- No cóż, rozumiem. Mimo wszystko dzięki... - samiec zeskoczył ze skały i
ze spuszczonym łbem szedł powoli w stronę jaskiń. Gdy już doszedł na
skraj łąki, zatrzymał się i spojrzał na mnie zasmucony. Przewróciłam
oczami.
- No już dobra. Chodź. - burknęłam. Basior podbiegł do mnie.
-
Skoro nie możesz mi pomóc, nie zmuszaj się. - powiedział przyjaźnie.
-
Skoro powiedziałam Ci, że pomogę, to pomogę. Chodź za mną. - mruknęłam i
ruszyłam kłusem w stronę Mrocznego Lasu. Basior, gdy zorientował się,
gdzie idziemy obdarował mnie pytającym wzrokiem.
- Trzymaj się blisko
mnie, łatwo się tu zgubić. - właśnie wkroczyliśmy do miejsca, w którym
zawsze panowała ciemność. Szłam pewnie mimo otaczającego mroku, a
towarzysząc mi wilczur również próbował, ale widziałam w nim nutkę
strachu. Nawet mnie to bawiło. Doszliśmy do wielkiego drzewa rosnącego w
środku lasu. Wokół niego krążyły cienie, które wpatrywały się w nas
żółtymi ślepiami.
- Uważaj i nie okazuj strachu... - szepnęłam do niego.
Potem przyłożyłam łapę do drzewa. Samiec wpatrywał się we mnie. Gdy
moje złote poduszki, których kolor przypominał oczy cieni zetknęły się z
czarną korą, odsunęłam się. Pień zaczął się przeobrażać w portal, a w
środku niego wirowała czarna mana. Objęłam basiora łapą i pociągnęłam go
za sobą do teleportu. Znaleźliśmy się w ciemnej, ciasnej jamie. Odezwał
się mój atak klaustrofobii, zatrzymałam się na chwilę. Wilk spojrzał na
mnie.
- Ufasz mi? - spytałam, gdy się ocknęłam.
- Chyba tak... -
odpowiedział cicho. Prychnęłam.
- To dobrze. - Ruszyłam przed siebie. Po
krótkim czasie zobaczyłam światło w oddali tunelu. Wysunęłam pazury i
wbijałam je bezszelestnie w twardą ziemię. Moje ślepia błyszczały złotym
kolorem coraz bardziej. Światło zaczął tarasować jakiś cień, który
sunął powoli w naszym kierunku. Jego oczy były tego samego koloru, co
moje, a kształtem przypominał wilka. Stanęłam przed nim dumnie.
- Desari
Valentine. - dołożyłam nacisk na nazwisko. Demon skinął niematerialnym
łbem i zniknął. Poczułam na sobie zdziwione spojrzenie mojego
towarzysza. Ruszyliśmy dalej. Dotarliśmy do miejsca, skąd padało
światło. Był to biały pokój, po którym poruszały się demony. Parę
rozmawiało ze sobą w tajemniczym języku, inne, mniejsze, siedziały
skulone w kątach, jakaś para całowała się pod ścianą. Wszystkie o
jednakowej nienamacalnej budowie i z takimi samymi oczami. Jednak gdy
szliśmy przez pokój, każdy osobnik przyglądał się nam, zapominając o
swoich zajęciach. Rozstępowały się przede mną i przechodziły między
nami, chcąc oddalić mnie od basiora, dlatego znów objęłam go łapą i
wyrównałam nasze kroki.
Wreszcie przeszliśmy przez pomieszczenie.
Doszliśmy do drzwi i machnięciem łapy je otworzyłam. Otulił nas
nieprzyjemny, duszący dym. Wrota zamknęły się za nami, a w palących
oparach dostrzegłam sylwetkę mojego starego przyjaciela. Wreszcie
przebiliśmy się przez kłęby i spojrzeliśmy na siebie. Człowiek w czarnym
płaszczu otoczony był zgrają ślicznych, młodych dziewczyn. Siedział na
tronie z papierosem w zębach i patrzył to na mnie, to na Percy'ego.
-
Desari... Tak dawno Cię nie widziałem. - uśmiechnął się szeroko, ale nie
przyjacielsko.
- Fate... Mam sprawę. - powiedziałam szybko.
- A kiedy
Ty mnie odwiedzasz bez "sprawy"? - prychnął, na co ja wzruszyłam
barkami.
- On - tu wskazałam łbem na samca - chce wiedzieć jakie ma
moce. To raczej nie problem dla Ciebie, o Wszechwiedzący? - powiedziałam
sarkastycznie, a jego towarzyszki z kuszącym uśmiechem spojrzały na
Fate'a.
- Z taką błahostką do mnie? No dobra... - spojrzał na niego,
lekko skrzywiony. Wyciągnął na chwilę skręta z ust i dmuchnął na nas
cuchnącym dymem. - Potężnego masz kolegę. Psychokineza, nieźle... Co
poza tym? Toksyczność.. Możesz zmienić kształt, przybrać postać
zamordowanego rzez siebie osobnika... Kosmos... Dobrze cię ten reaktor
usprawnił. Trzeba też kiedyś spróbować. - wyliczał, zaciągając się
papierosem. - Coś jeszcze, moja Pani? - teraz wzrok zwrócił na mnie,
również odezwał się z sarkazmem. Spuściłam głowę. Człowiek zamyślił się.
- Jeśli chodzi o twojego Ojca, to wiesz, że nawet ja nie mogę Ci
doradzić. - Westchnęłam.
- Dobra, idziemy stąd. - Chłopak machnął
dłonią, a z ziemi wyrósł teleport. Przeszliśmy przez niego i
wylądowaliśmy znów na skale przy łące. Natychmiast podeszłam do samca.
-
Posłuchaj. Obaj dowiedzieliśmy się czegoś o sobie. To wszystko zostanie
tajemnicą i nie będziesz mnie o nic wypytywał, zgoda? - warknęłam.
-
Zgoda. - odpowiedział.
<Percy? Nie chcesz, nie kończ. Nie wymagam tego.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz