Szłam tak z moim najlepszym kolegą przez ciemny, bliżej nieokreślony las. No nie powiem, prezentował się wprost przerażająco... Pościel złożona z gęstej mgły próbowała uśpić mrok panujący za jej powłoką, co nie do końca się udawało, gdyż raz na jakiś czas wychylały się zza niej ciekawsko uporczywe gałęzie drzew, na pierwszy rzut oka przypominające wydłużone kościste ręce, zdające się mieć ochotę nas porwać. Idąc między szeregami takich drzew, z każdym krokiem wydawało się coraz bardziej, że każdy z grubych pniaków ma oczy i śledzi drobne, wilcze sylwetki wygłodniałym spojrzeniem.
- A co jeśli się zgubimy? Ja już wolę wracać. - mówił Toboe starając się iść jak najbliżej mnie, więc o mało co nie deptał moich łap.
- Ej no, daj spokój... nic nam się przecież nie stanie. - zaśmiałam się krótko.
- Łatwo ci mówić... ty przynajmniej jesteś nieśmiertelna, a ja nie.
- A co to za różnica? Mam cię bronić?
- No... nie wiem... Fizycznie ty jesteś starsza.
- A ty powinieneś być psychicznie, ale jakoś tak nie jest.
- Ha, ha, ha... bardzo śmieszne... Koń by się uśmiał. - mruknął niezadowolony Toboe. Jak widać mało kto rozumie i tym bardziej akceptuje mój nietypowy humor.
- Chłopie, rozchmurz się!
- W takich warunkach o to trudno. - wraz z końcem tych słów do naszych dobiegł nieprzyjemny dźwięk łamanej gałązki dobiegający zza krzaków.
- C-co to było? - wykrztusił przerażony basiorek teraz już trzęsąc się jak osika. W jednej chwili ja również straciłam całą dotychczasową odwagę.
- Nie mam pojęcia. - odparłam drżącym głosem. Próbowałam jakoś zamaskować strach, lecz nie było to wcale aż takie łatwe. Być może był to tylko maleńki lisek, ale ja i tak nie mogłam uspokoić oszalałego serca i urywanego oddechu.
- Uciekamy? - szepnął Toboe rozglądając się dookoła, czy nie czasem tam czai się jakiś zębaty potwór.
- Jasne.
- To w nogi! - krzyknął Toboe i jako pierwszy rzucił się biegiem na oślep przed siebie. Ja ruszyłam zaraz za nim i mimo że miałam dłuższe łapy, to nie potrafiłam dogonić basiorka. Wyglądało na to, że albo ja mam kiepską wprawę, albo on jest prawdziwym sprinterem, choć bardziej prawdopodobna jest możliwość pierwsza.
- Toboe, zwolnij! - krzyczałam wielokrotnie za nim, lecz zdawał się mnie nie słyszeć, bo przyspieszał jeszcze bardziej. Z trudem więc nadal próbowałam go dogonić, ale i tak i tak po jakimś czasie zupełnie zniknął mi z oczu. Zrezygnowana stanęłam w miejscu i wykrzykiwałam na cały las jego imię. Nic. Kompletna cisza. Do moich oczu pozbierały się łzy wielkie jak grochy. Jestem brudna, zmęczona i teraz jeszcze zgubiłam Toboe... to wszystko tylko i wyłącznie moja wina.
- Toboe! - krzyknęłam po raz ostatni zachrypiałym już głosem. Dłużej już nie miałam siły podnosić głosu przez przerastającą mnie bezradność.
- Gdzie jesteś? - szepnęłam sama do siebie kładąc się na brudnej ziemi i pozwoliłam by łzy swobodnie leciały po moich policzkach. Nie cierpię płakać, ale jednak czasami mimowolnie to się dzieje. Jestem idiotką... może go przecież coś zaatakować.
- Zu! - usłyszałam nagle znajomy, piskliwy głosik. Natychmiast postawiłam z nadzieją uszy, ukradkiem otarłam łapą oczy, a wstając obróciłam się w stronę znajomego szczeniaka.
- Gdzieś ty był?! - krzyknęłam na powitanie.
- Nigdzie! To ty powinnaś szybciej biegać! - wtedy urwał i przyjrzał mi się. - Masz czerwone oczy... płakałaś?
- Nie.
- Przyznaj, martwiłaś się o mnie. - zaśmiał się Toboe.
- Nieprawda.
- No już nie udawaj.
- Nie udaję. - nie ustępowałam. Nie mogłam mu się przyznać, bo jeszcze by się poczuł przesadnie doceniony. - Możemy już iść?
- Możemy... - odparł mój przyjaciel ruszając powoli naprzód, a ja w ślad za nim. Tym razem mogłam mu bez problemu dotrzymać kroku, a nawet wyprzedzić. Siorbnęłam kilka razy nosem... że też musiałam się akurat wtedy poryczeć! Teraz nie mam w co wytrzeć zapełnionego nosa.
- Przyznaj, płakałaś.
- Nie. To tylko... katar. Reakcja alergiczna na wilgoć.
- Jesteś pewna?
- Absolutnie. I przestań się tak dopytywać, bo jeszcze pomyślę, że chcesz się zamienić na miejsca z moją mamą.
- Nie, dzięki.
W tym momencie poczułam uderzające zimno okalające moje łapy. Spojrzałam w dół. Jak się okazało ja i Toboe właśnie brodziliśmy we wodzie. Najwidoczniej mgła była tak gęsta, że nawet nie poczuliśmy, kiedy do niej wchodzimy.
- To jest jakiś... staw? Jezioro? - zapytał nieco zaskoczony Toboe, bo najwyraźniej miał identyzne spostrzeżenia co ja.
- Na staw to trochę za małe... więc jezioro.
- Nie mówiłaś, że mam zabrać kalosze.
- No bo nie wiedziałam, że tu jest jezioro, kołku. - mruknęłam. - Zawracamy?
- Ok. - odparł Toboe. Obróciłam się w przeciwnym kierunku do głębin, by skierować się do brzegu. Wtedy usłyszałam głośne chlupnięcia wody kilka metrów za sobą.
- Tob, idziesz popływać, czy jak? Nie wygłupiaj się i wracajmy, bo mi zimno.
- Ale to nie ja... - wydukał przerażony basiorek.
- Jak nie ty, to kto? - odrzekłam odwracając się w jego stronę i przyglądając mu się z maksymalnym skupieniem i uwagą.
- To coś... - wskazał łapką na coś w guście wystającego kamienia z wody znajdującego się kilkanaście metrów od nas. Tego wcześniej z całą pewnością tam nie było... Kamień się poruszył. Był bardzo duży: miał około 5 metrów szerokości, bądź więcej, a z długością i wysokością miałam dość spory problem, bo nie wynurzył się całkowicie... Patrzyłam osłupiała na potwora niezdolna do ruchu.
<Tob? Jesteśmy nad Opuszczonym Jeziorem, a ten potwór to Chardyb. Możemy jeszcze spotkać Scylliwa. A no i dalsze części tego op. będą się działy nadal za czasu, gdy Suzi ma ok. 1,5 roku, a Toboe prawie rok.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz