- Tam ktoś idzie... Wis szybko! W krzaki! - pobiegłam do krzaków, a Wissy
za mną... no a jak inaczej by takie strachajło postąpiło? Wis wbiegła w
samą porę, zza rogu wyszedł jakiś bachor ludzki razem ze swoją mamą...
za nimi szedł tata, miał wielką straszną rzecz, nosił takie dwie... jedną
w ręku a drugą w pasie
- Wissy...
- Co T-Tell?
- Wiesz co... my chyba musimy stąd uciekać - powiedziałam sparaliżowana
- Masz całkowitą racje
- Wis... choć za mną... - szepnęłam do wadery
Przeszłyśmy bezpiecznie... nagle na polanie coś zobaczyłam
- Ej Wissy! - ciągałam ją za futro - coś tam jest!
- N-nie w-w-wiem c-c-o i w-wole się n-nie dowiadywać - powiedziała Wis i
chciała wracać ale podcięłam jej łapę, tak że straciła równowagę... ta następnie upadła na mnie i
sturlałyśmy się z górki
- To jest różowe? - spytałam z niedowierzaniem - i jeszcze ładnie pachnie -
po czym zaciągnęłam się zapachem do tej dziwnej rzeczy... była w jakimś
dziwnym papierowym czymś... pazurem to otworzyłam i... no zjadłam...
żułam to i poczułam truskawkę z miętą! Mięta to moje ulubione liście, a
truskawka to ulubiony owoc... nakłoniłam Wissy żeby też spróbowała... bo
dwóch godzinach w końcu mi się udało.... Wissy to zjadła, ja to
nadmuchałam i zrobił mi się przed mordką wielki balon. Nagle Wis
dotknęła go łapką, jednocześnie balon pękł i cała mordka mi się oblepiła
w tej rzeczy... Wis śmiała się do rozpuku.
<Wissy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz