Lato, rok 2018
- Łżesz! - wrzasnął ponownie.- Dlaczego miałbym niby kłamać?
- Żeby... żeby... - Z trudem łapał powietrze - Żeby odwrócić moją uwagę!
- Obmyślę tę możliwość - powiedziałem ze spokojem. Wyglądał na naprawdę rozwścieczonego. Jego pierś drżała. - Widzę, że też masz problemy z oddychaniem w trudnych sytuacjach. Masz to za tatusiem.
- NIE!! - krzyknął, wściekle kłapiąc zębami tuż przed moją szyją. Uniesienie podbródka uratowało mnie przed ugryzieniem.
- Co ci strzeliło do łba? Byłeś takim uroczym szczeniakiem - zagadywałem dalej. Przyuważyłem, że jeden łańcuch jest dłuższy. Może gdybym tak...
- ZAMKNIJ SIĘ!
Wziąłem zamach silną łapą w taki sposób, że łańcuch owinął się wokół jego gardła. Spróbowałem usiąść, co spowodowało naprężenie się i napieranie na siebie ogniw. Draven miotał się, próbując rozdrapać łańcuch, który tak łatwo zdołałem o niego zahaczyć. Jak się okazało, nie był wcale tak mocny, jak się wydawało, bo już po chwili się zerwał. Zauważyłem, że jeden pod siłą mojego syna również pękł. Został tylko ten na mojej lewej przedniej łapie i prawej tylnej. Miałem brązowego basiora na chwilę z głowy. Sapał nie tylko z utraty tchu, ale i także z nerwów. Szarpnąłem kilka razy. Miałem dość siły, by nagiąć kilka ogniw, jednak nie rozerwać. Kiedy Draven uniósł głowę, posłałem mu wyzywające spojrzenie.
- Ty... - zaczął, chcąc się na mnie rzucić. Obroniłem się jednak, turlając się w bok. Łańcuch trzymający moją tylną łapę pękł, a ten, który przytrzymywał przednią, podciął kończyny kata. Wrzasnął, tracąc równowagę. Gruchnął głucho o ziemię.
- Beznadziejne te łańcuchy. Strasznie zardzewiały - skomentowałem, podnosząc się z ziemi. Starałem się nie ukazywać zbytnio mojej siły, tak, by sądził, że rozerwanie łańcuchów wcale nie było zasługą moich mięśni, tylko zwykłemu osłabieniu metalu. Warcząc, powoli się podniósł. Przybrałem pozę bojową, cofając się o kilka kroków. Przez chwilę się okrążaliśmy: on rozdrażniony, ja całkowicie opanowany.
- Chcesz walczyć z własnym ojcem? Nie marzyło mi się nigdy spotkanie w taki sposób. Wiem, że w głębi duszy jesteś dobrym chłopcem i wcale nie chcesz źle. Ta wadera cię do tego zmusza? - mówiłem, zagłębiając się w jego umysł. Zamierzał zaatakować poprzez wbicie zębów w mój kark, obrócenie się i przyduszenie swoim ciężarem do ziemi. Nie mam pojęcia, kto go szkolił, bo był znacznie ode mnie lżejszy. Kimkolwiek był jego nauczyciel, musiał być w tym beznadziejny.
Draven rzucił się na mnie, z dokładnie takim zamiarem, jak przewidziałem. Zrobiłem uskok, unosząc wciąż spętaną łańcuchem łapę na wysokość jego piersi. Uwiesił się na nim. Teraz gardłowy warkot przerodził się w żałosne piśnięcie. Zaśmiałem się cicho. Podwinął tylne łapy pod siebie, zupełnie jak ogon. Pomimo tego, że jakby chciał, mógł dotknąć ziemi. Za chwilę łańcuch dramatycznie pękł, a on spadł na ziemię. Jako, że stałem na tylnych łapach, opadłem. Nadal miałem niezbyt wygodne obręcze na trzech z czterech kończyn, ale to był mój najmniejszy problem. Zawsze istniała możliwość tłumaczenia tego jako modną ozdobę.
- Nie jesteś moim ojcem - Warknął, kiedy się tylko pozbierał. Ponownie zdecydował udawać wielce groźnego, strosząc futro - Nie mam ojca. Był nieudacznikiem. Nie jest godzien naszej krwi. Porzucił matkę na rzecz własnych wygód. Powinien zostać wygnany na zawsze! Skazany na śmierć!
Zacząłem się śmiać, co go trochę wytrąciło z transu. Jego mięśnie zelżały. Wykorzystałem ten moment, by na niego skoczyć. Przetoczyliśmy się kilka razy, ale to ja skończyłem, będąc na górze i przytrzymując jego łapy swoimi. Nie był zdolny do ruchu. Właściwie, to chyba nawet nie chciał się uwolnić. Jego oczy były okrągłe ze strachu.
- Bzdury wam nagadała. Cała ona... To aż po prostu śmieszne. Nie widziałeś, jak mną pomiatała? Oczywiście, że nie. Robiła wszystko, by utrzymać pozory, że było inaczej. Tak, jak ona chciała to widzieć. Dopiero po czasie zrozumiałem. Wciąż mnie to boli... ale teraz widzę, że cała ta żałość nad sobą przez te wszystkie lata była na nic. Kto cię szkolił? Nie umiesz nawet walczyć. Pokonał cię stary basior, który w dodatku był przykuty do podłoża - zakpiłem - Mogłeś zostać w Watasze Magicznych Wilków. Tam dostałbyś staranne szkolenie w tej dziedzinie. Jakiekolwiek pranie mózgu ci nie zrobiono, wiem, że gdzieś w głębi duszy chcesz wrócić i nie jesteś głupi. Trochę zaślepiony, ale nie głupi.
Zszedłem z niego. Głośno dysząc, nadal leżał na plecach. Wyglądał na wyraźnie przytłoczonego tym, co właśnie mu przekazałem.
- Inu...! - wykrztusił po chwili, patrząc pustym spojrzeniem w odległe krzaki. Przekląłem, orientując się, że od dłuższej chwili stała tam Alfa. Wycofałem się o kilka kroków, w pełni gotowości na atak. Nie wiedziałem, czego się po niej spodziewać, jednak wyglądała na lepiej przygotowaną, niż Draven. Majestatycznym, choć zdecydowanym krokiem się do nas zbliżyła.
- Słabeusz - syknęła, przechodząc obok Dravena. Skulił się. Zacząłem mu współczuć.
- Zawsze się tak na nim wyżywałaś? - zapytałem, nie odrywając od niej wzroku. W jej oczach było coś niedostępnego, co sprawiało, że nie umiałem wejrzeć do jej umysłu. Zdarzało mi się to niezwykle rzadko.
- Dlaczego mówisz w czasie przeszłym? - uśmiechnęła się ironicznie. Popatrzyłem błaganie na syna, ale jego spojrzenie mówiło nie prowokuj, daj się pokonać. Wykorzystała chwilę nieuwagi na wzięcie zamachu i wycelowania pazurów w mój pysk. Na szczęście udało mi się uchylić. Treningi w watasze jednak na coś się zdawały.
- Skąd ta nienawiść?
- Jesteś tu wrogiem. Nie możesz tu przychodzić.
- Czyżby? - zakpiłem. Nakręciłem w taki sposób, że teraz zbliżaliśmy się do Dravena. Zamierzałem go szturchnąć, aby zrobił COKOLWIEK. Aby w jakikolwiek sposób okazał, że ma w sobie krew wojownika. Że nie jest babą.
- On nie wstanie - syknęła, dostrzegając, że na niego spoglądam.
- Ja jednak wciąż w niego wierzę - powiedziałem ze spokojem, rzucając się na nią. Zrobiła unik. Zobaczyłem, że zza krzaków wybiega wiele innych, równie sponiewieranych jak Draven, wilków. Wyglądali na niedożywionych.
- To twój koniec, staruchu - oznajmiła, uśmiechając się triumfalnie. Zatrzymałem się, gotów do starcia. Nagle zostałem oślepiony. Zrobiło się gorąco. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że nastąpił wybuch, a teraz całą łąkę trawiły płomienie. Przemieszczały się nienaturalnie prędko, wszystkie zmierzały w kierunku wrogich mi wojsk. Odwróciłem się do Dravena. Uśmiechnąłem się, widząc, że zerwał się na równe łapy, a jego skupione spojrzenie mówiło mi o tym, iż to jego sprawka. Posłał mi przelotne spojrzenie i wypowiedział nieme "uciekaj". Nie wiedziałem do końca, o co z tym wszystkim chodzi, skąd to pranie mózgu, ale zdecydowałem się usłuchać. Pobiegłem z dala od morderczych płomieni, zagłębiając się w las. Biegnąc, zdawałem się niemal latać. Łapy lekko odbijały mnie od chłodnego podłoża, nie wytwarzając żadnego hałasu. Obejrzałem się raz jeszcze przez ramię. Palące gorąco w plecy stopniowo zanikało, jednak duszący dym nadal był wyczuwalny.
Nagle usłyszałem w swojej głowie głos. Głos, który słyszałem już wcześniej. Dokładnie ten sam, który wyśpiewywał anielską pieśń. Głos mojej córki. Achity.
Zaopiekuj się nią.
Nie miałem pojęcia o kogo chodzi, jednak to, że przesłała mi telepatyczną wiadomość dało mi jasny znak, że faktycznie odziedziczyła moje zdolności. Przesłanie jednej wiadomości z jednej ze stron znaczyło, że mogę jej odpowiedzieć, o ile moje wystarczało mi umiejętności.
Kim?
Moją córką. Została w watasze. Na pewną ją poznasz. Będzie u was bezpieczna - rzekła. W tonie jej "głosu" wyczuwalny był lęk. Nie wróżyło to nic dobrego.
Achita, córeczko? Co się tutaj dzieje?
Tym razem odpowiedziała mi kompletna cisza. Byłem dziadkiem? Przeszły mnie dreszcze, jednak nie przerywałem ucieczki. Tak wiele mnie ominęło... Musiałem jak najprędzej przekonać się, co miała przez to na myśli. Zapachy stawały się coraz mniej wyraźne. Oddalałem się z terenów tej przeklętej watahy. Miałem nadzieję, że Draven sobie poradzi. Tak wielkie nadzieje w nim pokładałem... Liczyłem w to, że jednak mocą nadrabia swoją niezgrabność. Jeśli tak, to dlaczego mnie nie atakował zaklęciami?
Nie uzyskałem jednak na to nigdy odpowiedzi. Co dokładnie zleciła mi Achita, również pozostało dla mnie zagadką przez najbliższe kilkanaście miesięcy. Wracałem kilka razy na tereny, na których mieszkały moje dzieci, jednak za każdym razem zastawałem równie tragiczny widok. Doszczętnie spalony obszar, gdzieniegdzie poznaczony wyraźnymi śladami po bitwie potężnych czarów. Nikt już później się nie osiedlił w tym miejscu. Dopiero uzyskawszy całkowitą pewność, iż tam nikogo nie odnajdę, postąpiłem kolejny krok w kierunku odkryciu prawdy o tym, jaki los spotkał nasz cały ród...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz