- Taa... Jakoś nie zanosi się, aby cokolwiek się tu wydarzyło.
- Rozumiem - mruknęłam, zatrzymując się kawałek od niej. Okazjonalnie chciałam kontrolować pracę wilków na stanowiskach. Nie chciałam przecież, aby się obijały, szczególnie że wataha stawała się niestety coraz mniej liczna i gorzej zorganizowana. Kto wie: może to moja wina? Może jestem zbyt surowa i odstraszam nowych? Z drugiej strony jednak dyscyplina za czasu rządów mojej mamy była nieco gorsza...
- Kiedyś jeszcze będziesz uczyć naszych nowych współlokatorów? - zapytałam z krzywym uśmieszkiem, przypominając sobie scenę, kiedy wszyscy tarzali się ze śmiechu na polanie. Wyglądało to co najmniej dziwnie i prawdę mówiąc do teraz nie znam powodu ich rozbawienia.
- Nie wiem... jeśli nie będzie innych chętnych, to dlaczego by nie...
W zamyśleniu pokiwałam głową. Już chciałam odejść, by skontrolować przebieg treningu wojowników, kiedy dostrzegłam, że wadera nagle zaczęła strzyc uchem.
- Słyszysz to? - wyszeptała, widocznie ożywiona.
Wytężyłam słuch, ale niczego nie usłyszałam. Spoglądałam raz po raz na Miniru, która już zaczęła się ostrożnie przedzierać przez gęste krzaki, z których teraz zostały tylko zwykłe kikuty całkowicie pozbawione liści. Zaskakujące, jak cicho potrafiła się poruszać... Zaciekawiona po chwili wahania zdecydowałam się iść w ślad za nią. Zrobiłam znacznie więcej hałasu, jednak ona zdawała się nie zwracać na to kompletnie uwagi. W końcu przystanęła.
- Patrz... tam jest chyba szczenię - wyszeptała. Zwróciłam wzrok w stronę, w którą patrzyła. Pod drzewem skulona była maleńka, niezwykle drobna wadera o czarno-różowym futerku, którą widziałam po raz pierwszy w życiu. Słysząc głos Miniru, uchyliła powieki i na nas spojrzała. Przez chwilę patrzyła to na mnie, to na strażniczkę terenów. W końcu zdecydowała się podnieść z wszechobecnego śniegu i podejść bliżej nas. Przy każdym kroku jej łapki zapadały się w głębokim śniegu, ale zacięcie malujące się na jej pyszczku wyrażało brak chęci przyjęcia pomocy w tak błahej czynności.
- Mogłybyście mnie przygarnąć? - zapytała cichutkim, nieco przerażonym głosem, który miał w sobie jednocześnie mnóstwo żalu. Kiedy patrzyła na mnie z dołu tymi swoimi dużymi oczami, aż serce zaczęło mi się krajać.
- Tak... chyba tak - powiedziałam ledwo słyszalnie. Kątem oka dostrzegłam, że Miniru się uśmiecha. Nie wiedzieć czemu odebrałam to jako wyśmiewanie mojej spontanicznej decyzji. Postanowiłam przybrać mój oficjalny ton, którym zawsze przemawiam do nowych wilków. - ...ale najpierw okres próbny. Trwa on dwa tygodnie. Jeśli będziesz się źle zachowywać, natychmiast będziemy zmuszeni cię wygnać. Czy jest to jasne?
Pokiwała główką. Dostrzegłam, że cała się trzęsie i ma dziwnie ciemną, zakrzepłą krew na boku. Skinęłam na Miniru. Na ten znak podeszła bliżej maleństwa i oznajmiła jej, żeby wdrapała się na jej grzbiet. Później zaniosła ją do wilczego szpitala, aby tam mogła się ogrzać i zająć raną.
***
Następnego dnia zorientowałam się, że wieść o nowym szczeniaku już rozniosła się po całej watasze. Idąc do wilczego szpitala usłyszałam takie niedorzeczności, że aż miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Ktoś ubzdurał sobie, że był to szczeniak kogoś z Watahy Magicznych Wilków. Gdyby faktycznie tak było, z całą pewnością bym o tym wiedziała.Kiedy stanęłam w wejściu do obszernej jaskini, w której unosił się silny zapach ziół, napotkałam Yuko stojącą tuż przy boku Nirverena. Basiorek uważnie przyglądał się nieco wystraszonej waderze.
- Masz śmieszny nos. Jest różowy. Taki jaskraworóżowy. To od zimna? - trajkotał wesoło - Bo ja mam normalny, czarny nosek. Widzisz? I masz futerko podobnego koloru. Nie przeszkadza ci to w maskowaniu się? Na śniegu pewnie widać cię na odległość.
- Nirvaren, dość - syknęła Yuko, ale on zdawał się nie zwracać uwagi na swoją opiekunkę i dalej próbował zagadywać do małej.
- Witajcie - postanowiłam się w końcu odezwać. Kiedy tylko wszyscy mnie dostrzegli, zapanowała cisza. Tylko Nirvaren dalej szczerzył się szeroko. Podeszłam bliżej.
- Jak ci na imię? - zapytałam nowej członkini watahy.
- Moone - powiedziała dumnie. Zmarszczyłam brwi. Ciekawe... zazwyczaj wilki mają na imię "Moon", bez tego "e" na końcu. Nie skomentowałam tego jednak, gdyż wiedziałam, że zapewne nie pojmie, o co mi chodzi.
- Ja jestem Suzanna. Co tak właściwie sprawiło, że tutaj przybyłaś?
Spuściła łepek.
- Ja... nie pamiętam. Nie widziałam. Mama była cała czerwona - mówiła cicho. Dałam znak Yuko i Nirvarenowi, aby odeszli. Usiadłam przy leżysku Moone.
- Opowiedz mi wszystko najdokładniej jak tylko możesz. Tak będzie mi dużo łatwiej ocenić twoją sytuację.
Zaczęła się trząść. Nie spuszczałam z niej wzroku. Dobrze, że przynajmniej zdecydowałam pytać się o to dzisiaj, a nie wczoraj... to mogłoby się wtedy źle skończyć.
- Mój dziadek zrobił krzywdę tacie, później mamie i moich braciszkom... Wyglądał dziwnie. Strasznie - powiedziała cicho i skuliła się pod ścianą. - Później odnalazły mnie jakieś małe, rude wilki i tutaj zaprowadziły.
- Lisy?
Przez chwilę patrzyła na mnie z uwagą, po czym przytaknęła głową. Patrzyłam na nią jeszcze w zamyśleniu przez chwilę, aż w końcu nie przyszło mi do głowy, jak poprawić chociażby odrobinę jej nastrój.
- Tutaj znalazłaś swój nowy dom. Cokolwiek stało się z twoimi rodzicami, wiedz, że tutaj z całą pewnością trafisz na wilka, który zechce pełnić funkcję twojego opiekuna, zupełnie jak Yuko Nirvarena - uśmiechnęłam się blado i spojrzałam na skromne ognisko, które musiała zapalić Astrid, chociażby z pomocą innego wilka. Dym wylatywał przez wydrążony nad nim otwór w suficie, który był dość mały, by nie wpuszczać dużo chłodu.
- Obiecujesz? - zapytała cicho. Zamknęłam oczy. Nie odpowiadałam za to, jakie decyzje podejmą członkowie mojego stada. Westchnęłam.
- Niczego obiecywać nie mogę. Jestem jednak niemalże pewna, że prędzej czy później tak się właśnie stanie - Wstałam - A teraz pozwól, że już pójdę. Obowiązki wołają.
Już miałam wyjść, ale kiedy słysząc jej nieco już pewniejszy głosik, zatrzymałam się w progu.
- Kto będzie się ze mną bawił?
- Mogę pójść po waderę, która pełni funkcję opiekunki młodych. Ma na imię Sohara. Co ty na to?
- Hm... dobrze - powiedziała po chwili. Wyszłam ze szpitala. Po drodze mijałam Kai'ego, którego od razu poprosiłam o pójście po Haro. Bez chwili wahania pobiegł wykonać polecenie. Wyglądało na to, że nie muszę się już o nic martwić.
- Co mamy jeszcze do zrobienia? - zapytałam Fermitate, który akurat skupiał się nad mapą rozłożoną tuż przed jego łapami.
- Może to cię trochę zaskoczyć - spojrzał na mnie - ale nic. Mamy chwilę wolnego.
Uniosłam brwi.
- Jakim cudem?
- Stanowiska skontrolowane, dyżury ustalone, wilki przyjęte, zapasy zrobione...
Patrzyłam na niego w milczeniu. Powoli zaczynało się ściemniać.
- Chyba pójdę do Miasta - mruknęłam - Nie czekaj na mnie. Dziś śpię w domu.
- Może wybrać się tam z tobą? - zaoferował z uśmiechem - Też mam ochotę na mały spacer, szczególnie, że dawno nie było mnie wśród ludzi.
- Nie trzeba - syknęłam. Czasem naprawdę irytował mnie ten wilk. Wzruszył ramionami i zaczął zwijać nosem papier.
- Rób jak uważasz.
Szybkim krokiem wyszłam z jaskini i skierowałam się w stronę Miasta. Już po kilkudziesięciu minutach wędrówki, idąc już w niemalże całkowitych ciemnościach, zmieniłam się w człowieka i przeszłam przez płot dzielący mnie od innej rzeczywistości. Jakiś czas później, idąc jasno oświetloną ulicą i zaglądając przez barwne wystawy zamkniętych już sklepów, usłyszałam, że ktoś mnie śledzi. Ukradkiem obejrzałam się przez ramię, ale nikogo tam nie było. Zdawało mi się. Otuliłam się lepiej ciepłym, czerwonym szalikiem i szłam dalej, starając się o nie wywrócenie na oblodzonym chodniku, co nie było wcale aż takie proste. W duchu przeklinałam tych głupców, którzy nie wpadli na pomysł posolenia dróg.
W końcu udało mi się dotrzeć pod jasny budynek z dużymi oknami. Brak jakichkolwiek odcisków butów na śniegu wskazywał na to, że nikt tutaj nie bywał. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w takim razie w ogóle zbudowaliśmy to miejsce. Kosztowało nas majątek, a i tak mało kogo ono obchodziło... każdy wolał swoją przytulną jaskinię.
Wygrzebałam z kieszeni kurtki kluczyk i otworzyłam drzwi. W środku było zimno i ciemno. Westchnęłam cicho, weszłam i zdjęłam buty, jednocześnie zatrzaskując za sobą wejście. Dobrą chwilę zajęło mi odszukanie włącznika światła i tym bardziej urządzenie kontroli ogrzewania. Później jeszcze tylko odkręcenie wody i czekanie, aż zrobi się cieplej. Nie ściągając kurtki, usiadłam na krześle w kuchni.
Słysząc, że przez grzejnik przechodzi pierwsza fala nagrzanej wody, stwierdziłam, że przygotuję sobie herbatę. Kiedy przeglądałam zawartość szafek, usłyszałam, że drzwi wejściowe są otwierane. Znieruchomiałam, uświadamiając sobie, że ich nie zamknęłam. Co to mogło być? Co jeśli ktoś naprawdę mnie śledził? Kiedy się odwróciłam, z przerażeniem dostrzegłam, że stała za mną kobieta w średnim wieku, przykładając do mojego gardła nóż.
- Wiedziałam, że to ty... - mruknęła zachrypniętym głosem - Zdradź, gdzie jest reszta twoich przyjaciół, a cię oszczędzę.
- Nie mam pojęcia, o czym pani mówi - wyszeptałam, odsuwając się od noża i niemalże kładąc na blacie. Ona jednak za każdym razem przysuwała go jeszcze bardziej.
- Widzę po twoich oczach, że wiesz.
- Z tym, że nie mam pojęcia! - wykrzyknęłam zrozpaczona.
- A ten twój chłopak? Jak wytłumaczysz jego obecność przy tobie?
- Kto niby?
Nim zdążyła odpowiedzieć, przez całe mieszkanie przeszedł donośny huk i zrobiło się całkiem ciemno. Zawiało chłodem, a później dostrzegłam unoszące się i jaśniejące na srebrno drobiny przypominające albo pył, albo płatki kwiatów. Osunęłam się na ziemię. Czułam, że podłoga jest zimna, lecz nie wiedziałam, co się dzieje. W duchu przeklinałam wszystko, co było tylko możliwe. To, że nie miałam rozoranej krtani wskazywało wyraźnie na to, że obca kobieta o ciemnych włosach przetykanych siwizną albo się wycofała, albo... leży gdzieś tutaj na podłodze.
Wtedy mrok zniknął. Oślepiona zaczęłam szybko mrugać oczami. Co się stało? Co to było? Dostrzegłam ślady krwi na podłodze. Serce biło mi tak, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Niczego już nie rozumiałam. Podniosłam głowę. W framudze wystawionych kuchennych drzwi stał średniego wzrostu chłopak o ciemnych włosach. Jego oczy lśniły jaskrawożółtym blaskiem. Kilkanaście sekund po użyciu swojej mocy odzyskały swój złotawy odcień. Dopiero po chwili rozpoznałam jego pozornie obcą twarz.
- Mówiłam ci, abyś za mną nie szedł... - wyszeptałam.
<Sohara albo Moone? Jak się bawicie? No chyba, że chce odpisać ktoś chętny, kto ma jakiś pomysł na ciąg dalszy.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz