Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

piątek, 28 kwietnia 2017

Od Navri "Jestem młodsza, ale nie gorsza" cz. 3

Sierpień 2019 r.
Tata spełnił moją prośbę. Jeszcze tego samego dnia udaliśmy się na własne lekcje polowania. Tłumaczył mi, jak należy i nie należy polować, gdzie najlepiej się udawać, chcąc zakończyć łowy powodzeniem oraz wiele innych rzeczy, które sam pamiętał z początków swojego nauczania. Jednak wyglądał na trochę rozkojarzonego.
- Stało się co? - zapytałam. Spojrzał na mnie jakby zaskoczony. Akurat konstruowaliśmy klatkę z kawałków drewna. Jak sam twierdził, niekoniecznie mi się to przyda do polowań, ale to mimo wszystko dość przydatna umiejętność.
- Nie, po prostu zastanawiam się, co zrobić z tym, jak zachowuje się Yuki - odpowiedział, przybijając kolejnego, przerdzewiałego gwoździa, znalezionego w naszej jaskini. Mama lubiła kolekcjonować różne takie śmieci. Jak się okazuje, wiele z nich się przydawało.
- Do Alf - rzekłam swobodnym tonem. Tylko przy tacie zdobywałam się na rozmowę. To był dla mnie niezwykle przydatny trening. Choć moje wypowiedzi pozostawały dość lakoniczne, postęp był już widoczny. Zasępił się. Podałam mu kolejny gruby patyk. Związał je starą liną. Słońce już chyliło się ku zachodowi, ale na szczęście już kończyliśmy pracę.
- Wiesz, Navri - zaczął - Uważam, że jesteś bardzo ambitną waderką. Jesteś stworzona do wielkich rzeczy. Jeszcze nie wiem jakich dokładnie, ale jakiś na pewno.
Aż znieruchomiałam. Patrząc na tatę, zastanawiałam się czy mówił naprawdę.
- Do byycia lekarzzem? - zapytałam. Ponownie nieumyślnie przedłużyłam spółgłoski. Ciocia do teraz próbowała mnie tego oduczyć. Tata się zaśmiał.
- Może i do bycia lekarzem.
- Jak mama - dodałam. Teraz już trochę spoważniał. Zamyślony kończył węzeł. Podałam mu kolejną gałąź z kupki, którą uzbieraliśmy wcześniej.
- Tak, jak mama - odparł. Resztę pracy odbyliśmy w milczeniu. Kiedy klatka była już skończona, widziałam już niewiele. Było zbyt ciemno. Dostrzegłam jednak, że nim tata zmienił się z powrotem w wilka, zadowolony poklepał naszą konstrukcję.
- Kiedyś nam się przyda, zobaczysz.
Potaknęłam, wierząc mu na słowo. Później zabraliśmy nasz wytwór i zaciągnęliśmy do jaskini.
W nocy miałam piękny sen o tym, że umiem latać i czynię dobro. To było moje skryte marzenie. Być taką dobrą wróżką dla innych.
***
Kolejnego dnia tata miał dyżur, a przynajmniej tak mi się wydawało. Musiałam się zająć czymś innym. Skupiłam się więc na próbie stworzenia podobnej klatki, węzłów oraz sieci, które mi pokazywał. Wiele rzeczy mi nie wyszło chociażby dlatego, że byłam tylko wilkiem. Brakowało mi zręcznych ludzkich palców. Chciałabym umieć się zmieniać w człowieka, jednak w takim wieku to wprost graniczyło z cudem. Nawet nie próbowałam. Chciałam to zostawić na czas, kiedy zacznę uczęszczać na lekcje magii. Wtedy powinno mi być łatwiej. Może nauczyciel raczy mi wyjaśnić, jak tego dokonać.
Tata znalazł mnie bez problemu. Byłam na pobliskiej łączce w Zielonym Lesie, na którą najmocniej padało słońce. Uśmiechnął się na mój widok, jednak wyglądał na trochę zmęczonego.
- Cześć, księżniczko - przywitał się, podchodząc bliżej i oglądając uplecioną przeze mnie sieć. Pokiwał głową z uznaniem. - Piękna robota.
Siadł tuż obok i patrzył jak pracuję. Po zamyślonym wyrazie pyska zauważyłam, że miał mi coś do przekazania. Odwróciłam się w jego stronę, oczekując aż się odezwie.
- Byłem u Alf. Wezwali Yuki. Była mi winna przeprosiny. Zrobiła to, choć niechętnie. Nie będziesz chodzić na lekcje polowania przez kilka tygodni. Wszystko musi się uspokoić...
- A nauka?
- Możesz chodzić przez ten czas na te dodatkowe... kilka tygodni i skończysz siedem miesięcy. Będziesz mogła wtedy uczęszczać na lekcje logiki - proponował, jednak ja tylko furknęłam. Wyglądało na to, że mój plan z szybkim ukończeniem materiału związanego z polowaniem nie wypalił. Może przynajmniej przez ten czas nauczę się czegoś na własną łapę i zaskoczę tym pozostałe szczeniaki. W końcu to jedyna taka okazja. Później będę mieć więcej zajęć w szkole i jednocześnie mniej czasu wolnego.
***
Kolejnego dnia miała się odbyć lekcja kreatywności, na którą tak bardzo czekałam. Do południa biegałam jak opętana po całym Zielonym Lesie, starając się zapamiętać, gdzie rosną jakie drzewa i w razie czego na nie na przyszłość nie wpadać. Na krótko przed szczytowaniem słońca, wróciłam do jaskini, by tam nieco odpocząć. Następnie udałam się na Wrzosową Łąkę, gdzie podobno miała mnie odebrać nauczycielka.
W watasze było dziwnie pusto i cicho. Zupełnie, jakby wszystkie wilki opuściły teren, a ja zostałam jedyną żywą duszą w okolicy. Zadrżałam. Pomimo świadomości, że gdzieś niedaleko powinien być tata, ogarnęła mnie trwoga. Zamyśliłam się, patrząc na kołyszące się kwiaty, więc aż podskoczyłam, słysząc znajomy głos:
- Savi, tak?
Odwróciłam się. Gdybym nie miała wiecznie opuszczonych uszu, z całą pewnością bym je położyła. Tuż za brązową waderą stał mój tata.
- N-navri - poprawiłam Alfę. Wydała z siebie coś w rodzaju prychnięcia.
- Jasne, Navri - dodała pospiesznie - Dan, możesz już iść. Fermitate może potrzebować pomocy - zwróciła się do taty. Ten się tylko do mnie uśmiechnął i odszedł. Zatrzymałam swój wzrok na samicy.
- To co? Idziemy?
Skinęłam głową, rozumiejąc, że to naprawdę ona pełniła funkcję nauczycielki tego przedmiotu. Interesowała się sztuką? W zasadzie niczego o niej nie wiedziałam prócz tego, że jest przywódczynią naszego stada i ciężko ją zrozumieć.
- Wszystkie jaskinie są pozajmowane, więc mam nadzieję, że się nie obrazisz, jeśli zajęcia odbędą się na świeżym powietrzu - powiedziała nieco zmęczonym tonem głosu. Właściwie, to mi całkiem ulżyło. W jaskiniach praktycznie zawsze było ciemno na tyle, że widziałam dość słabo. Marny ze mnie wilk, skoro nawet nie umiem funkcjonować w takich warunkach. Poważnie rozważałam zagnieżdżenie się w dorosłości na jakiejś słonecznej skale, by nie musieć znosić dłużej ciągłego półmroku.
Zatrzymałyśmy się na dokładnie tej samej polanie, na której odbywały się zbiórki na lekcje polowania. Alfa przysiadła na skale, na którą lubiły się wspinać pozostałe szczeniaki. Zaczęła się wpatrywać w bezchmurne niebo. Stanęłam tuż przed głazem. Jej autorytet był widoczny chyba na każdym kroku. Tata twierdził, że im starsza była, tym bardziej pochłonięta sprawami watahy się stawała. Nie wiedziałam, czy to prawda. Podobno tata był w dodatku od niej starszy.
- Nie zanosi się na deszcz - oznajmiła jak gdyby nigdy nic i zeszła z kamienia. Spojrzała na mnie - Masz jakieś zainteresowania? Hobby? Zdolności?
Po chwili namysły pokręciłam przecząco głową. Westchnęła cicho.
- Masz jakieś zdolności plastyczne?
Ponownie zaprzeczyłam.
- W takim razie po co tu przyszłaś?
Odpowiedziałam jej tępym wpatrywaniem się. Nie umiałam tego do końca wyjaśnić, szczególnie jej. Była dla mnie zbyt obca, bym zdołała wykrztusić z siebie jakiekolwiek słowo.
- No, nieważne - Mruknęła i mnie obeszła - Nieopodal jest naga ziemia bez trawy. Możesz spróbować mi tam coś narysować? Chcę poznać twoje umiejętności.
Zawahałam się, ale później poszłam na obchód polany. Znalezienie niewielkiego pola, o którym mówiła, wcale nie było trudne. Długo się namyślałam, aż nie zrobiłam za pomocą krótkiego pazura kreskę, nad nią drugą i coś na wzór krzywego słońca. Łapa mi się strasznie trzęsła. Do pierwszej, dolnej kreski dorysowałam kilka pionowych kresek i obróciłam się z oczekiwaniem do Alfy.
- Już skończyłaś...?
Podeszła bliżej i zerknęła mi przez ramię. Jej pysk nie wyrażał niczego konkretnego.
- Narysowałaś... łąkę?
Skinęłam głową. Jako, że nie była pewna, co przedstawia rysunek, trochę poczułam się urażona, ale z drugiej strony wiedziałam, że jako tak młody szczeniak raczej nie stworzę niczego lepszego.
- A to jest... niebo? - zapytała o kreskę obok słońca. Ponownie potaknęłam. Rysunek wyglądał dziwnie beznamiętnie, więc dorysowałam mu uśmiech. - Jest... urocze.
Alfa pochwaliła moje słońce z krzywym wyszczerzem. Pomimo oczywistej szpetności mojego tworu, ogarnęła mnie duma. Zamierzałam później je pokazać tacie.
Do końca zajęć na polecenie nauczycielki lepiłam różne babki z piasku, więc skończyłam umorusana błotem, które przyległo do mojego krótkiego, białego futerka. Otrzepanie na niewiele się zdało, więc udałyśmy się nad Wodospad. Przywódczyni cierpliwie odczekałam, aż się umyję, a następnie odprowadziła do taty, który akurat zmierzał na polanę, na której miałam wcześniej zajęcia. Jemu również spodobało się słońce.

<C.D.N.>

Uwagi: brak

czwartek, 27 kwietnia 2017

Od Aurelliah "Crisis" cz. 1 (cd. chętny)

Dialogi są napisane w j. polskim, aby były wszystkim zrozumiałe, jednak w rzeczywistości Aurelliah mówi po angielsku z wyraźnym amerykańskim akcentem.

Sierpień 2019 r.
W sali panował półmrok, spotkanie było zaaranżowane całkowicie spontanicznie. Mój agent nerwowo pukał palcami w szklany blat, ja obserwowałam to z tępym wyrazem twarzy. Aż po prostu czułam, jak twarz robi mi się sina. Nie miałam siły patrzeć mu w oczy.
- Pani Vinyl, naprawdę to nie ma sensu dalej tego drążyć! Proszę nie udawać, że wszystko jest w porządku. Nie mamy już pieniędzy!
- Zwrócą się po premierze. To naprawdę wielki projekt, musimy zdobyć więcej...
- Nasze studio wcale nie jest takie popularne! Nie ma szans na wpuszczenie filmu do wszystkich kin w kraju! Nie kupią go, bo może być słaby i nikt nie przyjdzie! Mówiłem pani! Powinna pani zacząć od czegoś mniejszego, obyczajówki, albo co...
- Kiedy ja chciałam i wciąż chcę film akcji! - krzyknęłam, podnosząc się z miękkiego, skórzanego fotela - Nie dam wyrzucić mojego projektu do kosza!
- Jesteśmy zmuszeni to zrobić. Ponosimy zbyt wielkie straty...
- Scenariusz jest już napisany, krytycy uważają go za dostatecznie dobry. Mamy speców od efektów specjalnych, wszyscy uważają to za naprawdę obiecujący projekt i...
- I czym pani im zapłaci? - powiedział zmęczonym głosem - Nie będą pracować za darmo.
- Nie pozwolę... - zaczęłam ostro, ale ponownie mi przerwał:
- Sprawa jest już przesądzona. Zamykamy prace nad pani filmem już w przyszłym tygodniu - oznajmił sztucznie zasmuconym głosem. Zacisnęłam ręce w pięści, z trudem opanowując gniew.
- Może jak zdołam coś zrobić...
- Miliard dolarów w funduszach i ani grosza mniej - oznajmił, zbierając swoje dokumenty do czarnej teczki - Dopiero wtedy możemy mówić o kontynuacji. Jeśli pani się nie uda - trudno. Kasujemy projekt.
Miliard, miliard, miliard... - ta liczba grzmiała w mojej głowie. Agent finansowy wyszedł z sali konferencyjnej, a ja dalej stałam, skupiając się. Na pewno młodzi Kingdomowie dostali coś z majątku rodziców, mogłabym poprosić chociażby Patricka... O ile go znajdę. Ostatnimi laty zniknął bez śladu i w tym problem. Kilkaset tysięcy mogłabym również pożyczyć od Biscuita, ale i tak do chociażby ćwierci miliarda brakuje mi całkiem sporo.
Poczułam jeszcze większa złość. Skąd ja niby miałabym tyle wytrzasnąć? Już i tak podbierałam znajomym trochę funduszy na rzecz realizacji "Astro". Nie wiedziałam, czy dadzą jeszcze więcej. Ciężko padłam na krzesło. Miałam mnóstwo długów, a i tak wyglądało na to, że będę mieć ich jeszcze więcej... Nagle kompletnie znieruchomiałam. Miliard? Podobno najdroższym filmem do tej pory był ten po trzysta milionów łącznie. Może w to wliczony jest również podatek, jednak i tak zdawało mi się, iż ilość wydatków na film wynosi znacznie więcej, niż słynni "Piraci z Karaibów". Co jeśli naprawdę szykował się nowy najdroższy film w historii kinematografii? Zabębniłam paznokciami w śnieżnobiałe zęby. Miałam już totalny mętlik w głowie. Musiałam iść się przewietrzyć i zadzwonić do Herberta.
Kiedy wstałam, krzesło cicho zaskrzypiało. Wzięłam wszystkie swoje rzeczy i wyszłam z sali konferencyjnej. Ruszyłam niezmiennie cichym korytarzem, kierując się do windy. Wcisnąwszy guzik, wyciągnęłam z torebki telefon. Pospiesznie wybrałam numer swojego chłopaka. Jak zwykle odebrał prawie że od razu.
- Halo?
Słysząc jego ciepły głos, uśmiechnęłam się do siebie.
- Cześć, Biscuit. Jest tak, jak przewidziałeś. Zamierzają usunąć mój film. Nie mieści mi się to w głowie. Naprawdę. Każą mi zdobyć w tydzień miliard dolarów, inaczej nie ma mowy o kontynuacji - opowiedziałam, wchodząc do całkowicie pustej windy. Na całe szczęście w jej wnętrzu wcale nie było tej irytującej muzyki, która mogłaby mi przeszkodzić w rozmowie. Wcisnęłam przycisk okraszony największym numerem. Po drugiej stronie zapanowała cisza. Drzwi się zatrzasnęły, winda ruszyła. Mężczyzna dopiero po chwili zdołał wyrzucić z siebie ciche mruknięcie.
- Rozumiesz ty to? Chamstwo po prostu. Zupełnie, jakby mogli mieć władzę nad takimi rzeczami.
- Kochanie, ale mają do tego jak największe prawo - powiedział ostrożnie, starannie dobierając każde słowo - Rozumiem ich warunek, jednak również uważam go za nieco przesadzony. Gdyby zmniejszyli tę sumę o połowę...
Po chwili milczenia, w końcu odetchnęłam z zrezygnowaniem.
- Masz rację, zachowałam się jak idiotka. Powinnam była zdobyć te pieniądze już na początku. Wybacz, poniosło mnie.
- Nie dziwię się. Dobrze, że nie zadzwoniłaś po adwokata - zaśmiał się, na co ja odpowiedziałam tym samym.
- Racja, gość mógłby być trochę zmieszany.
Śmialiśmy się jeszcze przez chwilę, póki nie uświadomiłam sobie, że Herberta wcale nie ma ze mną. Że słyszę go tylko po drugiej stronie. Nie jest w tej dziurze, zwanej Polską, gdzie miasto graniczy z lasem, tylko siedzi w swoim wygodnym studiu w Wielkiej Brytanii. Sama już nie pamiętałam, kto mnie namówił do nakręcenia tych kilku scen akurat tutaj. Już nawet zaśmierdły Londyn, gdzie niebo było praktycznie całą dobę zachmurzone zdawało mi się być znacznie dogodniejszym miejscem.
- Wiesz, brakuje mi ciebie - powiedziałam w końcu. W moim głosie pobrzmiewał nieskrywany smutek. Chciałabym, by mnie teraz jak zwykle objął i pocałował w policzek, drapiąc swoim tygodniowym zarostem, którego nigdy nie chciało mu się golić. Bym mogła się roześmiać, próbując go odepchnąć, na co on by usiłował się wtulić jeszcze bardziej. Następnie wrócilibyśmy do domu, włączyli dobry film, porozmawiali ze sobą... Życie tutaj bez niego było tak pozbawione wyrazu.
- Mnie ciebie też - odparł po chwili. Słyszałam, że mówił szczerze. Po raz kolejny się uśmiechnęłam.
- Jeszcze kilka tygodni i wracam - stwierdziłam, starając się pocieszyć nie tylko jego, ale i samą siebie.
- Będę czekać - odparł. Drzwi windy się otworzyły, od razu dobiegło do mnie orzeźwiające, acz wilgotne powietrze. Wydałam z siebie ciche westchnięcie, widząc, iż na dworze zaczęło padać. I to wcale nie tak słabo. Lało jak z cebra. Latem to się niestety zdarzało i wyglądało na to, że w Polsce to również było dość powszechne. Rozłożyłam parasol i ruszyłam przed siebie. Byłam na dachu wieżowca, więc całkiem mocno wiało. Już miałam zacząć przeklinać wichurę, która zawiewała deszcz również na mnie, pomimo pozornej ochrony nad głową, kiedy stało się coś, czego nie przewidziałam. Naraz zrobiło się jasno, a mnie przeszył ból. Ostatnie, co pamiętałam, to uczucie spadania i całkowitej bezwładności ciała.
***
Ocknęłam się nagle, a brak poczucia jakiegokolwiek bólu w pierwszej chwili sprawił, że sądziłam, że wybudziłam się z kolejnego snu. Jednak kiedy nie ujrzałam pocieszającej, beżowej ściany swojej sypialni na którą wdzierały się poranne promienie słońca, ani zielonkawej farby, której użyto do zabarwienia pokoi, które wynajmowałam mieszkając w Polsce, ani nawet nie beznamiętnej bieli szpitalnej sali, tylko coś, co było... no właśnie, czym? Stękając cicho, podniosłam się do siadu i przyjrzałam się tej pochyłej powierzchni. Orientując się, iż była to skała, wybałuszyłam oczy. Jeszcze większym zdumieniem było dla mnie to, że moje piękne pastelowe ubrania, które kupiłam raptem trzy dni temu, cała biżuteria czy nawet zgrabne ludzkie dłonie, zwyczajnie zniknęły. Zamiast tego byłam porośnięta dziwnym, ciężkim futrem. Pisnęłam ze strachu. Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Sama perspektywa, w jakiej się znajdowałam była dość... przerażająca. Zmieniłam się w potwora?! Co się tak właściwie stało?
Usłyszałam jakiś ludzki głos, jednak nie rozumiałam ani słowa. Mówił w jakimś innym, dźwięcznym języku, który prawdopodobnie już wielokrotnie słyszałam, będąc w mieście. W pierwszej chwili poczułam ulgę, jednak odwróciwszy się za siebie, poczułam jeszcze bardziej narastającą panikę. Stał przede mną... właśnie, kto? Ni to wilk, ni to pies... Kolorów też nie miał typowych do żadnych z ras. Przeraziłam się jeszcze bardziej, wycofując się jeszcze głębiej pod ścianę. Nie wiedziałam co mówił, jego wyraz pyska też kompletnie nic mi nie przekazywał. Nigdy nie miałam ręki do zwierząt, nie umiałam odczytywać ich emocji. Cała drżałam.
Na co dzień nie byłam taką panikarą, jednak cała ta sytuacja była dla mnie koszmarnie stresująca. Nie miałam zielonego pojęcia, co się stało i dlaczego, ani jakim cudem wylądowałam w takim, a nie innym miejscu.
- Kim jesteś? Kim JA jestem? I czy możesz mówić po angielsku? - zapytałam, jednak zwierz tylko przechylił głowę. Prawdopodobnie był to gest niezrozumienia. Zrobiło mi się znowu słabo. To brzmiało jakbym wciąż śniła, jednak wszystko wskazywało na to, że jednak był to świat całkowicie realny i prawdziwy.

<Chętny? Dla przypomnienia: Aurelliah nie umie mówić po polsku. Została znaleziona w okolicach Wodopoju. Była całkowicie nieprzytomna. Nie wiadomo dokładnie, jak się tam znalazła>

środa, 26 kwietnia 2017

Od Shiryu "Przeziębienie w końcu każdego złapie "

Sierpień 2019
Wczorajszy dzień spędziłem z szczeniakami, pilnując ich. Podczas zabawy szczeniaki próbowały mnie zrzucić do wody. Na szczęście nie miały takiej siły. Lecz szczęście nie trwało zbyt długo. Zobaczyłem wadery wracające z wieczornego polowania. A kto to mógł być? Oczywiście Zirael i Yuki. To było jednak ciekawe. Ostatnio się jakoś zaznajomiły. Gdy ja nie spuszczałem oka nad młodymi, zepchnęły mnie z pomostu. No jasne.
W nocy źle mi się spało. Obudziłem się rankiem. Głowa mi pulsowała oraz było mi zimno. Co za pech! Niedawno wyzdrowiałem z złamanej nogi i zagoiły mi się ślady pazurów. A co teraz? Przeziębienie. Rozpaliłem ognisko i wrzuciłem do kociołka trochę zielska typu mięta i rumianek. Przysunęłam legowisko bliżej ogniska i położyłem się na nim. Musiałem się zagrzać. Jakiś moment później woda zagotowała się razem z naparem. Nalałem sobie trochę do glinianego naczynia. Położyłem się ponownie na legowisku i popijałem sobie napar zrobiony z mięty i rumianku. Nie był on dobry. Za sprawą lewitacji wziąłem jakiś węgiel i zacząłem coś rysować na ścianie jaskini. Nawet, nawet mi wyszedł ten autoportret. Do jaskini nagle zapukała Zirael.
- Cześć, a ty dlaczego jeszcze w legowisku? - zapytała energicznie
- Witam cię. Jestem chory po tym jak mnie wrzuciłyście z Yuki do jeziora.
- Och, przepraszam. Ty się ciesz, że nie do Jeziora Zapomnienia - wydelegowała trochę obrażona
- Dobra, dobra przepraszam. W jakiej sprawie do mnie przyszłaś? - obejrzałem dokładnie waderę wzrokiem
- Na polowanie, ale widzę że nie pójdziesz - po chwili dodała - Może ci w czymś  pomóc ?
- Nie ma chyba w czym. Ogólnie jak ci życie  mija? Dawno cię nie widziałem od czasu przygody z Azu
-A trochę się powłóczyłam po watasze. A tobie? - czekała na moją odpowiedz z zaciekawieniem.
- A tam polowania, opieka nad szczeniakami, hipogryf - właśnie w tym monecie przerwała mi Zirael.
- Hipo co?
- Hipogryf, takie połączenie orła i konia czy jakoś tak.
- A, dobra. A co z hipogryfem? - zapytała Ariz
- A mam zamiar takiego zwierza adoptować - odpowiedziałem dumnie
- Nie lepiej szczeniaka? Przybyło ich trochę, bardzo dużo z nich potrzebuje opiekunów bardziej niż ten ptako-koń
- W sumie mogę takiego zaadoptować, ale nie mam jakiś zadziwiających warunków bym musiał przygotować drugi pokój.
- Robiłeś pułapki, domki, liny, drzwi i inne rzeczy ty mi mówisz o pokoju, wygodnisiu?
I w tym dialogu przerwało nam pukanie. Dosyć głośne wołanie.
- Shiryu! Jesteś tam? - od razu rozpoznałem znajomy głos Alfy.
- Tak, jestem - odpowiedziałem przez chrypę
Niska, lecz smukła wadera weszła do mojej jaskini.
- A co to tak pachnie jakimś zielskiem? Shiryu, czas na polowanie, nie pogaduszki z Zirael i jakieś dziwne napary - mówiła Suzanna
- Jestem chory, chyba mam prawo do tego, by mieć wolne od stanowiska, kiedy jestem chory
- Ty chyba zawsze jesteś chory i będziesz. Kiedy ostatnio byłeś na polowaniu? A ogólnie o czym tak rozmawiacie?
- Wyzdrowieję za jakieś kilka dni. Na polowaniu byłem, hm, dwa tygodnie temu. - i tu wtrąciła się Zirael:
- Rozmawiamy o adopcji hipogryfa czy jakoś tak, oraz o tym że Shiryu zamiast uganiać się za jakimś ptako-koniem, byłby opiekunem szczeniaka.
- Ej - popchałem Ariz
Alfa spojrzała  z nie dowierzaniem na mnie, na Zirael i jeszcze raz na mnie z jakby ironią:
- On i opiekun szczeniaka! Padnę ze śmiechu. On i tak nie jest odpowiedzialny, zarówno jak ty. Już nie wspomnę jak przyprowadziliście tu jakiegoś basiora, nie wiadomo skąd, który chciał was zabić. Z resztą, ja was zostawiam. Zirael, idziesz ze mną na polowanie. Teraz - wyburmuszyła Suzanna i wyszła z jaskini.
- Ja też lecę. A, Shiryu, zdrowiej szybko - i pogalopowała w stronę wyjścia.
Po dwóch dniach chorowania wyzdrowiałem. I od razu wyruszyłem na polowanie.

Uwagi: "Przeziębienie" piszemy przez "z", a nie "ź"... Dlaczego Shiryu zajmuje się szczeniakami, choć wyraźnie ma inną funkcję w stadzie? Wciąż w złych miejscach stawiasz Spacje... Proszę, to już zaczyna się robić nudne. Okropnie zniechęca do poprawiania. Podobnie jest ze starannością (literówki chociażby czy Enter pojawiający się bez powodu w środku zdania), więc jeśli jeszcze raz zobaczę coś w tak opłakanym stanie, będę zmuszona to zwrócić do poprawy... Shiryu umie zmieniać postać, ale nie lewitować przedmioty! Jeśli mowa o grupie złożonej z wyłącznie dziewczyn, używamy formy żeńskiej, a nie męskiej (np. zamiast poszli, mówimy poszły). "Jezioro Zapomnienia" to nazwa, więc należy ją pisać wielkimi literami! Znowu pojawił się syndrom Wszechmogącego Shiryu (chodzi dokładniej o fragment, kiedy to Zirael wychwala jego umiejętności), a poza tym zauważyłam, że zmieniasz charakter niemalże wszystkim innym postaciom... Dialogi są irracjonalne, a jedyną zdającą się myśleć osobą jest nie kto inny, jak Shiryu. To właśnie przed tym tak przestrzegałam. Pojawienie się Suzanny mnie dość mocno dotknęło, bo nie masz za bardzo wyczucia w jej humorze - nie byłaby AŻ tak wredna. Tu sprawia wrażenie niezadowolonej ze złamanego paznokcia nastolatki, kiedy chociażby w odświeżonym formularzu czy najnowszym op. wspomniałam o tym, że nieco wydoroślała i zachowuje się bardziej neutralnie w stosunku do członków stada.

niedziela, 23 kwietnia 2017

Od Zirael "Porzucona" cz. 2 (c.d. Torance)

Sierpień 2019 r.
Dzień był upalny, wręcz nie do zniesienia. Nie zamierzałam iść tego dnia na zbiórkę, choć wiedziałam, że mi się za to oberwie. Zmrużyłam oczy. Powoli wciągnęłam zatęchłe powietrze, w którym było czuć powoli rozkładające się jedzenie i kurz. Wyszłam z półmroku dusznej jaskini jednak na zewnątrz, mimo że powietrze było świeże, byłam bezpośrednio wystawiona na słońce. Postanowiłam poszukać jakiegoś cienia. Spojrzałam tęsknie w głąb lasu gdzie drzewa stały gęściej, tworząc skuteczną ochronę przed słońcem. Było tam zdecydowanie więcej potworów niż w innych częściach lasu, ale wizja wylegiwania się w chłodnym, cichym miejscu, zamiast iść biegać w kółko w pełnym słońcu była kusząca. W końcu i tak postanowiłam nie iść, a tam mnie raczej nie będą szukać - pomyślałam. Skierowałam tam więc swe kroki i już po chwili poczułam przyjemne orzeźwienie na całym ciele. Wdychałam głęboko chłodne powietrze, przymykając oczy. Zastanawiałam się, czy to możliwe, że w tak upalny dzień można znaleźć takie miejsce. Magia czy wybryk natury? Nie wiem, ale błogosławię to miejsce.
Obudziłam się z nieprzyjemnym uczuciem. Nie potrafiłam tego określić, ale w powietrzu unosił się smutek. Odrzucenie. Cierpienie. Pozostawienie na śmierć. Były mi dobrze znane. Rozejrzałam się. Nie wiedziałam kiedy zasnęłam, ale nie dziwiło mnie to zważając, że całą noc przewracałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć przez gorąco, jakie panowało nawet w nocy. Lato zdecydowanie nie było moją ulubioną porą roku. Obejrzałam się i zorientowałam się jak niedaleko zaszłam. Nikt najwyraźniej nie zawracał sobie głowy szukaniem mnie. Było mi to obojętne zważywszy, że każdy miał swoje obowiązki. No, ja też. Odgoniłam poczucie winy związane z ucieczką od treningu i dzisiejszego polowania i zajęłam głowę niewyraźnym uczuciem, z którym się obudziłam. Od kogo dochodziło? Co się z nim teraz działo? Czy znałam tego wilka? Czy był daleko? Nie wiedziałam. Zdziwiłam się kiedy zauważyłam, że mu współczuje. Może nawet wszyscy czują się dobrze! Nie mogę szukać kogoś, posiadając tak wybrakowane informacje. Co ja o nim wiem? Że czuje się źle. To nic, słaby powód, żeby go szukać, każdy może mieć słabszy dzień. Ten argument mnie jednak nie zadowalał. Nie potrafiłam przyjąć myśli, że ktoś cierpi podobnie jak ja kiedyś, a ja będę jak wszyscy członkowie mojej dawnej watahy: nie zauważać, nie słyszeć, nie interesować się. Zostawić i zająć się sobą. Ha! To moja wataha potrafiła najlepiej. Porzucać nie podając powodu. Nie chciałam być jak oni. Byli jak potwory, jak Dwelling, Obscura czy inne byty. Potrząsnęłam głową. Nie ma potrzeby o tym myśleć, nic mi to nie da. Tylko żal. Jeszcze bardziej zmotywowało mnie to do odnalezienia danego wilka. Ruszyłam, coraz bardziej oddalając się od watahy.
Nie wiem, jak długo szłam, ale w końcu zauważyłam zwiniętą kulkę futra, przywiązaną nieznaną mi liną do drzewa. Mała wadera. Nie podobała mi się. Nie wyglądała na groźną, ale miała zapach ludzi. Zatrzymałam się w bezpiecznej odległości i obserwowałam ją. W końcu wstała i otrzepała się niezdarnie. Rozglądała się, ale nie mogła odejść przez linę. Wyczuła mnie i przemówiła drżącym głosem:
- Yyy... Kim jesteś? Co tu robisz?
Wyszłam z ukrycia i położyłam się przed nią. Wsparłam łeb na łapach i lekko przechyliłam. Przyglądałam się jej z ciekawością. Jej futro przypominało lisie, ala było bardziej... dzikie. Czarne futro na szyi było raczej niespotykane wśród lisów. Jednak była chyba zbyt niska na wilka... A może?
- Lis? - zapytałam.
- N-nie... - odpowiedziała zaskoczona.
- Pies!? - wykrzyknęłam z wahaniem. Wydawało mi się, że w końcu wpadłam na rozwiązanie. Spotkałam się z nimi w przeszłości. Były to mniejsze wilki towarzyszące ludziom. Nie miałam z nimi nic do czynienia, więc byłam bardzo podekscytowana.
- Tak.
Uśmiechnęłam się. Wadera była chyba zdezorientowana taką sympatią ze strony nieznajomej wadery.
- Zirael - wstałam i wyszczerzyłam zęby - Wilk z Watahy Magicznych Wilków.
Dopiero po chwili zrozumiałam, jak głupio to musi brzmieć.
- Tori - przeciągnęła ostatnią literę.
Podeszłam do drzewa i rozgryzłam linę. Chciałam też usunąć pasek ze skóry wokół jej szyi, ponieważ to do niego był przywiązany drugi koniec, ale zaprzeczyła. Pozostały kawałek zwisał do ziemi.
- Jak chcesz - wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam, po co jej to ale szanowałam jej decyzję. Może noszą to wysoko postawione psy? A może to symbol przynależności do psiej watahy? Postanowiłam później zapytać.
- Chcesz pójść ze mną do mojej watahy? - Byłam tak podekscytowana. Miałam nadzieję, że się zgodzi. Zauważyłam, że zachowuje się infantylnie i bardzo... otwarcie? Czy to dlatego, że jest młodsza? A może to dlatego, że przywiodły mnie tutaj uczucia, które sama czułam w przeszłości. Pomyślałam, że musiałam być w jej wieku, kiedy mnie wyrzucili. Darzyłam ją raczej nieodwzajemnioną sympatią.
- Chyba nie mam wyboru... - spojrzała tęsknie w przeciwną stronę od tej, z której przyszłam. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie boi się mi odmówić. Dopiero teraz zauważyłam przy niej wodę i coś, co pachniało może jak jedzenie, ale i tak bym tego nie tknęła. Zastanawiałam się czemu ma tak małą wydzieloną część i to jeszcze na srebrnym czymś... Czy na kogoś czekała?
- Czy ktoś po ciebie przyjdzie? - zapytałam niepewnie. Moje słowa chyba sprawiły jej ból, po jej pysku przeszedł cień. Chyba właśnie sobie coś uświadomiła. Spuściła głowę i nieznacznie zaprzeczyła. Chciałam jej pomóc. Serce mi się ściskało, bo widziałam w niej dawną siebie. Chciałam dać jej dom, tak jak Wataha Magicznych Wilków dała mi. Byłam gotowa się za nią wstawić w razie, gdyby Alfa nie chciała przyjąć psa do watahy.
- No to w tę stronę - powiedziałam łagodnie i obróciłam się w stronę, z której przybyłam. Spojrzałam na nią przez ramię, a ona podążyła za mną, ciągnąc za sobą krótki kawałek liny, którym była niedawno przywiązana.

<Torance?>

Uwagi: Rozwijaj skróty (np. WMW). Zapomniałaś o kilku przecinkach (np. przed a lub że). "Zważywszy" piszemy przez "ż". Wilki nie mają twarzy!

Od Moone "Szkoła: Polowania" cz. 1

Sierpień 2019
Któregoś dnia, konkretnie w czwartek, poszłam na lekcję polowań. Ten przedmiot był jednym z ciekawszych, gdyż polubiłam zabijanie. Jedzenia, nie wilka. Zajęcia odbywały się na Szczenięcej Polance. Na miejscu była już Aoki i nowy wilk, Shen. Dziś mieliśmy praktykę. Nauczycielka kazała nam upolować rybę, dlatego poszliśmy nad Jezioro. Shen, widać nie był zainteresowany już nami tak jak wcześniej. W połowie drogi doszła jeszcze do nas Narvi, szła pośpiesznym krokiem. Nagle basior przystanął i ją podziwiał.
- Chodź! Nie stój tak! Nie czekaj na nią, dojdzie. - powiedziała Yuki.
- Dobrze, już idę. - odpowiedział.
Pomyślałam sobie, że widocznie Shen się w niej zakochał. Dobrze, że do nas już tak nie chciał zarywać. Gdy byliśmy już na miejscu, to ustawiliśmy się naokoło jeziora.
- Musicie być cicho i skupieni. Inaczej ryba do was nie podpłynie. - wytłumaczyła nam pani.
Przyczaiłam się i wyciągnęłam jedną łapę. Obserwowałam, czy jest coś w wodzie, lecz po chwili przypomniało mi się, jak wyprzedziłam i pobiłam Shena. Chciałam powstrzymać śmiech, lecz wybuchłam i wpadłam do wody. Wystraszyłam nie tylko ryby, ale i też moje koleżanki.
- Co ty wyrabiasz! - wykrzyknęła Yuko.
- Przepraszam... - mówiłam.
Basior się zaczął ze mnie wyśmiewać, a ja tylko się na niego popatrzyłam i szczerzyłam kły. Nagle z mojej blizny wydostał się fioletowy, falujący dymek. Z moich oczu także. Wyszłam z wody. Shen wystraszył się tego, bo na chwilkę za mną pojawił się duch Sagope'a. Ale tylko na chwilkę. Gdy znikł, to zasłabłam. Po przebudzeniu się, wstałam i otrzepałam się, a wilki patrzyły się na mnie zdziwione.
- No co? Ja tak czasem mam. - rzekłam, wymawiając smutno ostatnie słowo. 
- Ciekawe, czy kiedyś tak zaśniesz na zawsze. - powiedział sobie pod nosem.
Popatrzyłam się krzywo na niego z lekkim uśmieszkiem. Kontynuowaliśmy tę lekcję. Czekaliśmy jeszcze długo, aż ktoś złowi pierwszą rybę. Pierwszym wilkiem była Aoki. Była z siebie dumna. Kolejna byłam ja. Łapą uderzyłam o wodę i przyciągnęłam ją do siebie. Wtedy zdobycz wyskoczyła z wody, a ja chwyciłam ją do pyska. Jeszcze się trzepała, ale odeszłam trochę od wody, żeby w razie czego nie uciekła. Pod koniec lekcji zauważyłam, że wszyscy mieli przynajmniej po jednej. Nauczycielka poinformowała nas o tym, że można zjeść swoją ofiarę, lecz jeśli ktoś nie chce, to może ją oddać. Ja jeszcze nie jadłam ryby, więc chciałam ją spróbować. Wzięłam jednego gryza i stwierdziłam, że jest niezła. Zjadłam resztę, gdyż byłam głodna. Pożegnałam się z waderami, a z basiorem nawet nie miałam zamiaru. Wróciłam do siebie. Ułożyłam się do snu. W nocy obudziłam się i popatrzyłam w księżyc. Wtedy mój tata znowu się pojawił. 
- Tato... ja... - jąkałam się- ...tak za tobą tęsknię...
- Ja też, moja kochana. - odpowiedział.
- Też miałeś wrogów? Za szczeniaka?
- Tak, czemu pytasz?
Opowiedziałam tacie o wszystkim co mnie spotkało. Jego głos stał się bardziej, jak by tu ująć, zmartwiony. Brzmiał na zaniepokojonego. Jednak kiedy rozmawiałam z tatą, to usnęłam.

<C.D.N.>
 
Uwagi: Nie "ździwione", a "zdziwione"! Nie "tą lekcję", a "tę lekcję". Przed "ale" stawiamy przecinek.

Od Tori "Porzucona" cz.1 (Cd. Chętny)

 Sierpień 2019 r.
Czułam na sobie wzrok dziewczyny. Przyglądała mi się z niechęcią, prawie pogardą. Była na mnie zła, zawsze. Nigdy nie wiedziałam z jakiego powodu. Kiedy słyszałam jak krzyczy, podkulałam ogon i uciekałam z dala od niej. Przerażała mnie. Teraz, pod samym jej spojrzeniem miałam ochotę się skulić. Jednak starałam się nie okazywać strachu, tak jak kazał mi Piotrek. Chłopiec zawsze wiedział co mówi, jest mądry i dobry. 
- Tori, idziemy. - powiedziała. Wyczułam w jej głosie, postawie, że ból, który tak głęboko skrywała, wzmocnił się. Wstałam cicho i zamerdałam ogonem. Podeszłam do Anny i pozwoliłam, by przypięła do mojej obroży smycz. Spacer - to z pewnością dobrze jej zrobi.
Wyszłyśmy z małego mieszkania. Dziewczyna zamknęła drzwi i zbiegła ze schodów. Mieszkanie było wysoko, co mnie zawsze przerażało. Nie miałam jednak wyjścia. Musiałam biec razem z nią. Po paru minutach byłyśmy już na dworze. Prawie czułam, jak żar bije z nieba. Było tak gorąco... 
Anna skierowała swoje długie kroki w stronę cmentarza. Wiedziałam dokładnie co to za miejsce. Anna lubiła tam chodzić. Lubiła tam płakać i mówić tam do Piotrka, mamy i taty. Chociaż ich tam nie było. Moim zdaniem to nie było zbyt fajne miejsce. Pachniało tam smutkiem i czymś rozkładającym się. Nie rozumiałam, co Annie tak podoba się w tym miejscu. Jednak byłam grzecznym psem, zawsze posłusznie truchtałam przy jej nodze. Na cmentarzu siedziałam i czekałam, aż dziewczyna zabierze mnie z tego strasznego miejsca. Czasem nawet bardzo długo.
Teraz jednak cieszyłam się samym spacerem. Wyczuwałam wokół siebie tyle ciekawych woni, że ledwie zdążyłam się powstrzymać, żeby nie stawać co chwilę i szukać ich źródeł. W końcu doszłyśmy do bramy cmentarza. Nie myśląc o tym długo skierowałam swoje kroki w tamtą stronę. Anna jednak szła w inną stronę. Pociągnęłam ją w odpowiednim kierunku. Może się zamyśliła?
- Tori, nie. Nie dzisiaj. - powiedziała i pociągnęła mnie w inną stronę. Co miałam zrobić? Poszłam tam, gdzie mi kazała. W końcu była... była moją... nową panią. Na wspomnienie tego poczułam łzy zbierające się w oczach. Tor, nie myśl o nim. Nie będziesz płakać. Nie teraz. Nie.
Spojrzałam w dół, na swoje łapy. Szłam bez namysłu tam, gdzie prowadziła mnie Anna. Straciłam ochotę na rozglądanie się i poznawanie świata. Nawet nie zdałam sobie sprawy, ale weszłyśmy do lasu. Tego zakazanego, nawiedzonego - jak zwykł mówić Pio... Nie, stop. 
Nie wiedziałam dlaczego tutaj idziemy, nie powinnyśmy tu być. Ten las jest podobno niebezpieczny. Nie wolno do niego wchodzić, a my w nim jesteśmy. Czułam jak strach formuje w moim brzuchu wielką kulę. Bałam się, tak bardzo się bałam. W pewnym momencie Anna się zatrzymała i kucnęła obok jakiegoś drzewa. 
- Idziemy? Proszę, powiedz, że wracamy! - powiedziałam. Dziewczyna spojrzała w moją stronę, jakby zrozumiała co powiedziałam. Wiedziałam jednak, że to niemożliwe. Ludzie mnie nie słyszą. Zaczęłam się dokładniej przyglądać jej poczynaniom. Właśnie wyciągała ze swojej wielkiej torby moją miskę, torebeczkę z karmą i butelkę wody. Ciekawe po co jej to? Anna, wcale się mną nie przejmując postawiła miskę, napełniła karmą i wodą. Następnie obróciła się w moją stronę i złapała mój pysk w dłoń. Zmusiła mnie, bym patrzyła się jej w oczy.
- Tori, Torance... Mała, to nie tak. Ja nie mogę cię dłużej trzymać, nie mogę cię oddać. Piotrek byłby na mnie zły. Kochany braciszek... On by nie zrozumiał. Muszę to zrobić. Przepraszam cię, psinko... - mówiła, a w jej głosie pobrzmiewał smutek i poczucie winy. Puściła mój pysk, a ja polizałam ją po dłoni. Nic z tego nie rozumiałam, nie darzyłam Anny wielką miłością, jednak zrobiło mi się jej szkoda. 
Nagle dziewczyna wstała i pobiegła w stronę, z której przyszłyśmy. Beze mnie. Próbowałam biec za nią, jednak coś pociagnęło mnie  z powrotem. Smycz. Była mocno przywiązana do drzewa, a wraz z nią i ja. Anna tymczasem znikła za drzewami. Nie było jej. Chciałam wierzyć, że wróci po mnie, jednak gdzieś głęboko słyszałam jak coś mówi "A co jeśli nie? Co jeśli cię tutaj zostawiła?" 
Nie wiedziałam co robić. Wiedziałam, że się nie uwolnię. Zaczęłam skomleć i wyć. "Anno, wróć..." Położyłam się na mchu i czekałam piszcząc. Nic innego mi chyba nie zostało...
***
Nie wiem, kiedy zasnęłam. Obudziło mnie uczucie, że jestem obserwowana. Może to Anna! Szybko wstałam i się otrzepałam. Zaczęłam się rozglądać wokoło i wąchać. Nie wyczułam jednak jej zapachu. Jej, ani żadnego ludzkiego. Za to bardzo dobrze wyczuwałam coś innego, dzikiego, a jednak podobnego do mnie. 
- Yy... - zająknęłam się wystraszona. - Kim jesteś? Co tu robisz? 
Zza krzaków wyszła jakaś postać. Większa ode mnie, psowata, podobna. A jednak nie do końca. Czułam jak jakieś wspomnienie, urywek informacji, próbuje przypomnieć mi o sobie. Bezskutecznie, aż w końcu mnie olśniło. To musiał być wilk, magiczny wilk...
<Ktoś chętny?>
Uwagi: Brakuje daty!

Od Navri "Jestem młodsza, ale nie gorsza" cz. 2

Sierpień 2019 r.
Następna lekcja polowania odbyła się już kolejnego dnia w południe. Walcząc z zakwasami po zbyt intensywnym pływaniu w stawie, zwlokłam się z legowiska. Taty już nie było. Najwyraźniej poszedł na swoją zmianę. Musiałam iść na zajęcia sama. Miałam nadzieję na wyjątkowo słoneczny dzień, bym nie musiała błądzić po Zielonym Lesie, sądząc, że każde zamazane drzewo jest tym samym, co poprzednio. Podobno od zbyt długiego przebywania w półmroku robiłam zeza. Przynajmniej tak mówił tata. Jakby zobaczył to któryś ze szczeniaków, byłabym skończona.
Szłam na polanę zbiórek na podstawie własnej pamięci. Wielokrotnie potykałam się o wystające korzenie, których nie mogłam dostrzec. Zdarzało mi się czasem nawet upaść, więc moje futerko już nie było całkiem czyste. Musiałam mieć jeszcze kilka otarć, jednak całkowicie niegroźnych. Tylko trochę szczypały. Tylko z jednego popłynęła odrobina krwi. Nie zamierzałam się wracać z tak głupiego powodu. Chciałam pokazać tej zarozumiałej Yuki, na co mnie stać.
Kiedy stanęłam na zbiórce, aż uniosła brwi na mój widok.
- Taka jesteś zdeterminowana? - mruknęła wyzywająco. Nawet nie mrugnęłam. Odpowiedź była przecież oczywista. Gdybym nie była, nie przyszłabym do niej. Jeśli sądzi, że to dlatego, że ją polubiłam, to jest w wielkim błędzie.
- Dziś będziemy polować na zające. Dzieciaczki, które się za bardzo boją, mogą uciec do domu, żeby później nie było płaczu, że coś nie wychodzi. Nie mam zamiaru tracić nerwów na uspakajanie jakichś beks. Czy to jest jasne? Oczywiście. W takim razie proszę się rozejść - syknęła, jednak nikt ani nie drgnął. Utkwiła swoje spojrzenie zielonych ślepi we mnie, jednakże ja odpowiedziałam dokładnie tym samym. Nawet to mnie nie porażało. Wiedziałam, że jeśli nie spróbuję, to nigdy się nie dowiem, czy coś umiem, czy nie. Nawet jeśli okaże się, że nie, to zawsze mogę się tego nauczyć. Uciekanie przed swoimi słabościami nie miało sensu. Trzeba albo nauczyć się z nimi żyć, albo je zniwelować. Najgorsze były takie wilki, jak Yuki. Wmawiające, że coś nie wyjdzie, nawet jeśli okaże się, że jest kompletnie na odwrót.
- Rozumiem, później będę musiała wysłuchiwać waszych jęków i płaczami nad skręconymi łapkami lub nieudanym polowaniem. Cudownie - westchnęła zniesmaczona - Za mną.
Idąc, myślałam nad tym, że miałam wielką nadzieję, że pozostali nauczyciele nie byli tak... wredni, jak ona. Nie była zbyt zachęcającą osobą. Jako, że była pierwszym nauczycielem, z którym zajęcia mieć mogliśmy, mogła skutecznie zniechęcić do jakiejkolwiek nauki. Kiedy będę starsza, chyba poproszę Alfy o zamienienie ją na kogoś innego. Jak chce sobie uczyć, to ewentualnie później i to jeszcze czegoś innego. Można być wymagającym, ale nie tak, jak ona. Była straszna. Posłałam jej nienawistne spojrzenie.
Myślami byłam już na lekcji kreatywności, na którą miałam się udać za kilka dni. Nie była ona obowiązkowa, więc możliwe, że będę jedyną osobą, którą na nią przybędzie, ale może nauczyciel będzie bardziej wyrozumiały i wszystko wytłumaczy od początku. Mogłam działać, ale tylko mając odpowiednie podstawy, których jednak mi nie dawała Yuki. Miałam w planach szybko zakończyć naukę, osiągając naprawdę dobre efekty, by mieć to z głowy i nie męczyć się z tym do końca mojej edukacji, ale jak to się skończy - zobaczymy. Po lekcji chciałam poprosić tatę, aby nauczył mnie paru podstawowych rzeczy o polowaniu, żebym nie była w tyle w stosunku do starszych kolegów i koleżanek.
Zatrzymaliśmy się na jednej z łączek w środku Zielonego Lasu. Była porośnięta wysoką trawą, od pyłków której trochę mnie zakręciło w nosie. Gdzieniegdzie wychylały się kolorowe kwiatki. Yuki dała nam znak, abyśmy się ukryli. Podczas gdy lustrowała spojrzeniem łąkę, my czekaliśmy na znak. Szeptem Aoki, Moone i Shen krótko mi wyjaśnili, co powinnam zrobić, aby nie zepsuć akcji i jak wykonać odpowiedni skok. Po tych radach kazali mi patrzeć na nauczycielkę, która wyda nam znak do startu. Chociaż na coś się przydali. Może mają szczyptę szans na moją przyjaźń. O ile mają coś wartościowego do przekazania, przyjmę ich obecność bez oporów. Jeżeli jednak będą próbowali rozmawiać o bzdurach, mogą się spotkać z ignorancją. Ot, taki sobie plan ubzdurałam. Jak to się skończy - zobaczymy.
Yuko machnęła łapą, więc ruszyliśmy na oślep. Kątem oczu obserwowałam pozostałe szczeniaki, orientowałam się, w którym kierunku biegną, oszacowałam odległość. Nie chciałam na nie wpaść. Nagle wyczułam soczysty aromat zajęczego mięsa. Jest niedaleko. Przyspieszyłam. Nawet nie wiedząc kiedy znacznie wyprzedziłam rówieśników i jako pierwsza dopadłam nic nie przeczuwającego gryzonia. Zrobiłam to na tyle szybko, że nie tylko chwyciłam jego miękki grzbiet w szczęki, ale również potykając się o niezauważony przeze mnie kamyk, przekoziołkowałam kilka razy, nieświadomie przy tym miotając zającem. Musiał uderzyć głową o jakiś kamyk, bo gdy podniosłam się ze kotłowanej trawy, wisiał z mojego pyska całkowicie nieruchomy i wykrzywiony pod dziwnym kątem. Miałam zbyt małą szczękę, by go dalej utrzymać, więc zwyczajnie mi wypadł z zębów. Kręciło mi się przy tym w głowie, więc usiadłam.
Szczeniaki zorientowawszy się zapewne, że coś jest nie tak, kiedy do mnie dotarły, już wcale nie biegły. Był to raczej trucht. Potrzebowały dobrej chwili, by zorientować się, co się stało. Martwy zając leżący przed moimi łapkami mówił najwyraźniej sam za siebie, bo Shen zagwizdał przez zęby.
- Nieźle - skomentował. Za chwilę zza trawy wyłoniła się Yuki. Musiała się domyślić, co zaszło, bo była wściekła.
- To miała być praca grupowa.
- Ale się jej udało - bronił mnie Shen, jednak go całkowicie zignorowała.
- Chcesz się popisać, co? Łamiąc moje nakazy niczego nie osiągniesz - mówiła groźnym tonem, zbliżając się do mnie. Siedziałam dalej niewzruszona. Ziewnęłam.
- Więc to tak się bawimy? Zamierzasz mnie całkowicie ignorować i sama sobie wydawać polecenia? Lekceważysz przy tym nauczyciela. Naskarżę twojemu ojcu na to, jak się zachowujesz...
A ja na panią - pomyślałam, będąc w pełni świadomą, że co prawda samodzielnym polowaniem nieco zagroziłam swojemu zdrowiu, ale z drugiej strony będąc absolutnie pewną, że wina była równa. W końcu nie wyjaśniła mi, co zrobić. Gdyby nie pozostałe szczeniaki, mogłoby się to wszystko skończyć wprost tragicznie. Nie chciałam udawać skruszonego malucha, nie było mi ani trochę żal swojego występku. Przynajmniej mam okazję do drobnej zemsty. Karma zawsze wraca.
Wzięła kilka uspokajających oddechów. Wiedziałam, że tak się robi, bo moja ciocia często w ten sposób czyniła, kiedy ktoś ją czymś zdenerwował. Ona jednak umiała trzymać złość na wodzy. Yuki sobie z tym nie radziła i w dodatku nic sobie z tego nie robiła. Mruknęła pod nosem jeszcze kilka nieprzyjemnych słów, odwróciła się na pięcie i zagłębiła w wysoką trawę.
- Idziemy - warknęła. Reszta szczeniaków posłusznie podążyła za nią. Tylko ja, patrząc na martwego zająca, zaczęłam się zastanawiać, co z nim zrobić. Szybko go pochwyciłam w pyszczek i poszłam tunelem z traw wydrążonym przez grzbiet Yuki i łapki pozostałej części grupy. Nie czekali na mnie. Jak tylko udało mi się ich dogonić, nauczycielka posłała mi niezadowolone spojrzenie.
- Zostaw to - syknęła. Speszona odłożyłam truchło zająca w krzaki, jednak zapamiętując miejsce. Zamierzałam po niego wrócić. Po co marnować jedzenie?
Resztę lekcji spędziła na prawieniu nam morałów co do słuchania jej, przeplatanego pozorną nauką robienia rozbrajania wnyków, w których utknęła zwierzyna zdatna do jedzenia, którą możemy zaciągnąć w krzaki i tam bezpiecznie spożyć. Tak właściwie, to jej nie słuchałam. Skupiałam się wyłącznie na próbach otworzenia metalowych zębisk, w które wcześniej wsadziła kości jakiegoś jelenia. Oczywiście wyzywała mnie jeszcze kilka razy, ale wiedząc, że robiła kompletnie niesłusznie, to także zlekceważyłam.
Czekałam na tatę po lekcjach dłużej, niż dnia poprzedniego. Kiedy tylko przyszedł, a Yuki mogła wrócić do swojej jaskini (oczywiście przy tym głośno narzekając), oświadczyłam:
- Jecenie. Idźiemy.
Kiedy zaczęłam go samodzielnie prowadzić do krzaków, w których porzuciłam zająca, nie zadawał pytań, rozumiejąc, że rzucone przeze mnie hasła oznaczały, że albo znalazłam jedzenie, albo miejsce, gdzie było go dużo. Pod drodze opowiedziałam mu krótko o tym, jak zostałam potraktowana przez nauczycielkę. Zareagował zmęczonym westchnięciem.

<C.D.N.>

Uwagi: Brak.

piątek, 21 kwietnia 2017

Od Kai'ego "Watson, mamy problem! Cały świat się wali!" cz. 9

Lato, rok 2018
- Łżesz! - wrzasnął ponownie.
- Dlaczego miałbym niby kłamać?
- Żeby... żeby... - Z trudem łapał powietrze - Żeby odwrócić moją uwagę!
- Obmyślę tę możliwość - powiedziałem ze spokojem. Wyglądał na naprawdę rozwścieczonego. Jego pierś drżała. - Widzę, że też masz problemy z oddychaniem w trudnych sytuacjach. Masz to za tatusiem.
- NIE!! - krzyknął, wściekle kłapiąc zębami tuż przed moją szyją. Uniesienie podbródka uratowało mnie przed ugryzieniem.
- Co ci strzeliło do łba? Byłeś takim uroczym szczeniakiem - zagadywałem dalej. Przyuważyłem, że jeden łańcuch jest dłuższy. Może gdybym tak...
- ZAMKNIJ SIĘ!
Wziąłem zamach silną łapą w taki sposób, że łańcuch owinął się wokół jego gardła. Spróbowałem usiąść, co spowodowało naprężenie się i napieranie na siebie ogniw. Draven miotał się, próbując rozdrapać łańcuch, który tak łatwo zdołałem o niego zahaczyć. Jak się okazało, nie był wcale tak mocny, jak się wydawało, bo już po chwili się zerwał. Zauważyłem, że jeden pod siłą mojego syna również pękł. Został tylko ten na mojej lewej przedniej łapie i prawej tylnej. Miałem brązowego basiora na chwilę z głowy. Sapał nie tylko z utraty tchu, ale i także z nerwów. Szarpnąłem kilka razy. Miałem dość siły, by nagiąć kilka ogniw, jednak nie rozerwać. Kiedy Draven uniósł głowę, posłałem mu wyzywające spojrzenie.
- Ty... - zaczął, chcąc się na mnie rzucić. Obroniłem się jednak, turlając się w bok. Łańcuch trzymający moją tylną łapę pękł, a ten, który przytrzymywał przednią, podciął kończyny kata. Wrzasnął, tracąc równowagę. Gruchnął głucho o ziemię.
- Beznadziejne te łańcuchy. Strasznie zardzewiały - skomentowałem, podnosząc się z ziemi. Starałem się nie ukazywać zbytnio mojej siły, tak, by sądził, że rozerwanie łańcuchów wcale nie było zasługą moich mięśni, tylko zwykłemu osłabieniu metalu. Warcząc, powoli się podniósł. Przybrałem pozę bojową, cofając się o kilka kroków. Przez chwilę się okrążaliśmy: on rozdrażniony, ja całkowicie opanowany.
- Chcesz walczyć z własnym ojcem? Nie marzyło mi się nigdy spotkanie w taki sposób. Wiem, że w głębi duszy jesteś dobrym chłopcem i wcale nie chcesz źle. Ta wadera cię do tego zmusza? - mówiłem, zagłębiając się w jego umysł. Zamierzał zaatakować poprzez wbicie zębów w mój kark, obrócenie się i przyduszenie swoim ciężarem do ziemi. Nie mam pojęcia, kto go szkolił, bo był znacznie ode mnie lżejszy. Kimkolwiek był jego nauczyciel, musiał być w tym beznadziejny.
Draven rzucił się na mnie, z dokładnie takim zamiarem, jak przewidziałem. Zrobiłem uskok, unosząc wciąż spętaną łańcuchem łapę na wysokość jego piersi. Uwiesił się na nim. Teraz gardłowy warkot przerodził się w żałosne piśnięcie. Zaśmiałem się cicho. Podwinął tylne łapy pod siebie, zupełnie jak ogon. Pomimo tego, że jakby chciał, mógł dotknąć ziemi. Za chwilę łańcuch dramatycznie pękł, a on spadł na ziemię. Jako, że stałem na tylnych łapach, opadłem. Nadal miałem niezbyt wygodne obręcze na trzech z czterech kończyn, ale to był mój najmniejszy problem. Zawsze istniała możliwość tłumaczenia tego jako modną ozdobę.
- Nie jesteś moim ojcem - Warknął, kiedy się tylko pozbierał. Ponownie zdecydował udawać wielce groźnego, strosząc futro - Nie mam ojca. Był nieudacznikiem. Nie jest godzien naszej krwi. Porzucił matkę na rzecz własnych wygód. Powinien zostać wygnany na zawsze! Skazany na śmierć!
Zacząłem się śmiać, co go trochę wytrąciło z transu. Jego mięśnie zelżały. Wykorzystałem ten moment, by na niego skoczyć. Przetoczyliśmy się kilka razy, ale to ja skończyłem, będąc na górze i przytrzymując jego łapy swoimi. Nie był zdolny do ruchu. Właściwie, to chyba nawet nie chciał się uwolnić. Jego oczy były okrągłe ze strachu.
- Bzdury wam nagadała. Cała ona... To aż po prostu śmieszne. Nie widziałeś, jak mną pomiatała? Oczywiście, że nie. Robiła wszystko, by utrzymać pozory, że było inaczej. Tak, jak ona chciała to widzieć. Dopiero po czasie zrozumiałem. Wciąż mnie to boli... ale teraz widzę, że cała ta żałość nad sobą przez te wszystkie lata była na nic. Kto cię szkolił? Nie umiesz nawet walczyć. Pokonał cię stary basior, który w dodatku był przykuty do podłoża - zakpiłem - Mogłeś zostać w Watasze Magicznych Wilków. Tam dostałbyś staranne szkolenie w tej dziedzinie. Jakiekolwiek pranie mózgu ci nie zrobiono, wiem, że gdzieś w głębi duszy chcesz wrócić i nie jesteś głupi. Trochę zaślepiony, ale nie głupi.
Zszedłem z niego. Głośno dysząc, nadal leżał na plecach. Wyglądał na wyraźnie przytłoczonego tym, co właśnie mu przekazałem.
- Inu...! - wykrztusił po chwili, patrząc pustym spojrzeniem w odległe krzaki. Przekląłem, orientując się, że od dłuższej chwili stała tam Alfa. Wycofałem się o kilka kroków, w pełni gotowości na atak. Nie wiedziałem, czego się po niej spodziewać, jednak wyglądała na lepiej przygotowaną, niż Draven. Majestatycznym, choć zdecydowanym krokiem się do nas zbliżyła.
- Słabeusz - syknęła, przechodząc obok Dravena. Skulił się. Zacząłem mu współczuć.
- Zawsze się tak na nim wyżywałaś? - zapytałem, nie odrywając od niej wzroku. W jej oczach było coś niedostępnego, co sprawiało, że nie umiałem wejrzeć do jej umysłu. Zdarzało mi się to niezwykle rzadko.
- Dlaczego mówisz w czasie przeszłym? - uśmiechnęła się ironicznie. Popatrzyłem błaganie na syna, ale jego spojrzenie mówiło nie prowokuj, daj się pokonać. Wykorzystała chwilę nieuwagi na wzięcie zamachu i wycelowania pazurów w mój pysk. Na szczęście udało mi się uchylić. Treningi w watasze jednak na coś się zdawały.
- Skąd ta nienawiść?
- Jesteś tu wrogiem. Nie możesz tu przychodzić.
- Czyżby? - zakpiłem. Nakręciłem w taki sposób, że teraz zbliżaliśmy się do Dravena. Zamierzałem go szturchnąć, aby zrobił COKOLWIEK. Aby w jakikolwiek sposób okazał, że ma w sobie krew wojownika. Że nie jest babą.
- On nie wstanie - syknęła, dostrzegając, że na niego spoglądam.
- Ja jednak wciąż w niego wierzę - powiedziałem ze spokojem, rzucając się na nią. Zrobiła unik. Zobaczyłem, że zza krzaków wybiega wiele innych, równie sponiewieranych jak Draven, wilków. Wyglądali na niedożywionych.
- To twój koniec, staruchu - oznajmiła, uśmiechając się triumfalnie. Zatrzymałem się, gotów do starcia. Nagle zostałem oślepiony. Zrobiło się gorąco. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że nastąpił wybuch, a teraz całą łąkę trawiły płomienie. Przemieszczały się nienaturalnie prędko, wszystkie zmierzały w kierunku wrogich mi wojsk. Odwróciłem się do Dravena. Uśmiechnąłem się, widząc, że zerwał się na równe łapy, a jego skupione spojrzenie mówiło mi o tym, iż to jego sprawka. Posłał mi przelotne spojrzenie i wypowiedział nieme "uciekaj". Nie wiedziałem do końca, o co z tym wszystkim chodzi, skąd to pranie mózgu, ale zdecydowałem się usłuchać. Pobiegłem z dala od morderczych płomieni, zagłębiając się w las. Biegnąc, zdawałem się niemal latać. Łapy lekko odbijały mnie od chłodnego podłoża, nie wytwarzając żadnego hałasu. Obejrzałem się raz jeszcze przez ramię. Palące gorąco w plecy stopniowo zanikało, jednak duszący dym nadal był wyczuwalny.
Nagle usłyszałem w swojej głowie głos. Głos, który słyszałem już wcześniej. Dokładnie ten sam, który wyśpiewywał anielską pieśń. Głos mojej córki. Achity.
Zaopiekuj się nią.
Nie miałem pojęcia o kogo chodzi, jednak to, że przesłała mi telepatyczną wiadomość dało mi jasny znak, że faktycznie odziedziczyła moje zdolności. Przesłanie jednej wiadomości z jednej ze stron znaczyło, że mogę jej odpowiedzieć, o ile moje wystarczało mi umiejętności.
Kim?
Moją córką. Została w watasze. Na pewną ją poznasz. Będzie u was bezpieczna - rzekła. W tonie jej "głosu" wyczuwalny był lęk. Nie wróżyło to nic dobrego.
Achita, córeczko? Co się tutaj dzieje?
Tym razem odpowiedziała mi kompletna cisza. Byłem dziadkiem? Przeszły mnie dreszcze, jednak nie przerywałem ucieczki. Tak wiele mnie ominęło... Musiałem jak najprędzej przekonać się, co miała przez to na myśli. Zapachy stawały się coraz mniej wyraźne. Oddalałem się z terenów tej przeklętej watahy. Miałem nadzieję, że Draven sobie poradzi. Tak wielkie nadzieje w nim pokładałem... Liczyłem w to, że jednak mocą nadrabia swoją niezgrabność. Jeśli tak, to dlaczego mnie nie atakował zaklęciami?

Nie uzyskałem jednak na to nigdy odpowiedzi. Co dokładnie zleciła mi Achita, również pozostało dla mnie zagadką przez najbliższe kilkanaście miesięcy. Wracałem kilka razy na tereny, na których mieszkały moje dzieci, jednak za każdym razem zastawałem równie tragiczny widok. Doszczętnie spalony obszar, gdzieniegdzie poznaczony wyraźnymi śladami po bitwie potężnych czarów. Nikt już później się nie osiedlił w tym miejscu. Dopiero uzyskawszy całkowitą pewność, iż tam nikogo nie odnajdę, postąpiłem kolejny krok w kierunku odkryciu prawdy o tym, jaki los spotkał nasz cały ród...

czwartek, 20 kwietnia 2017

Od Shenvedő Ashe "Lekcja Obrony" cz.1

Sierpień 2019 r.
 Obudziłem się. Eh. Życie. A co myślałeś? Że pojawisz się w niebie? Tak, w niebie z Navri. Oczywiście. Ehhh. Wstałem, wyczyściłem skrzydła, wyszedłem. A tu co? Oczywiście brzask. Zero słońca. Zero. Ehhhhhh. Poszedłem do Wodopoju. Wypiłem trochę wody. Ciekawe gdzie mieszkają szanowne panie Aoki i Moone. Poszedłem przez Wrzosową Łąkę. Zacząłem szukać ich jaskiń. Szukając tak w końcu odnalazłem jaskinie Monne. Może tak coś jej zrobić? Wiem! Podszedłem do niej. Chwyciłem ją za kłąb, tak by się nie obudziła. Zacząłem ją ciągnąć, co szło mi z wielkim trudem. Była taka ciężka. Gruba bym powiedział. Na jej miejscu ograniczyłbym spożywany tłuszcz. Jęknęła. Usłyszałem, że ktoś nadchodzi. Wszystko działo się tak szybko.
- Hej, Mo... - zobaczyłem nadchodzącą Aoki. Spojrzała się na mnie. - co ty TU robisz? - warknęła.
- Przecież to jest moja jaskinia - powiedziała przez sen Monne. Zaśmiałem się pod nosem.
- Monne! - krzyknęła Aoki, a ja zestresowany ominąłem Aoki i zacząłem uciekać. Po chwili zaczęły mnie gonić. Skoczyłem, rozwinąłem skrzydła i poleciałem w górę. Leciałem tak, a gdy byłem pewny, że za mną nie podążają, wylądowałem w dziwnym miejscu.
- Miau, miau - usłyszałem miauczenie. Podążyłem w tamtą stronę. Zobaczyłem wejście do jaskini. Niepewnie wychyliłem głowę. Zobaczyłem Navri udającą kotka. 
- Mrrrrrmrr - mruczała wtulając się w futro, jej ojca? Chyba tak. Chociaż wcale nie była podobna. Patrzałem na to co wyprawia. TO było dziwne. Był już ranek. Wycofałem się i poleciałem do szkoły. Tooo było dziwne.... Bardzo dziwne. Teraz lekcja obrony. Poczekałem chwile na innych. Dosłownie po paru sekundach przyszedł szaro-czarny basior. Nauczyciel. 
- Dzień dobry - przywitał się.
- Dzień dobry - przywitałem się.
- Jesteś dziś bardzo wcześnie - powiedział.
- Wiem.
- To se poczekamy na resztę - powiedział. I czekaliśmy. Po paru minutach usłyszałem głosy. 
- A kto tu jest? - Obróciłem się w tył. Nikogo nie było. Do przodu też. Odwróciłem się w bok. Zobaczyłem Aoki.
- Zbok - prychnęła Monne - jeżeli następnym razem to zrobisz, to urwę ci te skrzydła zanim piśniesz - zagroziła
- Bo uwierzę - powiedziałem.
- O co ta gównoburza? - zapytał nauczyciel.
- O nic - powiedziały razem i prychnęły.
- A wy co, konie jesteście? - Zaśmiałem się. Zabiły mnie wzrokiem.
- Idź się utop - powiedziała Aoki.
- Jesteście na lekcji uspokójcie się - powiedział Pan Nauczyciel.
- Dobsze- powiedziała obrażona Aoki. Na lekcji było nudno. Mówił co i jak. Nie słuchałem się. Po nudnym ranku przyszła pora na inną nudną lekcje...
 
C.D.N

Uwagi: Nie "poszłem", tylko "poszedłem"! Z tym "d" w środku! W opowiadaniach raczej nie powinno się pisać "se", no chyba, że to cecha charakterystyczna postaci, a takowa do stylu mowy Fermitate nie należy...

Od Suzanny "Wyłamanie ze schematu" cz. 2 (cd. Sierra)

Styczeń 2019 r.
Wyrzucili mnie z pracy. Tak jak myślałam. Dawno mnie w końcu nie było, musiałam się liczyć z tym, że się w końcu mnie pozbędą. Potarłam ręką zmęczoną twarz. Jakoś nie miałam głowy do dodatkowego biegania do pracy, podczas gdy miałam masę roboty w watasze. Samo pilnowanie byłych członków Watahy Czarnego Kruka było dość męczące, nie wspominając o rekrutacji czy kontrolowaniu wszystkich dyżurów. Nawet, jeśli pomagał mi Fermitate, było to niezwykle trudne. Przeszły mnie dreszcze na samą myśl, że wedle tego, co mówił, już za rok go ze mną nie będzie. Samodzielnie radzić sobie z nawałem roboty... Przecież się nie rozmnożę.
Otrząsnęłam się z tej myśli. Czas na rozważania, co zrobić, będzie później. W sumie stojąc tak pod dachem przy wejściu do huty szkła i czekając, aż przestanie tak lać, doszłam do wniosku, że praca robocza raczej nie była dla mnie. Lepsza by była jakaś mniej męcząca fizycznie, papierkowa... Trochę dorosłam, więcej zrozumiałam, więc wiem, co chcę w życiu robić. Udało mi się nawet nauczyć czytać. Byłam z tego powodu bardzo z siebie dumna. Bardzo przydatna umiejętność, jednak wymagała lat praktyki. Może powinnam uczyć tego w szkole? Nie, nie miałabym na to czasu. Westchnęłam w duchu. Tak wiele mogłabym osiągnąć, gdyby tylko dzień nie był tak krótki.
Nagle moje bystre oczy wypatrzyły dwójkę dość osobliwych ludzi. Szczupły mężczyzna, który przypominał mi nieco papugę, niósł równie barwy parasol, a tuż pod nim stała kobieta. Była średniego wzrostu, ubrana w żakiet i dopasowane spodnie o pastelowej barwie. Jej włosy były ciemnobrązowe, koloru gorzkiej czekolady, zebrane w luźny kok, a oczy jasne, przenikliwe. Pod lewym okiem miała dwa pieprzyki. Zastanowiło mnie to, czy nie jest im zimno, ale chwilę później uświadomiłam sobie, że musieli wysiąść przed chwilą z czarnego, wyraźnie drogiego auta.
- There's a perfect place for this scene. Take a photo and let's go to next road.
- That's right, Mrs. Vinyl - potaknął mężczyzna i zrobił zdjęcie chodnika. Ujęli na nim również i mnie. Posłałam im mordercze spojrzenie. Nie miałam pojęcia, o co chodzi, ale nie chciałam pojawić się na okładce żadnego z magazynów. Kiedy przechodzili tuż obok mnie, warknęłam:
- Hej, wy!
Obrócili się w moim kierunku. Ich oczekujące, choć nieco niewyrozumiałe miny wskazywały na to, że mam mówić.
- Usuńcie to zdjęcie.
Patrzyli na mnie jak na głupią.
- Can you speak in English, please? And we haven't got too much time, so you must be a fast.
Nic nie rozumiejąc, poczułam jeszcze większą złość. Zdecydowanie nie był to dobry dzień do denerwowania mnie. Szczególnie, że się nie wyspałam.
- Nie będziecie mnie tutaj zaklinać żadnymi czarami! Mówcie po polsku, inaczej sama wam zabiorę to... - zwróciłam wzrok na urządzenie, które mężczyzna wciąż ściskał w dłoniach - ten... aparat!
Dalej patrzyli na mnie tak, jakbym spadła z księżyca. W końcu kobieta włożyła ręce do kieszeni i na odchodnym rzuciła:
- I said: we haven't got time for a strangers.
Papuga oczywiście pognał za nią, a barwny szalik się za nim ciągnął, powiewając na wietrze. Pilnował, aby nie zalał jej deszcz. Rozzłoszczona kopnęłam pobliską puszkę wypełnioną deszczówką. Trafiłam w okolice nóg przybyszów, przez co ich nogawki były teraz zalane. Z ust kobiety wydobył się okrzyk zaskoczenia. Nie dowierzała w to, co właśnie zrobiłam. Włożyłam ręce do kieszeni, nie odrywając od nich wzroku. Było mi już zimno w dłonie.
- What... you... - wydusiła kobieta, na co ja tylko wzruszyłam ramionami. Wyglądała na naprawdę wściekłą, jednak uznawszy, że nie warto się dalej wykłócać, odeszła. Teraz przynajmniej patrząc na to zdjęcie przypomną sobie brudne spodnie i zmarznięte nogi. Westchnęłam cicho i oparłam się o ścianę.
Powoli zaczynało się wypogadzać. Ulewa zmieniła się w mżawkę, jednak pomimo bluzy z kapturem, nie miałam chęci się jeszcze stamtąd ruszać. Nagle wypatrzyłam dziwnie znajomą sylwetkę. Wyszła z posterunku policji, jednak po jej zachowaniu poznałam, że wcale nie była na żadnym przesłuchaniu, tylko zwyczajnie tam pracowała. Zmarszczyłam brwi. Wyrzucili ją? Nie, wyglądała na zbyt spokojną. Ukucnęła przy przystanku autobusowym i wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów. Kiedy sięgała po zapalniczkę, zwróciłam uwagę na jej oczy. Nie przypominały tych zwyczajnych, ludzkich. Była w nich dzika głębia.
Najciszej jak tylko umiałam, postanowiłam się zbliżyć. Zapach wskazywał na to, że miałam do czynienia z wilkiem. W dodatku z mojej watahy. Poczułam się głupio, że nie umiem jej rozpoznać, jednak postanowiłam tego nie ujawniać. Oparłam się o kant ściany, tak, by znaleźć się jednak pod dachem.
- A zdaje się, że wilki nie mogą palić - skomentowałam.
- Widzisz wyłamuję się ze schematów.
Prychnęłam.
- Żeby co? Nie umrzeć ze starości, jak pozostali, tylko na raka płuc? To żadna imponująca indywidualność.
- To moja sprawa, rozumiesz? Nie możesz się wtrącać w moje życie... - wtedy odwróciła twarz w moją stronę. Uśmiechnęłam się krzywo, wyraźnie ironicznie. Dopiero kiedy zrzuciłam kaptur, jej oczy się rozszerzyły. Poznała mnie.
- Suzanna?
Skinęłam głową. Po chwili jednak uznawszy, że nie ma sensu dziwić się mojej obecności dalej, nieco się rozluźniła się i zaciągnęła ponownie. Kiedy gryzące opary dotarły do mojego nosa, zakasłałam i pomachałam przed twarzą ręką.
- Wiesz, że palacze bierni są bardziej narażeni, niż czynni? - zapytałam.
- W takim razie odejdź.
- Chcę ci tylko to uświadomić - Nagle przypomniało mi się, skąd kojarzyłam jej krwistoczerwone oczy. Była tą koleżanką starej wyroczni. - Kai nie byłby zadowolony.
Znieruchomiała na ułamek sekundy, po czym prychnęła z pogardą. Zaciągnęła się ponownie. Wyglądało na to, że nic sobie z tego nie robi i robić nie zamierza.
- No nic, widzę, że cię to nie ruszy. W porządku. Nie mogę ci zabraniać takich rzeczy. To rzeczywiście twoje życie i szkodzisz samej sobie. Tylko proszę, nie rób tego w pobliżu pozostałych wilków, dobrze?
Mruknęła coś niezrozumiale. Nagle zobaczyłam, że kobieta wraz z jej papuzim towarzyszem wracali. Uśmiechnęłam się z do nich chytrze. Ona mnie jednak całkowicie zignorowała, robiąc długie kroki, a fotograf dalej kicał ponad kałużami z parasolką. Później z rękami skrzyżowanymi na piersi obserwowałam, jak wsiadają do czarnego samochodu. Początkowo sądziłam, że w środku jest jakiś szofer lub to Papuga będzie kierować, jednak kobieta widocznie zdecydowała się sama tym zająć. Grzecznie usiadł wraz z aparatem na tylnym siedzeniu. Odjechali.
- Kto to był? - zapytała cicho palaczka.
- Nie mam pojęcia, ale zrobili mi zdjęcie - mruknęłam z niezadowoleniem, przypominając sobie tamtą sytuację - Kompletnie nie da się z nimi dogadać. Mówią coś w jakimś innym języku z dziwnym akcentem. Przyjechali do Polski, a po polsku mówić nie umieją...
- Może po angielsku? To język między narodowy.
Zrobiło mi się gorąco. Międzynarodowy? To oznaczało, że każdy musiał go znać. Niestety ja miałam okazję porozumiewać się tylko po polsku i podjąć próbę kilku, nieco starszych rodzajów magicznej mowy, jednak szło mi to fatalnie. Kompletnie nie miałam do tego głowy.
- Tak? - wydusiłam z siebie. Zaśmiała się ironicznie, najwyraźniej rozumiejąc, co tutaj zaszło. Nie skomentowała tego jednak w żaden sposób. Oj no, każdemu zdarzają się błędy...
- Zróbmy wymianę - zaproponowałam po chwili, akurat wtedy, kiedy zduszała niedopałka butem.
- Jaką?
- Ty nikomu nie powiesz o mojej wtopie, a ja nie powiem Kai'emu o tym, że palisz.
- A miałaś zamiar to zrobić?
- Cóż, to już zostawię dla siebie - powiedziałam nieco nieprzyjemnym tonem. Zamyśliła się, po czym z zrezygnowaniem oznajmiła:
- Niech ci będzie - zrobiła pauzę - Ale obiecujesz?
Zaśmiałam się.
- Akurat słowa to ja zawsze dotrzymuję.
Trochę jej ulżyło. Wstała na równe nogi.
- Pracujesz tu? - Kiedy skinęła głową, zapytałam: - Masz przerwę?
- Coś w tym rodzaju... Jestem zwolniona z reszty godzin z dzisiaj.
Pokiwałam w zamyśleniu głową. Dobrze, że przynajmniej ktoś martwił się o utrzymanie domu w Mieście. Swoją drogą ciekawe, czy ktokolwiek go odwiedzał.
- Przestało padać. Wracasz do watahy? Możemy iść razem - zaproponowałam, choć raczej wolałam przebywać sama. Odrobina towarzystwa od czasu do czasu chyba jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

<Sierra? Ciesz się i raduj, że w końcu ktoś odpisał. Nic specjalnego co prawda... ale przynajmniej masz co pisać.>

środa, 19 kwietnia 2017

Od Navri "Jestem młodsza, ale nie gorsza" cz. 1

Sierpień 2019 r.
Mówią, że jestem za słaba na wzięcie udziału w praktycznych lekcjach. Nawet tata. Dlaczego tak we mnie nie wierzą? Co prawda jeszcze nie miałam okazji do pokazania na co mnie stać, ale to nie jest znak, by mnie na samym początku skreślać. Jestem młodsza, ale nie gorsza. Pokażę im, że jestem w stanie im dorównać. Nawet, jeśli uczą się od jakiegoś czasu i są na wyższym poziomie.
Tata uparł się, by mnie odprowadzić, więc teraz truchtałam tuż obok jego długich nóg pokrytych niebieskim futerkiem, w które tak lubiłam się wtulać, zasypiając. Cały czas miałam powieki przymrużone, gdyż idąc lasem, czego szczerze nie znosiłam, na przemian świeciło słońce i wpadaliśmy w cień. Oczy mnie od takiego zjawiska nieźle bolały. Uniosłam pyszczek w stronę taty. Nawet, jeśli był za czymś w rodzaju mgły, widziałam, że ma pewne obawy co do mojego nauczania. Pewnie nie chciał mnie tam zostawiać.
Niebawem dotarliśmy na miejsce. Na polanie już turlały się szczeniaki, przepychając się i szarpiąc za swoje uszy. Zauważyłam, że był tam również ten nowy, który każe się nazywać Shenem. Niezbyt za nim przepadałam, był zbyt towarzyski. Szczególnie, kiedy próbował mnie zagadywać. Jeszcze nigdy mu nie odpowiedziałam. Właściwie, nawet nie miałam takiego zamiaru. Kiedy tylko szczeniaki mnie dostrzegły, dumnie uniosłam podbródek. Aoki od razu się zerwała z trawy i do mnie podbiegła.
- Navri! Przyszłaś nas odwiedzić?
- Przyszła się uczyć - odpowiedział mój tata. Ruda wadera szybko uniosła łepek na jego pysk. Był znacznie od niej wyższy, więc widziałam, że zadrżała lekko.
- Jest chyba za malutka, proszę pana - odparła trochę ciszej. Tata się tylko uśmiechnął i zwrócił pysk w kierunku obcej mi wadery o nieprzyjemnych, zielonych oczach. Napięłam wszystkie mięśnie, ale nie reagowałam w żaden bardziej widoczny sposób. Czy to nauczycielka? Przypominała mi cień.
Tata do niej podszedł. Pobiegłam za nim, chcąc podsłuchać, o czym rozmawiają.
- Cześć, Yuki. Już wszystko omówiliśmy z Alfami. Navri dołącza do twojej grupy. Postaraj się, aby miała trochę łatwiejsze zadania...
Zmierzyła mnie zielonymi ślepiami. Nie była zbyt zadowolona z takiego zarządzenia.
- Nie będę robić forów komuś, kto i tak twierdził, że jest dość dobry, by się uczyć wcześniej - zakpiła - Sprawa jest prosta. Nie da rady spełniać moich poleceń: nie ma przychodzić, póki nie będzie w odpowiednim wieku. Chyba była taka umowa.
- Alfa nic nie mówiła...
- W takim razie to ja tutaj jestem nauczycielką i to ja wyznaczam zasady, jakimi będę się kierować. Program nauczania stworzyłam sama i nie pozwolę sobie, aby ktokolwiek mi dyktował, co mam robić, a czego nie.
To zamknęło usta mojemu tacie. Nie wyglądał na zachwyconego. Spoglądałam to na niego, to na waderę o imieniu Yuki.
- Dzieci! W szeregu zbiórka! - ryknęła nagle samica. Na jej polecenie zbiegły się wszystkie szczeniaki i ustawiły w równej linii, jeden obok drugiego. Wiedziałam, że tacie podejście Yuki się to nie podoba, jednak posłał mi taki uśmiech, jakby mówił, że wszystko będzie dobrze. Popchnął mnie delikatnie nosem w kierunku pozostałych, więc niechętnie poczłapałam do rówieśników. Chyba pierwszy raz na tak długo odłączę się od taty, w dodatku po to, by się uczyć. Przeszedł mnie dreszcz podniecenia. Ja jeszcze pokażę tej całej Yuki, że wcale nie jestem taką łamagą, na jaką wyglądam. Tata zniknął za drzewami.
- Wspaniale - syknęła pod nosem, widząc, że jednak nie uciekłam. Posłałam jej beznamiętne spojrzenie. - Od dziś mamy nową koleżankę na zajęciach. Jest nią... - urwała, wyraźnie nie pamiętając mojego imienia. Nie zdążyłam sama odpowiedzieć, bo robiłam to zawsze z opóźnieniem, przez wciąż niewypracowany aparat mowy. Wyręczyły mnie szczeniaki:
- Navri!
Wyglądały na zadowolone z mojej obecności. Ciekawe, dlaczego. Czy praca w większej grupie nie czasem jest trudniejsza? Poza tym chyba przyszliśmy tutaj się uczyć, a nie rozmawiać. To nie spotkanie towarzyskie, tylko ciężka praca. Chciałam coś wynieść z tego na przyszłość.
- Dziś będziemy polować na ryby.
- Znowu? - jęknęły szczeniaki. Tylko Shen wyglądał na całkowicie nieobecnego. Całą swoją uwagę skupiał na mnie, sądząc, że tego nie widzę. Od samego początku wbijał w nas natrętne spojrzenie. Chciał czegoś, ale nie miałam pojęcia, czego.
- Już opracowaliśmy pułapki, więc możecie spróbować je wykorzystać. Ten, kto złowi najwięcej ryb, wygrywa.
- Co takiego? - dopytała Moone.
- Brak lania - syknęła. Szczeniaki się skuliły, ale kiedy nauczycielka ruszyła z polany w głąb lasu, wszystkie posłusznie za nią podążyły.
- Będziemy padnięci, a mamy jeszcze później lekcję magii... Kai będzie się znowu denerwował, że wyglądamy jak żywe trupy - mówiła półgłosem Moone do Shena. Ten tylko potakiwał. Zmarszczyłam nos. Trochę racji jednak mieli. Zanosiło się na to, że ja również będę miała w przyszłości taki problem, szczególnie, że wychodziło na to, że nie mamy zbyt wiele przerwy między kolejnymi zajęciami.
- A ja idę do domu! - wtrąciła Aoki, jednak starsze szczeniaki zmierzyły ją wzrokiem. Uśmiechnęła się tylko triumfalnie, zupełnie jakby miała powód do radości. Niebawem sama będzie narzekać, a Moone i Shen będą się śmiać, bo już ukończą szkołę. Cały czas mrużyłam oczy i wlokłam się za pozostałymi. Im dłużej szliśmy, tym mniej chęci do nauki miałam. Nigdy nie potrzebowałam się jakoś bardzo wysilać fizycznie, a taki start nie zanosił się dobrze. Miałam nadzieję, że jezioro lub staw będą w słońcu. Jeśli jednak padnie na cień... już po mnie.
- Razi cię słońce, że tak mrużysz ślepka? - zagadała Moone. Nie odpowiedziałam. - Bo słyszałam, że w Mieście ludzie chodzą z takimi przyciemnianymi szkiełkami na oczach, żeby ich nie raziło. Nazywają to okularami przeciwsłonecznymi. Możesz kogoś poprosić, aby ci kupił, albo co...
Wciąż milczałam. U mnie problem był odwrotny, a rozwiązanie nie było tak proste, jak jej się wydawało. Co jeśli bolała mnie ciemność, a nie jasność? Czy są szkiełka, które rozjaśniają widok? Naświetlają oko? Chyba nie.
Zatrzymaliśmy się przy stawie. Na szczęście nad nim nie było żadnych gałęzi, więc było dość jasno, bym dostrzegła, że w wodzie pluskały się dziesiątki rybek o błyszczących, kolorowych łuskach. Jeszcze nigdy nie polowałam. Przełknęłam ślinę.
- Gotowi, do startu... Start! - krzyknęła nauczycielka do wilków, które już się ustawiły na odpowiednich stanowiskach. Ja jako, że się zamyśliłam, stałam zbyt daleko. Moone i Aoki sprawnie maczały łapki i pyszczki we wodzie, starając się wyłowić którąś z rybek, a Shen widocznie wpadł na inny pomysł. Dosłownie w momencie startu skoczył do wody. Z wrażenia aż podbiegłam, żeby zobaczyć, co kombinował. Jednak umiał pływać i nurkował. To jednak raczej rozpraszało rybki, lecz zdawał się tego nie dostrzegać. Od razu było widać, że albo nie uczęszczał na lekcje, albo nie uważał. Taka strategia nie należała do najlepszych.
- No dalej, Navri! Do roboty! - poganiała Yuki. Ogarnęła mnie lekka irytacja. Nie miałam pojęcia, jak się za to zabrać, a miałam łowić. Nie wiedziałam nawet, czy w razie poślizgu i wpadnięcia do wody bym się nie utopiła. Zerknęłam raz jeszcze na koleżanki i zdecydowałam robić to samo, co one. Jednak moja łapka była za krótka, by sięgnąć chociażby tafli z wyższego brzegu, więc przeniosłam się na nieco niżej usytuowany punkt. Tam jednak nie pływały ryby. Miałam ochotę powiedzieć coś niemiłego w kierunku Shena, który skuteczne je odganiał, ale dałam sobie spokój. I tak by nie usłyszał.
Moone wyłowiła najwięcej rybek. Aoki zabrała się za robienie prostej konstrukcji z gałązek, która musiała być tą pułapką, o której wspominała Yuki. Shen właśnie wyrzucił pierwszą złowioną rybę na brzeg. Ja dalej stałam, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić.
- Łowić, łowić!
Zdecydowałam się w końcu wejść do wody, zupełnie jak basiorek. Tata mi kiedyś wspominał, że każdy psowaty umie pływać od urodzenia i okazało się to być prawdą. Na całe szczęście. Próbowałam nurkować, jednak wychodziło mi to naprawdę kiepsko. Pływałam w kółko jak głupia, będąc nieprzyjemnie morką. Było mi zimno. Podążyłam na płyciznę, by tam się otrząsnąć z lodowatej wody, jednak kiedy tylko to zrobiłam, poczułam na plecach przyjemne ciepło. Zaczęłam się opalać. Patrząc, jak cała reszta grupy zawzięcie łowi, poczułam, że coś mnie połaskotało w łapę. Były to... rybki. Uznając moje łapy za jakieś kłody, pogryzały futerko. Miałam ochotę odskoczyć i uciec od dziwnego łaskotania, ale uznałam to za moją jedyną szansę. Szybko zanurzyłam pyszczek i zacisnęłam szczęki. Udało mi się pochwycić za jednym razem dwie małe rybki. Jako, że wbijałam w nie tępe jeszcze zęby, nie poczułam krwi, tylko dziwne chrzęszczenie. Chyba połamałam im ości.
Pomimo tego, że udało mi się upolować najmniej, byłam najbardziej zadowolona ze swojego dokonania, choć nie okazywałam tego przed nikim, prócz taty, który przyszedł niedługo po zakończeniu zajęć.

<C.D.N.>

Uwagi: Brak.

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Wakacyjna sztafeta (propozycja)

Chciałabym Wam zaproponować pewien projekt, który odbędzie się (prawdopodobnie) w te wakacje. Wiele zależy od Waszej decyzji. Wasze opinie wyrażajcie przez okienka z reakcjami przy poście (niżej o ich znaczeniach) udział w ankiecie oraz komentarzy.
Przejdźmy może do wyjaśnień.
W wielkim skrócie
Chodzi o zrobienie regularnej serii opowiadań na WMW, do którego będzie stały program, zupełnie jak ten telewizyjny. Przykład:
23.07
4:00: seria 1: "Jedenjedenjeden", część 1
8:00: wszystkie inne opowiadania, które mi nadesłano, niezwiązane ze sztafetą
12:00: seria 2: "Dwadwadwa", część 1
16:00: wszystkie inne opowiadania, które mi nadesłano, niezwiązane ze sztafetą
20:00: seria 3: "Trzytrzytrzy", część 1
24:00: wszystkie inne opowiadania, które mi nadesłano, niezwiązane ze sztafetą

24.07
4:00: seria 1: "Jedenjedenjeden", część 2
8:00: wszystkie inne opowiadania, które mi nadesłano, niezwiązane ze sztafetą
12:00: seria 2: "Czteryczterycztery", część 2
16:00: wszystkie inne opowiadania, które mi nadesłano, niezwiązane ze sztafetą
20:00: seria 3: "Trzytrzytrzy", część 2
24:00: wszystkie inne opowiadania, które mi nadesłano, niezwiązane ze sztafetą

Czym są owe "serie/sztafety"?
To coś w rodzaju przygód, jednakże nie są one luźnym pomysłem i mają ustaloną fabułę. Udział może brać w jednym od 3 do 10 postaci. Każdy wilk może brać jednocześnie udział w 5 seriach (zgłoszenie samej chęci wzięcia udziału w wybranej akcji również liczy się jako seria aktywna). Każdy z członków może zaproponować własne pomysły, wraz z fabułą czy wymogami. Wówczas to oni trafiają na stanowisko "organizatora".
Na start chciałabym Wam podsunąć 10 tematów na serie. To, czy się pojawią zależy od Waszej decyzji, czy projekt będzie realizowany.
Planowane są również serie łączone z innymi stadami!

Kim jest organizator?
Jest to osoba, która zdecydowała się panować nad całą sytuacją. W jakim sensie? Otóż musicie się zorganizować sami. Począwszy od kolejki pisania, a skończywszy na porozumiewaniu się przed publikacją. To po prostu taki jakby szef. Nie musi on być przywódcą w opowiadaniu.

Kiedy pojawią się same tematy?
Kiedy zdecydujemy, czy sztafeta się odbędzie. Jeśli będziecie za, najwcześniej za ok. tydzień, najpóźniej na początku maja.
Przykładowy temat:
Grupa poszukiwawcza
Opis: Grupa wilków udaje się na poszukiwania wyjątkowych roślin. Na końcu zapasy zostaną połączone, podzielone i zostaną wyważone określone wcześniej eliksiry. Ich podział jest również zależny od decyzji wilków.
Fabuła: Nieznana, powstanie w trakcie pisania.
Organizator: (poszukiwany!)
Wymagania: pisanie op. na min. 50 linijek, w którym odnajduje się rośliny
Wymagana ilość wilków: 8
Przewidywana ilość części: 24
Częstotliwość publikacji: codziennie/raz na 3 dni/co tydzień/co 2 tygodnie/co miesiąc
Nagrody: 30 pkt. za op.; końcowo podział uzbieranych roślin i ewentualne wykorzystanie eliksirów na wybranych wilkach
Status: oczekujący/trwający/zakończony

Od kiedy można pisać?
Od momentu zebrania pełnego zespołu. Jeszcze przed rozpoczęciem wakacji możecie tworzyć (ba! jest to wręcz wskazane), wysyłając sobie poszczególne części między sobą na Howrse/przez e-mail oraz do mnie, bym mogła skontrolować, czy wszystko jest w porządku. Która grupa jest najlepiej zorganizowana, ta trafia na początek wakacyjnego grafiku. Wcześniej każda z części nie jest publikowana.

Jak wygląda sam dobór grafiku?
Decyduję, jak będą wyglądać jego proporcje tydzień przed. Czyli np. jeśli dostanę w ostatnim czasie 8 opowiadań zwykłych, a tylko 2 na sztafetę, wówczas wychodzi na to, że 80% będzie tymi właśnie innymi op., a 20% sztafetą. Czyli na dzień 3 op.: 2 normalne, 1 na sztafetę; godziny publikacji to 8:00, 16:00 i 24:00.
To, która sztafeta dostanie akurat swoją kolej zależy od ilości części (a raczej %, w jakiej jest ukończona) oraz ustalonej częstotliwości publikacji. Muszą się wyrobić z wysyłaniem opowiadań jeszcze przed ustalonym dniem publikacji.

Co jeśli jakaś z grup spóźni się z daną częścią?
Wypada z kolejki. Jej miejsce zajmuje inna, jeszcze niepublikowana (lub z zawieszoną publikacją, jeśli również "wypadła"). Może wrócić dopiero, kiedy napisze dość dużo op., by zająć cudze miejsce.

Jak wygląda pisanie serii z innym stadem?
Na tamto stado również wjeżdża coś w rodzaju sztafet. Wówczas również trzeba się zorganizować z chętnymi członkami owej watahy. Oni publikują swoje op. na swoim blogu, my na swoim. Z tym, że jeśli np. część 1, 3, i 6 z kolejki należy do członka WMW, to na końcu cz. 1 jest link do drugiej (tej na tym innym blogu, weźmy na to na CK) oraz na początku trzeciej. Na CK na początku tej drugiej jest link do pierwszej oraz na końcu do trzeciej. Jako, że WMW ma tylko część 3 i 6, a CK 4 i 5, to również pojawią się wszystkie linki przy poprzedniej części (czyli w tym przypadku jest to część trzecia: tam, na jego końcu, pojawi się link do części 4 i 5 oraz na początku szóstej).

Czy mogę stworzyć serię wspólną z moją watahą?
Możesz, ale pod warunkiem że pracujesz sprawnie (czyli jesteś w stanie ogarnąć wszystkie grafiki tak, aby współgrały z WMW) i Twój blog jest aktywny.

Znaczenie reakcji pod tym postem:
  • Zabawne: Pomysł świetny, na pewno wezmę udział!
  • Ciekawe: Niby pomysł dobry, ale nie wiem, czy się powiedzie. Nie wiem, czy się zaangażuję, ale raczej tak.
  • Pouczające: Pomysł w porządku, ale jest nas za mało - wstrzymaj się z realizacją do być może kolejnych wakacji. Nie wiem, czy wezmę udział, ale raczej nie.
  • Głupie: Nie zgadzam się, uważam, że to nie ma sensu. Nie wezmę udziału.
Ponadto możecie napisać komentarz. Możecie ustawić autora jako anonimowego, więc możecie nawet pisać nie posiadając konta.

Mam nadzieję, że nie napisała tego aż tak chaotycznie, jak wydaje mi się, że jest.
Proszę o pomoc w podjęciu decyzji!
Administratorka bloga

sobota, 15 kwietnia 2017

Od Shenvedő Ashe "Tworzenie Eliksirów" cz. 2

Lipiec 2019 r.
Po południu przyszedł czas na lekcje tworzenia Eliksirów. Monne i Aoki na szczęście nie było. Mogłem się wyciszyć. Wszedłem do sali w której odbywa się lekcja, lecz nikogo tam nie zastałem. Po chwili czekania nauczyciel przyszedł. Na jego grzbiecie była torba.
- Dzień dobry - przywitał się.
- Dzień dobry - odpowiedziałem
- Dzisiaj pójdziemy w teren - powiedział - pokaże ci zastosowanie niektórych ziół i gdzie je znaleźć - powiedział. Wyszliśmy z jaskini.
- Proszę pana? - zapytałem
- Tak?
- Jak się pan nazywa? - zapytałem
- Jestem Kai - odpowiedział. Szliśmy tak dalej gdy weszliśmy do Różowego Lasu.
- W Różowym Lesie można znaleźć Róże Hery i inne przydatne zioła. Dziś poszukamy fiołków i pokrzyw - mówił - teraz szukaj fioletowych, małych kwiatów. Za godzinę bądź na skraju lasu z tym co zdobyłeś - powiedział i zniknął. Zacząłem szukać kwiatków. Nie było ich trudno znaleźć. Porastały co dwa metry od siebie. Nazbierałem ich tak dużo, że nie mogłem ich w pysku utrzymać. Przystanąłem i pomyślałem co mógłbym zrobić. Wiem. Położyłem kwiaty na ziemi i przy najbliższym drzewie zacząłem wykopywać norkę. Wykopałem pięćdziesięciocentymetrową norkę i włożyłem fiołki do niej. Zbierałem dalej, gdy poczułem bolesne ukucie w zadek. Pisnąłem i się odwróciłem. Zobaczyłem krzak z pięknymi piętnastoma fioletowymi różami. Uwiedziony ich wyglądem, zerwałem wszystkie. Ból zadawany przez kolce był okropny. Swędzący i kłujący jak ukąszenie szerszenia. Zaniosłem róże do norki. Zerwałem jeszcze trochę fiołków. Minęła już godzina. Zabrałem w pysk to co mogłem i postawiłem sobie ostrożnie na grzbiecie. W pysk zabrałem jeszcze róże i szedłem na skraj lasu. Zobaczyłem już pana nauczyciela. Gdy zobaczył co trzymam w pysku, zdziwił się. Ja się tylko uśmiechnąłem.
- Shenvedő! - powiedział - znalazłeś Róże Hery!
Położyłem te róże na ziemi.
- Co zrobić ze fiołkami? - zapytałem.
- Włóż je do mojej torby, a róże zachowaj dla siebie - powiedział. Włożyłem fiołki do jego torby i zabrałem róże do pyska.
- To co teraz? - zapytałem z różami w pysku.
- Teraz to koniec lekcji, na następnej powiem do czego posłużą nam fiołki - powiedział
- A co z pokrzywami? - zapytałem
- Znalezienie pokrzyw to twoje zadanie domowe - powiedział. Jęknąłem. Poszedłem do swojej norki w której schowałem moje róże. Teraz spotkanie z Aoki! Poszedłem na polanę i czekałem na nią.

    No kiedy ona przyjdzie! Czekam na nią już półtora godziny. Chyba mnie wystawiła. Zasmucony poszedłem do Wodopoju. I co ja teraz ze sobą zrobię? A no, przecież mam zadanie domowe. Znaleźć pokrzywy. Ale następna lekcja tworzenia eliksirów jest dopiero w środę. Załamię się. Depresji dostanę normalnie. A może jednak pozbieram te pokrzywy? To gdy się napiję, polecę po nie.
Zagapiłem się i wszedłem wprost do Wodopoju. Moje skrzydła zamokły. No pięknie, teraz nie będę mógł polecieć. Wypiłem trochę wody i poszedłem szukać tych pokrzyw. Nie mogłem ich znaleźć. Boszeeee, no. Gdy jej się nie chce jest zawsze, gdy jej potrzeba, nie ma jej. Tak jak z pieniędzmi. Ehhh. Znalazłem się na dziwnym terenie. Zobaczyłem pokrzywy. Zabrałem je. Teraz mogę się wracać. Zacząłem się wracać. W połowie drogi zobaczyłem Aoki razem z Moone. Oczywiście.
- Patrz kto idzie - powiedziała Monne - nasz "kolega" - zaśmiała się.
- Co trzymasz w pysku? - zapytała Aoki.
- Pokrzywy
- Pokrzywiło ci psychikę? - zaśmiała się Monne.
- Zadanie domowe z Tworzenia eliksirów - powiedziałem spokojnie. Nabijały się jeszcze trochę ze mnie, gdy w końcu poszły. Straciły u mnie szanse. Ach... Navri. Nienawidzę Aoki i Monne. Nienawidzę ich. Wróciłem do jaskini i schowałem pokrzywy w to samo miejsce gdzie trzymałem róże Hery. Położyłem się i próbując zasnąć, myślałem. Nienawidzę ich. Muszę być od nich lepszy. MUSZĘ. One to wadery. WADERY. Młodsze wadery. MŁODSZE. No tak nie można. Jutro obrona, logika i sztuki kreatywne. W sobotę w południe też. Ech. Najgorsze jest to że przez cały dzień, oprócz wieczoru, będę musiał przebywać z tamtymi babami. 

C.D.N

Uwagi: Wciąż brakuje daty. Nie "weszłem", tylko "wszedłem"! Nie musisz pisać "Pan" wielką literą, bo kiedy tak się robi, zazwyczaj ma się na myśli Jezusa. Stosowanie takiej wersji jest również wykorzystywane... w listach. Różowy Las to nazwa miejsca, więc powinnaś zapisywać ją wielkimi literami. Nie musisz cały czas wtrącać, że mówił, bo przecież to bardzo wyraźnie widać. Wilki nie umieją ustalić godziny.