- Desari... - mruczał wrogo znajomy głos w mojej głowie. - Zawsze
chciałaś doznać uczucia miłości, więc proszę, szczęśliwa? - - Kovu. To
tylko iluzja. Dlaczego mi to robisz?! - odwarknęłam w myślach.
- Moja droga, jestem wysłannikiem Twojego ojca. Poddaj się a dam Ci spokój.
- Wiesz, że nie umiem kochać, a każesz mi to robić, wyłącznie o to, żeby
mnie skrzywdzić, dobić... Ja już nie mam siły. Jesteś z siebie dumny? -
Usłyszałam jego śmiech.
- Bardzo... Dobrze kotku, prześpij się dla urody... - prychnął, potem już go nie usłyszałam, zaczęłam medytację.
Następnego ranka wstałam wcześniej z zamiarem upolowania jakiegoś "
rannego ptaszka " dosłownie jak i w przenośni. Po drodze mijałam wilki
słodko śpiące w swoich jaskiniach, myślałam sobie, że są takie bezbronne
w stosunku do mojego ojca, że jeśli zaraz nie podejmę jakichś kroków,
zginą w ciągu kilku sekund, nieświadome śmierci. Kilka jaskiń było
pustych na moją niekorzyść, bo mogłam na kogoś natrafić. Cóż... Szłam
niespokojna, czułam, że coś jest nie tak, jak być powinno. Nagle
nawiedziły mnie zawroty głowy i mocna migrena. Upadłam. Na szczęście,
lub też nieszczęście znaleźli mnie Kiiyuko i Percy.
- Des, co się dzieje? - spytał mnie zaniepokojony wilk.
Ale ja już tego nie słyszałam. Trafiłam do swojego umysłu, ukochanego,
niematerialnego świata. Ale nigdy nie byłam w tym miejscu. To było...
Miejsce moich narodzin... Wataha Azarath. Ja również nie byłam sobą.
Moja sierść była śnieżnobiała, długa i lśniąca. Byłam duchem... Gdy
oglądałam swoje piękne futro, wyczułam znajomą woń. Natychmiast puściłam
się biegiem w kierunku małej jaskini na zboczu wzgórza. Tam była moja
matka.
- Luna! - krzyknęłam przytulając ją mocno.
- Desari... Nie wyobrażasz sobie, jak za tobą tęskniłam. - powiedziała jak zawsze spokojna, przestraszona, nieśmiała.
- Co się dzieje? Co ja tu robię?! - krzyknęłam nie wierząc, gdzie się znajduję.
- Już, uspokój się kochana... Musimy porozmawiać. - usiadła, uśmiechając się do mnie delikatnie, chyba pierwszy raz w życiu.
- Matko... Co się stało? Boję się... - z moich ślepi wypłynęła pojedyncza, złota łza.
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. - uspokajała mnie.
- To się zbliża? Prawda?.. - powtarzałam przerażona.
- Tak. Uspokój się, posłuchaj mnie. Nie możemy długo rozmawiać. Musisz go powstrzymać. - patrzyła mi w oczy.
- Wiesz, że nie dam rady, on jest zbyt potężny. Co ja mogę zrobić? - zaczęłam się trząść.
- Wierzę w ciebie Desari. Jesteś moją córką. Jesteś JEGO córką. Nie mogę
pojąć twojej potęgi, nikt nie może tego zrobić. Nawet twój ojciec. On
się ciebie boi, jesteś silniejsza! - mówiła to z lekkim uśmiechem i
stoickim spokojem. Ona jedna cały czas we mnie wierzyła. Moja sierść
zaczęła błyszczeć, stawała się przeźroczysta.
- Des... Wiedz, że cię kocham. Zawsze kochałam i zawsze będę kochać.
Wierzę w ciebie... Jesteś najpotężniejszym demonem na całym znanym
świecie. Jesteś moją córeczką i zawsze nią będziesz. - mówiła błogim
tonem. Moje futro jaśniało coraz bardziej.
- Wierzę w ciebie! - krzyknęła, a ja zniknęłam.
Obudziłam się już na Ziemii, w otoczeniu Kii, Percy'ego, Margaux i Sory. Wszyscy patrzyli na mnie ze zdziwieniem.
- Nic ci nie jest? - spytała biało-różowa wadera.
- TO jest blisko... - szepnęłam.
<Kii, Percy'ego, Margaux lub Sora>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz