Wiosna 2018 r.
Podobno nad ranem na tereny watahy przybył jakiś obcy. Wszystkie wilki z Watahy Czarnego Kruka dyskutowały o tym niemalże bez ustanku. Twierdziły, że pod wieczór ma się odbyć egzekucja, ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. Nie takie zasady przyjęliśmy w Watasze Magicznych Wilków.- Proszę o spokój! - zarządziłem, siedząc na jednym z kamieni. Zapanowała cisza. Wszyscy wbili we mnie mordercze spojrzenia, jednak udało mi się je wytrzymać. - Mam przeprowadzić lekcję dobroci, a nie podniecania się nieszczęściem innego wilka.
- Chciał nas zaatakować! - rzucił ktoś, a odpowiedział mu pomruk zgodnego tłumu. Westchnąłem.
- Co może zrobić nam jeden wilk? Jest nas przeszło setka. Nie łatwiej by było dowiedzieć się, czego tak właściwie od nas chce, skąd przybył i dlaczego? Wątpię, aby ktokolwiek, sam jeden był w stanie nam stawić czoła. To najzwyklejsze w świecie szaleństwo.
Szemrali między sobą. Pewnie mówili różne niepochlebne rzeczy na mój temat. Moje dyżury na przeprowadzanie z nimi lekcji zawsze były dla mnie nie całkiem miłym przeżyciem. Nie zdarzyło mi się nigdy przychylnie spojrzeć na sąsiadujące z nami stado. Byli strasznie zamknięci na wszelakie nowości. Trochę jakby umieszczono ich w ciasnym pudełku tuż po dołączeniu do ich poprzedniej watahy, a poza nim nie mogli żyć.
- Jeśli jednak okaże się, że wilk ten nie zagraża nam w żaden sposób, będziecie mu winni przeprosiny. Czy to jest jasne?
Wzbudziłem tym poleceniem dość dużą kontrowersję. Jedni się zgadzali, inni nie. Pozwoliłem im samodzielnie podjąć decyzję. W końcu mieli taką samą swobodę, jak ja, czy każdy inny wilk w Watasze Magicznych Wilków.
Odczekałem, aż się nieco uspokoją, a później monotonnym tonem oświadczyłem, że teraz najwyższa pora na przejście do lekcji.
- Dziś nauczycie się, że... nie warto zamykać się na innych i całą resztę świata. Połączcie się w pary.
Rozległy się jęki niezadowolenia.
***
Po południu, wracając z niezwykle męczących zajęć do swojej jaskini, napotkałem Alfę watahy. Stał w taki sposób, jakby na kogoś czekał. Mało tego - zatrzymał się przed wejściem do mojego mieszkania. Niepewnie podszedłem bliżej.- Fermitate... - zacząłem, nie do końca pewien, czy powinienem się lekko ukłonić. W razie czego to zrobiłem, lecz on zdawał się to całkowicie zignorować. Wyglądał na roztargnionego.
- Rano przyszła do nas jakaś wadera. Nie chciała na nic odpowiadać. Cały czas prosiła o to, byśmy cię do niej przyprowadzili.
Mój puls przyspieszył. Jaka wadera? Achita? Nari? Czy może jeszcze jakaś inna? Przeszły mnie dreszcze. Wszystko mi mówiło, że to nie skończy się dobrze. Skinąłem głową na młodego Alfę, tym samym zezwalając na zaprowadzenie siebie do jego siedziby, gdzie najwidoczniej musiała przebywać owa tajemnicza samica.
Kiedy tylko minąłem próg, zauważyłem wychudzoną, ciemną waderę, naprzeciwko której siedział Dante. Najwidoczniej przydzielono mu pilnowanie jej. Ostrożnie wszedłem do środka, a kiedy oczy przyzwyczaiły się do półmroku, zacząłem rozpoznawać ostre rysy wadery, stojącej w najgłębszym cieniu. Dużo ostrzejsze, niż zapamiętałem. Fluorescencyjne wzory na jej ciele świeciły dużo słabiej, niż kiedyś. Kiedy tylko mnie rozpoznała, otworzyła szerzej oczy.
- Kai?
Skinąłem głową, nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Prawdę mówiąc zrobiło mi się jej trochę żal. Była w moich wspomnieniach wyblakła. W końcu nie byliśmy sobie aż tak bliscy... W jakiś sposób odczułem jej brak, ale nie tak dotkliwie, jak utratę rodziny. Uczestniczyłem w poszukiwaniach, lecz szybko z nich zrezygnowano. Uznano, że członkowie watahy mają inne zajęcia, a ona powinna sama sobie poradzić. Właściwie to czułem się odrobinę współwinny jej zaginięciu. W końcu byłem ostatnią osobą, która ją widziała. Mogłem ją odciągnąć od ucieczki. Niewykluczone, że zrobiła to przeze mnie. Teraz uderzyło mnie poczucie winy silniejsze, niż dotychczas. Nie dość, że jest szansa, że to wszystko wydarzyło się przeze mnie, to jeszcze praktycznie o niej zapomniałem.
Przynajmniej jej imię zapamiętałem.
- Sierra... Minęło tyle czasu... gdzie... - zacząłem drżącym głosem.
- Ty stary durniu, nie wiesz, że to może być moja prywatna sprawa? - odpowiedziała swoim zwykłym, kąśliwym tonem głosu. Przeczucie podpowiadało mi, że jej wnętrze nie zmieniło się aż tak drastycznie.
- Wiem i rozumiem.
- Kim jest dla nas... ta wadera? - zapytał Alfa, burząc nasz nastrój prywatności i tajemnicy skuteczniej, niż Dante, o obecności którego niemalże zapomniałem.
- To Sierra. Nie stanowi zagrożenia. Kilka miesięcy temu należała do watahy. Była moją przyjaciółką.
Pokiwał w zamyśleniu głową, zerkając w kierunku Sierry.
- Zgaduję, że przybyła tutaj, aby ponownie dołączyć.
Tym razem i ja na nią popatrzyłem. Przez chwilę się wahała. Miała spuszczony wzrok. Nawet nie przeszło mi przez myśl, aby nie miała zostać. Przez praktycznie cały czas byłem sam. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak samotny i mało rozrywkowy się stałem. Może to po prostu starość, a moim przeznaczeniem jest skończyć jako dokarmiacz gołębi w parku?
- Tak. Chcę wrócić.
- W takim razie trafiasz na okres próbny. Mam nadzieję, że będziesz się tutaj dobrze czuć - Fermitate posłał jej pogodny uśmiech, a następnie wymaszerował z jaskini. Tuż za nim podążył Dante, który najwidoczniej stwierdził, że już nic tu po nim.
- Czyżbyś właśnie w ten sposób trafiła pod moje skrzydła na najbliższe kilka tygodni?
- Nie masz skrzydeł.
- Tak się tylko mówi...
- Przecież wiem - prychnęła, wstając. Na jej pysku pojawił się grymas bólu. Wyłoniła się z cienia, więc mogłem zauważyć, jak bardzo wymizerowana i brudna się stała. Było mi jeszcze bardziej przykro. Musiała wiele przez ten czas przeżyć.
- Może... najpierw wybierzemy się nad Wodospad? - zapytałem ostrożnie. Nie odpowiedziała. Chwiejnym krokiem wyszła z jaskini. Nie wyglądała, jakby oczekiwała pomocy, więc po prostu za nią poszedłem, będąc w pełni gotowości do ewentualnego podtrzymania ją na łapach. Wyglądała na zamyśloną. Kiedy już niemalże byliśmy u celu, zapytałem:
- Mam cię pilnować, abyś nie zasłabła i się nie utopiła, czy może czekać trochę dalej?
- Prędzej to ty byś się utopił, próbując mnie ratować. Ewentualnie roztrzaskałabym twój łeb o najbliższe drzewo, w razie jakbyś mnie podglądał.
Na moim pysku pojawił się wredny uśmieszek.
- Podglądał? I tak wszystkie wilki chodzą nago nawet na co dzień, więc jaką to by zrobiło różnicę?
Z jej gardła wydał się dziwny, zduszony dźwięk. Nie wyglądało na to, aby zamierzała mi przyznać rację.
- Stary zboczeniec.
Ku jej zdumieniu, zacząłem się śmiać. Sam nie całkiem wiedziałem, dlaczego. Chyba byłem już naprawdę bardzo zdesperowany.
- No i jesteśmy na miejscu - Stanąłem przy brzegu stawku, do którego wpadała szumiąca woda wodospadu. - To ty wskakuj, dokładnie się wypucuj, a ja w razie czego będę kilkanaście metrów stąd. Jakby co, to krzycz.
Ze skwaszonym wyrazem pyska zbliżyła się do wody, jednak weszła do niej dopiero, kiedy się od niej oddaliłem na odległość kilku warstw gałęzi porośniętych liśćmi. Usiadłem wygodnie i czekałem, odwrócony do kierunku, gdzie był Wodospad, plecami. Mijały minuty, a Sierra wciąż nie wracała. Po jakimś czasie zacząłem się niepokoić, ale z drugiej strony niegrzecznie było tak naruszać jej prywatność.
Nagle zobaczyłem, że coś przebiegło nieopodal mnie. Było duże, silne i dzikie. Natychmiast zerwałem się na równe łapy i rzuciłem biegiem w tym samym kierunku. Pędziło do Wodospadu. Na szczęście miałem dość siły, by dogonić, a może i nawet odrobinę wyprzedzić dziwną istotę. Wyłoniłem się zza krzaków i skoczyłem. Przeleciałem nad wodą i wylądowałem na drugim brzegu stawu. Wykonałem kolejny skok, rozcapierzając szczęki i pazury. Natarłem wprost na łeb przerażającego stwora i wgryzłem się w jego oślizgłe ramię. Z wściekłym wrzaskiem wpadło ze mną do Wodospadu. Dziko młóciło wodę, usiłując wymierzyć mi cios. Udawało mi się robić uniki. Upadłem dopiero, kiedy uderzył mnie ogonem, którego wcześniej nie zauważyłem. Łupnąłem w jeden z głazów. Zakręciło mi się w głowie, ale nic poza tym. Próbował się podnieść. Warcząc, rzuciłem się w jego kierunku. Wgryzłem się w jego szyję, przez co zaczęło krzyczeć i orać pazurami mój bok. Ból powodował, że jeszcze mocniej się wgryzałem. Puściłem go dopiero, kiedy przestał się miotać.
Martwy z pluskiem padł do stawu. Nie licząc ogona bydlę było dwa razy ode mnie większe. Na chwiejących się łapach, tyłem wyszedłem z wody. Stawała się brązowawo-czerwona. Krew potwora miała kolor rdzy. Pozostałe plamy musiały powstać na wskutek moich ran. Bolało. Miałem liczne rozcięcia do kości na boku. Widziałem własne żebra. Kropla krwi spłynęła również tuż obok brwi, w dół policzka. Najwidoczniej rozciąłem sobie również czoło.
- Sierra! - krzyknąłem rozpaczliwie. Nie miałem wątpliwości, że potwór ten obrał sobie właśnie ją za cel. Szczególnie, że była słaba i prawie, że nieszkodliwa.
- Sierra! - powtórzyłem, ale też odpowiedziała mi cisza. Zrozpaczony usiadłem na ziemi. Jak to się działo, że za każdym razem, kiedy ktoś mi towarzyszył, musiały się mieć miejsce takie rzeczy? Robiło mi się zimno. Traciłem krew. Niedobrze.
- Sierra! - krzyknąłem raz jeszcze, tym razem zachrypniętym z osłabienia i bólu głosem. Tym razem zza zarośli wyłoniła się Sierra, która oczami okrągłymi jak spodki, patrzyła na truchło unoszące się na powierzchni wody.
- To dwelling? - zapytała, po czym spojrzała na mnie. Słowa najwidoczniej ugrzęzły jej w gardle. Pospiesznie podeszła.
- Oszalałeś? Żaden zdrowy na umyśle wilk by nie atakował takiego stwora w pojedynkę!
- Nie chciałem, aby stała ci się krzywda...
<Sierra? Mam nadzieję, że nie jesteś zła za tak długi czas oczekiwania na kontynuację xd>