Kwiecień 2020
Dwa dni przed upadkiem.
Nie mam już do tego cierpliwości, stwierdziłam w myślach. Setny raz próbowałam rozpalić ogień na noc i nic nie wychodzi. Rzuciłam wściekłe spojrzenie w stronę sterty drewna. Głupie krzesiwo kolejny raz przemokło i do niczego się nie nada, dopóki nie będzie suche jak pieprz. Pięknie, po prostu pięknie! Wypuściłam głośno powietrze i opadłam na skalne podłoże. Wdech i wydech, Lind. Spokojnie, to nie koniec świata, to tylko ognisko. Ognisko, na którym chciałbyś tylko upiec zapas mięsa na następne dni. Zaklęłam pod nosem uświadomiwszy sobie, że to jednak nie jest błaha sprawa. Świeże mięso zdąży zaśmiardnąć do czasu zejścia ze szczytu, a bez pożywienia nikt nie przeżyje. Chyba, że Ting, ale co ja mam zrobić? Zjeść go jak zabraknie mi prowiantu? Zwróciłam oczy na obiekt moich rozmyślań. Przy urwisku siedziała sylwetka drobnego dwunogiego stworzenia o długich ramionach, delikatnym, popielatym futrze i sporych pazurach. Zwisało na nim ubranie z surowo wyglądającego sukna. Pysk zakryty czaszką jakiegoś zwierzęcia, z tyłu głowy pióropusz, z oczodołów złote oczka zerkają ku górze. Ting znów ogląda gwiazdy, jak każdej bezchmurnej nocy. Jaki on bezużyteczny. Sterczy w miejscu i oplata ogonem ten głupi słoik. No tak, on go PILNUJE. Nieważne co robi, on tutaj potrafi przywoływać jęzory ognia z tych swoich ptasich czaszek. Spuściłam wzrok na ziemię. Może warto go poprosić o pomoc..? Po paru minutach walki z myślami stwierdziłam, że nie. Ja jestem zaradna i nie pokona mnie byle ognisko, powtarzałam sobie próbując jeszcze kilka razy, różnymi metodami. I jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze, jeszcze.... To strata cennego czasu! Wstałam i podeszłam do Tinga. On i tak nic szczególnego nie robi teraz. Trąciłam go w ramię, ale odpowiedziała mi cisza. Powtórzyłam sygnał, wciąż nic. Złapałam jeden z jego kijów z ptasią czaszką i uderzyłam go w głowę. Stuk kości odbił się echem od górskich ścian. Abonent wciąż niedostępny.
- Halo, ziemia do Tinga!
On mnie tylko ignoruje, czy naprawdę AŻ TAK się zapatrzył? Już zamierzałam walnąć go jeszcze raz, ale wpadłam na lepszy pomysł. Mogę po prostu użyć trzymanego kija do rozpalenia ognia, jak on to robi. Podeszłam, pewna powodzenia, do sterty gałęzi. Przytknęłam ptasią czachę do pyska i dmuchnęłam z całej siły. Warknęłam cicho, kiedy zobaczyłam, że to nic nie daje, ogień ani myślał buchnąć. Czyli jednak tylko Ting umie tą sztuczkę...? Potrząsnęłam głową i spróbowałam jeszcze raz. Dmuchałam dalej z nadzieją, że po prostu robiłam to wcześniej źle. Tak to trwało dopóki nie zabrakło mi tchu i musiałam odpocząć. Rzuciłam z rezygnacją kijek na bok, niechcący trafiając kocówką w słoik opleciony puszystym ogonem Pana Strażnika. Przez tą drobną nieuwagę zostałam w ciągu sekundy przewrócona i przyciśnięta do ziemi.
- Co ty wyprawiasz Ting?! - oburzyłam się.
- Zadaj to pytanie sobie, Pierzasta! - rzucił w odpowiedzi, uwalniając mnie z uścisku swoich szponów. - Byłem pogrążony w myślach, po co uderzyłaś Wichurę Płomieni?
- Tak sobie dla żartu wiesz? To był przypadek, przewrażliwiony jesteś - wstałam i otrzepałam się z kurzu.
Strażnik popatrzył na kupkę drewna i stos jeleniego mięsa.
- Mówiłaś, że będziesz to piec.
- Nie mogę rozpalić ognia - przyznałam niechętnie. - Ch...chcesz mi pomóc?
Ting bez słowa złapał kij, którego próbowałam użyć wcześniej i dmuchnął od tyłu w ptasią czaszkę, podobnie jak ja wtedy. Tyle, że jemu się udało, ptak splunął jasnym płomieniem w stronę patyków.
- Dziękuję - mruknęłam i zaczęłam nabijać mięso na cienkie gałęzie, żeby je w końcu przygotować jak trzeba.
Tymczasem Pan Strażnik przysunął swój, mój ukochany słoik bliżej ogniska, rozsiadł się wygodnie i zaczął stroić banjo. Popatrzyłam na niego znacząco.
- No co? Nie dajesz rady? - zmrużył wścibsko oczka.
- Radzę sobie wyśmienicie - burknęłam. Nie, to nie.
Ting nic więcej nie odpowiedział, tylko zaczął beztrosko brzdąkać na mini-okrągłej-gitarce.
- Nie palisz dziś świeczek? - zapytałam niby od niechcenia, chcąc żeby już nie grał. Robił to cały dzień i wystarczy.
- Skończyły mi się, a nie mam knotów do nowych - odparł wzruszając ramionami.
- A, jasne - westchnęłam uświadamiając sobie, że chce mi się z nim rozmawiać. Nie lubię siedzenia w milczeniu. - Ting... - dałam sygnał, że chcę zacząć nowy temat. Myślę, że mogę go poruszyć skoro znamy się już prawie miesiąc i spędzamy ze sobą 20 godzin na dobę.
- Co, Pierzasta?
- Pamiętasz coś sprzed strzeżenia Komnaty Straceńców?
Widać było, że zdziwiłam go tym pytaniem. Pióra na jego głowie zadrżały, opuścił lekko kocie uszy i odłożył banjo na bok. Chwilę nic nie mówił. Wykorzystałam ten czas na zdjęcie znad ognia pierwszej partii mięsa i nabicie nowej.
- Nie - odpowiedział w końcu i przysunął się jeszcze bliżej mnie, wlokąc słoik ze sobą.
- A ktoś cię uczył o świecie zewnętrznym? Nie wyglądasz na zagubionego, najwyżej czasem jakby... zainteresowanego - ciągnęłam dalej pytania, zerkając na niego.
- Chyba tak było - zaczął rozczesywać moje włosy szponami. - Widziałaś sama, dużo wiedzy teoretycznej.
- Nie ciekawiło cię nigdy jak to wygląda na żywo?
- Starałem się o tym nie myśleć, nie fascynowały mnie opisy suchych faktów. " Woda to przezroczysta ciecz, wrze w temperaturze stu stopni w skali Celsjusza.".
Zaśmiałam się w duchu. "Suche fakty", a przytacza przykład wody.
- Nie brzmi zbyt inspirująco - skomentowałam.
- Co nie? - zaczął zaplatać mi warkocza. - Podobnie było z gwiazdami, wiedziałem tylko, że to "Ogromne kule gazowe, które są miliardy kilometrów stąd. Widoczne tylko nocą, wysyłają promieniowanie widzialne.".
- Tymczasem patrzysz na nie, jak na obraz ze snu. Miałeś dość nudne życie - podsumowałam.
- Miałem banjo jako rozrywkę, mówiłem ci - westchnął w odpowiedzi.
- To strasznie mało. Jestem pod wrażeniem, że nie zwariowałeś z nudy.
- To była moja normalność - zaplótł już sporo, ale nagle przerwał w połowie i doskoczył jednym susem do mojej torby. - Masz jeszcze kawę?
A jednak, to już trzeci raz. Trzeci raz pytam go o przeszłość, a on trzeci raz szuka kawy. Pierwszy był, jak pytałam ile podróżników było przede mną. Zadowolony z siebie powiedział, że ośmiu i żaden nie opuścił Komnaty żywy, a potem... "Zostało ci tamtych gorzkich ziaren?"
Drugi raz był jak pytałam o banjo, skąd i odkąd je ma, kto go nauczył grać i tak dalej. Odpowiedział i potem "Kawa!". Jejku, tym razem już myślałam, że nie przypomni sobie. Może nie powinnam była dawać mu spróbować. Zeżre całość w końcu, bo wciąż nie wiem wszystkiego.
- Jest w bocznej kieszeni - powiedziałam.
Ting zwinnym ruchem otworzył paczuszkę z ziarnami, schwycił w szpony kilka i wetknął sobie do pyska. Oblizał kły, zadowolony z gorzkiego smaku.
- Uważaj, bo nic dla mnie nie zostanie.
- Nic ci nie będzie jak zabraknie - odparł.
- Wiesz, że to lepiej smakuje jak jest przemielone i zaparzone we wrzątku?
- Tak, tak oczywiście - powiedział bez przekonania machając łapą, jakby rozganiał muchy. Cały on, nic go nie zainteresuje jak mu o tym tylko powiesz.
Zdjęłam znad ognia następną partię mięsa i zajęłam się nabijaniem ostatniej.
- Źle to robisz - usłyszałam.
- Nie mówi się z pełnym pyskiem - napomniałam kawożernego.
- A mięsa się nie piecze w ten sposób.
Wywróciłam oczami i zrobiłam to po swojemu. Może i Ting jest starszy o te ponad 450 lat, ale ja mam więcej doświadczenia w tym wszystkim. Zostawiwszy ostatnie mięso, zaczęłam przygotowywać sobie posłanie. Muszę się wyspać, Górskie Gnolle rano będą niebezpiecznie blisko nas. Już od kilku dni siedzą nam na ogonie, widać są bardzo wygłodniałe. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Nie panuję nad tym, tak jest ilekroć myślę, że mogę zostać czyimś posiłkiem. Potarłam pysk i skupiłam się chwilę na trzaskającym ogniu. Jasne płomienie pożerające kawałki drewna pod sobą. Dorzuciłam parę grubych gałęzi, w niebo wystrzeliło kilka żarzących się iskier. Po jakimś czasie znów przypomniały mi się Gnolle, wielkie bestie robiące z wilczych kości ozdoby do orężu. Zadrżałam mimowolnie i zdjęłam szybko ostatnie kęsy mięsa znad ogniska, zanim spalą się na węgiel. Spakowałam wszystko do torby i ułożyłam na posłaniu. Nie mogłam przestać myśleć o niebezpieczeństwie, uspokoić się i zasnąć. Nagle od nieprzyjemnych obrazów w głowie uwolnił mnie, ku mojemu zdziwieniu, dźwięk banjo Tinga.
A tam w mech odziany kamień
Tam zaduma w wiatru graniu
Tam powietrze ma inny smak
Porzuć kroków rytm na bruku
Spróbuj - znajdziesz jeśli szukasz
Zechcesz nowy świat własny świat...
Zabrzmiało to trochę jak kołysanka, zabawne jaki melodyjny głos może mieć stworzenie tak dziwne jak Ting. Rozluźniłam się i zamknęłam oczy. Kiedy skończył grać, usłyszałam jak przysypuje ognisko piaskiem. Śniłam o nowym domu, który wkrótce znajdę.
<Wykorzystany fragment utworu "Bez słów">
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz