Wstałem rano wyczerpany. W nocy nie mogłem spać. Cały czas miałem "gęsią
skórkę. Przeraźliwe zimno wydobywające się gdzieś z mojego wnętrza
rozpierało mnie całego. Nie mogłem nic z tym zrobić, czułem się bezradny
wobec tego dziwnego uczucia. Bałem się. Ale właściwie czego? Niestety
nie umiałem tego określić. Zmęczonym wzrokiem rozejrzałem się po mojej
jaskini. Nic ciekawego. Szarawe ściany tworzące niewielki "pokój"
idealnie dopasowany dla jednego wilka płci męskiej dzisiaj były jakby
ciemniejsze. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Na jednej z czterech ścian
zauważyłem podłużny cień. Na początku był rozmazany jednak przeraźliwie
szybko nabierał ostrości. Zobaczyłem coś, a raczej kogoś strasznego.
Kogoś kto prześladował mnie od dzieciństwa. Wystraszony uciekłem na
plaże. Tutejsza plaża zawsze, ale to zawsze kojarzyła mi się z czymś
przyjemnym. Teraz jest wiosna, więc tym bardziej przebywanie tam powinno
mi pomóc powstrzymać wspomnienia powracające do mnie. Biegłem
odwracając się co chwilę by spojrzeć czy nie idzie za mną. Zobaczyłem
znowu jej cień. A dokładniej elipsę cienia zbliżającą się w moją stronę.
Przyspieszyłem. To nic jednak nie dało. Elipsa tak samo jak jakieś 3
lata temu stała się jeszcze szybsza, Im szybciej uciekałem tym ona była
bliżej. W końcu dotarłem. Na plaży była jakaś wadera z watahy. Spojrzała
na mnie ze zdziwieniem, kiedy wparowałem na plaże oglądając się za
siebie.
- Cześć. - przywitała się.
Wystraszony podskoczyłem. Wadera spojrzała mi w oczy.
- Boisz się mnie? - spytała.
- Nie ciebie tylko JEJ! - wyszeptałem ze strachem malującym się w moich oczach.
- Kogo? - spytała.
- JEJ. - wskazałem za siebie.
- Nikogo tam nie widzę. - odparła.
- Przypatrz się. - rozkazałem.
Wadera spojrzała w stronę z której przybiegłem. Nic nie mówiła tylko patrzyła.
- Chodzi ci o ten cień? - zapytała.
Pomyślałem chwilę po czym powiedziałem:
- Tak.
W końcu teraz była jako postać cienia. Już nie była elipsą, a to oznaczało, że jest coraz gorzej.
- Ohh... Szczeniaczek wystraszył się cienia? - zapytała z drwiną.
- Nie. To nie jest jakiś tam zwyczajny cień. To MIRIAM! - powiedziałem szybko.
- Kto? - zapytała.
- Miriam. - powtórzyłem - Miriam jest w moich stronach ucieleśnieniem
morderstwa. Była człowiekiem. Za życia była dobra. W ostatni dzień
swojego życia (miała 15 lat) siedziała ze swoim szczeniaczkiem na
wieloosobowej, drewnianej huśtawce. Szczeniaczek był jednym z 6 jej
małych szczeniaczków, jej ulubieńcem. Wokół huśtawki rosło wiele
kolorowych kwiatów. Wieczorem szczeniaczek wystraszony uciekł do
pobliskiego lasu. Miriam wystraszona, że jej ulubieńcowi może coś się
stać ruszyła za nim. Popełniła swój największy błąd w życiu. Właściwie
to on był jej ostatnim. Po wsi, w której mieszkała grasował wtedy
seryjny morderca. Uciekł z pobliskiego więzienia. Był akurat w lesie.
Zabił swoim wielkim, szerokim nożem Miri i jej pieska. Posiakał ich jak
cebule do pierogów! Miriam rządna zemsty zabija innych. Uwzięła się na
mnie. Prześladowała mnie odkąd skończyłem 4 miesiące do czasu, aż miałem
około 1 roku i 2 miesięcy. Teraz wróciła.
Jak na potwierdzenie moich słów usłyszeliśmy zachrypły głos, a potem jej właścicielkę.
- Witaj Rayn. Stęskniłeś się?
Głos oczywiście należał do Miriam.
- Że ktoś jeszcze pamięta o tym wszystkim. - uśmiechnęła się złośliwie odsłaniając równe, białe zęby.
Miriam za życia uchodziła za prawdziwą piękność. Atłasowa karnacja,
długie, czarne, włosy, mały nos, ładne zawsze uśmiechnięte usta i duże
oczy o nieokreślonym kolorze patrzące radośnie na świat. Była też smukła
i wysoka.
Po śmierci się zmieniła. Nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. Choć
może nie do końca... Włosy stały się jeszcze prostsze. Zaplątawały się
tam często małe gałązki. Oczy nie zmieniły swojej barwy, ale spojrzenie
stało się dzikie i patrzące na wszystko z nienawiścią. Na ciele miała
blizny i strupy tworząc w kratkę.
Zawsze chodziła w białej sukience, w której zginęła. Przy sobie miała też często ten sam nóż co ją zabił.
Piesek natomiast zmienił się w wielką, ciemną świnie czy to też dzika.
Zależy jak kto go zauważy. Miriam trzyma go na srebrnym łańcuchu (tego
psa najpierw uduszono łańcuchem).
Wadera stająca obok mnie patrzyła wystraszona na Miriam.
- Jak masz na imię? - zwróciła się natomiast Miriam w stronę wadery.
Przypomniało mi się wtedy, że byłem tak zajęty M., że zapomniałem jej imienia.
- Jj... Jes... Jestem... - jąkała się samica.
<Wadero? Kim, żeś ty jest, bo nie pamiętam XD>
Uwagi: brak
Miriam za życia:
Po śmierci:
Mały Rayn (jak był prześladowany przez M.):
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz