Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

sobota, 29 lipca 2017

Od Leah "Polowania" cz. 1

maj 2020r.
Ponownie. Pędziłam przez tak dobrze mi już znaną ścieżkę do Wodopoju. Razem z grupą polowań tropiłam stado zajęcy. Ucieszyłam się z tego, że zostałam przyjęta do popołudniowej grupy polowań. Niestety trochę przeszkadza mi to w ludzkiej pracy, więc często muszę brać nocne zmiany.
Dzisiaj podjęliśmy nieco inną taktyką niż zwykle - Dan i Shiryu zastawili pułapkę przy Wodopoju, a ja i Yuko miałyśmy je tam zagonić.
- Przemieściły się nieco bardziej na południe stąd. - Powiedziała Yuki. Skierowaliśmy się w tamtym kierunku.
Stadko było ogromne. Liczyło ponad dwadzieścia zajęcy. Dante i Shiryu udali się za Wodopój i w szybkim tempie zbudowali pułapkę. Zgodnie z planem, ja i Yuko zaskoczyłyśmy zwierzątka i przegoniłyśmy je w stronę zasadzki. Była o wiele bardziej złożona niż przypuszczałam - przechwyciła i zabiła siedem zająców. Ponieważ utrzymywała stworzenia dwa metry nad ziemią, mogliśmy spokojnie iść polować dalej.
Następnym łupem było stadko jeleni, pasących się przy Jeziorze. Atak został przeprowadzony bez większego zorganizowania, po prostu wszyscy rzucili się na wcześniej wybrane osobniki. Zabiliśmy trzy, a przez następne pół godziny, ścigaliśmy jeszcze cztery. Dwa uciekły - dwa zostały.
Kolejnym łupem były ryby. Nad tym zajęciem siedzieliśmy dobre dwie godziny. Całe szczęście, że rozpoczęliśmy polowanie koło południa. Mieliśmy dużo czasu.
Łącznie złapaliśmy dwadzieścia ryb. Po tak udanych łowach każdy z wielką chęcią targał zwierzynę do spiżarni. Mi przypadły cztery ryby, dwa zające i... jeleń. Musiałam robić dobre trzy rundy, zanim wszystko to przeniosłam na miejsce.
Po skończonych łowach, udałam się do domu. Napadła mnie fala wspomnień... jednak nie tych z mojej rodzinnej watahy. Po kolei przypominałam sobie jak to uciekałam przed niedźwiedziem, o tym jak to powoli aklimatyzowałam się w nowym środowisku, jak to poznałam Manę i Arkana... Wszystkie te wspomnienia są dla mnie bardzo ważne. Ale co jeśli o nich zapomnę? Jest na to sposób. Pamiętnik. Szybko chwyciłam kilka plików kartek, ołówek i usiadłam przed stołem. Zaczęłam pisać.

Wszystko zaczęło się od schronienia się w jaskini, daleko na południe od rodzinnej watahy...

Uwagi: Przede wszystkim op. jest bardzo krótkie. Staraj się o dłuższe.

Od Lind "Wybacz, nie chciałam!" cz. 1 (cd. Scirron)

Maj 2020
Skoro trzeba, zdecydowałam się w końcu na funkcję strażnika terenów. Wybór i tak nie był zbyt trudny. Pomysł stanowiska tancerza odrzuciłam od razu. Nie widzę siebie jako części grupy podskakującej w rytm muzyki przed wszystkimi wilkami, ilekroć jest jakaś uroczystość. Tak samo nie chciałam być od polowań. Nie wiem czy potrafię w ogóle działać w takich zespołach, albo słuchać konkretnych poleceń. Miałam do wyboru jeszcze wojownika, ale patrząc na moją budowę i umiejętności to równie dobrze mogę zgłosić się do odkurzania lasu. Droga donikąd.
Pozostał więc strażnik, zgłosiłam się do Alfy w tej sprawie zaraz po śniadaniu. Później, w drodze powrotnej, spotkałam czarno-szaro-białą waderę o jasnozłotych oczach. Na szyi miała czerwoną chustę, a na jej nogach dostrzegłam kilka blizn. Uśmiechała się do mnie przyjaźnie i przedstawiła imieniem Allive. Jak się okazało, też jest strażniczką i jej dodatkowym zadaniem na dzisiaj było oprowadzenie mnie po terenach watahy, zanim rozpoczniemy wartę. Ucieszyło mnie jej nastawienie wobec mojej osoby, podchodziła bez uprzedzeń, zupełnie naturalnie. Miłe zaskoczenie.
Trochę rozmawiałyśmy, opowiedziała mi nieco o historii każdego ze zwiedzanych miejsc, co czemu służy i dlaczego. Dokładnie też opisywała jak gdzie dojść, mam nadzieję, że nie będę się już gubić dzięki temu. Rozdzieliłyśmy się przed południem, każda poszła w miejsce swojej warty. Może zaczepię ją jeszcze później, jak będę chciała z kimś porozmawiać, pomyślałam. Sympatyczna wadera.
Nie spodziewałam się niczego niesamowitego w pilnowaniu granic watahy, do tego i tak na pierwszy dzień nie miałam przydzielonych innych zadań związanych ze stanowiskiem. Sterczałam w miejscu parę godzin, przy okazji oglądałam sobie ładne widoczki, które oferowała wataha. Niestety to nie wystarczyło, znudzona, często ziewałam i ulgą przyjęłam wiadomość, że koniec mojej zmiany. Trzeba będzie się przyzwyczaić, tak będzie często.
Postanowiłam przejść się na dłuższy spacer, zanim wrócę do siebie. Chciałam rozbić senność, która mnie ogarnęła na tej długiej warcie. Ziewnęłam szeroko jeszcze raz. Tragedia. Złapana przez nagłe pragnienie, zahaczyłam najpierw o Wodopój. Podeszłam do przejrzystej tafli i wzięłam łyk orzeźwiającej cieczy. Chociaż podobno woda nie ma smaku, tutejsza nie była taka sama jak ta górska, tylko jakby... Znacznie lepsza. Z uśmiechem napiłam się jeszcze raz. Wyciągając pyszczek z wody, zauważyłam coś na dnie tego niewielkiego zbiornika. Jakiś błyszczący przedmiot leżał pomiędzy kamieniami. Sięgnęłam poń łapą i wyciągnęłam na powierzchnię. To była jakaś bransoletka. Delikatna, błyszcząca, stylem wykonania przypomina trochę o plemionach Uluren. Obróciłam znalezisko kilka razy w łapach, wytarłam z ostatnich kropel wody i schowałam do torby. Ciekawe skąd się tu wzięła, może ktoś ją zgubił? Wstałam i ruszyłam dalej w drogę. Niestety (albo "stety") była taka pora, że nie spotkałam nikogo w okolicy Wodopoju. Chciałam pójść do centrum watahy, w stronę Zielonego Lasu, jednak pomyliłam kierunki. Zorientowałam się dość późno, dopiero jak przeszłam całą drogę do Wschodniego Klifu. Już-już chciałam zawracać, wkurzona własną orientacją w terenie, ale zatrzymałam się wpół kroku, kiedy delikatny powiew wiatru musnął moje futro. Moje moce... To miejsce może być dobrą okazją do sprawdzenia, czy wróciły! Najwyższy czas na to. Bez wahania, wspięłam się trochę wyżej, uważając na urażoną łapę. Niby po tej potwornie męczącej wycieczce w góry, nie miałam ochoty wracać w te klimaty, jednak to nie to samo. Tu powietrze jest przejrzyste, pode mną widok na morze i szumi mój ukochany wiatr. Znalazłam się niedaleko jakiegoś zarośniętego jeziorka z morską wodą. Dzielił mnie od niego spory odcinek równego podłoża, w sam raz na rozbieg.  Dobra, jak nie wyjdzie, wpadnę do wody. Nic strasznego. Odetchnęłam głęboko i przymknęłam oczy. Wracam do mojego życia, wracam do mojego żywiołu. Ruszyłam truchtem, najpierw powoli, potem podkurczając łapę, przyspieszałam. Rozpędzona, odbiłam się od ziemi tuż przed pierwszymi zaroślami. Poczułam wiatr w niepoukładanych włosach, poczułam jak powietrze targa moje pióra, poczułam to. Szkoda, że tylko przez trzy sekundy. Moc nie zadziałała tak jak się spodziewałam, lekko poniosła mnie nad jeziorkiem, potem wszystko ustało, a ja spadłam za bezpieczną taflę wody. Co gorsza, wylądowałam na jakimś wilku. Sprecyzuję, nie wylądowałam, ja uderzyłam weń jak pocisk. Przez ten atak lotniczy, oboje przewróciliśmy się na ziemię i przetoczyliśmy przez kawałek skąpego zielska, skończywszy jedno na drugim. Jak tylko odzyskałam orientację, co się dzieje, natychmiast zeskoczyłam z brzucha basiora.
- Wybacz, nie chciałam! Nic ci nie jest? - chciałam mu pomóc wstać, ale poradził sobie sam, patrząc na mnie wściekłym wzrokiem. 
Nieszczęśnik, którego stratowałam w "locie" był mizernie wyglądającym, uskrzydlonym wilkiem. Jego szaroniebieskie futro było gęste, jednak kolor jakby zgasł, brakowało w nim prawdziwego połysku. Na  szarych skrzydłach basiora wyróżniały się ciemniejsze końcówki lotek, a po plecach biegła mu ciemnoszara pręga. Dostrzegłam też u niego biały brzuch i spód szyi. Pod pyskiem znajdowała się bródka. Ciało miał upstrzone bliznami tu i tam, ale moją faktyczną uwagę zwróciły jego oczy. Chociaż teraz skierowane w moją stronę z pretensją i agresją, świat oglądały beznamiętnie i smutno. Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, dostrzegłam dookoła papierowe figurki, niektóre zgniecione z mojej winy i trochę czystego papieru, powoli wykradanego przez wiatr. 
- Co ty w ogóle robisz, nienormalna jesteś?! - oburzył się wilk, przytrzymując łapami uciekające kartki. 
- Czekaj, pomogę ci - zaczęłam zbierać razem z nim.
- Dość już zrobiłaś, obejdzie się - rzucił. 
- Przepraszam cię, naprawdę nie chciałam - podałam mu jego papier. - Nie wiedziałam, że tu jesteś. - Basior wyrwał mi go z ręki, wciąż pozostawiając na pysku nieokiełznaną złość.
- O to chodzi - spojrzał na  kolorowe figurki. - Masz szczęście, że te zgniecione i tak mi się nie podobały - zagroził gestem i zaczął zbierać swoje piękne twory.
- Składasz origami? - zapytałam, pomagając mu.
- Czasem - burknął. - Co cię to w ogóle obchodzi? Nie masz nic lepszego do roboty? 
- Co chciałam, już zrobiłam - spuściłam uszy zawstydzona. - Opowiesz mi o tym? - zebraliśmy już wszystko. Właściciel figurek łaskawie odebrał mi je szybkim ruchem. 
 
<Scirron?>
 
Uwagi: Brak części w tytule.

Od Leah "W świecie mroku" cz. 6 (cd. Nergal)

Styczeń 2020 r.
- Nie dbam o to, że mnie znienawidzisz. Wciągnąłem cię w tą historię i obronię cię, choćbym miał zapłacić za to skórą. - Wysłuchałam z uwagą całej opowieści. Jednak to, jak ją zakończył, nieco zbiło mnie z tropu. Po chwili spojrzałam mu prosto w oczy.
- Nie mam za co cię znienawi... - Przerwałam, gdy usłyszałam znajomy ryk na zewnątrz. Niemożliwe... Co tu robi Gral?
Wybiegłam truchtem z jaskini. Podążając za rykiem, dotarłam na szczyt niedużego wzniesienia, tuż przed szczeliną. Nie myliłam się. Średniej wielkości, czerwony smok mojego brata znajdował się zaledwie dziesięć metrów ode mnie. Obok niego stał basior. Otaczały ich inne wilki, widocznie właśnie przerwali walkę. Nie mogłam uwierzyć. Przede mną stał Arsus.
Spojrzał nagle w moją stronę. Zauważając mnie, czerwono-czarny basior, z akcentami bieli uśmiechnął się. Zaczął coś do mnie wykrzykiwać, ale go nie słyszałam. Ciągle nie dowierzałam. Zamiast tego usłyszałam kroki za sobą... I ujrzałam Nergala. Od razu poczułam wyrzuty sumienia. Dźwięki znowu zaczęły docierać do moich uszu. Spojrzałam na brata i Grala. Ten nagle się odwrócił i warknął na wilki, stojące jakieś trzydzieści metrów od niego. Nie zauważyłam nawet kiedy zdążyły odbiec na bezpieczną odległość. Tak czy inaczej tym razem odbiegły. Ars biegł w moją stronę.
Pierwszy dobiegł smok. W końcu odzyskałam czucie w łapach i przywitałam go. Po chwili, dobiegł do mnie dobiegł truchtem towarzysz Grala. Wilk, na którym zawsze mogłam polegać. Wilk, który zawsze mi pomagał. Wilk, który był kimś ważniejszym niż tylko brat. Arsus.
- Leah... - powiedział. - W końcu cię znala... - Urwał. Stał w cieniu góry, więc dopiero po chwili zobaczyłam pochylający się nad nim cień. Cały się zatrząsł, jego wzrok stał się mglisty. Z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że po jego plecach spływa lśniąca struga krwi. Upadł na lewy bok.
- Nie! - Wyrwało mi się.
Zza jego ciała wyłonił się szarobiały basior.
- To nauczy cię szacunku - Syknął do mojego brata. Obok niego zaczęły pojawiać się inne wilki.
Otrząsnęłam się z odrętwienia. Spojrzałam odmienionym wzrokiem na Nergala.
- Idź do szczeliny. - Powiedziałam chłodno.
- Ale...
- Jazda, kretynie! - Praktycznie na niego wrzasnęłam. Po chwili wahania zrobił to. Skupiłam swój wzrok na zabójcy. Wiatr się nasilał. Czarne chmury skłębiły się nad nami. Gral w końcu zrozumiał co się stało. On rozpoczął atak.
Nie do końca pamiętam, co wtedy się stało. Chyba rzuciłam się na jednego z wilków. Dalej już tylko szamotanina, splamione krwią skały, a potem cisza, zmącona tylko odległym stukotem łap.
- To jeszcze nie koniec! - Doszedł do moich uszu chrapliwy głos zabójcy, wzmocniony wszechobecnym echem. Spojrzałam w dół. U moich łap leżały dwa martwe ciała.
***
Przez chwilę obserwowałam tępo Grala. Smok gonił wilki, ale jeden z nich trafił raził go piorunem. Oszołomiona bestia upadła po chwili, zaraz jednak znowu się zrywając. Za moimi plecami rozległ się huk spadających skał. Odwróciłam się błyskawicznie. Po tym jak upewniłam się, że nie spadły na szczelinę, zawróciłam. Zamiast jednak zobaczyć Arsa, przywitała mnie pustka. Z oddali dobiegał żałosny ryk smoka, który prawdopodobnie zabrał gdzieś swojego pana. Albo jego zwłoki... Przełknęłam ślinę.
W miejscu gdzie się znajdował, leżał nóż. Był cały we krwi. To pewnie nim dokonano morderstwa. Wzięłam narzędzie ze sobą.
***
Nie chciałam okazać dla Nergala swojej rozpaczy, więc jeszcze starałam się nie płakać. Zajrzałam do szczeliny. Spał. Wyglądał w końcu normalnie. Jego pysk nie wyrażał już takich emocji jak podejrzliwość czy obojętność... Podczas snu nie był mordercą. Podczas snu był sobą. W przeciwieństwie do mnie...
Upolowałam w jakimś górskim potoku cztery ryby - mam nadzieję, że taka rekompensata wystarczy. Zaraz... Czy wystarczy? Jasne, że nie! Zostawiłam go tam, a on pewnie zwijał się z bólu. Mam nadzieję, że mi wybaczy... Położyłam zdobycz przed jaskinią.
Emocje opadły. Poziom adrenaliny we krwi drastycznie spadł. Nagły atak bólu z licznych ran, zadanych przez wilki teraz dopiero dał mi się we znaki. Teraz, gdy nikt nie patrzył, rozpłakałam się na dobre. Zwinęłam się w kłębek i zerknęłam na swoje odbicie w potoku. Zamiast ujrzeć siebie, zobaczyłam białego wilka z czerwonymi i błękitnymi wzorami na sierści. Krew moja i moich wrogów. Przednie łapy obmyły się podczas łowienia ryb, a pół pyska rozmazało się przez łzy.
Gdy zdałam sobie sprawę z tego, że zabiłam dwa wilki, mój płacz przestał być tylko płaczem. Stał się po prostu czystą rozpaczą.
***
Zabrakło mi łez. Nawet jeślibym chciała, nie mogłabym już płakać. Zamiast tego, zaczęłam cicho śpiewać. Dobrze znana mi piosenka, działała kojąco na zszarpane nerwy. Ból stał się mniej dokuczliwy, oddech spokojniejszy. Melodia jest trudna, pomyliłam się trzy razy, ale potem szło mi całkiem dobrze. Mój głos przestał być płaczliwy. Uspokoiłam się.

Zakończyłam. Błękitna aura, którą roztaczałam wokół siebie, stała się nieco wyraźniejsza. Nie rozumiem dlaczego. Wiem, że podniosła mnie to na duchu. Muszę dokończyć co zaczęłam. Nie mogę pogrążyć się w świecie mroku.
Usłyszałam cichy oddech za sobą. Odwróciłam się i ujrzałam Nergala. Zerwałam się na równe nogi. Był tu od początku? Ach... I wszystko słyszał...
Znowu uspokoiłam się. Odetchnęłam i do niego podeszłam.
- Teraz to też moja sprawa. - Powiedziałam, kierując się do szczeliny.

<Nergal?>

Uwagi: "Nie dowierzałam" piszemy osobno. "Ach" piszemy przez "ch".

Od Lind "Spadłam z nieba, a właściwie ze szczytu góry" cz. 5

Kwiecień 2020
Nieznajoma, różowawa wadera prowadziła mnie ścieżką przez wielkie wrzosowiska. Nie ukrywam, byłam zachwycona widokami. Wręcz machałam pyskiem na wszystkie strony w podekscytowaniu. Od czasu opuszczenia kanionu, oglądałam tylko łyse góry, dzień po dniu takie same. Jedynym wyjątkiem była polanka, ale ile to przy prawdziwej otwartej przestrzeni? 
Chociaż dalej bolały mięśnie i widziałam wszystko trochę jak miłośnik alkoholu, wstępowało we mnie życie. Szalałam na widok kwiatów, roślin, normalnych drzew. Byłam prawie zahipnotyzowana tym wszystkim, jakbym oglądała piękny świat po raz pierwszy. Oplecione słońcem, kolorowe pola, rozciągnięte niemalże po horyzont, do tego prawdziwe, niebieskie niebo, nie szare chmury i mgła. Byłam jak ptak wypuszczony z klatki. Zorientowałam się, że prawdopodobnie moje odczucia przypominają reakcje Tinga - stworzenia wyciągniętego, za moją sprawą, z czterech ścian ognistego, nie oszukujmy się, więzienia. Sposób, w jaki on patrzy na gwiazdy, ważki, czy nawet te górskie pejzaże, świadczy o jego zachwycie. Zrozumiałam, że mnie dotyka właśnie takie samo oczarowanie, chociaż ja wiem od małego jak wygląda świat. 
Czyli to prawda, trzeba coś stracić, żeby to docenić. 
Nad moją głową przemknął słowik, nucący radosną pieśń. Gdyby nie fakt, że już pewnie sprawiałam dziwne wrażenie swoim szczenięcym zachwytem, przyłączyłabym się do śpiewu. Próbując wreszcie uspokoić rozpierane energią ciało, zerkałam na nieznajomą, ciekawa, co sobie myśli o moim wariactwie.  Wilczyca o lśniącym, pudrowo-różowym futrze, nie wyglądała jakby się przejęła wspomnianym zachowaniem. Może założyła, że mam tak zawsze, albo kazali jej nie komentować. Jednak nie była całkiem nieobecna, widać było w niej gotowość złapania mnie, gdybym źle postawiła uszkodzoną łapę. Odetchnęłam świeżym, wiosennym powietrzem i zaczęłam rozmowę:
- Idziemy do prywatnego lokum Alfy?
- Nie - pokręciła głową wilczyca. - O tej porze jej tam nie będzie.
- Więc gdzie może być?
- Przy Pomarańczowym Drzewie - odparła sucho.
- Co w nim takiego szczególnego, że akurat tam? - dopytywałam dalej.
- To miejsce zebrań i tak dalej... - mruknęła różowa.
- Zawsze zbieracie się przy tym konkretnym drzewie?
- Zadajesz dużo pytań, Lind - popatrzyła na mnie z podejrzliwością.
Już nic więcej nie powiedziałam. Pewnie uznała, że celowo zbieram informacje. Poczułam się źle z tym faktem. Ech, powinnam się przyzwyczaić, że trochę czasu będą wobec mnie nieufni. Ewentualnie cały mój pobyt tutaj będzie tak, a nie inaczej. Opuściłam uszy, resztę drogi spędziłyśmy w milczeniu. Nie trwało to długo z resztą, spora część trasy do Pomarańczowego Drzewa była już za nami.
Zdziwiłam się zobaczywszy Alfę. Nie wyglądała na typową, potężną przywódczynię na pierwszy rzut oka. Ot drobna, niska, puszysta wadera, ale jednak jakimś cudem czuć, że to osoba z autorytetem. 
- W końcu jesteście - powiedziała na przywitanie.
- Gdyby nie ten jej uraz przedniej łapy, przyszłybyśmy szybciej - wyjaśniła różowa.
- Oczywiście - Alfa zmierzyła mnie wzrokiem. - Lind, powiesz mi gdzie zmierzałaś, zanim przypadkiem trafiłaś tutaj? Zrozum, że musimy wiedzieć co i jak. 
- No tak, oczywiście. Hm... - podrapałam się po głowie. - Zdaje się, że podążałam na północny zachód. 
- Chodzi mi o cel - sprecyzowała przywódczyni watahy.
- Cel? - zawahałam się. - Znaczy... chyba nie ma żadnego konkretnego. 
- Szłaś po prostu przed siebie? 
- Nie, nie! Już pamiętam - Trudno mi zbierać myśli. Jednak otępienie średnio ustąpiło - Chciałam, że tak powiem, znaleźć swoje miejsce na świecie. 
- Szukałaś czegoś jak wataha?
- No...prawdopodobne. 
Chwilę wszyscy milczeli, otrzymałam moment, żeby się zdecydować. Pewnie obie wilczyce przewidziały następujące pytanie:
- Byłaby możliwość, żebym dołączyła na jakiś czas tutaj?
- Być może - odparła chłodno Alfa. 
- Oczywiście, jak tylko wyzdrowieję, wracam w góry - powiedziałam pewna, że niekoniecznie potrzebują tu więcej gęb do wykarmienia. 
-  To raczej nie będzie konieczne - podsumowała rozmówczyni. - Zirael, zaprowadź Lind do jaskini. 
- Dziękuję - powiedziałam do Alfy, nie znajdując lepszych słów.
- Idźcie już, mam dzisiaj jeszcze dużo pracy - odprawiła nas.
Chyba lepiej nie nadużywać cierpliwości nowej przywódczyni. Opuściłyśmy okolicę Pomarańczowego Drzewa i wróciłyśmy na Wrzosową Łąkę. Po drodze do mojego nowego lokum, minęłyśmy szpital i siedziby kilku innych wilków. 
- To tutaj - Zirael zatrzymała się przed niedużą, ale wyglądającą dość przytulnie jaskinią. - Będziesz musiała mieć przydzieloną konkretną funkcję, nic za darmo - zaznaczyła. 
- Oczywiste - rozejrzałam się. - Trzeba będzie trochę urządzić - pomyślałam głośno.
- To dzisiaj sobie pomyślisz nad wszystkim i zdecydujesz jakie stanowisko chcesz objąć. - powiedziała wadera jakby od niechcenia.  
Pokiwałam głową, że rozumiem, więc Zirael zostawiła mnie samą. Położyłam się na posłaniu i wyciągnęłam z mojej torby wyszywaną chustę, którą zaczęłam jeszcze w domu Babci. Na obrazku był koliber podlatujący do niedokończonego kwiatu. Chwilę wpatrywałam się w ten haft, po czym przytuliłam go do siebie. 
Przyszła tęsknota, a wraz z nią zwątpienie. Co ja tu w ogóle robię? Powinnam być przy Skalnym Łuku. W c z o r a j ! Kto wie czy te wilki w ogóle mnie uznają za swoją, a teraz jestem zdana na ich łaskę dopóki nie wyzdrowieję i nie wrócą moje moce. 
Obróciłam się na bok. W głowie nagle wybrzmiały mi słowa Babci:
Nic się nie dzieje przypadkowo. Tam, gdzie jesteś TERAZ, miałaś być od zawsze.
Pociągnęłam nosem. Oby miała rację.
Wstałam i wydobyłam spośród moich rzeczy igłę z nitką. Zajęłam się dokańczaniem wyszytej scenki. Haftowanie zawsze mnie uspokajało, ale jakoś nie pamiętałam o tym fakcie tam, w górach. Odgoniłam stres i zajmowanie się jutrem, wspominając dodatkowo pierwszy tydzień po opuszczeniu Kanionu Magmy. Miał miejsce wtedy taki moment, który zapamiętam sobie na długo.
Wiszę nad przepaścią, w łapach ściskam słoik z płomyczkiem, aka Wichurę Płomieni.  Kawałek wyżej, na skraju urwiska stoi Ting, trzymając mnie za ogon. 
- Nie wiem jak to robisz Pierzasta, masz najwięcej szczęścia ze wszystkich wilków, jakie spotkałem.
- Za dużo to ich nie było podobno. Wciągnij mnie już!
- Wszyscy dotarli do Komnaty, tak jak ty - wysłuchał "prośby". - To o czymś świadczy. 
Zjadłam kilka jagód i przełożyłam igłę przez materiał ostatni raz. Chyba już wiem co to za kwiat. To lilia.
Uwagi: Cudzysłowie kończ przed numerem części, a nie po. Wilki nie mogą się drapać po głowie.

środa, 26 lipca 2017

Od Manahane "Czy ja jestem inny?" cz. 2 (CD. Desperado)

kwiecień 2020
Leżąc przy wejściu mojej jaskini, spoglądałam na rozgwieżdżone niebo. Ostatnie gwiazdy próbowały błyszczeć mocniej od innych, aby patrzeć na nie aż do wschodu. Nad horyzontem widać było już jasne promienie słońca. Nie spałam całą noc, ponieważ moje posłanie było strasznie niewygodne. Powinnam coś z nim zrobić, jednak nie teraz, teraz podziwiałam wschód słońca. Może był zachwycający, lecz nawet w małym stopniu nie dorównywał temu na prerii... w domu... Czasem nawet tęsknię za tą niekończącą się wysoką trawą, wśród której bez problemu można się schować. Przez tą idiotkę zostałam wygnana. Nie moja wina, że zasłużyła na śmierć...
Wyszłam z jaskini, ponieważ dalsze próby zaśnięcia były skazane na niepowodzenie. Wszyscy jeszcze spali. Przez chwilę miałam chęć obudzenia Leah, lecz co byśmy miały robić? Włóczyć się bez sensu w tą i z powrotem, tak jak ja zaraz będę robić? Ale nie jestem pewna, aby ją to zaciekawiło.
Chodząc po lesie, dość blisko przy mieście, zastanawiałam się, co będę dzisiaj robić. Zapowiadał się naprawdę bardzo nudny dzień. Ciepłe wiosenne promienie opatuliły mój mały pyszczek. Przyjemne uczucie. Szkoda tylko, że Leah nie lubi ciepła, bo ja wręcz kocham. Cieszę się, że zima odeszła.
Usłyszałam jak ktoś biegnie. Szybko schowałam się w krzaki, które znajdowały się obok mnie. Jakiś człowiek pędził głęboko w las, więc postanowiłam zacząć go śledzić, i tak nie miałam lepszego zajęcia. Biegł dość szybko i trochę nie nadążałam. Po chwili jednak stanął w miejscu i rozejrzał się, jakby myślał, że ktoś za nim idzie...
Niespodziewanie zamienił się w basiora o złotych oczach i niesfornych włosach. Najwyraźniej poczuł wielką ulgę. Dalej nie ujawniając się, kroczyłam bezszelestnie za nim. Po lesie poruszał się, jakby znał te tereny od dawna, choć nie widziałam go wcześniej. Pachniał także inaczej niż my. Jego mocny zapach czuć z odległości kilku metrów. Ostatnio Leah opisywała mi podobną woń. Mówiła, że ludzie, a przynajmniej większość, pije codziennie rano kawę. Robiło mi się niedobrze... Dotarliśmy do Wodopoju. Poczułam zapach Tori i Shena, i już wiedziałam co się szykuje. Spojrzałam się w ich stronę, mieli niemile zaskoczone mordki.
- Co tutaj robisz?! - pisnęła Torance, aż obcy basior podskoczył.
- Wędruję. - powiedział spokojnie, lecz widać było, że nie jest zadowolony.
- Nie masz wstępy na te tereny, tu jest wataha! - warknął Shen.
- Phi, jaka niby? Jakoś tu nie widzę stada, które mnie otacza... - rzekł oschle.
- Magicznych Wilków.
- Super nazwa. - prychnął.
- Masz coś do tego? - Shen podszedł do niego bliżej.
- Nie, bo mój ojciec do niej należał. - po grzbiecie przeszły mi ciarki.
- Naaz, ale chyba jesteś zbyt smarkaty aby wiedzieć kto to. - uniósł łeb.
- Możemy to sprawdzić.
- Proszę bardzo. - nadal utrzymywał oschły ton. Ruszyli z Wodopoju w stronę jaskiń, a ja truptałam za nimi z pewnej odległości. Po chwili warknął:
- Mogę wiedzieć chociaż jak was zwą?
- Torance i Shen, tyle powinno ci wystarczyć, a jak cię zwą?
- Desperado - wycedził przez białe zęby.
***
Po pewnym czasie znaleźliśmy się na miejscu, a Desperado odbył rozmowę z Suzanną. Zapewne o dołączeniu i o tym Naaz czy jak mu tam było. Po paru minutach skończyli, a basior zaczął krążyć bez celu - jak ja dziś rano. Wspięłam się na jedno z drzew, mając nadzieję, że nie spadnę na zadek jak ostatnim razem... Wilk kilka razy wracał w to samo miejsce. Niczego nieświadomy zaczął się rozglądać. Ja próbowałam wspiąć się wyżej, tak aby na pewno mnie nie zauważył. Niestety, zbyt przeceniłam swoją "umiejętność" wspinaczki. Spadłam na ścieżkę. Desperado nie spostrzegł mojego nagłego pojawienia się i dopiero po chwili spojrzał się na mnie. Byłam trochę zdziwiona i przerażona, że stoimy oko w oko, choć po upadku nadal siedzę na ziemi.
- Cześć - powiedział pewnym siebie głosem. Spojrzałam na niego pytająco, nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Na ogół z bliska wydawał się wyższy. - Szczeniaki nie umieją mówić, czy co? - zapytał z pogardą.
- Nie jestem szczeniakiem. - warknęłam, próbując zabić go wzrokiem - Po prostu jestem niższa od innych, okej?
- Haha, bardzo śmieszne. - zaśmiał się ironicznie - Z taką wymówką nie kupisz w sklepie alkoholu.
- Czekaj... Co? - zdziwiły mnie jego słowa. - Czym niby jest alkohol, co?
- Piciu, przeznaczone dla DOROSŁYCH, szczeniaczku. - przedrzeźniał mnie. Co on sobie myśli?! Że jak jestem niższa to szczeniak?! Posłałam mu nienawistne spojrzenie. - Nie próbuj mnie zabić wzrokiem, nie uda ci się, lecz jeśli mnie bardzo wkurzysz... - naśmiewał się ze mnie. Musiałam coś zrobić...
- Drogi Desperado'sie, - rzekłam oschle - jeśli umiesz zabijać wzrokiem - okej, jak sobie chcesz. Lecz nie będziesz bezkarnie nazywał mnie szczeniakiem. Dla twojej wiadomości mam ponad dwa i pół roku. - posłałam mu ironiczny uśmiech.
- Skąd wiesz jak mam na imię? A z resztą... - fuknął - Jak ty się nazywasz?
- Manahane - odwróciłam się i zaczęłam iść w stronę Wrzosowej Łąki - Jesteś głodny?
- Chyba - powiedział obojętnie, a ja spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Jak nie to masz problem, ponieważ ja jestem. Umiesz polować?
- Raczej - odpowiedział a ja miałam go już dość. Czemu go tu nie zostawić? No dobra, nie będę taka...
Gdy dotarliśmy do Wrzosowej Łąki, zobaczyłam wilki przygotowane do zbiórki. Gwałtownie zawróciłam, a Desperado spojrzał się na mnie.
- Co ty robisz? Przecież chciałaś coś upolować.
- Widzisz tamte wilki? - przystanęłam i spojrzałam się w tamta stronę, a basior przytaknął - Szykują się na zbiórkę, na której powinnam być, lecz mi się nie chce. Jestem ogólnie wojowniczką. Najwyżej na trening pójdę wieczorem albo jutro.
- A co z jedzeniem? - zapytał, jakby zgłodniał. - Nie będziemy polować?
- Pójdziemy do spiżarni, po jakiegoś zająca... - przewróciłam oczami.
Szliśmy w milczeniu. Nawet nie zmierzałam na niego patrzeć. Do milutkich nie należał i działał mi na nerwy. Wyprowadził mnie nawet z równowagi!
- Jak tu trafiłaś? - spytał się mnie niespodziewanie. Zrobiłam wielkie oczy. - Okej, rozumiem. Tajemnica wagi państwowej. 
- Po pierwsze, nie rozumiem większości rzeczy jakie powiedziałeś. A po drugie trafiłam przypadkiem. 
- Przypadkiem, powiadasz? - Spojrzał na mnie jakby umiał wykrywać kłamstwo, ale chyba tak nie jest, prawda?
- Czemu pytasz? - zapytałam się grzecznie, jak na mnie...

<Desperado?>

Uwagi: "Niedobrze" piszemy razem. W niektórych zdaniach było za dużo przecinków, a w innych z kolei za mało. W tym drugim przypadku wykładałaś się w tej samej sytuacji - gdy w jednym zdaniu mowa była o dwóch czynnościach. Przykład: Dalej nie ujawniając się, kroczyłam bezszelestnie za nim.

niedziela, 23 lipca 2017

Od Lind "Spadłam z nieba, a właściwie ze szczytu góry" cz. 4

Kwiecień 2020

Dzień upadku

Spałam bardzo niespokojnie, zrywałam się z miejsca na każdy najdrobniejszy dźwięk. Wrażliwy słuch jest przydatny, ale tej nocy miałam dość tego wyczulenia na każdą falę w powietrzu. Ilekroć zapadałam w płytki sen, szybko budził mnie byle szmer nóżek jaszczurki pośród kamieni. Chociaż w sumie... Nie wiem co jest gorsze, czy ryki gnolli w każdym śnie, czy gwałtowne wyrwanie do rzeczywistości. Tak to się wlokło całą noc, do czasu powrotu tarczy słonecznej na niebo. Nie byłam wcale przytomna, wszystkie mięśnie domagały się oszczędzania, do tego dochodziło szerokie ziewanie co pięć sekund. Zmuszona przemóc siebie samą, wstałam i zebrałam rzeczy do dalszej drogi. Nie mogłam się przyzwyczaić do samotności, było zbyt cicho. Brzmiało to jak cisza przed burzą. Kraczę jak wrona, pomyślałam i ruszyłam przed siebie szurając łapami. Od wczesnego popołudnia, kiedy ledwo skończyłam przeżuwać ostatnie kęsy mięsa z "obiadu", zaczął kropić deszcz. Zrobiło się szaro, z czasem przyszła prawdziwa ulewa. Parokrotnie próbowałam zerwać się do lotu, albo chociaż podskoczyć unosząc się na wietrze. Wciąż nic, idzie teraz przez góry taka przemoknięta wadera, pozbawiona mocy. Czułam się w tym deszczu, jakbym przegrała wszystko. Co sekundę odgarniałam mokre, skołtunione włosy sprzed oczu, łapy ślizgały mi się na błocie, ciało drżało z zimna i zmęczenia.
Miałam serdecznie dość.
Oberwanie chmur trwało niemalże do wieczora, a ja musiałam w tym brnąć dalej. To była prawdziwa walka z samą sobą, chociaż wybór był prosty. Mogę nie iść dalej i dać się zjeść, albo wlec przed siebie i w końcu dotrzeć do skalnego łuku. Po drodze myślałam sporo o Tingu. Przede wszystkim, miewałam wątpliwości, czy mogę mu ufać. Nie znam go zbyt długo, raptem kilka tygodni, czy mogę mieć pewność co do jego faktycznych zamiarów wobec mnie?

- Czemu nie możesz mi oddać naszyjnika?
- Musiałbym cię wtedy zabić.

Niby odpowiadał na większość moich pytań, jednak to wciąż niewiele. Za mało. Ile może mnie kosztować pewność?
W końcu, z ulgą stwierdziłam, że czas na króciutki postój. Usiadłam pod suchym drzewem i oparłam łapy o korzenie, roślina miała je wszystkie na wierzchu. Skaliste, twarde podłoże nie służy życiu. Przestało już padać, zza chmur wyłoniło się Słońce, ucieszyłam się tym widokiem jak nigdy. Chciałam dotknąć naszyjnika Babci, ale zapomniałam, że go od dawna nie mam. Łapa zetknęła się tylko z posklejanym futrem. Zatęskniłam za domem, w oczach stanęły mi łzy. Babcia od małego przytulała mnie do siebie w takich sytuacjach. Mówiła, że już dobrze, że jest tutaj. Wytarłam oczy i wstałam. Nie byłaby dumna z faktu, że się rozklejam. Otrzepałam się solidnie i ruszyłam dalej.
Godzinami słyszałam tylko swoje kroki, miarowy oddech i bicie serca. Często dochodził do tego szum górskiego wiatru. Dalej bolało mnie niemiłosiernie ilekroć przypominałam sobie, że nie mogę na nim pofrunąć. Kiedy odzyskam moce, wrócę tu i wybiję wszystkie gnolle, co do jednego. Zapłacą mi za to, co zrobiły.
Zatrzymałam się dostrzegłszy z daleka znajomą, grubą sylwetkę. Co się dzieje, czy ja go przywołałam myślami?!. Natychmiast zawróciłam, żeby nie pozwolić śmierdzącej bestii na wychwycenie mnie wzrokiem. Spokojnie Lind, na pewno cię nie zauważył. Lada chwila znajdziesz inne zejście w tamtą stronę. Na północny zachód, do skalistego łuku.
Alternatywna droga, okazała się prowadzić wyżej, ku szczytom. Nie zraziłoby mnie to, gdybym była w stanie latać. Pierwszy raz w życiu bałam się być wysoko. Jak się później okazało, nie było to bezpodstawne.
Szłam ostrożnie, jednak żwawym krokiem. Na początku oglądałam się na wszystkie strony, później stwierdziłam, że pewnie nie ma tu żywego ducha. Po co ktoś pchałby się na te łyse czubki gór, zwłaszcza, kiedy jest tu tak zimno? Dobrze, że nie mam jeszcze zupełnie letniego futra, niewątpliwie zamarzłabym. Minęło trochę czasu, było bardzo spokojnie, więc poczułam się znacznie pewniej. Przestałam myśleć o tym co się złego może stać, zajęłam głowę tym, co teraz na pewno się uda. Optymizm wdarł się we mnie i przejął całkowicie. Nie było mi z tym źle.
Szkoda, że wszystko uleciało na dźwięk pazurów wbijanych w skalne ściany. Dołączone było do tego szuranie masywnych łap i ciężki oddech. Wszystko zawiązane dzwonieniem blach prymitywnego pancerzu ozdobionego kośćmi wilków. Teraz, znikąd pomocy, donikąd uciec, akompaniament jakby dochodził z każdej strony. Serce podeszło mi do gardła, wiedziałam co nadchodzi. Zaczęłam desperacko przeszukiwać torbę, może jednak coś się ostało. Niestety wpadły mi w łapy tylko jagody, resztki mięsa, moja niedokończona robótka, kilka kartek i rysik z węgla. Nic przydatnego.
Wkrótce zobaczyłam grupę siedmiu gnolli. Rozpoznałam jednego, którego spotkaliśmy wcześniej, miał na pysku ślad po młocie. On pierwszy ryknął zadowolony, że jestem zupełnie sama. Bezbronna? Spróbowałam z całych sił użyć mocy. Nie stało się nic.
Bezbronna.
Jednak nie byłam szczelnie otoczona, rzuciłam się w pustą przestrzeń, nie zważając na cokolwiek. Próbowałam uciekać w dół, gnałam na łeb, na szyję. Luźne kamienie osuwały mi się spod łap, przez zapadający zmrok widziałam coraz mniej. Słyszałam ciężkie uderzenia pazurów za sobą, byłam ścigana. Zamiast się ukryć, zboczyć z oczywistej trasy, bez pomyślunku biegłam prosto, pozostawałam widoczna jak na dłoni. Nie myślałam logicznie, byłam przerażona. Próbowałam prześcignąć urodzonych łowców, właściwie nie szło mi najgorzej, ale w końcu to się skończyło, tak jak powinno. Dostałam w głowę kamieniem rzuconym przez jednego z tych potworów. Chwilowo ogłoszona, straciłam orientację, potknęłam się i przewróciłam. Trafiłam prosto na stos luźnych skał, poleciałam w dół przepaści razem z nimi.

Reszta jest historią.

sobota, 22 lipca 2017

Od Winterena "Szkoła innej watahy" cz. 1

Luty 2020

Będąc w watasze musiałem spełniać pewne warunki, między innymi chodzić do szkoły. Muszę zdążyć się wszystkiego nauczyć, póki nie stanę się dorosły, a może to się stać lada chwila.
Tego dnia odbywały się lekcje polowania. Był to mój pierwszy przedmiot w tej watasze. W poprzedniej radziłem sobie całkiem nieźle. Nie wiedziałem dokąd mam iść. Nie pamiętałem też wszytkich miejsc. Poszłem nad Wodospad, może tam ktoś będzie. Będąc już tam niezauważyłem nikogo, prócz uciekającego zwierzęcia. Byłem zaciekawiony, przed czym uciekał. Poskradałem się w pobliskie drzewa i wyczekiwałem na dalszy rozwój wydarzeń. Po chwili usłyszałem czyjeś głosy. Nastawiłem uszu, żeby przynajmniej zlokalizować dźwięki.
- Wii? - powiedziała jakaś wadera. Obejrzałem się za siebie i ujrzałem rudą waderkę.
- Cześć Aoki! - wykrzyknąłem. - Czy wiesz, gdzie odbywają się lekcje polowania?
- Tutaj w Zielonym Lesie. - odparła wadera.
Podziękowałem, po czym poszedłem za nią. Po drodze opowiedziała mi, dlaczego biegł tamtędy zając:
- Ustawiłyśmy się na wskazane miejsca, po czym nauczycielka wytropiła zwierzę i kazała mi za nim biec. Kiedy Moone powinna wyskoczyć to zamyśliła się, a jak się kapła, to było za późno i biegłam jeszcze za zającem, ale nie udało mi się go złapać. To wszystko przez nią!
Najwyraźniej nie była zachwycona. Będąc na lekcjach wypatrywałem tej waderki, o której myślę każdego dnia, ale nie widziałem jej. Gdzie ona mogła być?
- No więc dziś spróbujemy jeszcze raz, ale bez Moone. Pewnie poszła płakać w lesie. - nauczycielka kontynuowała lekcję.
Nie podobało mi się jej zachowanie, ale skarżyć się nie będę bo nie jestem taki. Yuko przypominała mi pewnego nauczyciela z eliksirów. Oczywiście z mojej dawnej szkoły. Tym razem ja się na coś przydałem. Byłem atakującym, bo zastąpiłem Monne. Ustawiliśmy się na konkretnych pozycjach, jedynie Aoki musiała wyszukać jakiejś zwierzyny. Pomagał jej w tym Shen.
- Ten kto pierwszy znajdzie ofiarę, ten jest goniącym! - wykrzyknął basior, po czym pobiegł w głąb lasu.
Czekałem skulony na jakiś znak czy coś. Długo nikogo nie było słychać. Po długim czekaniu w końcu usłyszałem szelest. Kiedy biegli oni coraz bliżej to tym bardziej szykowałem się do wyskoku. Wyskoczyłem zza krzaków i rzuciłem się na zająca. Drapiąc go "magiczną", oznaczoną łapą, zamroziłem go od środka i tak natychmiastowo zamarł. Yuko podeszła do mnie i szturchnęła truchło.
- To powiedz, jak teraz go zjemy. - wypowiedziała to przerzucając wzrok na zwierzaka.
- No nie wiem. Jak wy lodu nie lubicie to ja moję się nim zająć. - wypowiedziałem to z uśmiechem na pysku.
Nie zareagowali na to, co zrobiło mi się smutno, bo nie lubię być ignorowany. Gdy każdy zajął się czymś innym to ja zabrałem zwłoki i zacząłem je sobie chrupać.
- Najwyraźniej już kończy się lekcja. - powiedział Shen widząc odchodzącą nauczycielkę, zaś ona przytaknęła i poszła dalej bez pożegnania.
- No to ja też się zbieram, do widzenia! - odpowiedziałem po czym odwróciłem się i poszedłem gdzieś.
Natrafiłem na jakieś wzgórze, dlatego zatrzymałem się tam na noc.
Kładąc się pomyślałem o dalszych przedmiotach szkolnych. Chciałbym głównie chodzić na te, które pomogą mi zdobyć konkretne stanowisko.

piątek, 21 lipca 2017

Od Lind "Spadłam z nieba, a właściwie ze szczytu góry" cz. 3

Kwiecień 2020

Dzień przed upadkiem

Południem niebo było zupełnie bezchmurne. Pomimo górskiego chłodu, słońce mocno mi dokuczało. Godziny marszu z całym ekwipunkiem i zapasami, szybko miałam dość. Ten dzień szczególnie mnie męczył. Gdyby nie Gnolle, już dawno zrobiłabym sobie pełnoprawny dzień wolny od wędrówek.
- Jesteś pewny, że znasz się na nawigacji? - zapytałam mając coraz większe wątpliwości.
- Na pewno lepiej niż ty - odpowiedział mi Ting poruszający się cicho w wąskim cieniu skał. - Idziemy w dobrym kierunku, tak dotrzemy prosto do przełęczy, a stamtąd będzie już prosta droga na niziny - zacisnął mocniej łapy na swoim, moim artefakcie.
- Jakoś ci nie wierzę. Na mapach przełęcz była z innej strony.
- Wydaje ci się - odparł z przekonaniem.
- Ach tak? Widziałeś ty kiedykolwiek jakąkolwiek mapę na oczy? - pewna swojej nieomylności w tej dziedzinie, byłam gotowa bronić racji z całych sił.
- Ciekawe kto cię wyprowadził z Kanionu Magmy, Pierzasta - pióra na głowie Tinga zadrżały, na znak ukrywanej irytacji. - Gdyby nie ja, do dziś byś tam siedziała.
- Gdyby nie ja, ty byś sterczał jak kołek w swojej Komnacie Straceńców - odbiłam piłeczkę.
- Nikt ci nie kazał tam iść - warknął.
Odwróciłam głowę od niego. Wmawiałam sobie, że mam dość tej wymiany zdań, ale tak naprawdę, nie miałam już argumentów. Nikt nic nie mówił, słychać było tylko szmer żwiru i innych ciał sypkich pod naszymi sześcioma łapami. Trochę to trwało, dopóki nie usłyszałam śpiewu ptaka. Zatrzymałam się i postawiłam uszy. Świergot powtórzył się. Nie było to coś normalnego w tej części gór.
- Słyszałeś?
- Co niby? - Ting obrócił się w moją stronę.
- Ptak - odpowiedziałam.
- Tutaj?
Ponownie dobiegł do nas delikatny głosik.
- To stamtąd! - wspięłam się kawałek wyżej, wspomagając powoli powracającą mocą. Wstąpiła we mnie nowa energia. Zagwizdałam głośno, wzywając latające stworzonko.
Strażnik dołączył do mnie dopiero po chwili.
- Pierzasta, to naprawdę warte zachodu?
Nie odpowiedziałam nic, tylko wdrapałam się na skalną półkę ponad nami. Stanęłam naprzeciwko groty. Stamtąd dobiegał, przenoszony echem,  śpiew. Nasłuchiwałam chwilę.
- To tunel. Zakręca na północ - spojrzałam na Tinga.
- Miałbym wątpliwości, czy to mądre posunięcie.
- Podobno lubisz zamknięte przestrzenie. Jak to mówisz... "Oznaczają bezpieczeństwo" - zacytowałam i wskoczyłam do tunelu.
- To mi wygląda na wyjątek od reguły - strażnik dogonił mnie po chwili, używając swojego kija z ptasią czaszką do oświetlenia drogi.
Nie słuchałam go, zajęta byłam gwizdaniem. Tak pragnęłam zobaczyć ptaka, tak brakowało mi tego widoku. A gdzie ptaki, tam i drzewa, inne rośliny! Gnałam przed siebie jak szalona, żeby w końcu wyskoczyć z tunelu na zieloną trawę.
Znaleźliśmy się w wielkiej jaskini, gdzie zamiast sklepienia widoczne było niebieskie niebo. Niesamowite, mały ekosystem w środku skały. Był tu strumień, kilka krzewów i spory dąb. W liściastej koronie siedziało kilka ptaków zajętych sobą nawzajem. Podeszłam do drzewa oczarowana tym wszystkim. Położyłam się na zielonych źdźbłach zapominając o wszelkich problemach. Wsłuchiwałam się w śpiew. Poczułam spokój.
Jednak wszystko musiał przerwać Ting. Szybko przeszedł przez oświetlony teren polany i wdrapał się między gałęzie, płosząc przy okazji połowę ptaków. Wstałam patrząc nań z wyrzutem. Złapał jakiegoś robaka i zadał mi pytanie:
- Co jest wielkie, głupie i gryzie? - zjadł wspomnianego stawonoga. Czyli jednak...
- Gdyby nie "wielkie", powiedziałabym, że ty - burknęłam, trochę obrzydzona wiadomością, czym on się żywi.
- Gnoll, Pierzasta! - rzucił. - Wpakowałaś się w tunel, z którego te potwory niewątpliwie korzystają.
- Od kiedy obchodzę cię ja, Ting? Zajmij się swoim słoikiem, ja wiem co robię!
- Obawiam się, że nie masz bladego pojęcia.
- Tak? - oburzyłam się.
- Tak. Lepiej stąd uciekaj, zanim... - urwał, jego długi ogon zjeżył się.
- Zanim... co? - mruknęłam nie spuszczając wzroku z rozmówcy.
- To - wskazał z rezygnacją na drugie wejście do tej wewnątrz-górskiej polanki. Zesztywniałam. Gnolle. Zachwycone moją obecnością tutaj. Oblizały kły i przygotowały oręż do walki. Zerwałam się z miejsca, próbując wydobyć z siebie chociaż trochę odwagi do walki z nimi. Bestie ruszyły zgodnie w moją stronę, było ich pięć. Spróbowałam użyć na nich mocy, ale skończyło się na lekkim podmuchu. Nic sobie z tego nie zrobili. Pobiegłam w stronę drogi, którą tu dotarłam. Dwa sprawnie okrążyły polanę, żeby odciąć mi drogę ucieczki. Gwałtownie zahamowałam i rozejrzałam szybko dookoła. Co mogę zrobić?!  Dystans między mną, a tymi potworami w ciągu sekund malał. Spróbowałam wskoczyć na drzewo. No nie! Czemu musieli mieć ze sobą maga przy pierwszym spotkaniu, ile to ograniczenie może mnie trzymać?! Już myślałam o jakiś karkołomnych sztuczkach, kiedy w moje łapy spadła Wichura Płomieni, a przede mną wylądował Ting. Gnolle zatrzymały się i zarechotały rozbawione faktem, że takie małe coś, śmie stawać im na drodze. Strażnik nie czekał na nic, wskoczył Pierwszemu na pysk i chwycił się mocno jego czupryny. Żaden tego nie przewidział. Drugi, chcąc pomóc koledze, wymierzył cios młotem w Tinga, ale trafił w szpetną gębę Pierwszego. Cielsko ogłuszonego łupnęło o ziemię. To jeszcze bardziej zdezorientowało zgraję. Teraz zamiast zająć się mną, zaczęli szukać otępiałym wzrokiem Tinga. Namierzyli go na głowie Trzeciego, stamtąd wszyscy zostali potraktowani ogniem z ptasiej czaszki. Takich płonących, nie było trudno doprowadzić do spotkania z ziemią. Po chwili było po wszystkim.
Zapadła cisza.
- Chodźmy już stąd - powiedziałam słabym głosem.
- Można? - zapytał Ting wyciągając łapy po swój, mój artefakt. Bez wahania oddałam mu naczynie.
***
- Teraz rozumiesz, co miałem na myśli? - strażnik szedł przodem trzymając nad głową ptasią czachę w roli pochodni. W tym tunelu było ciemniej niż w poprzednim.
Pokiwałam głową w pozytywnej odpowiedzi.
- Więc? - zerknął na mnie.
- Powinnam cię słuchać w takich sytuacjach - przyznałam bardzo niechętnie, z niemałym wstydem.
- Spodziewałem się "Przepraszam", ale też może być - odwrócił głowę z powrotem przed siebie.
- Czemu nie wracamy tą samą drogą? - zapytałam.
- Widziałaś tamte rośliny na ścianach?
- Chyba...
- Został na nich twój zapach, raz dwa przyjdą tam gnolle z górskich szlaków.
- A stąd już nie przyjdą?
- Które chciały, już przyszły. Na razie droga powinna być wolna.
Popatrzyłam pod swoje łapy, oświetlane jedynie blaskiem ognia. Ting jest dziwnym stworzeniem. Raz naraża moje życie, żeby ratować słoik, zachowuje się jakby mnie wcale nie lubił, potem uczestniczy w normalnych pogawędkach i nim się obejrzę ratuje mnie przed niebezpieczeństwem, w które sama się wpakowałam.
Moje rozmyślenia przerwał mocny chwyt za futro na boku.
- Stój. Jesteśmy w innej części tunelów. Widzisz tą posadzkę?
- Kafelki  z jakimiś symbolami - popatrzyłam w głąb  tunelu.
- To szyfr.
- A no tak. Popularne w społeczności Hurón - popisałam się moją wiedzą.
- Więc znasz zasadę?
- Chyba. Litera dopełniająca po przeciwległej stronie. Tylko znaki z liczb parzystych.
- I do tego czas wystąpienia - dopełnił moją wypowiedź.
- Dobra, to znamy kolejność. Nie wchodzić na liczby nieparzyste, unikać nieregularnych, patrzeć co jest po drugiej stronie.
- Nie sądziłem, że będziesz to umieć, Pierzasta. To ja pójdę pierwszy - poprawił uchwyt artefaktu.
- Um... a mogę ja? Zepsujesz mi zabawę ze zgadywania - poprosiłam.
- No... niech będzie - pozwolił z lekkim wahaniem w głosie.
Wskoczyłam na pierwszy znak oznaczający "Koniec". Kolejno na "Nadzieję". Dalej na "Zaginąć", ponieważ w tamtym języku ma to cztery litery. Poruszałam się coraz dalej, szło mi bardzo dobrze. Usłyszałam jak Ting wchodzi na szyfrowaną drogę pełną pułapek. Pewna siebie wskoczyłam na "Czas" i musiałam się zastanowić przed kolejnym posunięciem. Miałam do wyboru "Teraz" i "Wieczność". "Czas wystąpienia" podpowiadał mi to pierwsze. Zaraz, chwila... "Teraz" jest nieregularne z tego, co pamiętam. Wskoczyłam na "Wieczność" i to była jedna z największych pomyłek mojego życia. Jak mogłam zapomnieć o sentencji Teraz jest zawsze, wieczność się kończy?!
Górna część tunelu zaczęła pękać, niedługo potem cały, długi odcinek sufitu się zawalił. Ledwo uniknęłam śmiercionośnych głazów. Kiedy opadł kurz, zauważyłam, że nie ma ze mną Tinga.
- Ting! - zawołałam przestraszona.
- Pierzasta, co się stało?! - usłyszałam zza nowo powstałej, skalnej bariery.
- Weszłam na złą część - spróbowałam odwalić chociaż jeden kamień.
W ten sposób, zawalona część przejścia, stale oddzieliła mnie od strażnika. Plan był prosty, on (razem z Wichurą) cofnie się, a ja pójdę dalej przed siebie. Oboje pójdziemy w stronę skalnego łuku, tam się spotkamy.
Tak miało być.
Późnym wieczorem wyszłam na otwartą przestrzeń, po skromnej kolacji położyłam się spać pełna poczucia winy, przytłoczona ciszą. Na niebie było pełno gwiazd. Wielka niedźwiedzica patrzyła na mnie z góry. "Po co goniłaś za śpiewem, Lind?"

wtorek, 18 lipca 2017

Od Shenvedo Ashe "Koszmarne lekcje" cz.2 (c.d Sakura Bloodfire)

   Dziś lekcja polowania była wyjątkowa. Nauczycielka zamiast jak zwykle polować nauczała nas jak wygląda polowanie.
-Początek polowania to tropienie. Wilki tropią zwierzynę którą później zabiją. – Rzekła Pani Nauczycielka.- Później gdy już zobaczycie zwierzynę atakujący i zabijający zakradają się na bok, w umówione miejsce w które goniący zagoni zwierzynę wtedy atakujący atakują a gdy zwierzyna jest słaba zabijający zabija.
-Dobra pora na pytania-Zacierała łapki-Aokigaharo co robi tropiący?
-Tropi zwierzynę. –Powiedziała ruda.
-Moone co robi goniący?-Spytała Yuki.
-Zagania ofiary- wytłumaczyła Monne.
-Bloodfire, co robi zabijający? – Najmłodsza waderka wzdrygnęła się. Była widocznie zestresowana.
-Zabija ofiarę.-Wyjąkała cicho.
-Głośniej szczurze.-Zagroziła Pani Nauczycielka.
-Z-z-zabija ofiarę… - Wyjąkała trochę głośniej
-Coś mówiłaś?- Pani Nauczycielka dręczyła Kurę.
-Zabija ofiar-re… - wykrzyczała
-Dobrze, Shen co robi atakujący? – To nagłe zmienienie rozmówcy mnie przeraziło. Nie wiedziałem o co chodzi.
-Co?-Zapytałem nie wiedząc o co chodzi.
-Co robi atakujący glizdo- Nauczycielka Warknęła na mnie tym samym mnie obrażając.
-Atakuje?- Nie byłem pewny odpowiedzi, gdyż nie słuchałem.
-To miało być pytanie?- Zapytał Nauczyciel obraźliewie. Położyłem uszy.
-Wiinteren?-Zapytał.
-Atakujący Atakuje.-Nauczycielka spojrzała na mnie przelotnie po czym zaczęła mówić dalej.
-Więc, zadanie domowe to upolować sarne wspólnie. –rzekła- będziecie w parach. –Rzekła.- Monne i Aokigahara, Navri i Wii, Shen i Kura, Karou i Torance. – powiedziała. – Macie skróconą lekcje,  mam dużo na głowie.
<Sakura? Co będzie dalej? :) >

Uwagi: Wciąż popełniasz mnóstwo głupich błędów, głównie powtórzeń.

poniedziałek, 17 lipca 2017

Ważne!

Przepraszam, że robię spam na głównej, ale mam dostęp wyłącznie do postów.
Ogólnie mam małą awarię. Wywaliło mnie z Howrse i nie pamiętam hasła na pamięć. W związku z tym proszę o wysyłanie wszystkiego przez e-mail na czas pierwszego wyjazdu. W razie czego możecie o tym przypominać sobie nawzajem na czacie, żeby nie było problemów, że czegoś nie wstawiłam.
Spokojnie, jeśli macie w e-mailu nazwisko i dlatego nie używaliście go do wysyłania op., to dla jasności dodam, że nigdzie ich nie upublicznie. W sumie na nic mi wiedza, jak się nazywacie.

Pozdrawiam i do zobaczenia!

niedziela, 16 lipca 2017

Od Lind "Spadłam z nieba, a właściwie ze szczytu góry" cz. 2

Kwiecień 2020

Dwa dni przed upadkiem.

Nie mam już do tego cierpliwości, stwierdziłam w myślach. Setny raz próbowałam rozpalić ogień na noc i nic nie wychodzi. Rzuciłam wściekłe spojrzenie w stronę sterty drewna. Głupie krzesiwo kolejny raz przemokło  i do niczego się nie nada, dopóki nie będzie suche jak pieprz. Pięknie, po prostu pięknie!  Wypuściłam głośno powietrze i opadłam na skalne podłoże. Wdech i wydech, Lind. Spokojnie, to nie koniec świata, to tylko ognisko. Ognisko, na którym chciałbyś  tylko upiec zapas mięsa na następne dni. Zaklęłam pod nosem uświadomiwszy sobie, że to jednak nie jest błaha sprawa. Świeże mięso zdąży zaśmiardnąć do czasu zejścia ze szczytu, a bez pożywienia nikt nie przeżyje. Chyba, że Ting, ale co ja mam zrobić? Zjeść go jak zabraknie mi prowiantu? Zwróciłam oczy na obiekt moich rozmyślań. Przy urwisku  siedziała sylwetka drobnego dwunogiego stworzenia o długich ramionach, delikatnym, popielatym futrze i sporych pazurach. Zwisało na nim ubranie z surowo wyglądającego sukna. Pysk zakryty czaszką jakiegoś zwierzęcia, z tyłu głowy pióropusz, z oczodołów złote oczka zerkają ku górze. Ting znów ogląda gwiazdy, jak każdej bezchmurnej nocy. Jaki on bezużyteczny. Sterczy w miejscu i oplata ogonem ten głupi słoik. No tak, on go PILNUJE. Nieważne co robi, on tutaj potrafi przywoływać jęzory ognia z tych swoich ptasich czaszek. Spuściłam wzrok na ziemię. Może warto go poprosić o pomoc..? Po paru minutach walki z myślami stwierdziłam, że nie. Ja jestem zaradna i nie pokona mnie byle ognisko, powtarzałam sobie próbując jeszcze kilka razy, różnymi metodami. I jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze, jeszcze.... To strata cennego czasu! Wstałam i podeszłam do Tinga. On i tak nic szczególnego nie robi teraz. Trąciłam go w ramię, ale odpowiedziała mi cisza. Powtórzyłam sygnał, wciąż nic. Złapałam jeden z jego kijów z ptasią czaszką i uderzyłam go w głowę. Stuk kości odbił się echem od górskich ścian. Abonent wciąż niedostępny.
- Halo, ziemia do Tinga!
On mnie tylko ignoruje, czy naprawdę AŻ TAK się zapatrzył? Już zamierzałam walnąć go jeszcze raz, ale wpadłam na lepszy pomysł. Mogę po prostu użyć trzymanego kija do rozpalenia ognia, jak on to robi. Podeszłam, pewna powodzenia, do sterty gałęzi. Przytknęłam ptasią czachę do pyska i dmuchnęłam z całej siły. Warknęłam cicho, kiedy zobaczyłam, że to nic nie daje, ogień ani myślał buchnąć. Czyli jednak tylko Ting umie tą sztuczkę...? Potrząsnęłam głową i spróbowałam jeszcze raz. Dmuchałam dalej z nadzieją, że po prostu robiłam to wcześniej źle. Tak to trwało dopóki nie zabrakło mi tchu i musiałam odpocząć. Rzuciłam z rezygnacją kijek na bok, niechcący trafiając kocówką w słoik opleciony puszystym ogonem Pana Strażnika. Przez tą drobną nieuwagę zostałam w ciągu sekundy przewrócona i przyciśnięta do ziemi.
- Co ty wyprawiasz Ting?! - oburzyłam się.
- Zadaj to pytanie sobie, Pierzasta! - rzucił w odpowiedzi, uwalniając mnie z uścisku swoich szponów. - Byłem pogrążony w myślach, po co uderzyłaś Wichurę Płomieni?
- Tak sobie dla żartu wiesz? To był przypadek, przewrażliwiony jesteś - wstałam i otrzepałam się z kurzu.
Strażnik popatrzył na kupkę drewna i stos jeleniego mięsa.
- Mówiłaś, że będziesz to piec.
- Nie mogę rozpalić ognia - przyznałam niechętnie. - Ch...chcesz mi pomóc?
Ting bez słowa złapał kij, którego próbowałam użyć wcześniej i dmuchnął od tyłu w ptasią czaszkę, podobnie jak ja wtedy. Tyle, że jemu się udało, ptak splunął jasnym płomieniem w stronę patyków.
- Dziękuję - mruknęłam i zaczęłam nabijać mięso na cienkie gałęzie, żeby je w końcu przygotować jak trzeba.
Tymczasem Pan Strażnik przysunął swój, mój  ukochany słoik bliżej ogniska, rozsiadł się wygodnie i zaczął stroić banjo. Popatrzyłam na niego znacząco.
- No co? Nie dajesz rady? - zmrużył wścibsko oczka.
- Radzę sobie wyśmienicie - burknęłam. Nie, to nie.
Ting nic więcej nie odpowiedział, tylko zaczął beztrosko brzdąkać na mini-okrągłej-gitarce.
- Nie palisz dziś świeczek? - zapytałam niby od niechcenia, chcąc żeby już nie grał. Robił to cały dzień i wystarczy.
- Skończyły mi się, a nie mam knotów do nowych - odparł wzruszając ramionami.
- A, jasne - westchnęłam uświadamiając sobie, że chce mi się z nim rozmawiać. Nie lubię siedzenia w milczeniu. - Ting... - dałam sygnał, że chcę zacząć nowy temat. Myślę, że mogę go poruszyć skoro znamy się już prawie miesiąc i spędzamy ze sobą 20 godzin na dobę.
- Co, Pierzasta?
- Pamiętasz coś sprzed strzeżenia Komnaty Straceńców?
Widać było, że zdziwiłam go tym pytaniem. Pióra na jego głowie zadrżały, opuścił lekko kocie uszy i odłożył banjo na bok. Chwilę nic nie mówił. Wykorzystałam ten czas na zdjęcie znad ognia pierwszej partii mięsa i nabicie nowej.
- Nie - odpowiedział w końcu i przysunął się jeszcze bliżej mnie, wlokąc słoik ze sobą.
- A ktoś cię uczył o świecie zewnętrznym? Nie wyglądasz na zagubionego, najwyżej czasem jakby... zainteresowanego - ciągnęłam dalej pytania, zerkając na niego.
- Chyba tak było - zaczął rozczesywać moje włosy szponami. - Widziałaś sama, dużo wiedzy teoretycznej.
- Nie ciekawiło cię nigdy jak to wygląda na żywo?
- Starałem się o tym nie myśleć, nie fascynowały mnie opisy suchych faktów. " Woda to przezroczysta ciecz, wrze w temperaturze stu stopni w skali Celsjusza.".
Zaśmiałam się w duchu. "Suche fakty", a przytacza przykład wody. 
- Nie brzmi zbyt inspirująco - skomentowałam.
- Co nie? - zaczął zaplatać mi warkocza. - Podobnie było z gwiazdami, wiedziałem tylko, że to "Ogromne kule gazowe, które są miliardy kilometrów stąd. Widoczne tylko nocą, wysyłają promieniowanie widzialne.".
- Tymczasem patrzysz na nie, jak na obraz ze snu. Miałeś dość nudne życie - podsumowałam.
- Miałem banjo jako rozrywkę, mówiłem ci - westchnął w odpowiedzi.
- To strasznie mało. Jestem pod wrażeniem, że nie zwariowałeś z nudy.
- To była moja normalność - zaplótł już sporo, ale nagle przerwał w połowie i doskoczył jednym susem do mojej  torby. - Masz jeszcze kawę?
A jednak, to już trzeci raz. Trzeci raz pytam go o przeszłość, a on trzeci raz szuka kawy.  Pierwszy był, jak pytałam ile podróżników było przede mną. Zadowolony z siebie powiedział, że ośmiu i żaden nie opuścił Komnaty żywy, a potem... "Zostało ci tamtych gorzkich ziaren?"
Drugi raz był jak pytałam o banjo, skąd i odkąd je ma, kto go  nauczył grać i tak dalej. Odpowiedział i potem "Kawa!". Jejku, tym razem już myślałam, że nie przypomni sobie. Może  nie powinnam była dawać mu spróbować. Zeżre całość w końcu, bo wciąż nie wiem wszystkiego.
- Jest w bocznej kieszeni - powiedziałam.
Ting zwinnym ruchem otworzył paczuszkę z ziarnami, schwycił w szpony kilka i wetknął sobie do pyska. Oblizał kły, zadowolony z gorzkiego smaku.
- Uważaj, bo nic dla mnie nie zostanie.
- Nic ci nie będzie jak zabraknie - odparł.
- Wiesz, że to lepiej smakuje jak jest przemielone i zaparzone we wrzątku?
- Tak, tak oczywiście - powiedział bez przekonania machając łapą, jakby rozganiał muchy. Cały on, nic go nie zainteresuje jak mu o tym tylko powiesz.
Zdjęłam znad ognia następną partię mięsa i zajęłam się nabijaniem ostatniej.
- Źle to robisz - usłyszałam.
- Nie mówi się z pełnym pyskiem - napomniałam kawożernego.
- A mięsa się nie piecze w ten sposób.
Wywróciłam oczami i zrobiłam to po swojemu. Może i Ting jest starszy o te ponad 450 lat, ale ja mam więcej doświadczenia w tym wszystkim. Zostawiwszy ostatnie mięso, zaczęłam przygotowywać sobie posłanie. Muszę się wyspać, Górskie Gnolle rano będą niebezpiecznie blisko nas. Już od kilku dni siedzą nam na ogonie, widać są bardzo wygłodniałe. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Nie panuję nad tym, tak jest ilekroć myślę, że mogę zostać czyimś posiłkiem. Potarłam pysk i skupiłam się chwilę na trzaskającym ogniu. Jasne płomienie pożerające kawałki drewna pod sobą. Dorzuciłam parę grubych gałęzi, w niebo wystrzeliło kilka żarzących się iskier. Po jakimś czasie znów przypomniały mi się Gnolle, wielkie bestie robiące z wilczych kości ozdoby do orężu. Zadrżałam mimowolnie i zdjęłam szybko ostatnie kęsy mięsa znad ogniska, zanim spalą się na węgiel. Spakowałam wszystko do torby i ułożyłam na posłaniu. Nie mogłam przestać myśleć o niebezpieczeństwie, uspokoić się i zasnąć. Nagle od nieprzyjemnych obrazów w głowie uwolnił mnie, ku mojemu zdziwieniu, dźwięk banjo Tinga.

    A tam w mech odziany kamień
    Tam zaduma w wiatru graniu
    Tam powietrze ma inny smak 
    Porzuć kroków rytm na bruku
    Spróbuj - znajdziesz jeśli szukasz
    Zechcesz nowy świat własny świat...

Zabrzmiało to trochę jak kołysanka, zabawne jaki melodyjny głos może mieć stworzenie tak dziwne jak Ting. Rozluźniłam się i zamknęłam oczy. Kiedy skończył grać, usłyszałam jak przysypuje ognisko piaskiem. Śniłam o nowym domu, który wkrótce znajdę.

<Wykorzystany fragment utworu "Bez słów">

Od Leah "Nowy Świat" cz.4 (cd. Manahane)

Luty 2020 r.
Otworzyłam oczy, czując dziwną zmianę. Po pierwsze słońce nie wpadała przez wejście do mojej jaskini, co oznaczało, że jest koło południa i zaspałam. Po drugie czułam się dziwnie ciężko... Po trzecie usłyszałam czyiś oddech. I zobaczyłam kto to - nie był to nikt inny jak "szary lisek".
Manahane obejrzała się za siebie.
- Od kiedy nie śpisz? - Zadała pytanie.
- Od kilku minut. Dzięki, że nie obudziłaś mnie tak... Gwałtownie. - odparłam z lekkim trudem, uśmiechając się.
Podniosłam się z posłania. Czułam się dziwnie ciężko.
- Zaspałam na zbiórkę, tak?
- Tak.
- Trudno. Pójdę na wieczorną. - Przeciągnęłam się. - Resztę dnia masz wolną?
- No tak. - Powiedziała.
- Może gdzieś razem pójdziemy?
- Co proponujesz? - Spojrzała na mnie. Hm, albo mi się wydaje albo ani razu jeszcze się nie uśmiechnęła.
- Żółty Las?
- Dobra.
- Chodź. - Lekko się uśmiechnęłam. Po drodze zaszłyśmy jeszcze na śniadanie, po czym ruszyłyśmy.
Przechodząc obok Pomarańczowego Drzewa. Patrzyłam jak Hane obserwuje złociste liście. Sama z resztą też się na bez przerwy oglądałam za siebie, gdy zauważałam w nich lekki ruch.
Weszłyśmy na Most. Przez chwilę przyglądałyśmy się rzeczce. Zaczęłam opowiadać Hane o ludziach, Mieście, mojej pracy i tym podobnych. Była dość zainteresowana. Chwile jeszcze się powłóczyłyśmy po okolicy. Po kilkunastu minutach skierowałyśmy się w stronę centrum watahy.
***
Mijały dni. Przestałam odczuwać uciążliwą samotność, odkąd zaczęłyśmy spędzać razem czas.
Postanowiłyśmy udać się na własne polowanie. Ponieważ zostałam już przydzielona do grupy, wyruszyłyśmy w nocy. Przez dobre pół godziny tropiłyśmy stado zajęcy, a drugie tyle niezauważone podążałyśmy za nim. Ustaliłyśmy, że Hane będzie goniącą, a ja zabijającą. Czekałam w krzakach na nagonkę. Nagle zza drzewa wystrzeliła Manahane z zającami. Rzuciłam się na zwierzątka, Hane też. Razem złapałyśmy trzy. Potem próbowałyśmy złapać sarnę, ale raczej nam to nie wyszło. Zwierzę było za szybkie. Doszłyśmy do Jeziora. Podczas łowienia ryb rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Zeszło praktycznie do świtu. Złapałyśmy dwadzieścia jeden ryb. Spojrzałam w dół. Z mojej głowy zsunął się Medalion Ognistych Smoków. Poczułam się o wiele słabiej. Dodatkowo napadła mnie okrutna senność. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nigdzie nie ma Amuletu Przyjaźni. Zupełnie zapomniałam o jego istnieniu. Spojrzałam na Hane. Ależ byłam głupia! A co jeśli udało nam się zaprzyjaźnić tylko ze względu na ten śmieć? Tyle, że ja... Naprawdę ją polubiłam...

<Manahane?>

sobota, 15 lipca 2017

Od Lind "Spadłam z nieba, a właściwie ze szczytu góry" cz. 1

 Kwiecień 2020
Pamiętam jak długo leciałam. Spadłam z bardzo wysoka, to cud, że przeżyłam upadek. Paskudne zaklęcia Górskich Gnolli, gdybym mogła użyć wtedy mojej ukochanej mocy. Pierwszy raz byłam bezbronna w powietrzu, z dala od gruntu. Spadałam jak kamień, coraz szybciej, bez kontroli nad własnym ciałem. To pozostawi na mnie ślad, nie idzie tego zapomnieć tak po prostu. Być może wszystko potoczyłoby się inaczej gdyby był ze mną Ting, ale po co mi w ogóle gdybać. Nic nie zmieni faktu, że szedł po drugiej stronie doliny. Byłam sama, ale nie jak na początku podróży, byłam  c a ł k i e m sama.  Bez bursztynowego naszyjnika Babci nie czułam obecności naszej więzi. Tym bardziej dotknęło mnie uczucie pustki bez wiecznie mędrkującego Tinga, który po prostu znów uratowałby mój tyłek. Ciekawe czy skoro spadłam na drugą stronę łańcucha górskiego, w  ogóle go jeszcze zobaczę. Mieliśmy się spotkać na końcu skalnego łuku, skąd on będzie wiedział gdzie jestem? 
Nie pamiętam momentu zetknięcia z ziemią, pamiętam teraz tylko ból rozchodzący się po całym ciele i mrok przed oczami. Słyszałam jakieś wilki, niepewne kim jestem i co się stało. Niewykluczone, że zostałam uznana za szpiega, może chcieli mnie na początku zabić, nie wiem. Ocknęłam się w jakiejś jaskini, w powietrzu czułam mocny zapach ziół. Nade mną siedziała wadera, przez mroczki tańczące mi na polu widzenia nie wiedziałam nawet jak wygląda.  Byłam strasznie otępiała. Skierowałam wzrok na moje łapy, tu i tam zawinięte bandażami, gdzie indziej były okłady z roślin. 
- Powiedzieli mi, że się niedługo obudzisz. Jak ci na imię? - nie mam pojęcia jak brzmiał ton głosu, te słowa odbijały się echem w moich uszach. Mieszały z nieprzyjemnym dzwonieniem.
- Ja... jestem.. - złapałam się za głowę. - Lind - wykrztusiłam.
- Więc, Lind. Kim jesteś?
- Ja tylko przechodziłam górą. Gnolle mnie zrzu... ciły - zakręciło mi się w głowie. 
- A, więc to tak...
- Gdzie jestem? - mrugałam oczami chcąc rozgonić nieistniejącą mgłę, którą widziałam.
- W szpitalu - odparła rozmówczyni. - Byłaś nieprzytomna dwa dni.
- Dwa dni?! - zerwałam się i o mało nie spotkałam z kamienną posadzką. Złapały mnie łapy obcej wilczycy.
- Leż - nakazała.
- Nie mogę - upierałam się, chociaż byłam jak ślepa i na wpół głucha. - Mój... - zabrakło mi słowa jak określić Tinga. - Towarzysz drogi na mnie czeka!
- Kocha to poczeka - mruknęła z rezygnacją wadera. - W takim stanie nie przejdziesz nawet stu metrów.
- Ale... - spróbowałam mimo wszystko stanąć o własnych siłach, ale moje łapy przeszyła błyskawica bólu. Jęknęłam cicho.
- Sama widzisz jak jest.
Nie widzę, ale czuję w kościach. Trochę jeszcze próbowałam się kłócić, ale w końcu dałam spokój i zgodziłam położyć się z powrotem. Pal sześć Ting, ale on ma mój artefakt, za który oddałam mu naszyjnik Babci!  Wadera odeszła gdzieś a ja patrzyłam załamana na sufit (który i tak ledwo co widziałam). Czułam się winna, gdyby nie ja w ogóle nie rozdzielilibyśmy się. Westchnęłam cicho, ogarnęła mnie senność. Nie miałam ochoty walczyć z tym, sen wydał się teraz dobrą ucieczką od wszechobecnego bólu. O rozwiązaniu sytuacji będę myśleć później. Może Ting poczeka ten tydzień... dwa... Gdzie ma pójść, nie jest właścicielem artefaktu. Zamknęłam oczy.
***
Zacisnął pazury na mojej szyi. Z czarnych oczodołów patrzyły na  mnie jego złote, wściekłe oczy. Próbowałam się wyrwać, obok szalały wielkie ściany ognia pochłaniające wszystko. 
Zerwałam się oddychając ciężko. Koszmar. 
Dobre tyle, że widziałam otoczenie i słyszałam lepiej niż poprzednio.  Przez okna w skalistych ścianach wpadały jasne promienie słoneczne, na zewnątrz śpiewały ptaki przy akompaniamencie szumu liści. Chłodne powietrze delikatnie muskało mi futro. Znów nie byłam sama, stała przy mnie wilczyca, być może ta sama co wtedy.
- Lepiej?
- Tak myślę - przyznałam szczerze. 
- To chodź, muszę cię zaprowadzić do Alfy.
 
Uwagi: Brak daty! Brakuje Spacji przy wypowiedziach.

Od Leah "Nocny Marek" cz. 2 (c.d. Karou)

Marzec 2020 r.
Patrzyłam z góry na świat. Co chwila zmieniając kierunek wiatru, udało mi się minimalnie ochłodzić. Zamknęłam oczy i zamyśliłam się.
- Jak ty to robisz? - usłyszałam obok siebie delikatny głos młodej wadery. Nawet nie zauważyłam kiedy przyszła.
- Co? - Spytałam piękną, czarną wilczycę, z akcentami błękitu na łapach, ogonie i... uszach, prawie tak samo jak u mnie.
- No, ten wiatr. - Zakręciła łapą w powietrzu.
- Ahh... O to chodzi. - Wykonałam podobny ruch i powołałam do życia miniaturowe tornado. Przez chwilę przyglądała się wirowi.
- Jak wy to robicie? - Spytała zafascynowana.
- To proste. Każdy wilk posiada jakiś żywioł. Albo kilka. - Uśmiechnęłam się do niej.
- Fajnie. Też bym tak chciała. - powiedziała, zwieszając przednie łapy z Klifu.
- Jak ci na imię? - Zadałam pytanie. Natychmiast poderwała się z ziemi.
- Jestem Karou. - przedstawiła się.
- Leah. - odparłam
Przez dłuższy czas zabawiałam się wiatrem. Nagle wpadłam na ciekawy pomysł.
- Wiesz co? Może mogłabym pomóc ci znaleźć twój żywioł? - Zapytałam Karou. Cyjanowe wzory na jej grzbiecie zaczęły delikatnie świecić.
- Da się? Jak?
- Chodź, widziałam w Bibliotece taką książkę, która może pomóc. Ale przede wszystkim musisz chodzić na lekcje magii. - powiedziałam, śmiejąc się.
***
Weszłyśmy do biblioteki. Przez dłuższy czas szukałyśmy odpowiedniej książki.
- Mam ją! Chodź Karou! - Powiedziałam do wadery. - Z dedykacją dla wszystkich magicznych wilków... Nie mam pewności, ale chyba napisały to elfy. W Mieście raczej czegoś takiego by nie sprzedawali.
- Racja. - wtrąciła podekscytowana Karou.
- Dobrze. Tu jest napisane, że żywioł można łatwo rozpoznać dopiero po ukończeniu jednego roku życia. - zerknęłam na waderę. - Czyli się zaliczasz. Każdy wilk jest inny, więc może zdarzyć się, że żywioł zostanie odkryty nawet po ukończeniu pełnoletności, a podane sposoby nie będą działać. No, ale będziemy próbować. - delikatnie się uśmiechnęłam.
Wyszłyśmy na zewnątrz. Skierowałyśmy się w stronę Wschodniego Klifu. W tym czasie zmieniłam się w człowieka i na czytałam na głos sposób za sposobem.
- Trzynastka wygląda ciekawie: Sprawdź czy wilk posiada cechy dostępne tylko dla przedstawicieli danego żywiołu, np. widzenie pod wodą. Nie zaleca się jednak testowania takich umiejętności jak oddychanie pod wodą. - spojrzałam na Karou.- Chyba można by spróbować.
- Czemu nie? - Odparła. Możliwe, że mi się wydaje, ale odnoszę wrażenie, że zachowuje się tak jak ja. Powiedziała to samo co powiedziałabym i ja.
- Dobrze, że są tu wypisane przykładowe cechy. - mruknęłam.
Dotarłyśmy do Klifu. Położyłam książkę na skale i zmieniłam się w wilka.
- Od czego zaczynamy? - Spytałam.
- Mów jak leci.
- Dobrze. Pierwszy jest ogień, a przykładowe cechy to... - przyjrzałam się dokładniej. - Odporność na wysokie temperatury i sprawianie dotykiem minimalnego parowania wody. - Spojrzałam na wilczycę. Przytaknęła i podeszła do stawku za nami. Dotknęła łapą tafli wody. Nic się nie wydarzyło.
- Sprawdzamy następny... Wiatr. Jedna cecha. Odporność na napór wiatru... - Zastanowiłam się przez chwilę. - Chodzi chyba o to, że nie wywracasz się nawet przy największej wichurze. Albo inaczej, tornado cię nigdy nie porwie. - Zmarszczyłam brwi. - Naprawdę? Nigdy tego nie zauważyłam. Gotowa? - Spojrzałam na nią chytrze.
- Chyba tak. - odparła, patrząc na mnie z lekkim niepokojem. Z mojej inicjatywy wiatr zaczął przybierać na sile. Jednak Karou już po chwili musiała zaprzeć się łapami.
- Czyli to nie ten. Nigdy nie zauważyłam tej cechy. Dość ciekawe. - mruknęłam.
***
Zaczęło już świtać. Sprawdziłyśmy wszystkie żywioły. Nic nie działało.
- Jutro spróbujemy czegoś innego. - Pocieszałam Karou. - Zaraz musisz iść na lekcje. Chodź. Dzisiaj popołudniu, o ile pamiętam, macie lekcje magii.
Przez chwilę szłyśmy w milczeniu.
- Muszę iść na zbiórkę. Spotkajmy się dziś wieczorem. Do zobaczenia!
- Do zobaczenia!
- Tylko uważaj na lekcjach! - Dodałam jeszcze na odchodnym.

<Karuch? Jak tam nauka?>

Uwagi: Brak.

piątek, 14 lipca 2017

Od Nergala "W świecie mroku" Cz. 5 (Cd. Leah)

Styczeń 2020
Leah... tak dosyć ciekawa wilczyca. Każda jej reakcja była interesująca. Nadal nie rozumiałem, dlaczego to robi. Być może odczuwała pewien rodzaj satysfakcji z pomagania innym. A może po prostu miała taki kaprys. Po naszej krótkiej, ostrej wymianie zdań, wilczyca wyszła. Siedziałem teraz całkowicie sam, cisza panująca w jaskini miała wrażenie, że jest nieskończona. Gdy zamknąłem oczy, miałem wrażenie, że znajduję się pośrodku nicości. Popadłem w dziwny trans. Być może była to wina tych lekarstw. Czułem się, jakbym ostro przedawkował jakiś narkotyk. Popalałem sobie czasami, jednak nie aż do takiego stopnia. Tu zaś odleciałem. Kręciło mi się w głowie, jednak nie czułem nic. Chciałem się z tego ocknąć. Jednak wszystko na nic. Dosyć szybko jednak działanie leku się osłabiło i większość rzeczy wróciło do normalności. Nadal jednak czułem zawroty głowy. 
Chwilę mijały, a wilczyca nie wracała. W pewnym momencie poczułem zapach wrogiego wilka tuż przed jaskinią. Uznałem to jednak za efekt uboczny leku. Wraz z osłabieniem działania lekarstwa, wracał ból. Na początku było to jednak tylko delikatne mrowienie w miejscach ran. Później ból się nasilił, jednak i tak był dużo mniejszy niż na początku.
Po jakieś chwili usłyszałem kroki wadery. Miała zupełnie inny rodzaj chodu niż inne wilki. Brzmiał on tak... dostojnie? Leah rzuciła przede mnie dwa zające. Byłem tak bardzo głodny. Chciałem rzucić się na nie i pożreć je w całości, jednak moje zamiary przerwał jej głos
- Nergal... - powiedziała, wpatrując się w podłogę.
Jej ton głosu... był inny. Coś musiało się stać. Wilczyca opowiedziała mi o wilku, którego widziała przed jaskinią i o tym, że od razu uciekł.
Ta wiadomość mną wstrząsnęła. Byłem niemal pewny, że to był, ostatni odział. Zabluźniłem na głos i z impetem uderzyłem łapą o ziemię.
"Jestem w dupie, a raczej ta kretynka w niej jest. Po co ona go goniła!? Teraz i na nią mogą polować" - w mojej głowie kłębiło się pełno myśli tego typu.
Najgorsze jednak było to, że nie byłem w stanie walczyć. Nie w takim stanie. Sytuacja z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej beznadziejna.
- Teraz chyba możesz mi opowiedzieć - spytała, przerywając moje czarne myśli.
Ta to ma wyczucie - pomyślałem, przewracając oczami.
- Niech Ci będzie, jednak nie możemy tu zostać. Oni tu zaraz wrócą - powiedziałem, stając na trzech łapach.
- Nie możesz wstawać!
Leki nadal dawały efekt głupiego jasia, przez co ból był bardzo słaby. Powolnym krokiem wylazłem z jaskini. Skierowaliśmy się w stronę Gór. Trochę to trwało, nim do nich doszliśmy. Wilczyca cały czas zapewniała mi oparcie. Zlokalizowałem szczelinę w skalę, przecisnęliśmy się tam oboje i znaleźliśmy się w niewielkiej jaskini. Ból dał o sobie znać. Upadłem na ziemię. Wilczyca od razu zbliżyła się do mnie.
- Ner... - zaczęła, jednak od razu jej przerwałem.
- Odkąd sięgam pamięcią, zawsze na naszym ogonie był pościg. Nie rozumiałem dlaczego... a raczej nie byłem w stanie rozumieć. Mojej matki nigdy nie poznałem, ponoć zmarła podczas porodu, a ja cudem przeżyłem. Z opowieści ojca wynika, że w dniu moich narodzin do naszego domu przyszedł wilk. Odziany był w pelerynę z kapturem zasłaniający cały jego pysk. Kapała z niego woda, przez burzę panującą na zewnątrz. Ojciec mi mówił, że coś powiedział... jednak nie jestem w stanie przypomnieć sobie co to było. Uciekliśmy oboje, pozostawiając ciało mojej matki w naszej jaskini. Po pewnym czasie mój ojciec Aretti zaczął się dziwnie zachowywać. Zaczął mylić fakty, mylił moje imię. Jego pamięć zmieszała się z fikcją. Trochę to trwało, nim oszalał całkowicie... nazwał mnie synem diabła i próbował zabić. Spojrzałem mu w oczy, to właśnie wtedy zrozumiałem, że ogarnął go obłęd. Żaden wilk nie wyszedł z tamtego stanu... Nie chciałem, by jego duszę jeszcze bardziej splamił mrok. Tak zabiłem go... musiałem. Jednak pościg nie był zainteresowany jedynie moim ojcem, ale również mną. Uciekłem do miasta, a resztę już znasz. Nie dbam o to, czy mnie znienawidzisz. Wciągnąłem Cię w tę historię i obronię Cię, choćbym miał zapłacić z to skórą.
(Leah?)
Uwagi: "Odkąd" piszemy razem, przez "ą" i "d".

Od Nergala "Podobieństwo!?" Cz.1 (Cd. Yuki)

Luty 2020.
Tej nocy, obudził mnie zimny wiatr wlatujący do mojej jaskini. Podniosłem się z ziemi, przeciągnąłem się i ruszyłem w kierunku wyjścia. Spojrzałem na wielki biały księżyc, tej nocy była pełnia. Najpiękniejsza z faz księżyca. Powolnym krokiem udałem się w kierunku Wodopoju. Spojrzałem w górę, księżyc wisiał bardzo wysoko na niebie. Było może było koło drugiej... może trzeciej. Nie chciało mi się spać, tak bardzo nie chciało. Zatrzymałem się przy Wodopoju. Ujrzałem rozmyte odbicie samego siebie. Moje białe futro cały czas ubrudzone było w krwi. Tak... to tylko moja psychika. Nie chce, by ona zniknęła.
W pewnym sensie było to dla mnie zabawne. Głupek sam się przecież o to prosił. Nienawidziłem, nienawidzę i będę nienawidzić mojego ojca, póki nie umrę. Uderzyłem łapą w tafle wody. Odbicie natychmiastowo się rozmyło. Napiłem się wody. Rany nadal mnie bolały, pomimo że minęło już tyle dni. Postanowiłem pospacerować po terenach, póki nie zaświta. Chodziłem tak przez jakąś godzinę.
Nie zwracałem uwagi, na to, gdzie niosą mnie łapy. W pewnym momencie przez własną głupotę uderzyłem łbem w drzewo. Zakręciłem się w kółko i upadłem na tyłku, masując głowę. Przekląłem cicho i podniosłem wzrok. Moim oczom ukazał się las, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Był dużo bardziej... ponury. Ciemność była tam dużo większa niż gdziekolwiek indziej. Nie widziałem stąd nawet blasku księżyca. Panowała tu głucha cisza. Zrobiłem krok w tył, gdy nagle usłyszałem trzask gałęzi za moim plecami. Nie bałem się takich rzeczy, jednak to, co tam się czaiło było... dziwne.
Ostrożnie spojrzałem w tył. Pusto. Ten sam dźwięk, tylko tym razem dużo bliżej. Moje serce przyśpieszyło, szybkim ruchem wyjąłem nóż z pochwy przy lewej tylnej łapy. Złapałem go w pysk i czekałem. Chwile mijały, dźwięk pojawiał się tylko po to, by zniknąć na kolejną chwilę. Nagle dźwięk pojawił się tuż obok mnie. Bez namysłu skoczyłem w krzaki na napastnika. Przygwoździłem go do ziemi. Jednak okazało się, że napastnik jest dużo silniejszy ode mnie i tym razem to on przygniótł mnie do ziemi. Otworzyłem oczy, moim oczom ukazała się bardzo młoda wadera. To był tylko wilk... więc dlaczego, moje ciało tak bardzo się bało? Miała bardzo jaskrawozielone oczy. Pełne bólu i nienawiści. Przez chwilę myślałem, że zginę. Że to koniec, jednak ku mojemu zdziwieniu wilczyca po prostu ze mnie zeszła. Była równie zdziwiona, jak ja. Wstałem, otrzepałem się z ziemi i z zaciekawieniem obserwowałem wilczycę.
- Czy ja cię znam?
- Nie przypominam sobie, żebym cię znał - odpowiedziałem.
Wilczyca obeszła mnie dookoła.
- Coś nie tak?
- Zamknij się na chwilę - syknęła.
Zatrzymała się na chwilę, zamknęła oczy i wyglądała, jakby o czymś dogłębnie myślała.
- To niemożliwe! - wydarła się po chwili - nie możesz być...
- Kim? Powiedź!
Nie wiedziałem, co się dzieje. Jednak ona coś wiedziała. Musiałem się dowiedzieć za wszelką cenę skąd mnie kojarzy.
- W naszej watasze mieszkała kiedyś wilczyca, trochę podobna do Ciebie... ale przecież nie możesz być jej synem... chyba?
Zamurowało mnie, całe życie starałem się dowiedzieć, kim była moja matka, a tu pojawia się wilczyca, która twierdzi, że ją znała. Próbowałem coś powiedzieć, w mojej głowie pojawiło się milion pytań na sekundę. Jednak z mojego pyska wyleciał tylko jeden wielki bełkot. Uspokoiłem się. Wziąłem głęboki wdech i spytałem:
- Opowiesz mi o niej?

(Yuki?)

Uwagi: Zrób coś z tą czcionką, bo psuje formatowanie. Polecam wysyłać op. przez Howrse. Wciąż brakuje niektórych Spacji przy wypowiedziach. "Póki" piszemy przez "ó". Powtórzenia - staraj się robić przerwę w postaci nie jednego, a dwóch zdań. Słowa typu "cię" piszemy wielką literą tylko w listach! "Jaskrawozielone" piszemy razem.