Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

sobota, 29 lipca 2017

Od Lind "Spadłam z nieba, a właściwie ze szczytu góry" cz. 5

Kwiecień 2020
Nieznajoma, różowawa wadera prowadziła mnie ścieżką przez wielkie wrzosowiska. Nie ukrywam, byłam zachwycona widokami. Wręcz machałam pyskiem na wszystkie strony w podekscytowaniu. Od czasu opuszczenia kanionu, oglądałam tylko łyse góry, dzień po dniu takie same. Jedynym wyjątkiem była polanka, ale ile to przy prawdziwej otwartej przestrzeni? 
Chociaż dalej bolały mięśnie i widziałam wszystko trochę jak miłośnik alkoholu, wstępowało we mnie życie. Szalałam na widok kwiatów, roślin, normalnych drzew. Byłam prawie zahipnotyzowana tym wszystkim, jakbym oglądała piękny świat po raz pierwszy. Oplecione słońcem, kolorowe pola, rozciągnięte niemalże po horyzont, do tego prawdziwe, niebieskie niebo, nie szare chmury i mgła. Byłam jak ptak wypuszczony z klatki. Zorientowałam się, że prawdopodobnie moje odczucia przypominają reakcje Tinga - stworzenia wyciągniętego, za moją sprawą, z czterech ścian ognistego, nie oszukujmy się, więzienia. Sposób, w jaki on patrzy na gwiazdy, ważki, czy nawet te górskie pejzaże, świadczy o jego zachwycie. Zrozumiałam, że mnie dotyka właśnie takie samo oczarowanie, chociaż ja wiem od małego jak wygląda świat. 
Czyli to prawda, trzeba coś stracić, żeby to docenić. 
Nad moją głową przemknął słowik, nucący radosną pieśń. Gdyby nie fakt, że już pewnie sprawiałam dziwne wrażenie swoim szczenięcym zachwytem, przyłączyłabym się do śpiewu. Próbując wreszcie uspokoić rozpierane energią ciało, zerkałam na nieznajomą, ciekawa, co sobie myśli o moim wariactwie.  Wilczyca o lśniącym, pudrowo-różowym futrze, nie wyglądała jakby się przejęła wspomnianym zachowaniem. Może założyła, że mam tak zawsze, albo kazali jej nie komentować. Jednak nie była całkiem nieobecna, widać było w niej gotowość złapania mnie, gdybym źle postawiła uszkodzoną łapę. Odetchnęłam świeżym, wiosennym powietrzem i zaczęłam rozmowę:
- Idziemy do prywatnego lokum Alfy?
- Nie - pokręciła głową wilczyca. - O tej porze jej tam nie będzie.
- Więc gdzie może być?
- Przy Pomarańczowym Drzewie - odparła sucho.
- Co w nim takiego szczególnego, że akurat tam? - dopytywałam dalej.
- To miejsce zebrań i tak dalej... - mruknęła różowa.
- Zawsze zbieracie się przy tym konkretnym drzewie?
- Zadajesz dużo pytań, Lind - popatrzyła na mnie z podejrzliwością.
Już nic więcej nie powiedziałam. Pewnie uznała, że celowo zbieram informacje. Poczułam się źle z tym faktem. Ech, powinnam się przyzwyczaić, że trochę czasu będą wobec mnie nieufni. Ewentualnie cały mój pobyt tutaj będzie tak, a nie inaczej. Opuściłam uszy, resztę drogi spędziłyśmy w milczeniu. Nie trwało to długo z resztą, spora część trasy do Pomarańczowego Drzewa była już za nami.
Zdziwiłam się zobaczywszy Alfę. Nie wyglądała na typową, potężną przywódczynię na pierwszy rzut oka. Ot drobna, niska, puszysta wadera, ale jednak jakimś cudem czuć, że to osoba z autorytetem. 
- W końcu jesteście - powiedziała na przywitanie.
- Gdyby nie ten jej uraz przedniej łapy, przyszłybyśmy szybciej - wyjaśniła różowa.
- Oczywiście - Alfa zmierzyła mnie wzrokiem. - Lind, powiesz mi gdzie zmierzałaś, zanim przypadkiem trafiłaś tutaj? Zrozum, że musimy wiedzieć co i jak. 
- No tak, oczywiście. Hm... - podrapałam się po głowie. - Zdaje się, że podążałam na północny zachód. 
- Chodzi mi o cel - sprecyzowała przywódczyni watahy.
- Cel? - zawahałam się. - Znaczy... chyba nie ma żadnego konkretnego. 
- Szłaś po prostu przed siebie? 
- Nie, nie! Już pamiętam - Trudno mi zbierać myśli. Jednak otępienie średnio ustąpiło - Chciałam, że tak powiem, znaleźć swoje miejsce na świecie. 
- Szukałaś czegoś jak wataha?
- No...prawdopodobne. 
Chwilę wszyscy milczeli, otrzymałam moment, żeby się zdecydować. Pewnie obie wilczyce przewidziały następujące pytanie:
- Byłaby możliwość, żebym dołączyła na jakiś czas tutaj?
- Być może - odparła chłodno Alfa. 
- Oczywiście, jak tylko wyzdrowieję, wracam w góry - powiedziałam pewna, że niekoniecznie potrzebują tu więcej gęb do wykarmienia. 
-  To raczej nie będzie konieczne - podsumowała rozmówczyni. - Zirael, zaprowadź Lind do jaskini. 
- Dziękuję - powiedziałam do Alfy, nie znajdując lepszych słów.
- Idźcie już, mam dzisiaj jeszcze dużo pracy - odprawiła nas.
Chyba lepiej nie nadużywać cierpliwości nowej przywódczyni. Opuściłyśmy okolicę Pomarańczowego Drzewa i wróciłyśmy na Wrzosową Łąkę. Po drodze do mojego nowego lokum, minęłyśmy szpital i siedziby kilku innych wilków. 
- To tutaj - Zirael zatrzymała się przed niedużą, ale wyglądającą dość przytulnie jaskinią. - Będziesz musiała mieć przydzieloną konkretną funkcję, nic za darmo - zaznaczyła. 
- Oczywiste - rozejrzałam się. - Trzeba będzie trochę urządzić - pomyślałam głośno.
- To dzisiaj sobie pomyślisz nad wszystkim i zdecydujesz jakie stanowisko chcesz objąć. - powiedziała wadera jakby od niechcenia.  
Pokiwałam głową, że rozumiem, więc Zirael zostawiła mnie samą. Położyłam się na posłaniu i wyciągnęłam z mojej torby wyszywaną chustę, którą zaczęłam jeszcze w domu Babci. Na obrazku był koliber podlatujący do niedokończonego kwiatu. Chwilę wpatrywałam się w ten haft, po czym przytuliłam go do siebie. 
Przyszła tęsknota, a wraz z nią zwątpienie. Co ja tu w ogóle robię? Powinnam być przy Skalnym Łuku. W c z o r a j ! Kto wie czy te wilki w ogóle mnie uznają za swoją, a teraz jestem zdana na ich łaskę dopóki nie wyzdrowieję i nie wrócą moje moce. 
Obróciłam się na bok. W głowie nagle wybrzmiały mi słowa Babci:
Nic się nie dzieje przypadkowo. Tam, gdzie jesteś TERAZ, miałaś być od zawsze.
Pociągnęłam nosem. Oby miała rację.
Wstałam i wydobyłam spośród moich rzeczy igłę z nitką. Zajęłam się dokańczaniem wyszytej scenki. Haftowanie zawsze mnie uspokajało, ale jakoś nie pamiętałam o tym fakcie tam, w górach. Odgoniłam stres i zajmowanie się jutrem, wspominając dodatkowo pierwszy tydzień po opuszczeniu Kanionu Magmy. Miał miejsce wtedy taki moment, który zapamiętam sobie na długo.
Wiszę nad przepaścią, w łapach ściskam słoik z płomyczkiem, aka Wichurę Płomieni.  Kawałek wyżej, na skraju urwiska stoi Ting, trzymając mnie za ogon. 
- Nie wiem jak to robisz Pierzasta, masz najwięcej szczęścia ze wszystkich wilków, jakie spotkałem.
- Za dużo to ich nie było podobno. Wciągnij mnie już!
- Wszyscy dotarli do Komnaty, tak jak ty - wysłuchał "prośby". - To o czymś świadczy. 
Zjadłam kilka jagód i przełożyłam igłę przez materiał ostatni raz. Chyba już wiem co to za kwiat. To lilia.
Uwagi: Cudzysłowie kończ przed numerem części, a nie po. Wilki nie mogą się drapać po głowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz