Najprawdopodobniej lato 2017 r.
Kilka godzin temu byłam w szpitalu. Chciałam zobaczyć, w jakim stanie są jest dwójka poszkodowanych członków watahy. Nikt dokładnie nie wiedział, co się stało. O ile w przypadku Astrid było oczywiste, że została zaatakowana, tak Kazuma pozostawała jedną wielką zagadką. Przynajmniej dla mnie. Choć była dla mnie całkowicie obca, praktycznie czułam jej ból.
Zaniepokojenie. To jedyna rzecz, która towarzyszyła mi przez najbliższe godziny. Brak możliwości snu, nerwowe chodzenie w tę i we w tę. Pod skórą czułam, że ma się coś wydarzyć. Jeszcze nie wiedziałam, co. Coś na pewno.
Nie chciałam jeść, ani pić. Chodziłam i myślałam. To napięcie było wprost nie do zniesienia. Nawet nie mogłam zgrywać słynnej, wesolutkiej Kiiyuko. Zbyt przejęta byłam własnymi rozmyślaniami. Dlaczego niczego nie pamiętałam? Co się działo wcześniej? Nikt mi nie powiedział całej prawdy. Dopiero teraz zaczęłam żałować, że wcześniej nie wypytywałam dogłębniej pozostałych wilków o swoje losy. Brakowało mi wielu elementów tej chorej układanki. Zdołałam się domyślić, że jestem starsza, niż początkowo podejrzewałam. Mam więcej, niż raptem trzy lub cztery lata. Czy zawsze nazywana byłam Kiiyuko? To jedna z niewielu rzeczy, których jestem pewna. Członkowie stada wymawiają moje imię z takim przekonaniem, jakby powtarzali je przez całe swoje życie.
Znałam wszystkich, ale samej siebie nie. Niby taka dobra przyjaciółka, a siebie samą znienawidziłam. Potrzebowałam do tego zaledwie kilku godzin. Dotychczas, żyjąc szybko nie miałam takich rozmyślań. Liczyło się tu i teraz. Nie wpadłam na to, że zaczepienie losowych imprezowiczów w Mieście, wpakowanie się do ich samochodu i wspólny wyjazd wcale nie był takim dobrym pomysłem. Skończyło się wypadkiem. Oni trafili do szpitala... ja... cóż, jestem nieśmiertelna. Nic mi się nie stało. Wtedy nawet nie myślałam o tym, że mogą być chorzy do końca życia. Co najgorsze, podobnych wybryków miałam więcej. Coraz wyraźniej zdawałam sobie sprawę z własnej głupoty.
Na co ja tak właściwie czekam? Aż coś się wydarzy? Czy może raczej powinnam sama pchnąć akcję do przodu?
- Kiiyuko... - usłyszałam słaby, bardzo zachrypnięty głos. Z przestrachem się odwróciłam. Przede mną stał nie kto inny, jak Kazuma. Wyglądała tak, jakby miała zaraz upaść i już nigdy nie wstać. Jej całe ciało było rozdygotane. Wyczerpane do granic możliwości.
- Matko... - wyszeptałam. Zignorowała moją reakcję, wykonując dziwny ruch głową.
- Chodź...
Wskazywała mi drogę. Niepewnie ruszyłam w kierunku, który pokazywała pyskiem. Chwiejnym krokiem postąpiła za mną. Szłam na tyle wolno, że już po chwili zrównała się ze mną. Choć widziałam ból na jej pysku i determinację, nigdzie się tak właściwie nie spieszyła.
- Gdzie idziemy? Pozwolili ci wyjść ze szpitala?
Nie odpowiedziała. Była skupiona na tym, gdzie idzie. Często mrugała zapuchniętymi oczami. Wyglądała jak straszydło. Ilekroć dokładniej przyglądałam się jej poranionej, brudnej i zarobaczonej skórze, zbierało mi się na wymioty. Jak ona z tym wytrzymywała?
Minęłyśmy Zielony Las, wkraczając tym samym w teren zalany pomarańczowymi liśćmi.
- Jesteś byłą Alfą Watahy Magicznych Wilków. Zawsze siadałaś pod Pomarańczowym Drzewem, by wygłosić różne ważne informacje. Słuchali cię. Mieli cię za autorytet. Wszystko się dobrze układało - powiedziała to w taki sposób, jakby sporo wypiła - wolno i nie całkiem wyraźnie. Spojrzałam na nią zdumiona.
- Co?
- To co usłyszałaś - warknęła cicho.
Następnie przeszłyśmy obok Drzewa Wiedzy. Nie tuż pod nim, lecz w pewnej odległości. Wiedziałam, że było ono tak samo ważne, jak i niebezpieczne. Patrzyłam na nie z fascynacją. Nigdy nie byłam tak blisko. Nie miałam właściwie powodu, by zapuszczać się w te tereny.
- Często tu przychodziłaś. Nigdy nie wiedziałaś, po co. Lubiłaś patrzeć na to drzewo. Zupełnie jak nagrobki swoich bliskich. Zbliżałaś się zawsze do tego, co niebezpieczne. Nigdy jednak na tyle, by bezpośrednio zagrozić samej sobie.
- Nagrobki? - zapytałam drżącym głosem. Wchodziłyśmy na teren Żółtego Lasu. - To w takim razie jak długo już żyję?
- Dokładnie dwanaście i pół roku.
Z sykiem wypuściłam z płuc powietrze. Tego się nie spodziewałam. Sądziłam, że mam w granicach może ośmiu lat... ale nie więcej. Wtedy coś jeszcze zrozumiałam.
- Skoro jestem byłą Alfą... dlaczego zdjęto mnie ze stanowiska?
- Oddałaś je córce.
Suzanna to moja córka. Zrobiło mi się trochę słabo. Dlaczego akurat Kazuma chciała mi powiedzieć o tym wszystkim? Dlaczego teraz? Chciała to zrobić przed śmiercią? Czemu? Do moich oczu napłynęły łzy. Już niczego nie rozumiałam. A co jeśli cały czas mnie okłamywała? Nie, ta wersja jednak miała w sobie coś, co dawało mi poczucie, że to jednak prawda.
- Często przychodziłaś z nią tutaj, kiedy była mała. Razem z Rafaelem. Czasem nie było was całe dnie, bo bawiliście się w podchody.
Mój oddech zrobił się cięższy. Łapy mi drżały.
- Rafael? To mój partner, tak?
Skinęła głową.
- Dał ci ten naszyjnik - mówiąc to, spojrzała na srebrny wisiorek w kształcie gwiazdy. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Jak to? Jak wiele jeszcze przegapiłam? Ile pięknych chwil?
Przez kilka minut szłyśmy w kompletnym milczeniu. Wciąż nie mogłam przyjąć tego wszystkiego do wiadomości. To się nie działo naprawdę. To niemożliwe. Dlaczego chciałam tego wszystkiego zapomnieć? Co mnie do tego skłoniło? A może to był tylko głupi wypadek? Byłam szczęśliwa, ale ktoś mnie zmusił do wypicia tej cholernej wody?
Wkroczyłyśmy do Parku w watasze. Róże o tej porze rozwinęły się do swej pełni okazałości i pyszniły się soczystym, różowym kolorem. Zerwałam jedną i przytrzymując w długim ogonie, wąchałam. Czyli róże to moje ulubione kwiaty? Zerknęłam na Kazumę. Nie patrzyła na mnie. Zdawała się być zamyślona. Zamyślona i cierpiąca. Odczuwałam silną chęć pomocy, jednak wiedziałam, że ta mnie odtrąci. Nie chciała czyjegoś wsparcia. Już mi chyba nawet kiedyś o tym mówiła. Było mi jeszcze bardziej jej żal.
Weszłyśmy do Różowego Lasu, na co zerknęłam na nią rozbawiona.
- To miejsce dla zakochanych. Nie mów tylko, że chcesz mi się oświadczyć.
Prychnęła tylko i zmieniła temat:
- Mówiłaś, że zawsze chciałaś pokazać to miejsce synkowi. Będąc jeszcze w ciąży biadoliłaś o tym, że nie możesz się już doczekać, aż tutaj się zaręczy ze swoją ukochaną.
- To ja mam jeszcze syna? - zapytałam. Wszystko to zdawało się być jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Kazuma skinęła głową.
- Co się z nim stało? Jest w watasze? Czy może poszedł w świat? Dlaczego Suzi jest Alfą, a nie on?
Na to już nie odpowiedziała. Odwróciła głowę. Westchnęłam, rozczarowana. Czyli jednak nie zamierzała mi powiedzieć wszystkiego.
- Dlaczego tak właściwie mi to wszystko mówisz? I skąd to wiesz?
- Jestem twoją siostrą.
Aż zachłysnęłam się powietrzem.
- Co?
- Czy ty naprawdę musisz dziwić się takimi głupotami? - prychnęła z dezaprobatą.
- Wybacz, to wszystko to dla mnie kompletna nowość... i... to jest dla mnie trochę... zaskakujące. Nikt mi o tym nie powiedział. I ty... ty...
Spojrzała na mnie pytająco.
- Nie jesteś do mnie w ogóle podobna. Która z nas jest starsza? - zapytałam, uśmiechając się krzywo.
- Ty. Szczegóły naszej jakże wzruszającej historii rodzinnej już sobie daruję. Zostawię to na inny raz.
- Nie obraź się, ale może już nie być innego razu. Umierasz - powiedziałam cicho. Odzyskać siostrę i zaraz potem ją stracić. Nawet jeśli wygląda jak straszydło i zachowuje się jak bestia bez serca. Jednak pozostajemy rodziną, a rodziny nie powinno się odtrącać.
- I dobrze - mruknęła, zanosząc się kaszlem. Pluła drobinami krwi. Niedobrze. Zaczęłam panikować. Kazuma prawie, że upadła. Kiedy atak już minął, wyprostowała się, otrząsnęła i jak gdyby nigdy nic szła dalej. Pomijając, że łapy jej się trzęsły jak oszalałe.
- Może ci pomóc...?
- Nie - warknęła.
Ziemia zaczęła się robić coraz wilgotniejsza. Zerknęłam zaskoczona na siostrę (dziwnie się czułam, myśląc o niej w ten sposób), jednak ta nie wyglądała na ani trochę wystraszoną. Nigdy nie byłam w tym miejscu. Stopniowo różowe drzewa zaczęły się przerzedzać, a my brodząc już po kolana w wodzie, brnęłyśmy dalej. Zaczęłam się poważnie niepokoić.
- Kazuma, gdzie idziemy?
Otworzyła pysk, żeby mi odpowiedzieć, ale nagle jej kręgosłup wygiął się w łuk, a ona wrzasnęła. Krzyk był wprost ogłuszający. Aż się skuliłam. Nie pasował do niej. Był zbyt silny, piskliwy i... dziewczęcy. Z jej ciała zaczęły odchodzić fragmenty czarnego, zniszczonego futra, lecąc do góry i zupełnie, jakby się spalając. Pod spodem pojawił się przeszywający blask. Rozpadała się?!
- Kazuma! - krzyknęłam, starając się podbiec, jednak odbiłam się o coś, co musiało być niewidzialną ścianą. Tymczasem od mojej młodszej siostrzyczki odchodziły teraz już całe płaty skóry. Dopiero po chwili daremnych prób rzucania się jej na ratunek ze wszystkich stron, zauważyłam, że pod spodem znajdowało się idealnie białe, lśniące futro. Czyżby Kazuma wychodziła z kokonu niczym gąsienica przeobrażająca się w motyla? Jak na zawołanie spod jednego z odpadłych płatów starego ciała wyłoniło się wielkie, białe skrzydło. Z wrażenia o mało nie upadłam. Za chwilę to samo stało się z drugiej strony. I wtedy... blask zniknął. Nie zmieniła się do końca. Posłała mi przerażone spojrzenie, a później... upadła.
Prędko do niej podbiegłam, rozbryzgując we wszystkie strony wodę. Nie spotkawszy oporu ze strony żadnej niewidzialnej ściany, wyłowiłam ją na coś, co chyba mogłam nazwać brzegiem. Zaczęła kaszleć, wypluwając wodę zmieszaną z krwią, a później gwałtownie nabrała powietrza. Podniosła się.
Zaniemówiłam. Teraz podobieństwo do mnie było natychmiast zauważalne. Stała się jeszcze szczuplejsza i drobniejsza ode mnie, miała młodsze rysy pyska i piękne, fiołkowe oko. Futro przypominało trochę w dotyku biały aksamit. Cała lśniła... Pomijając szarawe plamki dawnego futra, które było krótkie i zniszczone. Część pyska również pozostała w niezmienionej formie. Jedno z oczu wciąż było jaskrawozielone.
- Twój medalion... - wyszeptała. Spuściłam łeb. Jeden z noszonych przeze mnie talizmanów, tym razem ten symbolizujący słońce połączone z księżycem, unosił się. Dosłownie lewitował. Nie zauważyłam tego w tym całym zamieszaniu. Już miałam coś powiedzieć, kiedy poczułam znajome mrowienie na plecach. Kiedy się odwróciłam, dojrzałam swoje własne, nieco mniejsze od tych Kazumy, skrzydła.
- Wygląda na to, że wróciłam do bycia Amzuką - uśmiechnęła się nieśmiało moja siostra. Nie miałam już nawet chęci pytania, o co jej chodziło. Liczyło się to, że teraz nagle była już całkowicie zdrowa. - Wiesz co... Wydaje mi się, że to wydarzyło się przez to, że doszłam do wniosku, że nie warto zgrywać absolutnie złej. Nikt nie jest czarny ani biały... Nie mogłam się z tym pogodzić. Od dawna dusiłam w sobie chęć powiedzenia ci prawdy. Teraz... zdaje mi się, że mamy przed sobą całą wieczność.
- Co masz przez to na myśli?
Zadarła łeb do góry. Mrużyła ślepia, wpatrując się w białe chmury.
- Widzisz... tam u góry było kiedyś Królestwo Pór Roku. Wilki mieszkające tam władały nad prognozą pogody oraz były pośrednikami Niebios. Ty jesteś kluczem. Pomimo tego, że rzekomo nie możesz tam nigdy powrócić, sądzę, że możemy spróbować. Odbudować nasze rodzime Miasto Pogody. Od lat nie było mowy o całkowitej harmonii. Możemy to zmienić. To właśnie brak Królestwa Pór Roku powodował większe zamieszanie na Ziemi.
Patrzyłam na nią w bezruchu. Skąd ona u diaska to wzięła? I skąd o tym wszystkim ma taką wiedzę?
- Skąd ta pewność, że możemy wrócić?
Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę.
- Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, miałam wizję, kiedy tak leżałam w szpitalu.
- Jaką? Od kogo?
Prychnęła. Jednak jakiś ślad po jej poprzednim wcieleniu zawsze pozostanie.
- Naprawdę, nie musisz zadawać tylu pytań. Nie wiem, ale sądzę, że powrót na górę może być jedyną możliwą szansą uzyskania odpowiedzi.
- I co? Będziemy mogły tutaj jeszcze wrócić?
- Wątpię.
- Możemy chociaż iść się pożegnać...? Chciałabym powiedzieć córeczce, że ją kocham... - powiedziałam, czując spływającą po policzku łzę.
- Byle szybko - westchnęła. Uradowana wzbiłam się w powietrze i najszybciej jak tylko byłam w stanie, poleciałam w kierunku centrum watahy. Kazuma - a raczej Amzuka - frunęła tuż za mną, jednak jej skrzydła były dużo mniej pewne. Chwiała się. Kilka razy o mało nie wpadła na jakieś drzewo.
Odnalezienie Suzanny wcale nie było takie trudne. Była zajęta nerwowym chodzeniem po terenach. Kiedy się zbliżyłam, zadarła łeb i otworzyła szerzej zdumione oczy. Uśmiechnęłam się do niej. Zerknęła również na Amzukę. Widziałam na jej pysku duże zdezorientowanie.
- Córeczko... już tutaj nie wrócimy... Chciałam ci powiedzieć, że cię kocham. Zawsze kochałam. Nawet jeśli przez długi czas nie wiedziałam, że jesteśmy rodziną. Wiem, jak to idiotycznie brzmi. A teraz... musimy odejść. Mamy ważną misję do spełnienia. Już się raczej nigdy nie zobaczymy.
Nie zdążyłam dodać czegokolwiek więcej, bo medalion prysnął lśniącym promieniem, który wybił mnie i Amzukę wysoko, w górę. Leciałyśmy w zawrotnym tempie. Nie wiedziałam, co się dzieje, ale nie mogłam powstrzymać falujących skrzydeł. Ziemia była coraz dalej od nas. Co teraz? Nie zdołałam się nawet dobrze pożegnać!
Wylądowałyśmy na chmurze, tuż przed częściowo zniszczoną, złotą bramą.
- Wygląda na to, że to właśnie jest nasze powołanie. Odbudować tę krainę. Nie mamy teraz innej opcji - oświadczyła Amzuka, a kiedy się odwróciła, w zdumieniu dostrzegła, że się rozpłakałam na dobre.