Luty 2020 r.
Otworzyłam oczy, czując dziwną zmianę. Po pierwsze słońce nie wpadała przez wejście do mojej jaskini, co oznaczało, że jest koło południa i zaspałam. Po drugie czułam się dziwnie ciężko... Po trzecie usłyszałam czyiś oddech. I zobaczyłam kto to - nie był to nikt inny jak "szary lisek".
Manahane obejrzała się za siebie.
- Od kiedy nie śpisz? - Zadała pytanie.
- Od kilku minut. Dzięki, że nie obudziłaś mnie tak... Gwałtownie. - odparłam z lekkim trudem, uśmiechając się.
Podniosłam się z posłania. Czułam się dziwnie ciężko.
- Zaspałam na zbiórkę, tak?
- Tak.
- Trudno. Pójdę na wieczorną. - Przeciągnęłam się. - Resztę dnia masz wolną?
- No tak. - Powiedziała.
- Może gdzieś razem pójdziemy?
- Co proponujesz? - Spojrzała na mnie. Hm, albo mi się wydaje albo ani razu jeszcze się nie uśmiechnęła.
- Żółty Las?
- Dobra.
- Chodź. - Lekko się uśmiechnęłam. Po drodze zaszłyśmy jeszcze na śniadanie, po czym ruszyłyśmy.
Przechodząc obok Pomarańczowego Drzewa. Patrzyłam jak Hane obserwuje złociste liście. Sama z resztą też się na bez przerwy oglądałam za siebie, gdy zauważałam w nich lekki ruch.
Weszłyśmy na Most. Przez chwilę przyglądałyśmy się rzeczce. Zaczęłam opowiadać Hane o ludziach, Mieście, mojej pracy i tym podobnych. Była dość zainteresowana. Chwile jeszcze się powłóczyłyśmy po okolicy. Po kilkunastu minutach skierowałyśmy się w stronę centrum watahy.
***
Mijały dni. Przestałam odczuwać uciążliwą samotność, odkąd zaczęłyśmy spędzać razem czas.
Postanowiłyśmy udać się na własne polowanie. Ponieważ zostałam już przydzielona do grupy, wyruszyłyśmy w nocy. Przez dobre pół godziny tropiłyśmy stado zajęcy, a drugie tyle niezauważone podążałyśmy za nim. Ustaliłyśmy, że Hane będzie goniącą, a ja zabijającą. Czekałam w krzakach na nagonkę. Nagle zza drzewa wystrzeliła Manahane z zającami. Rzuciłam się na zwierzątka, Hane też. Razem złapałyśmy trzy. Potem próbowałyśmy złapać sarnę, ale raczej nam to nie wyszło. Zwierzę było za szybkie. Doszłyśmy do Jeziora. Podczas łowienia ryb rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Zeszło praktycznie do świtu. Złapałyśmy dwadzieścia jeden ryb. Spojrzałam w dół. Z mojej głowy zsunął się Medalion Ognistych Smoków. Poczułam się o wiele słabiej. Dodatkowo napadła mnie okrutna senność. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nigdzie nie ma Amuletu Przyjaźni. Zupełnie zapomniałam o jego istnieniu. Spojrzałam na Hane. Ależ byłam głupia! A co jeśli udało nam się zaprzyjaźnić tylko ze względu na ten śmieć? Tyle, że ja... Naprawdę ją polubiłam...
<Manahane?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz