Maszerując z głową podniesioną dumnie ku górze, po kolei ''strzelałem''
meteorytami w drzewa, głazy... W co popadnie, tak na prawdę. Zniszczenia
nie były duże, ale to zawsze coś. Cieszyłem się jak dziecko...
Przystanąłem na chwilę patrząc za siebie przez ramię. Korytarz
zniszczonych roślin i kamieni. Jakby przeszło tędy tornado... Aż tak
silny jestem, aby zniszczyć wszystko, co stoi mi na drodze? Nie sądzę.
Stawiając kolejne kroki, zapuszczałem się w nieznane mi tereny. Cisza.
Wyczuwałem czyjąś obecność... Co chwilę rozglądałem się a nadziei, iż
ujrzę ''prześladowcę''. Nadzieja matką głupich, jak to się mówi.
Dotarłem na znaną już mi plażę. Zaraz obok niej znajdował się ogromny
klif. Wdrapałem się na niego, co nie było najłatwiejsze. Gdy znalazłem
się już na krawędzi skały, zmieniłem się w człowieka. Jakoś... dziwnie
się czułem stojąc na dwóch nogach. Obok mnie znajdowała się niewielka
kałuża w zagłębieniu. Usiadłem obok niej i pochyliłem głowę. Ja -
chłopak o czarnych, krótkich, stojących włosach. Ciemne, bystre oczy
przysłaniały okulary przeciwsłoneczne oparte na smukłym nosie. Usta
niezbyt wydatne, cienkie. Zapadnięte policzka, podłużna twarz.
Odwróciłem wzrok, a następnie głowę. Patrzyłem się w horyzont... Szum
morza uspokajał. Przysunąłem się do krawędzi, aby spuścić nogi w dół.
<Desari?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz