Słońce zaczęło przebijać się przez szparę w mojej jaskini. Próbowałem
znów zasnąć, jednak promienie słoneczne zatrzymały się na mojej twarzy i
nie dały zmrużyć oka.
- No cóż, trzeba wstawać - myślałem podnosząc się z miękkiego posłania.
Przeciągnąłem się i głośno ziewnąłem. Powoli ruszyłem w stronę wyjścia.
Dzień zapowiadał się piękny. Słońce świeciło, ptaszki śpiewały, wiał lekki i chłody wiaterek.
Moim pierwszym dzisiejszym przystankiem był jak zwykle las. Upolowałem
tam swoje ulubione „danie” , czyli oczywiście sarnę. Zabrałem ją na
polanę i zjadłem nigdzie się nie spiesząc. Poleżałem chwilkę w trawie i
poszedłem nad wodospad się umyć. Moja sierść była pozlepiana krwią
ofiary i błotem. Włosy rozczochrane jak nigdy. Wskoczyłem do ciepłej
wody i zanurkowałem. Pływałem tam przez jakieś pół godziny, żeby brud
odpadł z futra. Następnie wyszedłem na brzeg i otrzepałem się. Aby
szybciej wyschnąć użyłem mocy. Teraz wyglądałem już jak normalny wilk.
Popędziłem w góry na długi spacer. Chciałem się wyciszyć i trochę
pomyśleć. Nikomu o tym nie mówiłem. Może to trochę nierozsądne z mojej
strony, ale cóż. Czasem trzeba zaryzykować.
Wspinałem się po stromych skałach. Niektóre były jeszcze mokre i
śliskie po ostatniej ulewie. Na szczęście bezpiecznie dotarłem na
szczyt. Usiadłem na gałęzi najwyższego drzewa i rozejrzałem się
dookoła. Widziałem stamtąd całą watahę. Wilki wyglądały jak mrówki.
Gdy znudziło mi się siedzenie na drzewie i „podglądanie” przyjaciół
pobiegłem nad przepaść. Usiadłem sobie wygodnie i zamknąłem oczy.
Spojrzałem w moją przeszłość. Przed oczami ukazywały się sceny z mojego
wcześniejszego życia. Gdy byłem szczeniakiem i bawiłem się z innymi,
gdy matka uczyła mnie polować, gdy odkrywałem swoje pierwsze zdolności i
moce. Ciekawe czy już wszystkie znam? Chwilę się nad tym zastanawiałem.
I kolejna scena. Ostatni dzień w poprzedniej watasze. Do tej pory nie
mam pojęcia dlaczego ojciec mnie z niej wyrzucił. Przecież ja nic złego
nie zrobiłem. A może tak mi się tylko wydaje, że nic? Nie chcę dłużej
tego widzieć. Przeszedłem do następnego wydarzenia, później kolejnego.
Te były już z mojego nowego życia.
- Ach, jak dobrze, że znalazłem tę watahę. – uśmiechnąłem się pod nosem. - Wreszcie mam na kim polegać. Jestem szczęśliwy.
Wstałem z miejsca i powoli wracałem do domu. Podziwiałem widoki i spoglądałem w niebo.
- Przydało by się jeszcze tylko znaleźć jakąś dziewczynę.- na samą myśl o tym śmiałem się z siebie samego.
- A która cię zechce? Nie masz u żadnej szans. - mówiłem do siebie i próbowałem zapomnieć o tej myśli.
Byłem już prawie w domu. Zaczęło się ściemniać.
- To był udany dzień. Nieważne, że spędziłem go sam - i nie dokończyłem mówić sam do siebie tylko zawyłem z bólu.
Wszedłem na pułapkę, która zatrzasnęła się na mojej łapie.
- Pomocy! - krzyczałem.
Rana zaczęła potwornie krwawić. Ból przeszywał mi łapę. Nie mogłem już dłużej wytrzymać. Przewróciłem się na ziemię i zemdlałem.
<ktoś chętny?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz