Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

sobota, 29 lipca 2017

Od Lind "Wybacz, nie chciałam!" cz. 1 (cd. Scirron)

Maj 2020
Skoro trzeba, zdecydowałam się w końcu na funkcję strażnika terenów. Wybór i tak nie był zbyt trudny. Pomysł stanowiska tancerza odrzuciłam od razu. Nie widzę siebie jako części grupy podskakującej w rytm muzyki przed wszystkimi wilkami, ilekroć jest jakaś uroczystość. Tak samo nie chciałam być od polowań. Nie wiem czy potrafię w ogóle działać w takich zespołach, albo słuchać konkretnych poleceń. Miałam do wyboru jeszcze wojownika, ale patrząc na moją budowę i umiejętności to równie dobrze mogę zgłosić się do odkurzania lasu. Droga donikąd.
Pozostał więc strażnik, zgłosiłam się do Alfy w tej sprawie zaraz po śniadaniu. Później, w drodze powrotnej, spotkałam czarno-szaro-białą waderę o jasnozłotych oczach. Na szyi miała czerwoną chustę, a na jej nogach dostrzegłam kilka blizn. Uśmiechała się do mnie przyjaźnie i przedstawiła imieniem Allive. Jak się okazało, też jest strażniczką i jej dodatkowym zadaniem na dzisiaj było oprowadzenie mnie po terenach watahy, zanim rozpoczniemy wartę. Ucieszyło mnie jej nastawienie wobec mojej osoby, podchodziła bez uprzedzeń, zupełnie naturalnie. Miłe zaskoczenie.
Trochę rozmawiałyśmy, opowiedziała mi nieco o historii każdego ze zwiedzanych miejsc, co czemu służy i dlaczego. Dokładnie też opisywała jak gdzie dojść, mam nadzieję, że nie będę się już gubić dzięki temu. Rozdzieliłyśmy się przed południem, każda poszła w miejsce swojej warty. Może zaczepię ją jeszcze później, jak będę chciała z kimś porozmawiać, pomyślałam. Sympatyczna wadera.
Nie spodziewałam się niczego niesamowitego w pilnowaniu granic watahy, do tego i tak na pierwszy dzień nie miałam przydzielonych innych zadań związanych ze stanowiskiem. Sterczałam w miejscu parę godzin, przy okazji oglądałam sobie ładne widoczki, które oferowała wataha. Niestety to nie wystarczyło, znudzona, często ziewałam i ulgą przyjęłam wiadomość, że koniec mojej zmiany. Trzeba będzie się przyzwyczaić, tak będzie często.
Postanowiłam przejść się na dłuższy spacer, zanim wrócę do siebie. Chciałam rozbić senność, która mnie ogarnęła na tej długiej warcie. Ziewnęłam szeroko jeszcze raz. Tragedia. Złapana przez nagłe pragnienie, zahaczyłam najpierw o Wodopój. Podeszłam do przejrzystej tafli i wzięłam łyk orzeźwiającej cieczy. Chociaż podobno woda nie ma smaku, tutejsza nie była taka sama jak ta górska, tylko jakby... Znacznie lepsza. Z uśmiechem napiłam się jeszcze raz. Wyciągając pyszczek z wody, zauważyłam coś na dnie tego niewielkiego zbiornika. Jakiś błyszczący przedmiot leżał pomiędzy kamieniami. Sięgnęłam poń łapą i wyciągnęłam na powierzchnię. To była jakaś bransoletka. Delikatna, błyszcząca, stylem wykonania przypomina trochę o plemionach Uluren. Obróciłam znalezisko kilka razy w łapach, wytarłam z ostatnich kropel wody i schowałam do torby. Ciekawe skąd się tu wzięła, może ktoś ją zgubił? Wstałam i ruszyłam dalej w drogę. Niestety (albo "stety") była taka pora, że nie spotkałam nikogo w okolicy Wodopoju. Chciałam pójść do centrum watahy, w stronę Zielonego Lasu, jednak pomyliłam kierunki. Zorientowałam się dość późno, dopiero jak przeszłam całą drogę do Wschodniego Klifu. Już-już chciałam zawracać, wkurzona własną orientacją w terenie, ale zatrzymałam się wpół kroku, kiedy delikatny powiew wiatru musnął moje futro. Moje moce... To miejsce może być dobrą okazją do sprawdzenia, czy wróciły! Najwyższy czas na to. Bez wahania, wspięłam się trochę wyżej, uważając na urażoną łapę. Niby po tej potwornie męczącej wycieczce w góry, nie miałam ochoty wracać w te klimaty, jednak to nie to samo. Tu powietrze jest przejrzyste, pode mną widok na morze i szumi mój ukochany wiatr. Znalazłam się niedaleko jakiegoś zarośniętego jeziorka z morską wodą. Dzielił mnie od niego spory odcinek równego podłoża, w sam raz na rozbieg.  Dobra, jak nie wyjdzie, wpadnę do wody. Nic strasznego. Odetchnęłam głęboko i przymknęłam oczy. Wracam do mojego życia, wracam do mojego żywiołu. Ruszyłam truchtem, najpierw powoli, potem podkurczając łapę, przyspieszałam. Rozpędzona, odbiłam się od ziemi tuż przed pierwszymi zaroślami. Poczułam wiatr w niepoukładanych włosach, poczułam jak powietrze targa moje pióra, poczułam to. Szkoda, że tylko przez trzy sekundy. Moc nie zadziałała tak jak się spodziewałam, lekko poniosła mnie nad jeziorkiem, potem wszystko ustało, a ja spadłam za bezpieczną taflę wody. Co gorsza, wylądowałam na jakimś wilku. Sprecyzuję, nie wylądowałam, ja uderzyłam weń jak pocisk. Przez ten atak lotniczy, oboje przewróciliśmy się na ziemię i przetoczyliśmy przez kawałek skąpego zielska, skończywszy jedno na drugim. Jak tylko odzyskałam orientację, co się dzieje, natychmiast zeskoczyłam z brzucha basiora.
- Wybacz, nie chciałam! Nic ci nie jest? - chciałam mu pomóc wstać, ale poradził sobie sam, patrząc na mnie wściekłym wzrokiem. 
Nieszczęśnik, którego stratowałam w "locie" był mizernie wyglądającym, uskrzydlonym wilkiem. Jego szaroniebieskie futro było gęste, jednak kolor jakby zgasł, brakowało w nim prawdziwego połysku. Na  szarych skrzydłach basiora wyróżniały się ciemniejsze końcówki lotek, a po plecach biegła mu ciemnoszara pręga. Dostrzegłam też u niego biały brzuch i spód szyi. Pod pyskiem znajdowała się bródka. Ciało miał upstrzone bliznami tu i tam, ale moją faktyczną uwagę zwróciły jego oczy. Chociaż teraz skierowane w moją stronę z pretensją i agresją, świat oglądały beznamiętnie i smutno. Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, dostrzegłam dookoła papierowe figurki, niektóre zgniecione z mojej winy i trochę czystego papieru, powoli wykradanego przez wiatr. 
- Co ty w ogóle robisz, nienormalna jesteś?! - oburzył się wilk, przytrzymując łapami uciekające kartki. 
- Czekaj, pomogę ci - zaczęłam zbierać razem z nim.
- Dość już zrobiłaś, obejdzie się - rzucił. 
- Przepraszam cię, naprawdę nie chciałam - podałam mu jego papier. - Nie wiedziałam, że tu jesteś. - Basior wyrwał mi go z ręki, wciąż pozostawiając na pysku nieokiełznaną złość.
- O to chodzi - spojrzał na  kolorowe figurki. - Masz szczęście, że te zgniecione i tak mi się nie podobały - zagroził gestem i zaczął zbierać swoje piękne twory.
- Składasz origami? - zapytałam, pomagając mu.
- Czasem - burknął. - Co cię to w ogóle obchodzi? Nie masz nic lepszego do roboty? 
- Co chciałam, już zrobiłam - spuściłam uszy zawstydzona. - Opowiesz mi o tym? - zebraliśmy już wszystko. Właściciel figurek łaskawie odebrał mi je szybkim ruchem. 
 
<Scirron?>
 
Uwagi: Brak części w tytule.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz