Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

czwartek, 6 września 2018

Od Asgrima "Echa przeszłości" cz. 3

Listopad 2018r
- As, As, As, As! - dziecięcy głosik był niezłą zapowiedzią ataku rudej sierści, która niczym strzała rzuciła się w moją stronę.
- Co jest? - spojrzałem na nią z góry. Znaczy, może nie tyle co w przenośni, a bardziej dosłownie. Pomimo mijających miesięcy, wilczyca nie urosła jakoś szczególnie. Dalej przypominała szczeniaka, który nie tak dawno nauczył się biegać bez wywracania się. A biegała nieźle. Pomimo naszej różnicy wieku i moich znacznie dłuższych łap, Tori potrafiła mnie z łatwością wyścignąć. Chociaż tyle, że byłem od niej silniejszy, ostatnio również bardziej wytrzymały oraz nauka nie sprawiała mi takich problemów. Gdyby tak mała wadera była ode mnie i w takich rzeczach lepsza, byłby to straszny obciach.
- Dzisiaj magia! Moja pierwsza magia! Możesz w to uwierzyć? Myślisz, że dobrze mi pójdzie? - krzyczała, jak zwykle pełna energii.
- No jasne, że tak. Może mnie nie dorównasz, ale z pewnością jesteś bardzo uzdolniona – posłałem jej uśmiech, mając nadzieję, że się nie myliłem. Odkąd Tori rozpoczęła naukę narosło wokół niej wiele plotek, że niby nie była „czysta”, cokolwiek to miało znaczyć. Obawiałem się, że nie chodziło o brudne futerko i Młoda może mieć z tego powodu kilka nieprzyjemności, gdy rozpocznie bardziej zaawansowaną naukę. Na szczęście pomijając nieprzychylne spojrzenia kilku potężniejszych kapłanów wszystko było w porządku.
Wilczyca odwzajemniła uśmiech i szturchnęła mnie w łapę. Próbowała włożyć w to wiele siły, ale nawet się nie zachwiałem. Byłem jak trzcina na... Tfu! Kamień, skała lub góra! Żadna trzcina!
- Aha. Idziemy teraz czy później? Możemy teraz? Proooszę!
Skinąłem łbem i ruszyłem w stronę wzgórza, na którym odprawiano rytuały. Na mój pysk wstąpił wesoły uśmiech, a mięśnie napięły się w oczekiwaniu. Mieliśmy zamiar zrobić coś nielegalnego, coś czego nie powinniśmy nigdy, przenigdy robić, a jednak... Od zawsze ciekawiło mnie, jak wyglądała w praktyce praca kapłanów, co mnie czeka w przyszłości. Szybko okazało się, że pewną małą, irytującą samiczkę nachodziły bardzo podobne myśli. Znaczy, nie było to nic nadzwyczajnego – wszystkich ciekawiło, do czego tak naprawdę nas szkolą, ale tylko ona z mojej grupy była na tyle szalona, by zaproponować coś, co niewiele osób odważyłoby się zrobić. A zwłaszcza te młodsze.
Z rozbawianiem przypomniałem sobie niewinne, małe pytanko, które Tori zadała zaledwie kilka miesięcy temu. A jeszcze ciekawsze były reakcje innych szczeniaków! Niedowierzanie, zainteresowanie oraz strach. Ba, prawie przerażenie, na myśl, że ta niziutka samica, która dopiero co rozpoczęła naukę, w ogóle się nad tym zastanawia. Na szczęście Młoda nie była na tyle głupia by pytać przy nauczycielach lub starszakach i upiekło się jej.
- Oszalałaś? - zwróciłem się do niej po lekcjach, gdy jak zwykle ją odprowadzałem. Wówczas może nie nazwałbym ją przyjaciółką, ale przestała mnie aż tak irytować. Wilczyca w żadnym wypadku nie stała się bardziej dojrzała, ale przez to jej upieranie się o wracanie razem, zdążyłem się przyzwyczaić. No i mogłem z nią pogadać na takie tematy bez zwracania uwagi innych. Ot, „słodka parka” znowu ze sobą romansuje. Agh. - Nie pyta się o takie rzeczy. Podglądanie kapłanów jest surowo zabronione.
- Czemu?
W odpowiedzi wzruszyłem ramionami. Nie miałem wtedy pojęcia. Byłem dotychczas bardzo grzecznym szczeniakiem o trochę mniej grzecznych myślach. To może przemilczymy, co?
- Nie wydaje ci się podejrzane, że pracują z dala od wszystkich i robią tam nie wiadomo co? Czemu przed nami to ukrywają? Przecież my też będziemy tak pracować!
- Ciszej! - syknąłem, rozglądając się nerwowo. Jeśli ktoś ją słyszał... Na szczęście głupi ma szczęście i nikt nie zwrócił na nas uwagi. - Masz rację, Młoda, ale nie możesz o tym mówić na głos. Będziemy w niezłych tarapatach, jeśli ktoś się dowie, że...
- Że co? - wilczyca zmrużyła oczy.
- Że będziemy ich szpiegować – posłałem jej wesoły uśmiech. Czułem na samą myśl strach, ale i podekscytowanie. W końcu mogłem się dowiedzieć czegoś więcej!
Tak, to chyba właśnie w ten sposób powstało coś, co mogłem nazwać przyjaźnią. Planowanie w jaki sposób można złamać zasady potrafi nieźle zbliżyć. A wykonywanie tego! Rany, chyba nietrudno odgadnąć, że odkąd po raz pierwszy bawiliśmy się w szpiegów staliśmy się odrobinę nierozłączni. A dzisiaj miał być nasz drugi raz.
Powiedzieć, że się stresowałem, to chyba zbyt mało, ale i tak przede wszystkim wygrywało zafascynowanie i radość. Ostatnim razem trafiliśmy na koniec rytuałów, modlitwę pożegnalną. Tym razem mieliśmy zamiar iść wcześnie i obserwować wszystko.
Wytarzaliśmy się w błocie i ściółce jednego z niewielkich lasów, żeby zatrzeć swój zapach. Moja przyjaciółka ukrywała również w ten sposób swoje wściekle rude futerko. Choć ja posiadałem brązową sierść, wolałem również się wytarzać w tej zdecydowanie nieładnie pachnącej mieszance, żeby ją nieco ściemnić.
I tak, wolałem oznaczało – Tori mnie zmusiła. Z własnej woli bym się tak nie wysmarował.
Gdy było już po wszystkim, samica zaciągnęła się powietrzem i przyjrzała mi się krytycznie.
- Śmierdzisz – stwierdziła, krzywiąc się teatralnie – i wyglądasz nadzwyczaj okropnie.
- Mhm. Natomiast ty jesteś tak samo odrażająca jak zawsze – powiedziałem z przekąsem. Kim ona była, żeby mnie tak obrażać?
- Dzięki. - przewróciła oczami Torance.
- Nie ma za co. – odpowiedziałem z uśmiechem. - Chodź już, co?
Ruda wzruszyła ramionami, starając się zachować spokój. Wiedziałem, że w rzeczywistości podskakuje z ekscytacji. Oboje nie mogliśmy się doczekać.
Wymieniliśmy spojrzenia i ruszyliśmy. Starałem się nieco garbić i chodzić cicho, ale szybko okazało się, że nie było to moją dobrą stroną. Nawet najlepsi mają jakieś wady, prawda?
W każdym razie po którymś upomnieniu Tori nie mogła powstrzymać irytacji i wyprzedziła mnie, rozkazując, żebym naśladował jej ruchy. Godziło mnie to trochę w dumę, ale strach przed nakryciem był silniejszy. Podążałem za Młodą i rzeczywiście szło nam nieco lepiej. Chyba, że wadera wybrała ścieżkę nieszczególnie dopasowaną do mojego znacznie wyższego wzrostu. Żeby jakoś przejść – i na dodatek zrobić to cicho – musiałem się nieźle nagimnastykować. Czasem miałem wrażenie, że szła takimi drogami specjalnie, by zrobić mi na złość. Nawet by mnie to szczególnie nie zdziwiło. Była tak irytująca...
- As - wyszeptała w pewnym momencie Torance. Już wcześniej powoli się zatrzymała, a ja oczywiście wziąłem z niej przykład.
- Hm?
- Patrz – powiedziała i wskazała na coś łapą.
Pochyliłem się nad nią i spojrzałem na kartkę leżącą na ziemi. Była niewielka - zaledwie skrawek, zapewne oderwany z jakiegoś brulionu. Równe, okrągłe pismo było przerażająco znajome, ale tekst, ale dopiero gdy powoli odczytałem tekst, pisnąłem z nerwów.
- Co tu jest napisane? - zapytała wilczyca. No tak, była znacznie słabsza w czytaniu.
- „Wiem, że widzieliście rytuały. Mistrz postanowił was nie karać, a ja liczę, że to był ostatni raz.” - odczytałem na głos. Wypowiedziane słowa brzmiały znacznie bardziej złowrogo, niż wtedy, gdy czytałem je w myślach. Nie potrafiłem powstrzymać drżenia. - To... - uderzyłem łapami kilka razy o ziemię – Co robimy?
Nie miałem ochoty decydować o tym. Niby to ja byłem starszy i powinienem, ale... Łatwiej było zwalić decyzję na moją małą koleżankę.
- Nie wiem... I-idziemy?
Pomimo tego, że jej głos nie brzmiał pewnie, a rozsądek kazał mi zaprzeczyć, powiedzieć, że w żadnym wypadku, skinąłem łbem.
- Tak... Chyba tak... - mruknąłem i wskazałem łapą, by wilczyca szła dalej.
Tori westchnęła cicho i ruszyła. Już po chwili przerażająca kartka została za nami, delikatnie przykryta dawno spadłymi liśćmi.

Znajdowaliśmy się za wielkim drzewem z rozłożystymi korzeniami. Błoto starło się z naszej sierści i teraz było nas na pewno znacznie lepiej dostrzec. Starałem się tym nie przejmować, ale adrenalina krążąca po moim ciele nie pomagała. Bałem się, ale byłem podekscytowany. Nie mogłem się doczekać.
Wtedy dostrzegłem zbliżającą się wilczycę.
Tylko nie ona - chciałem jęknąć, jednak cudem się powstrzymałem. Uwielbiałem Vestar, była moją ulubioną nauczycielką, a po liście, który odnaleźliśmy jeszcze dzisiaj... Czułem się źle, że to akurat ją będziemy podglądać.
Kapłanka nie zauważyła nas i zamieniwszy się w człowieka, zaczęła rysować patykiem znaki. Znajdowała się niedaleko, więc widziałem, jak ściółka ustępuję miejsca czarnej ziemi. Próbowałem spróbować rozpoznać litery, jednak znaki, które wyrysowywała kobieta raczej nie były naszymi.
Nad nami zakrakał kruk i zerwał się do lotu. Muszę przyznać, że wystraszyłem się, że kapłanka spojrzy w naszą stronę. A gdy przerwała i zaczęła znowu zmieniać postać, instynktownie zbliżyłem się do siedzącej przede mną Torance i odwróciłem wzrok. Może jeśli nie będę na nią patrzeć, to i ona nie spojrzy w moją stronę?
Oddychałem głęboko, a przy tym najciszej jak umiałem. Obserwowałem, jak brudna, sklejona miejscami sierść młodej samicy rozwiewa się pod naporem mojego oddechu. Szukałem skrawków płomiennorudego futra, a na mój pysk wkradał się lekki, może trochę szaleńczy uśmiech. Jakby go wyczuwając, Tor spięła się delikatnie, by po chwili odetchnąć. Szybko okazało się, że to właśnie to małe westchnięcie ulgi, kosztowało odkryciem naszej kryjówki.
Vestar poderwała łeb, a spod jej maski obojętności wyrwało się zaniepokojenie. Spojrzała prosto do nas i przez jej pysk przebiegło wiele innych emocji.
- Wyjdźcie. – rozkazała, starając się brzmieć możliwie jak najbardziej beznamiętnie – Nie chowajcie się.
Tori spuściła łeb i ruszyła w stronę naszej nauczycielki. Po chwili otrząsnąłem się z buzujących we mnie emocji i dogoniłem ją.
Szliśmy razem, jedno za drugim, jak na ścięcie. Miałem nadzieję, że w tym porównaniu nie było żadnej przepowiedni. Nie chciałem umierać.
- Nie powinniście tu być. - stwierdziła kapłanka, a w jej głosie dało się słyszeć jakiś dziwny smutek. - Wiecie o tym, prawda?
Skinęliśmy powoli łbami. No jasne, że wiedzieliśmy, a jednak... Jednak byliśmy tutaj. Nagle to wszystko wydało mi się tak cholernie głupim pomysłem. Rany... Co my mieliśmy w głowach?
- N-nie powiesz o tym Nevrze? - Tori mówiła, jakby zaraz miała zemdleć z przerażenia. Na wszelki wypadek przysunąłem się do niej jeszcze bliżej oraz delikatnie oparłem o jej prawy bok.
- Nie. Tylko musicie mi coś obiecać, dobrze?
Przytaknęliśmy.
- To ostatni raz. Więcej nie będziecie podglądać pracy kapłanów. Nigdy.
- D-dobrze – wyjąkałem, spuszczając wzrok pod jej jasnoniebieskim jak lód i równie chłodnym spojrzeniem.
- I jeszcze coś. As, Tori, pamiętajcie, że wszystkie działania mają swoje konsekwencje. Nawet najmniejszy szczegół może odmienić wasze życie. Na zawsze. - słowa te chyba miały nas trochę pocieszyć, może lekko ostrzec. Zabrzmiały jednak jak najbardziej przerażająca groźba. - Odejdźcie.
Szturchnąłem moją przyjaciółkę łapą i wymieniwszy krótkie spojrzenia, uciekliśmy. Strach zaczynał ustępować poczuciu winy, zmieszaniu i jednym, bardzo istotnym postanowieniu – już nigdy nie będziemy ich szpiegować. Będziemy grzeczni.
Jednak tym ważniejszym było, że od tej przygody będziemy najlepszymi przyjaciółmi na zawsze. No bo kto po takim czymś nie poczułby szczególnej więzi ze swoim towarzyszem?

C.D.N.

Uwagi: Przecinki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz