- Kai?
Jej błyszczące pomarańczowe ślepia były szeroko otwarte. Patrzyły nieruchomo na mnie. Niespokojnie zastrzygłem uchem, jakbym obawiał się, że ta powie coś, czego raczej słyszeć bym nie chciał. Ja również patrzyłem na nią szeroko otwartymi oczyma.
- Czy chcesz mi udzielić odpowiedzi na pytanie: "Kimże jest tan Watson"? - zapytałem, przerywając niezręczną ciszę.
- Nie - pokręciła przecząco głową. Wypuściłem z płuc część zalegającego powietrza, wciąż jednak oczekując na to, aż dokończy swoją myśl. - Czy ty... Czy ty kiedyś byłeś w mieście?
- Nigdy. Nie potrafię przemieniać się w człowieka. - Już całkiem wypuściłem powietrze i przymrużyłem oczy, wciąż patrząc na nią w taki sposób, jakbym chciał ją przejrzeć na wylot. - A czy to ma coś do Watsona?
Mruknęła tylko potakująco i podniosła wzrok ku górze, do nieba. Przez ułamek sekundy również tam popatrzyłem, ale zdając sobie z tego sprawę, że niczego tam nie ma, dalej patrzyłem na nią, marszcząc brwi. Chcąc nie chcąc zrobiłem coś, czego nie miałem okazji czynić od naprawdę dawna. Stało się to mimowolnie. Szczerze mówiąc trochę mi tego brakowało.
Jak to jest nie zmieniać się w człowieka? Chyba żywot w ciele wilka jest bardzo męczący... jak on to znosi? Raczej nie wygląda na kogoś, kto się tym szczególnie przejmuje. Nie może chodzić po zapełnionych ulicach za równo śmieciami, jak i spacerującymi ludźmi, nigdy nie zajrzy przez szybę wystawy sklepowej... Nawet nie ma pojęcia, kim jest Watson. Nie posiada podstawowej wiedzy dziecka... ludzkiego. Swoją drogą, Watson? Czemu nie? Kai Watson?
Uśmiechnęła się lekko na tą wizję, a później cicho zachichotała. Patrzyłem na nią bez wyrazu, jedynie lekko unosząc brew ku górze. Nie miała zielonego pojęcia, że właśnie zajrzałem do jej głowy i mogę dowolnie czytać jej myśli, a nawet przeglądać wspomnienia. Ja z kolei nie bardzo wiedziałem, kimże jest ten cały Watson, choć i równie dobrze mógłbym wyciągnąć również i te informacje z jej głowy.
- A chciałbyś? A chciałbyś kiedyś pójść do Miasta? - zapytała po chwili.
- Nie. Co najmniej na razie. - odpowiedziałem, mając przed oczami wizję jednego ze spacerów Sierry po Mieście. Brak wszechobecnej zieleni chyba jednak zabolał najbardziej. Nie kręciły mnie zbytnio te wszystkie ludzkie zwyczaje. Lekko wzdrygnąłem się dostrzegając gdzieś w oddali plującego nastolatka, prosto pod nogi niczego nieświadomego biznesmena. Sierra pokręciła lekko głową, najwidoczniej nie rozumiejąc mojego rozumowania. Wizja jednak trwała dalej, więc byłem nieco oszołomiony, kiedy ta pod moją nieuwagę i całkowite zapatrzony w jej wspomnienia, ta zaczęła odchodzić, jednocześnie rozrywając moje połączenie z jej umysłem. Teraźniejszość uderzyła mnie zdecydowanie zbyt mocno. To trochę tak, jakby ktoś mnie nagle spoliczkował. Z ciepłego popołudnia na rozgrzanym chodniku z powrotem wylądowałem na Wschodnim Klifie spowitym w ciemnościach. Zamrugałem tylko kilkakrotnie oczami, a później wykonałem ostry zwrot w przeciwnym kierunku. Szybko wypatrzyłem smukłą sylwetkę znikającą już mi z oczu. To musiała być ona. Szybkim krokiem skierowałem się w ten sam kierunek. Schodziła na Wschodnią Plażę. Sam nie wiedząc dlaczego, chciałem pójść tam razem z nią. Tak więc postąpiłem. Już chwilę później stanąłem tuż obok niej. Moczyła łapę w dotychczas gładkiej tafli wody. Zaskakujące było to, że nawet prąd nie tworzył chociażby delikatnych fal, jakie były całkowicie normalne na Plaży. Może tutaj panował inny sposób bytu? Albo to kwestia pogody? Sam nie wiedziałem, bo nigdy jakoś szczególnie nie fascynowałem się przyrodą i tym, co w niej zachodzi każdego dnia. Prawdę mówiąc interesowało mnie tylko to, gdzie zwykle bywał potencjalny obiad i wilki, z którymi mógłbym porozmawiać... choć tą drugą czynność ostatnimi czasy wykonywałem wyjątkowo rzadko. Popatrzyłem w kierunku, gdzie na niebie wisiał srebrny księżyc. Wyciągnąłem szyję, by niespodziewanie zostać porażonym pierwszymi promieniami słońca. Kryły się one najwidoczniej za potężną skałą będącą nie niczym innym jak Klifem.
- Wygląda na to, że zaraz zacznie się kolejny dzień... - mruknąłem niby to do siebie. Ziewnąłem, przypominając sobie o zmęczeniu, jednak wiedziałem, że nawet to nie pozwoli mi zasnąć. Popatrzyłem na waderę, która zdawała się być nieobecna.
- Sierra? Słyszysz mnie?
Popatrzyła na mnie, uśmiechając się złośliwie.
- Tak, głuptasie. Nie ogłuchłam.
Niespodziewanie wzięła zamach łapą i tym samym powaliła mnie do wody. Tego się nie spodziewałem. Przed moim pyskiem zawirowały pęcherzyki powietrza, a do oczu wdarła się słona woda. Spróbowałem wziąć wdech, ale to nie skończyło się dobrze. Kiedy poczułem, że moje płuca napełniają się zawartością morza, obudził się odruch panicznego ratunku swojego życia. Wynurzyłem się z wody, krztusząc się i nie mogąc złapać oddechu. Sierra miała ten sam problem, ale dlatego, że śmiała się z mojego zmieszania. Chcąc się wyjątkowo brutalnie zemścić, podciąłem jej łapy, przez co chlupnęła do wody. Przymrużyłem już zakażone i lekko zaczerwienione oczy. Czułem, że mi puchną, ale starałem się to ignorować. Kiedy samica się wynurzyła, jednak wybuchnęła śmiechem. Ja również odpowiedziałem tym samym. Czułem, że po moich policzkach spływają łzy. Najwyraźniej pilnie potrzebowałem odsolenia gałek ocznych.
- Woda to zło - oznajmiłem, wciąż lekko się śmiejąc. Ta na to dobitnie potwierdziła moje zdanie, kiwając głową. Kropelki wody, które zatrzymały się na jej długich, ciemnych włosach teraz ochlapały mój pysk. Niespodziewanie poczułem ból w klatce piersiowej. Trochę, jakbym nagle coś sobie podświadomie przypomniał... lecz nie potrafiłem sobie przypomnieć, co to mogło być. Po chwili sobie uświadomiłem. Zesztywniałem, szeroko otwierając oczy. Zacząłem patrzeć w wodę. Gdzieś w kierunku Sierry, lecz nie całkiem. Przestałem oddychać. Nari. Powiedziałem to również Nari. Poczułem piekący ból w klatce piersiowej, jakbym połknął ogień. Ból ogarniający serce i umysł. Zacząłem mieć coraz większą pewność, że nie uwolnię się od niej do końca swojego marnego żywotu. Ona była wszędzie. W każdym nieprzemyślanym słowie, w każdym spontanicznym czynie... Po moim policzku spłynęła kolejna łza, tym razem z żalu. Sierra jednak nie mogła tego zobaczyć, bo wciąż byłem cały mokry.
- Co jest? Ktoś cię zahipnotyzował czy się zawiesiłeś? - zakpiła. Wciąż nie podnosząc wzroku odpowiedziałem:
- Wybacz, ale muszę już iść...
- Gdzie?
- Zgłodniałem... idę coś upolować - wymyśliłem na szybko wytłumaczenie, podnosząc tym samym wzrok na nią i uśmiechając się lekko. To było kłamstwo. Po prostu chciałem pobyć trochę sam. Potrzebowałem tego teraz. Potrzebowałem ucieczki. Już i teraz.
- To idę z tobą - uśmiechnęła się szeroko - W kupie raźniej. Może upolujemy coś więcej. W końcu zespół polowań ostatnio wyjątkowo się obija.
- Ja... - zacząłem cichym i drżącym lekko głosem, ale ciąg dalszy już był powiedziany mocnym i stanowczym tonem - Nie trzeba. Dam radę sam.
- Ja też jestem głodna. Nie daj się prosić. Idziemy - zaśmiała się. Nie miałem już jak się wycofać. Łapy trzęsły mi się jak oszalałe, chcąc się zerwać do ucieczki.
- Zimno ci? - zapytała.
- Um... t-tak - mruknąłem.
- W takim razie pogoń za sarenką dobrze nam zrobi. Rozruszasz się i będzie ci cieplej - po tych słowach otrzepała się z wody. Ja również zrobiłem to samo, chociaż najchętniej zaszyłbym się w najbliższej jaskini. Pewna siebie zaczęła się wspinać w górę, więc ruszyłem w ślad za nią. Nie zanosiło się na to, aby odpuściła mi w najbliższym czasie. Obróciła się w moją stronę i oznajmiła jak gdyby nigdy nic:
- Masz czerwone oczy.
- Wiem - odpowiedziałem krótko. Mrugałem często nie tylko dlatego, że niemiłosiernie mnie one piekły. To również dlatego, że nie chciałem płakać.
***
Kilkanaście minut później już staliśmy w Zielonym Lesie. Sierra poleciła mi stanąć w południowej części łąki, w gęstych krzakach, w których nie ma szans, abym był dostrzeżony. Ona miała zaatakować jako pierwsza, a ja miałem wystartować w momencie, kiedy ona zwróci na siebie uwagę tłustej sarny. Oddychałem płytko, wciąż mając wodę w płucach. Bolało. Zbyt duża aktywność może się źle skończyć. W końcu nie wiem, czy niewykrztuszenie jej może być śmiertelne. Właściwie nie bardzo mogłem znaleźć powody do życia... niby miałem kilku przyjaciół, a dla watahy każdy członek był ważny... lecz nic poza tym. Miłość już mnie nie obchodzi. To trwale złamało mi serce. Moje dzieci powinny teraz kończyć rok, a ja nie widziałem ich od dobrych kilku, może kilkunastu miesięcy... już straciłem rachubę. I to jest właśnie najgorsze. Mimo, że to było dość dawno, to i tak ból jest wciąż tak samo wyraźny, jaki był w dniu, kiedy Nari oświadczyła, że odchodzi i nie zamierza wracać.
Przymrużyłem spuchnięte oczy, próbując dostrzec coś więcej prócz rozmazującego się już po kilku sekundach obrazu. Kręciło mi się w głowie. Zobaczyłem, że Sierra wystartowała. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, więc ja ruszyłem już chwilę później, atakując zwierzę od tyłu. Uczepiłem się pazurami jej grzbietu, a zęby wbiłem w szyję. Wykonała gwałtowny ruch głową, próbując mnie strącić, ale straciła równowagę i upadła wprost na mnie. Pisnąłem pod naporem jej ciężaru, ale na szczęście zdechła już chwilę później. Straciłem dech w piersi.
- Widzisz? Już mamy piękne śniadanie - oznajmiła triumfalnie Sierra. Na szczęście moja towarzyszka sprawnie chwyciła drgające jeszcze ciało i częściowo ściągnęła ze mnie, dzięki czemu bez problemu mogłem się podnieść. To jednak wystarczyło. Wystarczyło, abym zaraz po podniesieniu się upadł i wpadł w objęcia ciemności.
<Sierra?>
<Sierra?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz