Tej nocy nie mogłam skupić się na medytacji. Moją głowę przesiąkły złe
przeczucia i myśli o ojcu. Poszłam się przewietrzyć i zapolować na
jakiegoś futrzaka. Na zewnątrz było chłodno, ale to nie pogorszyło
mojego nastroju. Przeciwnie, delikatny wiatr niby oczyścił mój umysł.
Ruszyłam średnim tempem, dostosowanym do dłuższej przechadzki. Zamyślona
szybko opuściłam tereny watahy. Zerknęłam za siebie. Wyczuwałam czyjąś
obecność, ale wiem, że to było mylne odczucie. Przyspieszyłam, rzuciłam
się przed siebie. Niespodziewanie przemknęła myśl o tym, by już nie
wrócić... Mimo, że czasem chciałam, myśl ta nie należała do mnie.
Zastanowiłam się.
- Kovu? - szepnęłam, przestraszona. Możliwe. Może to
on mnie obserwował, w końcu często to robił. Wbiłam długie pazury w
uśpioną ziemię. Węszyłam w powietrzu. Stado kopytnych. Tego mi było
trzeba. Podążyłam za wonią. Po krótkim marszu zauważyłam grupę
kilkunastu jeleni, w tym około dziesięć łań i dwa byki, przynajmniej tak
podpowiadał mi wzrok. Podeszłam bezszelestnie do samicy z cielakiem i
ruszyłam na malca. Niestety, jego matka zdążyła obudzić się i
poinformować resztę chmary głośnym rykiem. Samice spłoszyły się, a samce
zaczęły na mnie nacierać. Nie miałam z nimi większych szans, zwłaszcza,
że byłam sama i nie należałam do najsilniejszych wader. Jeszcze raz
spróbowałam zabić cielaka, ale ostatecznie uciekłam, a z mojej tylnej
łapy sączyła się złota ciecz, gdyż jeden z samców otarł o nią swoim
porożem.
Z cichym sykiem i resztkami godności pobiegłam przed siebie.
Wschodziło Słońce, gdy znalazłam się na obrzeżach miasta. Głód zaczął
się nasilać. Natrafiłam na wieś. Nie czułam dużej obecności ludzi, więc
przeszłam przez walący się, drewniany płot do pierwszego lepszego domu.
Dawno nie widziałam żywego człowieka, od dawna sama nie umiałam się już
przemienić... Węszyłam. Woń ptaków hodowlanych mnie ucieszyła.
Zapolowałam na jednego z większych i po krótkiej chwili wybiegłam już z
podwórka z umierającym kurczakiem w pysku. Zjadłam go, a później
usiadłam na minutę. Zakopałam go i odmawiając modlitwę proszącą o
szczęśliwą podróż do Raju nauczoną od matki ruszyłam dalej, w kierunku
watahy.
Już na naszym terenie poczułam, że coś jest nie tak. Zatrzymałam
się przy martwym zajęczaku. Potem drugi... Teraz byłam już pewna.
Wzięłam delikatnie świeżą padlinę i kierując się instynktem, natrafiłam
na wodopój, a nad nim zemdlałą waderę. Przyjrzałam się jej.
- No
proszę... Sofferenza Morte, wilczyca rzekomo torturowana przez matkę.
Rozejrzałam się. Znalazłam roztrzaskany naszyjnik i błyszczącą fiolkę.
Pociągnęłam nad nią nosem.
- Trucizna. - warknęłam. Więc była szpiegiem.
Jednak nie zdziwiło mnie to bardzo. Od jej przybycia wiedziałam, że nie
należy do naszej watahy. Kiiyuko musiała być naiwna, przyjmując ją
tutaj. Usiadłam nad wodą, przyglądając się martwym rybom dryfującym po
zamarłej tafli wody. Przypomniałam sobie o nieżywym zającu. Rozcięłam mu
brzuch i żołądek.
- Atakuje układ pokarmowy. Długo się utrzymuje...
Ofiara ginie po kilku minutach od wypicia. Trzeba poinformować Kiiyuko. -
chciałam pójść po Alfę, ale Soffe zaczęła się budzić.
- Nie ruszaj się!
- warknęłam i pobiegłam po Kii. Po chwili wróciłam z biało-różową
waderą i spojrzałam z pogardą na ocuconą już Morte.
<Soffe? Kii?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz