- Wyganiam cię z Watahy magicznych wilków na cztery i pół miesiąca -
wyrok nastąpił. Po osądzeniu został odebrany mi Nirvaren, a ja musiałam
przenieść się spoza terenów watahy. Jak ten syn kundli nie będzie już
pod opieką tej przeklętej watahy, to go zamorduje. Byłam poza terenami
watahy. Diabeł wie co mnie tu spotka. Najpierw muszę odnaleźć
schronienie. Najlepiej zgromadzić zapas pożywienia na wszelki wypadek.
Mam nadzieję, że wilki nie będą do mnie przyłazić... Zaczął padać śnieg.
Jeszcze tego brakowało... Chodząc w śniegu sięgającego klatki piersiowej
nie trudno o przeziębienie... Jest zima. Ziół brak. Jak będę chora to
koniec... Chociaż, medalion by na to nie pozwolił... Ale nie chcę
siedzieć prawie pięć miesięcy chora aż po dziurki w nosie... Brakuję mi
tego jak przedłużenia wyroku o rok... Postawiłam łapę monotonnie w
kroku. Poczułam coś dziwnego... Kruchą powierzchnię. Nawet nie zdążyłam
pomyśleć, a spadłam w dół. Spadłam z dwa metry w dół. Uderzyłam w twardą
skałę. Za mną usypało się jeszcze trochę śniegu zmieszanego z żwirem.
Podniosłam się i rozejrzałam. Byłam w podziemnej jaskini. Może mogłabym
tu zamieszkać? Nie czuć tu zapachów innego zwierzęcia. Jest
niezamieszkana. Około pięć metrów szerokości i niecałe siedem długości.
Było tu całkiem przytulnie. Trzeba pozbyć się tylko śniegu, nie chcę by
przez śnieg było tu wilgotno. Po pozbyciu się śniegu, jakimś cudem mi
się to udało, poszłam coś upolować. Miałam ochotę na jelenie mięso, ale
moje szczęście dało mi sarnę. Przynajmniej coś... Opadłam na przednie
łapy. Zaczęłam brodzić w białym śniegu, chociaż było słychać chrupanie.
Sarna obejrzała się czujnie, a ja przystanęłam. Machnęła lewym uchem i
położyła głowę. Byłam od niej oddalona około dziesięć metrów. Mój gorący
oddech zamieniał się w lodowatym powietrzu w parę. Teraz miałam
atakować. Wyskoczyłam ze śniegu i zaczęłam biec na sarnę. Przerażona
zaczęła wstawać, lecz ja dopadłam jej tylnej nogi. Chrupnięcie. Byłam
pewna, że ma złamaną nogę. Puściłam jej staw skokowy, gdy nagle coś
walnęło mnie w bok tak, że poturlałam się parę metrów dalej. Było to
stado dziwnych stworzeń. Niby podobne do wilków, ale wilkami nie były.
Kończyny miały długie jak u sarny. Tułów dwa razy krótszy. Zamiast ogona
włosy. Nie miały łap, zamiast tego miały kopyta. Szyja była upierzona, a
pysk był dłuższy niż wilczy. Uszy małe puchate jak u lisa. W stadzie
było ich około czterech. Widziałam jak zabijają sarnę. Karmią się nią.
Podwinęłam ogon i położyłam uszy wzdłuż ciała. Zaczęłam krążyć, patrząc
czy coś mi zostawią. Nie miałam siły by zacząć następne polowanie. Byłam
straszliwie głodna. Podeszłam krok bliżej. Jeden z nich się odwrócił i
syknął. Odskoczyłam, ale nadal okrążałam ich z myślą, że coś mi zostanie.
Po chwili ten sam osobnik zaszarżował na mnie, lecz jak odbiegłam od
niego o parę metrów, to przestał. Reszta uniosła tylko bezinteresownie
łby. Osobnik wrócił i jedli dalej. Po chwili odeszli zostawiając po
sobie kości i niesmaczne kąski. Podeszłam i zobaczyłam. Niechętnie
zaczęłam jeść to, co jako jedyne było zdatne do przeżucia. Gdy skończyłam,
byłam nadal głodna. Wróciłam do jaskini. Zastałam ją z śniegiem w
środku. Pozbyłam się go i ułożyłam w jak najsuchszym miejscu. Zwinęłam
się w kłębek. Czułam się okropnie. Te drugorzędne kąski nie były dobrym
pomysłem. Jeszcze się rozchoruję... Pobyt poza terenami watahy będzie
okropny... Po długim czasie zasnęłam w niespokojny sen...
<Alex? Nie mogę wchodzić na tereny watahy, ty musisz coś wymyśleć...>
Uwagi: Mnóstwo błędów technicznych wypomnianych na Skype... Jedyne co tutaj poprawiałam, to przecinki. Aha, i nadal dobija mnie to, że zrobiłaś tu zimę, choć nawet w poprzednim op. Alexa było powiedziane, że drzewa były zielone, a kwiaty kolorowe...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz