Rowy po łzach ciągnęły się w dół aż do końca mego pyska, ale same łzy
już nie leciały. Futro na całym ciele było albo poplamione, albo
pozlepiane przez błoto i deszcz. W kilku miejscach były poprzyczepiane
rzepy i kilka igieł z krzewów. Mięśnie w moich łapach odmawiały
posłuszeństwa po kilku dniach wegetowania. Wreszcie zatrzymałam się pod
smukłą brzozą. Oddychałam szybko i płytko, a za chwilę zaczęłam kaszleć.
- Jeszcze tydzień i się wykończę. - zajrzałam do skórzanej torby, którą wzięłam z jaskini.
Woda, orzechy, kawałek suszonego łososia i trochę świeżej pokrzywy.
Westchnęłam ciężko i usadowiłam się na wystającym, bardzo grubym
korzeniu drzewa. Po oględzinach terenu, na którym akurat już nie
wytrzymałam w biegu. Byłam niedaleko terenów watahy. Na horyzoncie
złocisty dysk powoli zniżał się, aż w końcu zniknął na dobre. Włożyłam
torbę pod korzeń, a sama skuliłam się i zasnęłam.
Obudził mnie radosny śpiew ptaków. Powoli otworzyłam znużone powieki i
ziewnęłam przeciągle. Wreszcie się wyspałam. Prędko uwinęłam się ze
skromnym, wegetariańskim śniadaniem (orzechy, listek pokrzywy) i
zostawiając torbę pod drzewem wyruszyłam do małego lasku niedaleko łąki,
na której rosło moje zbawienne drzewo. W lesie panowała głucha,
dzwoniąca w uszach cisza. Jednak kiedy wciągnęłam powietrze w mój nos
wdarł się silny zapach dzików. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
Bezszelestnie podążyłam za wonią, aż dotarłam do niewielkiej polanki na
której pasły się trzy małe warchlaki. Rozejrzałam się czujnie. Na
szczęście matki nie było w pobliżu. Szybko rzuciłam na siebie zaklęcie
niewidzialności i podeszłam cichutko do najtłustszego malucha, złapałam
go za kark skręcając go przy okazji i pobiegłam w krzaki. Warchlak
jeszcze trochę kwiczał, ale potem zwiotczał i stał się cięższy niż
przedtem. Jakoś dowlokłam go do drzewa i pożarłam łapczywie. Po
skończonym posiłku zaczęłam wyczepiać igły i rzepy z mojej sierści i
czyścić je wodą. Kiedy skończyłam zabiegi, wyglądałam prawie jak ja. Z
wyjątkiem podkrążonych oczu i przywiędłych róż w sierści. Nagle
rozproszył mnie hałas. Wilk. Z mojej watahy.
<Ktosiu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz