Maj 2020
Skoro
trzeba, zdecydowałam się w końcu na funkcję strażnika terenów. Wybór i
tak nie był zbyt trudny. Pomysł stanowiska tancerza odrzuciłam od razu.
Nie widzę siebie jako części grupy podskakującej w rytm muzyki przed
wszystkimi wilkami, ilekroć jest jakaś uroczystość. Tak samo nie
chciałam być od polowań. Nie wiem czy potrafię w ogóle działać w takich
zespołach, albo słuchać konkretnych poleceń. Miałam do wyboru jeszcze
wojownika, ale patrząc na moją budowę i umiejętności to równie dobrze
mogę zgłosić się do odkurzania lasu. Droga donikąd.
Pozostał
więc strażnik, zgłosiłam się do Alfy w tej sprawie zaraz po śniadaniu.
Później, w drodze powrotnej, spotkałam czarno-szaro-białą waderę o
jasnozłotych oczach. Na szyi miała czerwoną chustę, a na jej nogach
dostrzegłam kilka blizn. Uśmiechała się do mnie przyjaźnie i
przedstawiła imieniem Allive. Jak się okazało, też jest strażniczką i
jej dodatkowym zadaniem na dzisiaj było oprowadzenie mnie po terenach
watahy, zanim rozpoczniemy wartę. Ucieszyło mnie jej nastawienie wobec
mojej osoby, podchodziła bez uprzedzeń, zupełnie naturalnie. Miłe
zaskoczenie.
Trochę rozmawiałyśmy, opowiedziała mi nieco o
historii każdego ze zwiedzanych miejsc, co czemu służy i dlaczego.
Dokładnie też opisywała jak gdzie dojść, mam nadzieję, że nie będę się
już gubić dzięki temu. Rozdzieliłyśmy się przed południem, każda poszła w
miejsce swojej warty. Może zaczepię ją jeszcze później, jak będę
chciała z kimś porozmawiać, pomyślałam. Sympatyczna wadera.
Nie
spodziewałam się niczego niesamowitego w pilnowaniu granic watahy, do
tego i tak na pierwszy dzień nie miałam przydzielonych innych zadań
związanych ze stanowiskiem. Sterczałam w miejscu parę godzin, przy
okazji oglądałam sobie ładne widoczki, które oferowała wataha. Niestety
to nie wystarczyło, znudzona, często ziewałam i ulgą przyjęłam
wiadomość, że koniec mojej zmiany. Trzeba będzie się przyzwyczaić, tak
będzie często.
Postanowiłam przejść się na dłuższy spacer,
zanim wrócę do siebie. Chciałam rozbić senność, która mnie ogarnęła na
tej długiej warcie. Ziewnęłam szeroko jeszcze raz. Tragedia. Złapana
przez nagłe pragnienie, zahaczyłam najpierw o Wodopój. Podeszłam do
przejrzystej tafli i wzięłam łyk orzeźwiającej cieczy. Chociaż podobno
woda nie ma smaku, tutejsza nie była taka sama jak ta górska, tylko
jakby... Znacznie lepsza. Z uśmiechem napiłam się jeszcze raz.
Wyciągając pyszczek z wody, zauważyłam coś na dnie tego niewielkiego
zbiornika. Jakiś błyszczący przedmiot leżał pomiędzy kamieniami.
Sięgnęłam poń łapą i wyciągnęłam na powierzchnię. To była jakaś
bransoletka. Delikatna, błyszcząca, stylem wykonania przypomina trochę o
plemionach Uluren. Obróciłam znalezisko kilka razy w łapach, wytarłam z
ostatnich kropel wody i schowałam do torby. Ciekawe skąd się tu wzięła,
może ktoś ją zgubił? Wstałam i ruszyłam dalej w drogę. Niestety (albo
"stety") była taka pora, że nie spotkałam nikogo w okolicy Wodopoju.
Chciałam pójść do centrum watahy, w stronę Zielonego Lasu, jednak
pomyliłam kierunki. Zorientowałam się dość późno, dopiero jak przeszłam
całą drogę do Wschodniego Klifu. Już-już chciałam zawracać, wkurzona
własną orientacją w terenie, ale zatrzymałam się wpół kroku, kiedy
delikatny powiew wiatru musnął moje futro. Moje moce... To miejsce może
być dobrą okazją do sprawdzenia, czy wróciły! Najwyższy czas na to. Bez
wahania, wspięłam się trochę wyżej, uważając na urażoną łapę. Niby po
tej potwornie męczącej wycieczce w góry, nie miałam ochoty wracać w te
klimaty, jednak to nie to samo. Tu powietrze jest przejrzyste, pode mną
widok na morze i szumi mój ukochany wiatr. Znalazłam się niedaleko
jakiegoś zarośniętego jeziorka z morską wodą. Dzielił mnie od niego
spory odcinek równego podłoża, w sam raz na rozbieg. Dobra, jak nie
wyjdzie, wpadnę do wody. Nic strasznego. Odetchnęłam głęboko i
przymknęłam oczy. Wracam do mojego życia, wracam do mojego żywiołu.
Ruszyłam truchtem, najpierw powoli, potem podkurczając łapę,
przyspieszałam. Rozpędzona, odbiłam się od ziemi tuż przed pierwszymi
zaroślami. Poczułam wiatr w niepoukładanych włosach, poczułam jak
powietrze targa moje pióra, poczułam to. Szkoda, że tylko przez trzy
sekundy. Moc nie zadziałała tak jak się spodziewałam, lekko poniosła
mnie nad jeziorkiem, potem wszystko ustało, a ja spadłam za bezpieczną
taflę wody. Co gorsza, wylądowałam na jakimś wilku. Sprecyzuję, nie
wylądowałam, ja uderzyłam weń jak pocisk. Przez ten atak lotniczy, oboje
przewróciliśmy się na ziemię i przetoczyliśmy przez kawałek skąpego
zielska, skończywszy jedno na drugim. Jak tylko odzyskałam orientację,
co się dzieje, natychmiast zeskoczyłam z brzucha basiora.
- Wybacz, nie chciałam! Nic ci nie jest? - chciałam mu pomóc wstać, ale poradził sobie sam, patrząc na mnie wściekłym wzrokiem.
Nieszczęśnik,
którego stratowałam w "locie" był mizernie wyglądającym, uskrzydlonym
wilkiem. Jego szaroniebieskie futro było gęste, jednak kolor jakby
zgasł, brakowało w nim prawdziwego połysku. Na szarych skrzydłach
basiora wyróżniały się ciemniejsze końcówki lotek, a po plecach biegła
mu ciemnoszara pręga. Dostrzegłam też u niego biały brzuch i spód szyi.
Pod pyskiem znajdowała się bródka. Ciało miał upstrzone bliznami tu i
tam, ale moją faktyczną uwagę zwróciły jego oczy. Chociaż teraz
skierowane w moją stronę z pretensją i agresją, świat oglądały
beznamiętnie i smutno. Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić,
dostrzegłam dookoła papierowe figurki, niektóre zgniecione z mojej winy i
trochę czystego papieru, powoli wykradanego przez wiatr.
- Co ty w ogóle robisz, nienormalna jesteś?! - oburzył się wilk, przytrzymując łapami uciekające kartki.
- Czekaj, pomogę ci - zaczęłam zbierać razem z nim.
- Dość już zrobiłaś, obejdzie się - rzucił.
-
Przepraszam cię, naprawdę nie chciałam - podałam mu jego papier. - Nie
wiedziałam, że tu jesteś. - Basior wyrwał mi go z ręki, wciąż
pozostawiając na pysku nieokiełznaną złość.
- O to chodzi -
spojrzał na kolorowe figurki. - Masz szczęście, że te zgniecione i tak
mi się nie podobały - zagroził gestem i zaczął zbierać swoje piękne
twory.
- Składasz origami? - zapytałam, pomagając mu.
- Czasem - burknął. - Co cię to w ogóle obchodzi? Nie masz nic lepszego do roboty?
-
Co chciałam, już zrobiłam - spuściłam uszy zawstydzona. - Opowiesz mi o
tym? - zebraliśmy już wszystko. Właściciel figurek łaskawie odebrał mi
je szybkim ruchem.
<Scirron?>
Uwagi: Brak części w tytule.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz