydatny, ale tej nocy miałam dość tego wyczulenia na każdą falę w powietrzu. Ilekroć zapadałam w płytki sen, szybko budził mnie byle szmer nóżek jaszczurki pośród kamieni. Chociaż w sumie... Nie wiem co jest gorsze, czy ryki gnolli w każdym śnie, czy gwałtowne wyrwanie do rzeczywistości. Tak to się wlokło całą noc, do czasu powrotu tarczy słonecznej na niebo. Nie byłam wcale przytomna, wszystkie mięśnie domagały się oszczędzania, do tego dochodziło szerokie ziewanie co pięć sekund. Zmuszona przemóc siebie samą, wstałam i zebrałam rzeczy do dalszej drogi. Nie mogłam się przyzwyczaić do samotności, było zbyt cicho. Brzmiało to jak cisza przed burzą. Kraczę jak wrona, pomyślałam i ruszyłam przed siebie szurając łapami. Od wczesnego popołudnia, kiedy ledwo skończyłam przeżuwać ostatnie kęsy mięsa z "obiadu", zaczął kropić deszcz. Zrobiło się szaro, z czasem przyszła prawdziwa ulewa. Parokrotnie próbowałam zerwać się do lotu, albo chociaż podskoczyć unosząc się na wietrze. Wciąż nic, idzie teraz przez góry taka przemoknięta wadera, pozbawiona mocy. Czułam się w tym deszczu, jakbym przegrała wszystko. Co sekundę odgarniałam mokre, skołtunione włosy sprzed oczu, łapy ślizgały mi się na błocie, ciało drżało z zimna i zmęczenia.
Miałam serdecznie dość.
Oberwanie chmur trwało niemalże do wieczora, a ja musiałam w tym brnąć dalej. To była prawdziwa walka z samą sobą, chociaż wybór był prosty. Mogę nie iść dalej i dać się zjeść, albo wlec przed siebie i w końcu dotrzeć do skalnego łuku. Po drodze myślałam sporo o Tingu. Przede wszystkim, miewałam wątpliwości, czy mogę mu ufać. Nie znam go zbyt długo, raptem kilka tygodni, czy mogę mieć pewność co do jego faktycznych zamiarów wobec mnie?
- Czemu nie możesz mi oddać naszyjnika?
- Musiałbym cię wtedy zabić.
Niby odpowiadał na większość moich pytań, jednak to wciąż niewiele. Za mało. Ile może mnie kosztować pewność?
W końcu, z ulgą stwierdziłam, że czas na króciutki postój. Usiadłam pod suchym drzewem i oparłam łapy o korzenie, roślina miała je wszystkie na wierzchu. Skaliste, twarde podłoże nie służy życiu. Przestało już padać, zza chmur wyłoniło się Słońce, ucieszyłam się tym widokiem jak nigdy. Chciałam dotknąć naszyjnika Babci, ale zapomniałam, że go od dawna nie mam. Łapa zetknęła się tylko z posklejanym futrem. Zatęskniłam za domem, w oczach stanęły mi łzy. Babcia od małego przytulała mnie do siebie w takich sytuacjach. Mówiła, że już dobrze, że jest tutaj. Wytarłam oczy i wstałam. Nie byłaby dumna z faktu, że się rozklejam. Otrzepałam się solidnie i ruszyłam dalej.
Godzinami słyszałam tylko swoje kroki, miarowy oddech i bicie serca. Często dochodził do tego szum górskiego wiatru. Dalej bolało mnie niemiłosiernie ilekroć przypominałam sobie, że nie mogę na nim pofrunąć. Kiedy odzyskam moce, wrócę tu i wybiję wszystkie gnolle, co do jednego. Zapłacą mi za to, co zrobiły.
Zatrzymałam się dostrzegłszy z daleka znajomą, grubą sylwetkę. Co się dzieje, czy ja go przywołałam myślami?!. Natychmiast zawróciłam, żeby nie pozwolić śmierdzącej bestii na wychwycenie mnie wzrokiem. Spokojnie Lind, na pewno cię nie zauważył. Lada chwila znajdziesz inne zejście w tamtą stronę. Na północny zachód, do skalistego łuku.
Alternatywna droga, okazała się prowadzić wyżej, ku szczytom. Nie zraziłoby mnie to, gdybym była w stanie latać. Pierwszy raz w życiu bałam się być wysoko. Jak się później okazało, nie było to bezpodstawne.
Szłam ostrożnie, jednak żwawym krokiem. Na początku oglądałam się na wszystkie strony, później stwierdziłam, że pewnie nie ma tu żywego ducha. Po co ktoś pchałby się na te łyse czubki gór, zwłaszcza, kiedy jest tu tak zimno? Dobrze, że nie mam jeszcze zupełnie letniego futra, niewątpliwie zamarzłabym. Minęło trochę czasu, było bardzo spokojnie, więc poczułam się znacznie pewniej. Przestałam myśleć o tym co się złego może stać, zajęłam głowę tym, co teraz na pewno się uda. Optymizm wdarł się we mnie i przejął całkowicie. Nie było mi z tym źle.
Szkoda, że wszystko uleciało na dźwięk pazurów wbijanych w skalne ściany. Dołączone było do tego szuranie masywnych łap i ciężki oddech. Wszystko zawiązane dzwonieniem blach prymitywnego pancerzu ozdobionego kośćmi wilków. Teraz, znikąd pomocy, donikąd uciec, akompaniament jakby dochodził z każdej strony. Serce podeszło mi do gardła, wiedziałam co nadchodzi. Zaczęłam desperacko przeszukiwać torbę, może jednak coś się ostało. Niestety wpadły mi w łapy tylko jagody, resztki mięsa, moja niedokończona robótka, kilka kartek i rysik z węgla. Nic przydatnego.
Wkrótce zobaczyłam grupę siedmiu gnolli. Rozpoznałam jednego, którego spotkaliśmy wcześniej, miał na pysku ślad po młocie. On pierwszy ryknął zadowolony, że jestem zupełnie sama. Bezbronna? Spróbowałam z całych sił użyć mocy. Nie stało się nic.
Bezbronna.
Jednak nie byłam szczelnie otoczona, rzuciłam się w pustą przestrzeń, nie zważając na cokolwiek. Próbowałam uciekać w dół, gnałam na łeb, na szyję. Luźne kamienie osuwały mi się spod łap, przez zapadający zmrok widziałam coraz mniej. Słyszałam ciężkie uderzenia pazurów za sobą, byłam ścigana. Zamiast się ukryć, zboczyć z oczywistej trasy, bez pomyślunku biegłam prosto, pozostawałam widoczna jak na dłoni. Nie myślałam logicznie, byłam przerażona. Próbowałam prześcignąć urodzonych łowców, właściwie nie szło mi najgorzej, ale w końcu to się skończyło, tak jak powinno. Dostałam w głowę kamieniem rzuconym przez jednego z tych potworów. Chwilowo ogłoszona, straciłam orientację, potknęłam się i przewróciłam. Trafiłam prosto na stos luźnych skał, poleciałam w dół przepaści razem z nimi.
Reszta jest historią.
sobota, 22 lipca 2017
Od Winterena "Szkoła innej watahy" cz. 1
Luty 2020
Będąc w watasze musiałem spełniać pewne warunki, między innymi chodzić do szkoły. Muszę zdążyć się wszystkiego nauczyć, póki nie stanę się dorosły, a może to się stać lada chwila.
Tego dnia odbywały się lekcje polowania. Był to mój pierwszy przedmiot w tej watasze. W poprzedniej radziłem sobie całkiem nieźle. Nie wiedziałem dokąd mam iść. Nie pamiętałem też wszytkich miejsc. Poszłem nad Wodospad, może tam ktoś będzie. Będąc już tam niezauważyłem nikogo, prócz uciekającego zwierzęcia. Byłem zaciekawiony, przed czym uciekał. Poskradałem się w pobliskie drzewa i wyczekiwałem na dalszy rozwój wydarzeń. Po chwili usłyszałem czyjeś głosy. Nastawiłem uszu, żeby przynajmniej zlokalizować dźwięki.
- Wii? - powiedziała jakaś wadera. Obejrzałem się za siebie i ujrzałem rudą waderkę.
- Cześć Aoki! - wykrzyknąłem. - Czy wiesz, gdzie odbywają się lekcje polowania?
- Tutaj w Zielonym Lesie. - odparła wadera.
Podziękowałem, po czym poszedłem za nią. Po drodze opowiedziała mi, dlaczego biegł tamtędy zając:
- Ustawiłyśmy się na wskazane miejsca, po czym nauczycielka wytropiła zwierzę i kazała mi za nim biec. Kiedy Moone powinna wyskoczyć to zamyśliła się, a jak się kapła, to było za późno i biegłam jeszcze za zającem, ale nie udało mi się go złapać. To wszystko przez nią!
Najwyraźniej nie była zachwycona. Będąc na lekcjach wypatrywałem tej waderki, o której myślę każdego dnia, ale nie widziałem jej. Gdzie ona mogła być?
- No więc dziś spróbujemy jeszcze raz, ale bez Moone. Pewnie poszła płakać w lesie. - nauczycielka kontynuowała lekcję.
Nie podobało mi się jej zachowanie, ale skarżyć się nie będę bo nie jestem taki. Yuko przypominała mi pewnego nauczyciela z eliksirów. Oczywiście z mojej dawnej szkoły. Tym razem ja się na coś przydałem. Byłem atakującym, bo zastąpiłem Monne. Ustawiliśmy się na konkretnych pozycjach, jedynie Aoki musiała wyszukać jakiejś zwierzyny. Pomagał jej w tym Shen.
- Ten kto pierwszy znajdzie ofiarę, ten jest goniącym! - wykrzyknął basior, po czym pobiegł w głąb lasu.
Czekałem skulony na jakiś znak czy coś. Długo nikogo nie było słychać. Po długim czekaniu w końcu usłyszałem szelest. Kiedy biegli oni coraz bliżej to tym bardziej szykowałem się do wyskoku. Wyskoczyłem zza krzaków i rzuciłem się na zająca. Drapiąc go "magiczną", oznaczoną łapą, zamroziłem go od środka i tak natychmiastowo zamarł. Yuko podeszła do mnie i szturchnęła truchło.
- To powiedz, jak teraz go zjemy. - wypowiedziała to przerzucając wzrok na zwierzaka.
- No nie wiem. Jak wy lodu nie lubicie to ja moję się nim zająć. - wypowiedziałem to z uśmiechem na pysku.
Nie zareagowali na to, co zrobiło mi się smutno, bo nie lubię być ignorowany. Gdy każdy zajął się czymś innym to ja zabrałem zwłoki i zacząłem je sobie chrupać.
- Najwyraźniej już kończy się lekcja. - powiedział Shen widząc odchodzącą nauczycielkę, zaś ona przytaknęła i poszła dalej bez pożegnania.
- No to ja też się zbieram, do widzenia! - odpowiedziałem po czym odwróciłem się i poszedłem gdzieś.
Natrafiłem na jakieś wzgórze, dlatego zatrzymałem się tam na noc.
Kładąc się pomyślałem o dalszych przedmiotach szkolnych. Chciałbym głównie chodzić na te, które pomogą mi zdobyć konkretne stanowisko.
piątek, 21 lipca 2017
Od Lind "Spadłam z nieba, a właściwie ze szczytu góry" cz. 3
Kwiecień 2020
Dzień przed upadkiem
Południem niebo było zupełnie bezchmurne. Pomimo górskiego chłodu, słońce mocno mi dokuczało. Godziny marszu z całym ekwipunkiem i zapasami, szybko miałam dość. Ten dzień szczególnie mnie męczył. Gdyby nie Gnolle, już dawno zrobiłabym sobie pełnoprawny dzień wolny od wędrówek.
- Jesteś pewny, że znasz się na nawigacji? - zapytałam mając coraz większe wątpliwości.
- Na pewno lepiej niż ty - odpowiedział mi Ting poruszający się cicho w wąskim cieniu skał. - Idziemy w dobrym kierunku, tak dotrzemy prosto do przełęczy, a stamtąd będzie już prosta droga na niziny - zacisnął mocniej łapy na swoim, moim artefakcie.
- Jakoś ci nie wierzę. Na mapach przełęcz była z innej strony.
- Wydaje ci się - odparł z przekonaniem.
- Ach tak? Widziałeś ty kiedykolwiek jakąkolwiek mapę na oczy? - pewna swojej nieomylności w tej dziedzinie, byłam gotowa bronić racji z całych sił.
- Ciekawe kto cię wyprowadził z Kanionu Magmy, Pierzasta - pióra na głowie Tinga zadrżały, na znak ukrywanej irytacji. - Gdyby nie ja, do dziś byś tam siedziała.
- Gdyby nie ja, ty byś sterczał jak kołek w swojej Komnacie Straceńców - odbiłam piłeczkę.
- Nikt ci nie kazał tam iść - warknął.
Odwróciłam głowę od niego. Wmawiałam sobie, że mam dość tej wymiany zdań, ale tak naprawdę, nie miałam już argumentów. Nikt nic nie mówił, słychać było tylko szmer żwiru i innych ciał sypkich pod naszymi sześcioma łapami. Trochę to trwało, dopóki nie usłyszałam śpiewu ptaka. Zatrzymałam się i postawiłam uszy. Świergot powtórzył się. Nie było to coś normalnego w tej części gór.
- Słyszałeś?
- Co niby? - Ting obrócił się w moją stronę.
- Ptak - odpowiedziałam.
- Tutaj?
Ponownie dobiegł do nas delikatny głosik.
- To stamtąd! - wspięłam się kawałek wyżej, wspomagając powoli powracającą mocą. Wstąpiła we mnie nowa energia. Zagwizdałam głośno, wzywając latające stworzonko.
Strażnik dołączył do mnie dopiero po chwili.
- Pierzasta, to naprawdę warte zachodu?
Nie odpowiedziałam nic, tylko wdrapałam się na skalną półkę ponad nami. Stanęłam naprzeciwko groty. Stamtąd dobiegał, przenoszony echem, śpiew. Nasłuchiwałam chwilę.
- To tunel. Zakręca na północ - spojrzałam na Tinga.
- Miałbym wątpliwości, czy to mądre posunięcie.
- Podobno lubisz zamknięte przestrzenie. Jak to mówisz... "Oznaczają bezpieczeństwo" - zacytowałam i wskoczyłam do tunelu.
- To mi wygląda na wyjątek od reguły - strażnik dogonił mnie po chwili, używając swojego kija z ptasią czaszką do oświetlenia drogi.
Nie słuchałam go, zajęta byłam gwizdaniem. Tak pragnęłam zobaczyć ptaka, tak brakowało mi tego widoku. A gdzie ptaki, tam i drzewa, inne rośliny! Gnałam przed siebie jak szalona, żeby w końcu wyskoczyć z tunelu na zieloną trawę.
Znaleźliśmy się w wielkiej jaskini, gdzie zamiast sklepienia widoczne było niebieskie niebo. Niesamowite, mały ekosystem w środku skały. Był tu strumień, kilka krzewów i spory dąb. W liściastej koronie siedziało kilka ptaków zajętych sobą nawzajem. Podeszłam do drzewa oczarowana tym wszystkim. Położyłam się na zielonych źdźbłach zapominając o wszelkich problemach. Wsłuchiwałam się w śpiew. Poczułam spokój.
Jednak wszystko musiał przerwać Ting. Szybko przeszedł przez oświetlony teren polany i wdrapał się między gałęzie, płosząc przy okazji połowę ptaków. Wstałam patrząc nań z wyrzutem. Złapał jakiegoś robaka i zadał mi pytanie:
- Co jest wielkie, głupie i gryzie? - zjadł wspomnianego stawonoga. Czyli jednak...
- Gdyby nie "wielkie", powiedziałabym, że ty - burknęłam, trochę obrzydzona wiadomością, czym on się żywi.
- Gnoll, Pierzasta! - rzucił. - Wpakowałaś się w tunel, z którego te potwory niewątpliwie korzystają.
- Od kiedy obchodzę cię ja, Ting? Zajmij się swoim słoikiem, ja wiem co robię!
- Obawiam się, że nie masz bladego pojęcia.
- Tak? - oburzyłam się.
- Tak. Lepiej stąd uciekaj, zanim... - urwał, jego długi ogon zjeżył się.
- Zanim... co? - mruknęłam nie spuszczając wzroku z rozmówcy.
- To - wskazał z rezygnacją na drugie wejście do tej wewnątrz-górskiej polanki. Zesztywniałam. Gnolle. Zachwycone moją obecnością tutaj. Oblizały kły i przygotowały oręż do walki. Zerwałam się z miejsca, próbując wydobyć z siebie chociaż trochę odwagi do walki z nimi. Bestie ruszyły zgodnie w moją stronę, było ich pięć. Spróbowałam użyć na nich mocy, ale skończyło się na lekkim podmuchu. Nic sobie z tego nie zrobili. Pobiegłam w stronę drogi, którą tu dotarłam. Dwa sprawnie okrążyły polanę, żeby odciąć mi drogę ucieczki. Gwałtownie zahamowałam i rozejrzałam szybko dookoła. Co mogę zrobić?! Dystans między mną, a tymi potworami w ciągu sekund malał. Spróbowałam wskoczyć na drzewo. No nie! Czemu musieli mieć ze sobą maga przy pierwszym spotkaniu, ile to ograniczenie może mnie trzymać?! Już myślałam o jakiś karkołomnych sztuczkach, kiedy w moje łapy spadła Wichura Płomieni, a przede mną wylądował Ting. Gnolle zatrzymały się i zarechotały rozbawione faktem, że takie małe coś, śmie stawać im na drodze. Strażnik nie czekał na nic, wskoczył Pierwszemu na pysk i chwycił się mocno jego czupryny. Żaden tego nie przewidział. Drugi, chcąc pomóc koledze, wymierzył cios młotem w Tinga, ale trafił w szpetną gębę Pierwszego. Cielsko ogłuszonego łupnęło o ziemię. To jeszcze bardziej zdezorientowało zgraję. Teraz zamiast zająć się mną, zaczęli szukać otępiałym wzrokiem Tinga. Namierzyli go na głowie Trzeciego, stamtąd wszyscy zostali potraktowani ogniem z ptasiej czaszki. Takich płonących, nie było trudno doprowadzić do spotkania z ziemią. Po chwili było po wszystkim.
Zapadła cisza.
- Chodźmy już stąd - powiedziałam słabym głosem.
- Można? - zapytał Ting wyciągając łapy po swój, mój artefakt. Bez wahania oddałam mu naczynie.
***
- Teraz rozumiesz, co miałem na myśli? - strażnik szedł przodem trzymając nad głową ptasią czachę w roli pochodni. W tym tunelu było ciemniej niż w poprzednim.
Pokiwałam głową w pozytywnej odpowiedzi.
- Więc? - zerknął na mnie.
- Powinnam cię słuchać w takich sytuacjach - przyznałam bardzo niechętnie, z niemałym wstydem.
- Spodziewałem się "Przepraszam", ale też może być - odwrócił głowę z powrotem przed siebie.
- Czemu nie wracamy tą samą drogą? - zapytałam.
- Widziałaś tamte rośliny na ścianach?
- Chyba...
- Został na nich twój zapach, raz dwa przyjdą tam gnolle z górskich szlaków.
- A stąd już nie przyjdą?
- Które chciały, już przyszły. Na razie droga powinna być wolna.
Popatrzyłam pod swoje łapy, oświetlane jedynie blaskiem ognia. Ting jest dziwnym stworzeniem. Raz naraża moje życie, żeby ratować słoik, zachowuje się jakby mnie wcale nie lubił, potem uczestniczy w normalnych pogawędkach i nim się obejrzę ratuje mnie przed niebezpieczeństwem, w które sama się wpakowałam.
Moje rozmyślenia przerwał mocny chwyt za futro na boku.
- Stój. Jesteśmy w innej części tunelów. Widzisz tą posadzkę?
- Kafelki z jakimiś symbolami - popatrzyłam w głąb tunelu.
- To szyfr.
- A no tak. Popularne w społeczności Hurón - popisałam się moją wiedzą.
- Więc znasz zasadę?
- Chyba. Litera dopełniająca po przeciwległej stronie. Tylko znaki z liczb parzystych.
- I do tego czas wystąpienia - dopełnił moją wypowiedź.
- Dobra, to znamy kolejność. Nie wchodzić na liczby nieparzyste, unikać nieregularnych, patrzeć co jest po drugiej stronie.
- Nie sądziłem, że będziesz to umieć, Pierzasta. To ja pójdę pierwszy - poprawił uchwyt artefaktu.
- Um... a mogę ja? Zepsujesz mi zabawę ze zgadywania - poprosiłam.
- No... niech będzie - pozwolił z lekkim wahaniem w głosie.
Wskoczyłam na pierwszy znak oznaczający "Koniec". Kolejno na "Nadzieję". Dalej na "Zaginąć", ponieważ w tamtym języku ma to cztery litery. Poruszałam się coraz dalej, szło mi bardzo dobrze. Usłyszałam jak Ting wchodzi na szyfrowaną drogę pełną pułapek. Pewna siebie wskoczyłam na "Czas" i musiałam się zastanowić przed kolejnym posunięciem. Miałam do wyboru "Teraz" i "Wieczność". "Czas wystąpienia" podpowiadał mi to pierwsze. Zaraz, chwila... "Teraz" jest nieregularne z tego, co pamiętam. Wskoczyłam na "Wieczność" i to była jedna z największych pomyłek mojego życia. Jak mogłam zapomnieć o sentencji Teraz jest zawsze, wieczność się kończy?!
Górna część tunelu zaczęła pękać, niedługo potem cały, długi odcinek sufitu się zawalił. Ledwo uniknęłam śmiercionośnych głazów. Kiedy opadł kurz, zauważyłam, że nie ma ze mną Tinga.
- Ting! - zawołałam przestraszona.
- Pierzasta, co się stało?! - usłyszałam zza nowo powstałej, skalnej bariery.
- Weszłam na złą część - spróbowałam odwalić chociaż jeden kamień.
W ten sposób, zawalona część przejścia, stale oddzieliła mnie od strażnika. Plan był prosty, on (razem z Wichurą) cofnie się, a ja pójdę dalej przed siebie. Oboje pójdziemy w stronę skalnego łuku, tam się spotkamy.
Tak miało być.
Późnym wieczorem wyszłam na otwartą przestrzeń, po skromnej kolacji położyłam się spać pełna poczucia winy, przytłoczona ciszą. Na niebie było pełno gwiazd. Wielka niedźwiedzica patrzyła na mnie z góry. "Po co goniłaś za śpiewem, Lind?"
wtorek, 18 lipca 2017
Od Shenvedo Ashe "Koszmarne lekcje" cz.2 (c.d Sakura Bloodfire)
Dziś lekcja polowania była wyjątkowa. Nauczycielka zamiast jak zwykle polować nauczała nas jak wygląda polowanie.
-Początek polowania to tropienie. Wilki tropią zwierzynę którą później zabiją. – Rzekła Pani Nauczycielka.- Później gdy już zobaczycie zwierzynę atakujący i zabijający zakradają się na bok, w umówione miejsce w które goniący zagoni zwierzynę wtedy atakujący atakują a gdy zwierzyna jest słaba zabijający zabija.
-Dobra pora na pytania-Zacierała łapki-Aokigaharo co robi tropiący?
-Tropi zwierzynę. –Powiedziała ruda.
-Moone co robi goniący?-Spytała Yuki.
-Zagania ofiary- wytłumaczyła Monne.
-Bloodfire, co robi zabijający? – Najmłodsza waderka wzdrygnęła się. Była widocznie zestresowana.
-Zabija ofiarę.-Wyjąkała cicho.
-Głośniej szczurze.-Zagroziła Pani Nauczycielka.
-Z-z-zabija ofiarę… - Wyjąkała trochę głośniej
-Coś mówiłaś?- Pani Nauczycielka dręczyła Kurę.
-Zabija ofiar-re… - wykrzyczała
-Dobrze, Shen co robi atakujący? – To nagłe zmienienie rozmówcy mnie przeraziło. Nie wiedziałem o co chodzi.
-Co?-Zapytałem nie wiedząc o co chodzi.
-Co robi atakujący glizdo- Nauczycielka Warknęła na mnie tym samym mnie obrażając.
-Atakuje?- Nie byłem pewny odpowiedzi, gdyż nie słuchałem.
-To miało być pytanie?- Zapytał Nauczyciel obraźliewie. Położyłem uszy.
-Wiinteren?-Zapytał.
-Atakujący Atakuje.-Nauczycielka spojrzała na mnie przelotnie po czym zaczęła mówić dalej.
-Więc, zadanie domowe to upolować sarne wspólnie. –rzekła- będziecie w parach. –Rzekła.- Monne i Aokigahara, Navri i Wii, Shen i Kura, Karou i Torance. – powiedziała. – Macie skróconą lekcje, mam dużo na głowie.
<Sakura? Co będzie dalej? :) >
Uwagi: Wciąż popełniasz mnóstwo głupich błędów, głównie powtórzeń.
poniedziałek, 17 lipca 2017
Ważne!
Przepraszam, że robię spam na głównej, ale mam dostęp wyłącznie do postów.
Ogólnie mam małą awarię. Wywaliło mnie z Howrse i nie pamiętam hasła na pamięć. W związku z tym proszę o wysyłanie wszystkiego przez e-mail na czas pierwszego wyjazdu. W razie czego możecie o tym przypominać sobie nawzajem na czacie, żeby nie było problemów, że czegoś nie wstawiłam.
Spokojnie, jeśli macie w e-mailu nazwisko i dlatego nie używaliście go do wysyłania op., to dla jasności dodam, że nigdzie ich nie upublicznie. W sumie na nic mi wiedza, jak się nazywacie.
Pozdrawiam i do zobaczenia!
niedziela, 16 lipca 2017
Od Lind "Spadłam z nieba, a właściwie ze szczytu góry" cz. 2
Kwiecień 2020
Dwa dni przed upadkiem.
Nie mam już do tego cierpliwości, stwierdziłam w myślach. Setny raz próbowałam rozpalić ogień na noc i nic nie wychodzi. Rzuciłam wściekłe spojrzenie w stronę sterty drewna. Głupie krzesiwo kolejny raz przemokło i do niczego się nie nada, dopóki nie będzie suche jak pieprz. Pięknie, po prostu pięknie! Wypuściłam głośno powietrze i opadłam na skalne podłoże. Wdech i wydech, Lind. Spokojnie, to nie koniec świata, to tylko ognisko. Ognisko, na którym chciałbyś tylko upiec zapas mięsa na następne dni. Zaklęłam pod nosem uświadomiwszy sobie, że to jednak nie jest błaha sprawa. Świeże mięso zdąży zaśmiardnąć do czasu zejścia ze szczytu, a bez pożywienia nikt nie przeżyje. Chyba, że Ting, ale co ja mam zrobić? Zjeść go jak zabraknie mi prowiantu? Zwróciłam oczy na obiekt moich rozmyślań. Przy urwisku siedziała sylwetka drobnego dwunogiego stworzenia o długich ramionach, delikatnym, popielatym futrze i sporych pazurach. Zwisało na nim ubranie z surowo wyglądającego sukna. Pysk zakryty czaszką jakiegoś zwierzęcia, z tyłu głowy pióropusz, z oczodołów złote oczka zerkają ku górze. Ting znów ogląda gwiazdy, jak każdej bezchmurnej nocy. Jaki on bezużyteczny. Sterczy w miejscu i oplata ogonem ten głupi słoik. No tak, on go PILNUJE. Nieważne co robi, on tutaj potrafi przywoływać jęzory ognia z tych swoich ptasich czaszek. Spuściłam wzrok na ziemię. Może warto go poprosić o pomoc..? Po paru minutach walki z myślami stwierdziłam, że nie. Ja jestem zaradna i nie pokona mnie byle ognisko, powtarzałam sobie próbując jeszcze kilka razy, różnymi metodami. I jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze, jeszcze.... To strata cennego czasu! Wstałam i podeszłam do Tinga. On i tak nic szczególnego nie robi teraz. Trąciłam go w ramię, ale odpowiedziała mi cisza. Powtórzyłam sygnał, wciąż nic. Złapałam jeden z jego kijów z ptasią czaszką i uderzyłam go w głowę. Stuk kości odbił się echem od górskich ścian. Abonent wciąż niedostępny.
- Halo, ziemia do Tinga!
On mnie tylko ignoruje, czy naprawdę AŻ TAK się zapatrzył? Już zamierzałam walnąć go jeszcze raz, ale wpadłam na lepszy pomysł. Mogę po prostu użyć trzymanego kija do rozpalenia ognia, jak on to robi. Podeszłam, pewna powodzenia, do sterty gałęzi. Przytknęłam ptasią czachę do pyska i dmuchnęłam z całej siły. Warknęłam cicho, kiedy zobaczyłam, że to nic nie daje, ogień ani myślał buchnąć. Czyli jednak tylko Ting umie tą sztuczkę...? Potrząsnęłam głową i spróbowałam jeszcze raz. Dmuchałam dalej z nadzieją, że po prostu robiłam to wcześniej źle. Tak to trwało dopóki nie zabrakło mi tchu i musiałam odpocząć. Rzuciłam z rezygnacją kijek na bok, niechcący trafiając kocówką w słoik opleciony puszystym ogonem Pana Strażnika. Przez tą drobną nieuwagę zostałam w ciągu sekundy przewrócona i przyciśnięta do ziemi.
- Co ty wyprawiasz Ting?! - oburzyłam się.
- Zadaj to pytanie sobie, Pierzasta! - rzucił w odpowiedzi, uwalniając mnie z uścisku swoich szponów. - Byłem pogrążony w myślach, po co uderzyłaś Wichurę Płomieni?
- Tak sobie dla żartu wiesz? To był przypadek, przewrażliwiony jesteś - wstałam i otrzepałam się z kurzu.
Strażnik popatrzył na kupkę drewna i stos jeleniego mięsa.
- Mówiłaś, że będziesz to piec.
- Nie mogę rozpalić ognia - przyznałam niechętnie. - Ch...chcesz mi pomóc?
Ting bez słowa złapał kij, którego próbowałam użyć wcześniej i dmuchnął od tyłu w ptasią czaszkę, podobnie jak ja wtedy. Tyle, że jemu się udało, ptak splunął jasnym płomieniem w stronę patyków.
- Dziękuję - mruknęłam i zaczęłam nabijać mięso na cienkie gałęzie, żeby je w końcu przygotować jak trzeba.
Tymczasem Pan Strażnik przysunął swój, mój ukochany słoik bliżej ogniska, rozsiadł się wygodnie i zaczął stroić banjo. Popatrzyłam na niego znacząco.
- No co? Nie dajesz rady? - zmrużył wścibsko oczka.
- Radzę sobie wyśmienicie - burknęłam. Nie, to nie.
Ting nic więcej nie odpowiedział, tylko zaczął beztrosko brzdąkać na mini-okrągłej-gitarce.
- Nie palisz dziś świeczek? - zapytałam niby od niechcenia, chcąc żeby już nie grał. Robił to cały dzień i wystarczy.
- Skończyły mi się, a nie mam knotów do nowych - odparł wzruszając ramionami.
- A, jasne - westchnęłam uświadamiając sobie, że chce mi się z nim rozmawiać. Nie lubię siedzenia w milczeniu. - Ting... - dałam sygnał, że chcę zacząć nowy temat. Myślę, że mogę go poruszyć skoro znamy się już prawie miesiąc i spędzamy ze sobą 20 godzin na dobę.
- Co, Pierzasta?
- Pamiętasz coś sprzed strzeżenia Komnaty Straceńców?
Widać było, że zdziwiłam go tym pytaniem. Pióra na jego głowie zadrżały, opuścił lekko kocie uszy i odłożył banjo na bok. Chwilę nic nie mówił. Wykorzystałam ten czas na zdjęcie znad ognia pierwszej partii mięsa i nabicie nowej.
- Nie - odpowiedział w końcu i przysunął się jeszcze bliżej mnie, wlokąc słoik ze sobą.
- A ktoś cię uczył o świecie zewnętrznym? Nie wyglądasz na zagubionego, najwyżej czasem jakby... zainteresowanego - ciągnęłam dalej pytania, zerkając na niego.
- Chyba tak było - zaczął rozczesywać moje włosy szponami. - Widziałaś sama, dużo wiedzy teoretycznej.
- Nie ciekawiło cię nigdy jak to wygląda na żywo?
- Starałem się o tym nie myśleć, nie fascynowały mnie opisy suchych faktów. " Woda to przezroczysta ciecz, wrze w temperaturze stu stopni w skali Celsjusza.".
Zaśmiałam się w duchu. "Suche fakty", a przytacza przykład wody.
- Nie brzmi zbyt inspirująco - skomentowałam.
- Co nie? - zaczął zaplatać mi warkocza. - Podobnie było z gwiazdami, wiedziałem tylko, że to "Ogromne kule gazowe, które są miliardy kilometrów stąd. Widoczne tylko nocą, wysyłają promieniowanie widzialne.".
- Tymczasem patrzysz na nie, jak na obraz ze snu. Miałeś dość nudne życie - podsumowałam.
- Miałem banjo jako rozrywkę, mówiłem ci - westchnął w odpowiedzi.
- To strasznie mało. Jestem pod wrażeniem, że nie zwariowałeś z nudy.
- To była moja normalność - zaplótł już sporo, ale nagle przerwał w połowie i doskoczył jednym susem do mojej torby. - Masz jeszcze kawę?
A jednak, to już trzeci raz. Trzeci raz pytam go o przeszłość, a on trzeci raz szuka kawy. Pierwszy był, jak pytałam ile podróżników było przede mną. Zadowolony z siebie powiedział, że ośmiu i żaden nie opuścił Komnaty żywy, a potem... "Zostało ci tamtych gorzkich ziaren?"
Drugi raz był jak pytałam o banjo, skąd i odkąd je ma, kto go nauczył grać i tak dalej. Odpowiedział i potem "Kawa!". Jejku, tym razem już myślałam, że nie przypomni sobie. Może nie powinnam była dawać mu spróbować. Zeżre całość w końcu, bo wciąż nie wiem wszystkiego.
- Jest w bocznej kieszeni - powiedziałam.
Ting zwinnym ruchem otworzył paczuszkę z ziarnami, schwycił w szpony kilka i wetknął sobie do pyska. Oblizał kły, zadowolony z gorzkiego smaku.
- Uważaj, bo nic dla mnie nie zostanie.
- Nic ci nie będzie jak zabraknie - odparł.
- Wiesz, że to lepiej smakuje jak jest przemielone i zaparzone we wrzątku?
- Tak, tak oczywiście - powiedział bez przekonania machając łapą, jakby rozganiał muchy. Cały on, nic go nie zainteresuje jak mu o tym tylko powiesz.
Zdjęłam znad ognia następną partię mięsa i zajęłam się nabijaniem ostatniej.
- Źle to robisz - usłyszałam.
- Nie mówi się z pełnym pyskiem - napomniałam kawożernego.
- A mięsa się nie piecze w ten sposób.
Wywróciłam oczami i zrobiłam to po swojemu. Może i Ting jest starszy o te ponad 450 lat, ale ja mam więcej doświadczenia w tym wszystkim. Zostawiwszy ostatnie mięso, zaczęłam przygotowywać sobie posłanie. Muszę się wyspać, Górskie Gnolle rano będą niebezpiecznie blisko nas. Już od kilku dni siedzą nam na ogonie, widać są bardzo wygłodniałe. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Nie panuję nad tym, tak jest ilekroć myślę, że mogę zostać czyimś posiłkiem. Potarłam pysk i skupiłam się chwilę na trzaskającym ogniu. Jasne płomienie pożerające kawałki drewna pod sobą. Dorzuciłam parę grubych gałęzi, w niebo wystrzeliło kilka żarzących się iskier. Po jakimś czasie znów przypomniały mi się Gnolle, wielkie bestie robiące z wilczych kości ozdoby do orężu. Zadrżałam mimowolnie i zdjęłam szybko ostatnie kęsy mięsa znad ogniska, zanim spalą się na węgiel. Spakowałam wszystko do torby i ułożyłam na posłaniu. Nie mogłam przestać myśleć o niebezpieczeństwie, uspokoić się i zasnąć. Nagle od nieprzyjemnych obrazów w głowie uwolnił mnie, ku mojemu zdziwieniu, dźwięk banjo Tinga.
A tam w mech odziany kamień
Tam zaduma w wiatru graniu
Tam powietrze ma inny smak
Porzuć kroków rytm na bruku
Spróbuj - znajdziesz jeśli szukasz
Zechcesz nowy świat własny świat...
Zabrzmiało to trochę jak kołysanka, zabawne jaki melodyjny głos może mieć stworzenie tak dziwne jak Ting. Rozluźniłam się i zamknęłam oczy. Kiedy skończył grać, usłyszałam jak przysypuje ognisko piaskiem. Śniłam o nowym domu, który wkrótce znajdę.
<Wykorzystany fragment utworu "Bez słów">
Od Leah "Nowy Świat" cz.4 (cd. Manahane)
Luty 2020 r.
Otworzyłam oczy, czując dziwną zmianę. Po pierwsze słońce nie wpadała przez wejście do mojej jaskini, co oznaczało, że jest koło południa i zaspałam. Po drugie czułam się dziwnie ciężko... Po trzecie usłyszałam czyiś oddech. I zobaczyłam kto to - nie był to nikt inny jak "szary lisek".
Manahane obejrzała się za siebie.
- Od kiedy nie śpisz? - Zadała pytanie.
- Od kilku minut. Dzięki, że nie obudziłaś mnie tak... Gwałtownie. - odparłam z lekkim trudem, uśmiechając się.
Podniosłam się z posłania. Czułam się dziwnie ciężko.
- Zaspałam na zbiórkę, tak?
- Tak.
- Trudno. Pójdę na wieczorną. - Przeciągnęłam się. - Resztę dnia masz wolną?
- No tak. - Powiedziała.
- Może gdzieś razem pójdziemy?
- Co proponujesz? - Spojrzała na mnie. Hm, albo mi się wydaje albo ani razu jeszcze się nie uśmiechnęła.
- Żółty Las?
- Dobra.
- Chodź. - Lekko się uśmiechnęłam. Po drodze zaszłyśmy jeszcze na śniadanie, po czym ruszyłyśmy.
Przechodząc obok Pomarańczowego Drzewa. Patrzyłam jak Hane obserwuje złociste liście. Sama z resztą też się na bez przerwy oglądałam za siebie, gdy zauważałam w nich lekki ruch.
Weszłyśmy na Most. Przez chwilę przyglądałyśmy się rzeczce. Zaczęłam opowiadać Hane o ludziach, Mieście, mojej pracy i tym podobnych. Była dość zainteresowana. Chwile jeszcze się powłóczyłyśmy po okolicy. Po kilkunastu minutach skierowałyśmy się w stronę centrum watahy.
***
Mijały dni. Przestałam odczuwać uciążliwą samotność, odkąd zaczęłyśmy spędzać razem czas.
Postanowiłyśmy udać się na własne polowanie. Ponieważ zostałam już przydzielona do grupy, wyruszyłyśmy w nocy. Przez dobre pół godziny tropiłyśmy stado zajęcy, a drugie tyle niezauważone podążałyśmy za nim. Ustaliłyśmy, że Hane będzie goniącą, a ja zabijającą. Czekałam w krzakach na nagonkę. Nagle zza drzewa wystrzeliła Manahane z zającami. Rzuciłam się na zwierzątka, Hane też. Razem złapałyśmy trzy. Potem próbowałyśmy złapać sarnę, ale raczej nam to nie wyszło. Zwierzę było za szybkie. Doszłyśmy do Jeziora. Podczas łowienia ryb rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Zeszło praktycznie do świtu. Złapałyśmy dwadzieścia jeden ryb. Spojrzałam w dół. Z mojej głowy zsunął się Medalion Ognistych Smoków. Poczułam się o wiele słabiej. Dodatkowo napadła mnie okrutna senność. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nigdzie nie ma Amuletu Przyjaźni. Zupełnie zapomniałam o jego istnieniu. Spojrzałam na Hane. Ależ byłam głupia! A co jeśli udało nam się zaprzyjaźnić tylko ze względu na ten śmieć? Tyle, że ja... Naprawdę ją polubiłam...
<Manahane?>
sobota, 15 lipca 2017
Od Lind "Spadłam z nieba, a właściwie ze szczytu góry" cz. 1
Od Leah "Nocny Marek" cz. 2 (c.d. Karou)
<Karuch? Jak tam nauka?>
piątek, 14 lipca 2017
Od Nergala "W świecie mroku" Cz. 5 (Cd. Leah)
Od Nergala "Podobieństwo!?" Cz.1 (Cd. Yuki)
Nie zwracałem uwagi, na to, gdzie niosą mnie łapy. W pewnym momencie przez własną głupotę uderzyłem łbem w drzewo. Zakręciłem się w kółko i upadłem na tyłku, masując głowę. Przekląłem cicho i podniosłem wzrok. Moim oczom ukazał się las, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Był dużo bardziej... ponury. Ciemność była tam dużo większa niż gdziekolwiek indziej. Nie widziałem stąd nawet blasku księżyca. Panowała tu głucha cisza. Zrobiłem krok w tył, gdy nagle usłyszałem trzask gałęzi za moim plecami. Nie bałem się takich rzeczy, jednak to, co tam się czaiło było... dziwne.
(Yuki?)
Uwagi: Zrób coś z tą czcionką, bo psuje formatowanie. Polecam wysyłać op. przez Howrse. Wciąż brakuje niektórych Spacji przy wypowiedziach. "Póki" piszemy przez "ó". Powtórzenia - staraj się robić przerwę w postaci nie jednego, a dwóch zdań. Słowa typu "cię" piszemy wielką literą tylko w listach! "Jaskrawozielone" piszemy razem.